Lekarz obłąkanych/Tom I/LI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LI.

Śliczna twarzyczka Edmy ożywiła się radośnie.
— Ah! kuzynie — rzekła — jakże mnie czynisz szczęśliwą! Ożywiłeś zamarłą moją duszę! Powracasz mi odwagę, dodajesz nadziei|... Ojciec nie mówił mi tego.
— Czyż miałem czas na to? — szepnął bankier. — A zresztą cóż chcesz?.. Ja wątpię pomimo woli... zanadto się nacierpiałem na świecie, zdaje mi się, że szczęście nie powróci już nigdy...
— Źle robisz, kochany wuju — odrzekł Fabrycjusz. — Doktor zapewnił nas przecie stanowczo, to dobrze słyszałeś przecie... tyle jest szans w tym razie, że uzdrowienie uważam za najpewniejsze...
— Oby święte były słowa twoje.
— Pan Bóg wysłucha nas, drogi ojcze — odrzekła Edma. — Dlaczegoż miałby tak ciężko dotykać tych, którzy w nim pokładają całą nadzieję!.. Nie ma już zatem żadnej teraz przeszkody, nieprawda? Pojedziemy do Auteuil... zobaczę moją matkę...
Pan Delariviére spojrzał na siostrzeńca.
— Kochana kuzynko — odezwał się tenże wuj ma rację, że się waha.
— Dlaczego?
— Doktor czeka dziś na mnie, to prawda, ale życzy sobie, żeby wuj odwiedził go jutro dopiero, bo jutro dopiero będzie mógł powiedzieć coś stanowczego o stanie ciotki.
— Co to szkodzi? zawołała młoda dziewczyna. — Czekać do jutra byłoby nieznośną dla mnie katuszą... Dom zdrowia to przecie nie żadne więzienie... Będę tak błagać tego doktora, że mi pozwoli mamę zobaczyć i uściskać.
— Uspokój się, kochana kuzynko... jeżeli wuj uzna to za stosowne, możemy wybrać się do Auteuil, a doktor zadecyduje.
Edma zwróciła się z prośbą do ojca.
— Zgadza się ojczulek, wszak prawda? Nie odmówisz pierwszej prośbie, o jaką błagam?
Starzec nie miał siły się opierać, zwłaszcza, że i sam pragnął się coś dowiedzieć.
— Niech będzie, jak sobie życzysz — odpowiedział słabym głosem.
Edma rzuciła się w jego objęcia i ucałowała z czułością.
— Kwestja zatem załatwiona — powiedział Fabrycjusz. — Teraz, kochany wuju i piękna kuzynko, posłuchajcie mnie, proszę... Powracam z Neuilly...
— Willa, o której wspominałeś wczoraj, wydaje ci się odpowiednią — zapytał pan Delariviére.
— Coś prześlicznego... Ogród, a raczej park dochodzi do Sekwany... Zabudowania eleganckie, umeblowanie przepyszne. Własność to miljonowego brazylijczyka... Opuszcza on bezpowrotnie Francję... Można zatem wejść od razu w posiadanie posesji.
— Widziałeś się z osobą upoważnioną do sprzedaży?
— Widziałem... Jest to pan Faurard, notarjusz, mieszka na bulwarze Hausmanna.
— Traktowałeś z nim?
— Nie, ale obowiązałem się dać mu dziś jeszcze stanowczą odpowiedź, przed szóstą wieczorem.
— Trzeba było skończyć od razu...
— Chodziło mi o to, aby wuj zobaczył jeszcze posiadłość. Chciałbym także wiedzieć, czy się wuj zgadza na cenę...
— Powiedziałem już wczoraj, że ci daję carte-blanche! wiedz o tem raz na zawsze, że z góry przyjmuję, wszystko, co robisz...
— Plenipotencja wuja jest mi niezbędną.
— Dam ci ją zaraz... pójdziemy do bankiera Jakóba Lefèbre, u którego otworzę ci kredyt i nie będziesz potrzebował udawać się do mnie po najmniejszy szczegół...
— Jak ci się podoba, kochany wuju... Zjedzmy śniadanie, a po śniadaniu pojedziemy do Neuilly obejrzeć posiadłość brazylijską...
— Nie... nie... zaprotestowała żywo Edma — pojedziemy do Auteuil... Przedewszystkiem trzeba odwiedzić matkę.
— Zaraz ci, kochana kuzynko wytłomaczę — odrzekł Fabrycjusz dlaczego zaczniemy od Neuilly, które zresztą nie jest zbyt oddalone od Auteuil. Domy zdrowia mają pewne przepisy... W domu doktora Rittnera wizyta nie jest dozwoloną przed drugą po południu... Przybywając za wcześnie, napotkalibyśmy na niezwyciężoną przeszkodę... Przekonam cię?...
Młoda dziewczyna skinęła główką.
— I zgadzasz się? — zapytał znowu siostrzeniec bankiera.
— Muszę, skoro tak trzeba.
— Obiecuję ci, że punkt o drugiej zadzwonimy do pana Rittnera.
Edma spojrzała na zegar.
— Dopiero dziesiąta!... — szepnęła — jakże to długo jeszcze czekać.
Fabrycjusz wyszedł z pokoju dla wydania rozkazów, śniadanie zostało podane w małym saloniku. Po upływie pół godziny wszyscy troje wstali od stołu.
— Mój wuju — odezwał się wtedy Fabrycjusz — zanim wuj dom urządzi, trzeba było wynająć lando. Zamówiłem wygodny, ładny powóz, zaprzężony w dobre konie ze stangretem i lokajem w niebieskiej liberji, w kapeluszach z kokardami, białych spodniach i butach ze sztylpami.
— Dobrześ zrobił.
— Ekwipaż jest na wasze usługi i czeka już przed bramą.
— Zaraz schodzimy.
Pan Delariviére, jego córka i siostrzeniec wsiedli do powozu. Fabrycjusz wskazał adres stangretowi. Minęli Pola Elizejskie, skręcili drogą do Neuilly na lewo i zatrzymali się na rogu ulicy Long-Champs i Bois-de-Boulogne, przed sztachetami, na których wisiała jeszcze karta do wynajęcia. Po lewej stronie od sztachet znajdowało się mieszkanko oddźwiernego, pełniącego zarazem obowiązki ogrodnika.
Lokaj otworzył drzwiczki powozu i zadzwonił.
Odźwierny zaraz się ukazał.
— A to pan! — powiedział do Fabrycjusza, którego poznał. — Jeszcze raz przyjeżdża pan oglądać?
— Tak, mój przyjacielu.
— Dobrze, że się pan nie spóźnił.
— Dlaczego?
— Bo tylko co był jakiś anglik z rodziną. Musiało się im podobać, zażądali bowiem adresu notarjusza.
— Widziałem się z panem Taurard, odrzekł Leclére. Obiecał mi poczekać do wieczora.
— Może zaraz — zauważył bankier — napiszesz stąd kilka słów do niego, że willę kupujemy.
— Dobrze, wuju.
Odźwierny otworzył bramę. Ogród rozległości około dziesięciu tysięcy metrów, zasadzony przepysznemi drzewami, ciągnął się aż do bulwaru Sekwany, na który wychodziła mała furtka, naprzeciw wyspy Rotschilda. Dom z cegły i kamienia, dwupiętrowy, wznosił się pośrodku ogromnego trawnika, otoczonego koszami kwiatów i rzadkiemi roślinami. Oprócz domku odźwiernego, były jeszcze inne zabudowania, jak stajnie, wozownie, cieplarnia, oranżerja i ładny szałasik obok furtki, wychodzącej na Sekwanę. Mógł on służyć za mieszkanie dla dwóch osób. Rozkład wewnętrzny był bardzo wygodny, a umeblowanie odznaczało się elegancją i wykwintnym gustem.
Pan Delariviére był zachwycony.
Zapytana o zdanie Edma, wykrzyknęła:
— Z mamą byłby to prawdziwy raj na ziemi!
— Jaka cena? — zapytał bankier.
— Niech wuj zgadnie...
— Pięć kroć sto tysięcy franków może...
— Trzy kroć dwadzieścia, razem z meblami... Cóż wuj na to?
— Powiadam, że się rzadko zdarzy coś podobnego... Napisz zaraz kilka słów do notarjusza...
Powrócili do bramy wchodowej.
Fabrycjusz poprosił odźwiernego o papier i pióro i napisał kilka słów.
— Czy pan pozwoli zrobić sobie pewne zapytanie?
— Bardzo proszę.
— Jestem odźwiernym i ogrodnikiem... Widzi pan jak wszystko jest utrzymane.
— Jak nie podobna lepiej — oddaję ci sprawiedliwość.
— A więc chciałbym wiedzieć, czy pan pozostawiłby mnie w obowiązku?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.