Lekarz obłąkanych/Epilog/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XII.

W tej chwili Grzegorz Vernier, obudzony gwałtownem wołaniem na pomoc Pauli, wszedł z kolei do pokoju w towarzystwie kilku służących i zapytał:
Co się tu dzieje?
— Patrz pan! — odpowiedziała młoda dziewczyna, pokazując na Fabrycjusza.
— On? zawołał doktor zdziwiony.
— On — powtórzyła panna Paula Baltus.
— Uciekł z więzienia?
— Tak!
— Trzeba uprzedzić natychmiast policję... Może w więzieniu jeszcze nic nie wiedzą, że ten łotr uciekł...
— Nic nie znaczy, że nie wiedzą... — odrzekła Paula. — Wcale ich nie będziemy uprzedzać i pan Fabrycjusz za chwilę będzie mógł wyjść odemnie swobodnie.
— Będzie mógł uciec? wykrzyknął Grzegorz, nie wierząc własnym uszom. — On! morderca pani brata? Czyż to możebne?
— Tak — odrzekła młoda dziewczyna, — wszystkie drzwi będą mu otwarte. Będzie mógł się oddalić, ale pod jednym warunkiem.
Słysząc te szczególne słowa tak niespodziewane, a które jeszcze pozwalały mu mieć jakąś nadzieję, Leclére, powracając trochę do sił, podniósł się wolno.
— Warunek! — powtórzył — jaki?
— Zaraz się pan dowiesz o tem — odpowiedziała Paula.
A zwracając się do Klaudjusza, dodała:
— Zaprowadź pana Lecléra do mojego apartamentu. Proszę cię, aby wszyscy, co są tutaj, poszli za nami. Nie trzeba, aby ten człowiek mógł myśleć, że się da znać policji, albo żandarmerii...
Nikt nie rozumiał, ale wszyscy byli posłuszni. Joanna położyła się z powrotem do łóżka i zdawało się, że zasnęła. Przyszedłszy do swojego pokoju, Paula wzięła ze stołu ćwiartkę papieru, na której było coś napisane. My już wiemy, jakie tam zawierały się słowa. Panna Baltus przed dwoma dniami czytała je adwokatowi i Grzegorzowi.
— Panie Leclére — odezwała się poważnie — jedno tylko pytanie! Czy człowiek ścięty w Melun był wspólnikiem pańskim?
Nie odpowiedział nędznik...
— No to posłuchaj...
I Paula zaczęła czytać głośno:
„W chwili stawienia się przed moimi sędziami, wyznaję, że sam jestem winien morderstwa popełnionego na osobie Fryderyka Baltusa i że człowiek, skazany i ukarany śmiercią za tę zbrodnię, nie był wcale moim wspólnikiem“.
Po chwili milczenia młoda dziewczyna mówiła dalej:
Teraz pańskie życie i wolność są w twoim ręku... Podpiszesz to zeznanie, które uważasz za prawdziwe, a ja ci przysięgam na mój honor, że wyjdziesz odemnie, nie przeskakując przez mur, ale przez główną bramę, którą każę ci otworzyć... Poza bramą udasz się w prawo czy w lewo, a nikt cię nie będzie śledził i pójdziesz, gdzie cię Pan Bóg poprowadzi!... Czy chcesz pan podpisać?
Fabrycjusz spojrzał na zegar wiszący na ścianie, wszystko to się stało w daleko krótszym czasie, aniżeli nam było opowiedzieć. Obie wskazówki stały jeszcze na jedenastej. Zbieg miał jeszcze aż nadto czasu dostać się na stację i wsiąść w pociąg, odjeżdżający do Szwajcarii.
— Chcesz pan podpisać? — powtórzyła panna Baltus.
— Będzie mi wolno wyjść z tego domu? — odezwał się Fabrycjusz. — Nie będę ani śledzonym, ani nikt za mną nie pójdzie, wszak pani obiecałaś?
— Przysięgam... I jeszcze raz przysięgam...
— Proszę o pióro.
— Oto jest... Napisz pan naprzód te słowa: Przeczytałem i dobrowolnie podpisuję.
Fabrycjusz napisał.
— Teraz pan podpisz.
Nędznik podpisał swoje nazwisko i podał papier pannie Baltus. Młoda dziewczyna go pochwyciła.
— Dotrzymuję mojego słowa — rzekła. — Wychodź pan. Oto jest klucz od sztachetek.... Przed upływem pięciu minut nikt stąd nie wyjdzie...
Fabrycjusz wybiegł z pokoju i drzwi za sobą zatrzasnął.
— Pani pozwoli uciekać temu łotrowi? — wykrzyknął Grzegorz.
— Pani mu jeszcze dopomaga! — dodał Klaudjusz, chwytając się za głowę.
— A cóż mnie to obchodzi? — odrzekła Paula. — Mam w ręku rehabilitację niewinnego, a to najgłówniejsze! Co do tego nędznika, uważa się on za ocalonego, ale to w ręku Boga spoczywa!... Sprawiedliwość spostrzeże wkrótce zapewne jego ucieczkę... Nie potrafi przedostać się za granicę, a ja dotrzymam przysięgi. Ach! miałeś rację, doktorze, tylko obawa śmierci, tylko nadzieja wolności mogły skłonić wyrzutka do podpisania deklaracji.
Paula zaledwie dokończyła tych słów, gdy silne dzwonienie rozległo się przy bramie. Paula Baltus zadrżała.
— Co to znaczy? zapytała.
Klaudjusz przyskoczył do okna, a szalona radość malowała się na twarzy jego.
— Pochodnie! — mruknął — pałasze!... — żandarmi... żandarmi!.. Do pioruna! niech żyje żandarmerja!
— Widzicie — odezwała się młoda dziewczyna — że Pan Bóg czuwa. Morderca Fryderyka nie potrafi dojść nawet do kolei...
Drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie i ukazał się w nich Fabrycjusz, zmieniony, przerażony, blady jak trup.
— Park otoczony — odezwał się zgasłym głosem — policja go pilnuje... jestem zgubiony....
I osłabły rzucił się na krzesło.
— Ja już nic poradzić nie mogę — odpowiedziała Paula — dotrzymałam obietnicy... źle pan się obrachowałeś...
Klaudjusz Marteau pocichutku wysunął się z pokoju. Pobiegł otworzyć bramę. Komisarz, agenci, żandarmi zapełnili willę.
— Panna Baltus? — zapytał reprezentant prawa.
— Jest w swoim apartamencie, panie komisarzu — odpowiedział Klaudjusz — zaprowadzę tam pana... Przybywa pan, jakby na żądanie... Dowie się pan nowych rzeczy... Zwierzyna, na którą pan poluje, jest tutaj.
— Domyślałem się tego... Czy nędznik nie popełnił jakiej nowej zbrodni?
— Jeżeli nie popełnił, to nie ze swojej winy... Na szczęście, Pan Bóg ustrzegł poczciwych ludzi.
Komisarz z eskortą wszedł na schody. Paula czekała na nich w sieni pierwszego piętra.
— Przybywają panowie w samą porę — odezwała się — morderca mojego brata tu się znajduje...
I usunęła się, żeby ich przepuścić. Zobaczywszy wchodzących, Fabrycjusz zaczął się trząść, jak przydeptana gadzina. Wiedział, że ani prośby ani groźby na nic się nie przydadzą. Nie wymówiwszy ani słowa, podniósł się i podał ręce.
— Włóżcie mu kajdany zawołał komisarz — zwiążcie go i pilnujcie, ja spiszę protokół...
W godzinę później wprowadzono z powrotem zbiega do więzienia w Melun i zamknięto celę.
Co się stało, że ucieczka więźniów została tak prędko odkrytą? Jakim cudem odgadnięto, że Fabrycjusz znajduje się w willi Baltus? Musimy dać naszym czytelnikom klucz od tej zagadki i wyjaśnimy ją w krótkości.
Przypominamy sobie, że La Gourgone skoczył do studni po Fabrycjuszu, ażeby przepłynąć pod sztachetą, rozdzielającą wspólną studnię na dwie połowy.
Przypominamy sobie, że towarzysze, nie zobaczywszy go, tylko słysząc szamocącego się w wodzie, przekonani byli, że utonął. Ale myśląc tak, bardzo się omylili. Przejęty na wskroś lodowatą temperaturą wody, do której skoczył, La Gourgone źle obrachował czas, jakiego było potrzeba do przebycia dwóch studni. Kiedy chciał wydobyć się na powietrze, ubranie, zaczepiwszy się o sztachety, paraliżowało mu ruchy i trzymało w miejscu.
— Zgubionym! — powiedział sobie, zrozumiawszy, co się stało.
Nie mniej jednakże walczył z całą energją i w końcu potrafił odczepić się, nie bez szalonego wysiłku. Skoro tego dokazał i skoro mógł nareszcie odetchnąć, dusiła go masa wody, jakiej się opił mimowoli.
Nic nie widział nie mógł zebrać myśli, instynkt tylko zachowawczy nie opuścił go jeszcze. Jakiemś bezwiednem poruszeniem ręki natrafił na łańcuch studni. Pochwycił go, uczepił się, a odetchnąwszy głęboko, odzyskał trochę przytomności, powiedział sobie, że się wywinie od śmierci. Spojrzał w górę, zobaczył tylko niebo czarne i deszcz, lejący strumieniem.
— Czy przypadkiem moi towarzysze nie opuścili mnie? — pomyślał sobie. — To byłoby ładnie z ich strony.
Ażeby się o tem przekonać, zaczął krzyczeć, jak mógł najgłośniej:
— Bec-de-Lampe!... Oho! Bec-de-Lampe?... Gdzie jesteś?...
To głośne, nieroztropne wołanie było powodem zguby zbiega.
I to jak i dla czego?...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.