Lekarz obłąkanych/Tom I/LVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LVIII.

Matylda zadrżała znowu.
— Ah! — szepnęła, a serce silniej jej zabiło — tym razem to napewno Paweł.
Pokojówka uchyliła drzwi do buduaru.
— Proszę pani, to pan Leclére — powiedziała.
— Poproś do salonu — odrzekła Matylda.
— Dobrze, proszę pani.
— Tem lepiej, że przyszedł — pomyślała Matylda. — Wyborna sposobność do zerwania.
Poprawiła w lustrze rozrzucone włosy i poszła do gościa.
— Jakto! to ty, mój kochany! — wykrzyknęła z ironją. — Wiesz, że wcale nie rachowałam na to, ażeby cię jeszcze zobaczyć!
Fabrycjusz przybrał wyraz melancholiczny.
— Kochana Matyldo — odpowiedział z westchnieniem — nie rób mi niesłusznych wymówek. Ja raczej na politowanie niż na wymówki zasługuję i proszę cię o kilka chwil dla siebie. Chcę pomówić z tobą poważnie.
Młoda kobieta skinęła główkę. Fabrycjusz mówił dalej:
— Gdybym mógł iść za głosem mojego serca, jedynem byłoby marzeniem mojem, zostać przy tobie. Na nieszczęście tak nie jest. Nie mam majątku, nie mam stanowiska, a dochodzę do wieku, w którym człowiek o zdrowych zmysłach musi myśleć o przyszłości. Niespodziewane zbliżenie się z rodziną, katastrofa, jaka dotknęła mojego wuja, zmuszają mnie do wejścia na inną zupełnie drogę.
— Po co tyle gadaniny, mój kochany Fabrycjuszu, jedno słowo byłoby dostateczne. Powiedz poprostu, że chcesz mnie porzucić.
— To konieczność niestety! — mruknął Fabrycjusz z nowem westchnieniem. — Ulegam jej, ale ile mnie to kosztuje.
— Przychodzisz oznajmić mi o zerwaniu w chwili właśnie, kiedy szukam sposobu, jak ci oznajmić, że nie możemy nadal widywać się tak często.
— Naprawdę? — zapytał młody człowiek.
— Daję słowo. Znasz mnie, że nie lubię kłamać.
— Sądzę jednak, że pozostaniemy przyjaciółmi, skoro inaczej być nie może.
— Liczę na to.
— I przyjmiesz zapewne chętnie tę małą pamiątkę, jaką ci chcę ofiarować w nadzieji, że ci szczęście przyniesie.
Powiedziawszy to, siostrzeniec bankiera wyjął z kieszeni pudełko, nacisnął sprężynę, a wewnątrz na niebieskim aksamicie ukazała się bransoleta porte bonheur, ozdobiona trzema dużymi brylantami. Zapłacił przed chwilą za to cacko okrągłe pięć tysięcy franków.
Matylda klasnęła w ręce.
— Ah! jakież to prześliczne! — zawołała.
Rozmowa, prowadzona po przyjacielsku; trwała jeszcze chwil kilka, poczem oboje rozeszli się, podawszy sobie ręce.
Wyszedłszy od Matyldy, Fabrycjusz udał się na bulwar Haussmana pod № 92.
Notarjusz otrzymał bilecik, przyniesiony przez ogrodnika i czekał już z gotowym aktem sprzedaży.
Leclére nie mając pełnomocnictwa, nie mógł podpisać tego aktu, ale dał czek na trzykroć dwadzieścia tysięcy franków i otrzymał pokwitowanie.
Pan Delariviére, mógł wejść w posiadanie willi, kiedy mu się tylko podobało. Było już wpół do siódmej, gdy młody człowiek wyszedł od notarjusza.
— Do parc de Princes — powiedział do stangreta, wsiadłszy z powrotem do powozu. — Tylko jedź prędko, dostaniesz sto sous na piwo.
Zachęcony tą obietnicą, stangret nie żałował wcale bata. O siódmej minut dwadzieścia, biedne zwierzę, okryte pianą, zatrzymało się przed sztachetami willi, oznaczonej № 7.
Pani Lefébre w towarzystwie Edmy przyjęła Fabrycjusza w salonie.
Dwaj starzy przyjaciele rozmawiali, spacerując po ogrodzie, o różnych operacjach bankowych.
Leclére poszedł przyłączyć się do nich.
— A cóż — zapytał pan Delariviére — skończone?
— Skończone wuju. Oto pokwitowanie notarjusza. Pozostanie ci tylko podpisanie aktu, a przedewszystkiem plenipotencji, jaką kazałem przygotować na jutro.
— Czy zaraz jutro przenosicie się do willi? — zapytał Jakób Lefèbre przyjaciela.
Pan Delariviére spojrzał pytająco na Fabrycjusza.
— Jeżeli wuj pozwoli — odrzekł tenże — to jeszcze potrzebuję jednego dnia przynajmniej do zupełnego uporządkowania wszystkiego, ale pojutrze...
— A więc za jakie trzy dni złożymy ci wizytę — powiedział bankier.
— A ta sierota, panie Lefébre? — zapytał Fabrycjusz. — Już nam pan nie wspomina o niej. Czy nie dotrzymałbyś pan słowa?
— Aha! mój chłopcze, już widzę, myślisz o niej!
— Przyznaję, że pan mnie zaciekawia.
— Bądź spokojny. Moja prześliczna sierotka nie każe czekać na siebie. Zapewne ujrzymy ją za chwilę.
— Skądże ten cud przybywa?
— Z prowincji; ale już siódma dochodzi, powróćmy do naszych pań.
Dał się słyszeć turkot kół w oddali i zaraz potem zatrzymał się przed willą.
— Zapewne ona — powiedział Jakób Lefébre.
— Jednocześnie prawie otworzyły się drzwi a kamerdyner zaanonsował:
— Panna Paula Baltus.
Jakób Lefébre obserwował go z boku, chcąc osądzić, jakie na nim zrobiła wrażenie ta nowo przybyła.
Spostrzegłszy Fabrycjusza, Paula lekko się zarumieniła.
— A! pan Leclére! — powiedziała.
Młody człowiek skłonił się z uśmiechem. Lekki rumieniec panny Baltus nie uszedł jego uwagi.
— Więc państwo się znacie? — wykrzyknął rozczarowany Jakób Lefébre.
— Miałem honor — odezwał się Leclére — być pani przedstawionym u baronowej Braisne i spotykałem tam panią kilka razy...
— Cztery razy — szepnęła Paula.
— Jednem słowem, że się znacie — odrzekł wesoło bankier. — Tem lepiej. Wszystko pójdzie jak po sznurku.
— Co wszystko? — zapytała, rumieniąc się znowu Paula.
— Sza! nie pytaj o to... To mój sekret...
— Pan kochany, panie Lefébre, jesteś żyjącą zagadką — zauważyła panna Baltus z uśmiechem.
— Tak, tak, zagadką, o rozwiązaniu której dowiecie się któregokolwiek dnia... Tymczasem, kochana córko, pozwól, że ci przedstawię mojego starego, najlepszego przyjaciela: Maurycego Delariviére, bankiera z Nowego Jorku. Na szczęście nasze porzuca on interesa, na których zarobił ze dwanaście miljonów i osiedla się w Paryżu.
Pan Delariviére skłonił się uprzejmie.
Jakób Lefébre wziął za rękę Edmę i mówił dalej:
— Prezentuję ci także córkę mego przyjaciela, kuzynkę Fabrycjusza, milutką Edmę, która będzie w razie potrzeby prześliczną drużką Paulo, polecam Edmę twojej sympatji... Ty, mała Edmo, pokochaj Paulę... bo to serduszko złote... Jestem pewnym, że od dzisiejszego wieczoru zostaniecie najlepszemi przyjaciółkami...
— Nie będę nawet tak długo czekała — odrzekła Paula, całując w oba policzki młodą dziewczynkę, którą od razu pozyskała sobie tem serdecznem przyjęciem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.