Lekarz obłąkanych/Epilog/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVII.

Około jedenastej Paula Baltus i obaj lekarze usunęli się do sąsiedniego pokoju, gdzie przed kilku miesiącami zamknął się był pan Delariviére dla napisania testamentu i wypoczynku.
Zajęli miejsca. Paula na kanapie, doktor V... i Grzegorz Vernier na krzesłach, nie ażeby się przespać, ale aby oczekiwać na niewiadome jeszcze rozwiązanie okropnego dramatu.
Klaudjusz nie chciał pozostać na noc w pokoju. Wyciągnięty na sienniku pod drzwiami, zasypiał z pięściami zaciśniętemi, pewny, że ocknie się w najważniejszej chwili.
Nasze trzy osobistości, pogrążone w głębokiej zadumie, nie przemówiły do siebie ani jednego słowa.
Gromadki ciekawych już przed północą zaczęły zbierać się na placu.
Liczba tych gromadek powiększała się szybko. Przed pierwszą było już tłumno. Słychać było głuchy szmer tłumu, rozbrzmiewający w przestrzeni, jak jakieś złowrogie brzęczenie.
Czas uchodził.
Nagle szmer się powiększył, dało się słyszeć kilka wykrzykników. Ciężki wóz toczył się po bruku.
Grzegorz wstał z krzesła, podszedł do okna i wyjrzał na plac.
— To wóz, co przywiózł drzewo sprawiedliwości — powiedział.
Miarowy odgłos kopyt końskich towarzyszył turkotowi kół. 5
— Żołnierze idą uformować szpaler — dodał Grzegorz — zaraz widocznie zaczną wznosić szafot.
Paula powstała drżąca i zbliżyła się do okna.
Vernier i doktor V... podeszli pod drzwi pokoju Joanny i zaczęli się przysłuchiwać.
Światła pochodni oświecały uwijających się pomocników kata. Wyciągnęli oni z wozu belki oraz deski i składali je na środku placu.
Wojsko formowało kordon, aby powstrzymywać napór publiczności, ale niepodobna było odepchnąć tłumów aż do trotuarów, taki był napływ ogromny. Egzekucja Lecléra ściągnęła niesłychaną liczbę ciekawych. Nędznik robił furorę.
Nagle rozległy się uderzenia młotków, z początku cichsze, potem coraz głośniejsze. Zbijano szafot. Grzegorz drgnął.
— Joanna — szepnął — przebudziła się i poruszyła... Słyszę, że trzeszczy jej łóżko.
Paula pobladła śmiertelnie.
— Módl się pani... — szepnął znowu Grzegorz — módl się pani z całej duszy!... Ja również błagać będę Boga, aby dopomógł nam w naszem przedsięwzięciu.
Paula padła na kolana i skrzyżowała ręce.
Grzegorz poruszył wolniutko za klamkę. Uchylił drzwi i przez szparę spojrzał do pokoju.
Nie omylił się.
Pani Delariviére, zbudzona rozlegającym się na dworze odgłosem młotków, siedziała na łóżku. Niespokojna, przestraszona, zdawała się zastanawiać, skąd ten hałas nocny pochodził.
Po chwili obejrzała się do okoła z wyrazem przestrachu i nadstawiła ucha w stronę okna. Hałas powiększał się ciągle.
Czerwone światła pochodni rzucały na szyby niepewne fantastyczne błyski.
Joanna zrzuciła kołdrę i tylko w długim nocnym szlafroczku wysunęła się z łóżka. Źle dopasowane tafle posadzki skrzypiały pod jej nogami. Obłąkana stała przez chwilę w zupełnej nieruchomości i przysłuchiwała się z coraz większą uwagą.
— Uprzytomnia sobie swoje wspomnienia... — pomyślał Grzegorz. Usiłuje przypomnieć sobie, gdzie już raz słyszała ten hałas.
Światła pochodni naraz przestały odbijać się w szybach. Straszny budynek został już wzniesiony. Brzask dzienny zastąpił ciemności, szmer niespokojnego tłumu stawał się coraz wyraźniejszym.
Joanna skierowała się ku oknu. Szła krokiem bardzo powolnym. s
Wydawało się, jakby jakaś siła tajemnicza popychała ją naprzód. ń
W chwili, kiedy przechodziła obok drzwi odemkniętych, Grzegorz doznał silnego wzruszenia. Na czoło wystąpiły mu krople zimnego potu. Czuł, że mu serce bić przestaje.
Doktor V..., spostrzegłszy to, odezwał się po cichu: — „Odwagi”...
Obłąkana doszła do okna. Prawą ręką uniosła muślinową firankę i twarz przyłożyła do szyby. Było już o tyle widno, że można było rozróżnić wszystkie przedmioty.
Joanna pochwyciła antabę, machinalnie ją poruszyła i okno się otworzyło. Wtedy zaciśniętemi rękoma trzymając się ramy, wyciągnęła szyję naprzód i wpatrywała się w ten tłum nagromadzony, z którego wydobywał się szmer, podobny do szmeru wzburzonego morza.
Wkrótce złowrogi aparat przykuł do siebie całą jej uwagę.
Zdawała się zmienioną w statuę. Nie mogła oderwać oczu od ponurej sylwetki szafotu.
Trwało to bardzo krótko. Naraz okrzyk przeciągły rozległ się w powietrzu, zaraz po nim nastąpiło głuche milczenie. Tylko najwyraźniej słychać było odgłos toczącego się wozu i tentent kopyt końskich.
Żandarmi ukazali się na placu. Eskortowali oni wóz, który zatrzymał się u stóp szafotu.
Konwulsyjny dreszcz wstrząsnął całem ciałem pani Delariviére, paznokcie wpiła w ramę okna, wychyliła się bardziej jeszcze, tak, że mogła stracić równowagę i zabić się, na bruk wypadając.
Grzegorz Vernier, zrozumiawszy niebezpieczeństwo, wszedł po cichu do pokoju i stanął o dwa kroki za Joanną, która nie domyślała się jego obecności.
Doktor V... bledszy niż zwykle, ale na pozór zupełnie spokojny, czekał u progu.
Paula klęczała ciągle, a wielkie łzy jedna za drugą spadały jej po policzkach.
Klaudjusz Marteau z pierwszego pokoju przypatrywał się przez szyby potwornej machinie.
Nareszcie drzwiczki wozu zostały otwarte.
Przedewszystkiem wysiadł ksiądz o białych włosach. Ten sam, co przed kilku miesiącami towarzyszył na śmierć Piotrowi.
Następnie wyszedł skazany.
Fabrycjusz Leclére, z twarzą zsiniałą i okropnie zmienioną, nie mógł utrzymać się na nogach. Trzeba go było wziąć pod obie ręce i wprowadzić na schódki, prowadzące na pokład szafotu.
Joanna, zmieniona w Meduzę, nie oddychała już prawie.
Pomocnicy kata czekali.
Ksiądz szepnął do ucha skazanego kilka słów ostatniej pociechy i chciał przyłożyć do drżących ust nieszczęśliwego wizerunek Chrystusa, który umarł na krzyżu dla odkupienia świata.
Nędznik odepchnął brutalnie starca, a w przystępie wściekłości, która mu siły przywróciła, zaczął się szarpać ruchem dzikich bestji i wyć, jak prawdziwy potępieniec. Chciał wyrwać się z szafotu.
Widok był przerażający, ale trwał sekundę jednę.
Pomocnicy kata chwycili mordercę Fryderyka Baltusa i przywiązali do deski.
Kat poruszył sprężynę. Miecz opadł, jak błyskawica... Głowa spadła.
Jednocześnie pani Delariviére wydała okrzyk krótki, przeraźliwy, który zagłuszył hałas tłumu, i puściwszy się okna, wyciągnęła ręce, cofnęła się parę kroków i upadła bezprzytomna na ręce Grzegorza i doktora V..., którzy ją przytrzymali i zanieśli do łóżka.
Paula Baltus wpadła do pokoju i stanęła, nie śmiejąc pytać.
Klaudjusz Marteau wsunął się także.
— Profesorze — zapytał Grzegorz, drżąc cały — żywa, czy umarła?...
Doktor V... nie zaraz odpowiedział.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.