Lekarz obłąkanych/Tom I/LXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXI.

— Jeśli pan sobie życzy, to chętnie — odrzekła młoda dziewczyna, spostrzegłszy zachęcające spojrzenie ojca. — Uprzedzam tylko, że nie jestem w muzyce zbyt silną.
Usiadła do fortepianu, przyznając sobie, że wcale nie jest usposobioną do muzyki.
Ale niestety biedna panienka rozpoczynała ciężką naukę życia, w którem bardzo często konwenans zmusza do uśmiechu, gdy dusza przepełniona jest smutkiem, a oczy wzbierają łzami.
Po przygrywce, w której już czuć było wielką biegłość, Edma zagrała jakiś kawałek, przyjęty ogólnym poklaskiem.
Pan Delariviére czuł się dumnym ze swej córki.
— Żeby Joanna tu była, żeby mogła ją słyszeć, — pomyślał, — dopieroż byłaby szczęśliwą!
Fabrycjusz tylko nic nie słuchał — siedział zamyślony.
Po pierwszym kawałku nastąpił drugi i trzeci.
Czas upływał.
Było już około jedenastej, trzeba się było zabierać do wychodzenia. Paula miała pozostać w Parc des Princes. Pani Lefébre zaprosiła ją na noc. Dopiero nazajutrz miała powrócić do swojej willi nad brzegiem Sekwany.
— Bardzo jestem szczęśliwą, żem pana spotkała u naszych wspólnych przyjaciół, — powiedziała do pana Delariviére. Córeczkę pańską pokochałam jak siostrę i spodziewam się, że i ona dla mnie będzie miała takie samo uczucie.
Edma odpowiedziała szczerem ucałowaniem Pauli.
Panna Baltus zwróciła się do Leclère i podała mu rączkę.
Ten cofnął się mimowolnie — sama myśl dotknięcia szlachetnej ręki siostry zamordowanego Fryderyka przerażała go.
Pewne zdziwienie odmalowało się w oczach sieroty.
Siostrzeniec bankiera zrozumiał niebezpieczeństwo, zapanował nad sobą i wyciągnął drżącą swą rękę.
— Spodziewam się panie Fabrycjuszu, że się zobaczymy jeszcze — rzekła Paula uprzejmie. — Jeżeli przypadek zaprowadzi pana do Melun, pamiętaj pan, że mój dom sąsiaduje z miastem.
Ostatnie słowa wymówiła z naciskiem.
— Będę korzystał z tej łaski, — odrzekł żywo młody człowiek, — i to niezadługo.
— A wiecie państwo — odezwała się znów z uśmiechem Paula — to dzisiaj czwartek, nieprawda:?
— Tak.
— No, to umówmy się na niedzielę.
— Wiejska wycieczka!... Wyborna myśl!... To będzie prześlicznie! — wykrzyknął Jakób Lefébre. — Maurycy, przyjmujesz zaproszenie na pewno — dodał, uderzając po ramieniu starego przyjaciela.
— Pan Delariviére się zgodzi — rzekła sierota — bo by nie chciał mi wyrządzić prawdziwej przykrości.
Starzec chciał odmówić.
W usposobieniu umysłowem, w jakiem był, czuł poprostu wstręt do każdej rozrywki.
Ale przypomniał sobie radę Rittnera. Koniecznie potrzeba było rozrywki dla Edmy, wahanie się było niepodobnem.
— Niech pani liczy na mnie — odpowiedział. — Ja i córka z przyjemnością skorzystamy z uprzejmego zaproszenia...
Zaprojektowana wycieczka sprawiła Edmie niezmierną radość.
— Grzegorz mieszka w Melun — pomyślała — może go zobaczę.
— Więc ułożone! — zawołała Paula — przyjadę spacerowym omnibusem po państwa, na stację Melun o dziesiątej.
Naznaczono sobie rendez-vous na stacji Paris Lyon Mediterané, pożegnano się i pan Delariviére, Edma i Fabrycjusz poszli do powozu.
Przyjechali do Grand-Hotel.
— Czy przyjedziesz jutro na śniadanie do nas? — zapytał pan Delariviére, skoro powóz się zatrzymał.
— Nie, mój wuju.
— Dlaczego?
— Mam pojechać rano do Auteuil i uregulować z doktorem pewną kwestję, czego dzisiaj nie mogłem zrobić...
— Dobrze, moje dziecko, ale zobaczymy się przy obiedzie?
— Z pewnością.
Fabrycjusz uścisnął wuja, podał rękę Edmie i wsiadł do powozu.
— Na ulicę Falbout... — zawołał do stangreta.
Na wprost № 9 kazał się zatrzymać, wyszedł z powozu i zadzwonił. Chociaż już było koło północy, gaz palił się jeszcze w bramie, na schodach, w stancyjce stróża.
— Czy pan Jancelyn jest u siebie? — zapytał Fabrycjusz stróża, który znał go już dobrze.
— Niema, proszę pana.
Fabrycjusz zwiedził kolejno restaurację, kawiarnię, gdzie brat Matyldy zachodził, lecz nigdzie nie znalazł Renègo.
Muszę go jednakże koniecznie odszukać — powiedział sobie — muszę!
Wsiadł do fiakra i kazał jechać na róg bulwaru Beaumarchais i ulicy Saint Gilies.
Po przybyciu na miejsce wysiadł, a gdy stangret odjechał, Leclére pewny, że go nikt nie widzi, udał się bulwarem w stronę Bastylji i przystanął przed starym domem, oddzielonym od bulwaru dużym ogrodem. W jednem z okien piątego piętra paliło się światło. Doszedł do bramy domu i silnie pociągnął za dzwonek.
— Kto tam? — zapytał stróż głosem zaspanym.
— Przyjaciel Laudrineta — odpowiedział Fabrycjusz, zagłębiając się w przejście, prowadzące na dość obszerne podwórze.
Nowoprzybyły musiał znać oddawna wewnętrzny rozkład domu, zawrócił bowiem odrazu na lewo, bez wahania poomacku poszedł na ciemne, żelazne schody i nie zatrzymał się aż w sieni piątego piętra.
Tu zapalił zapałkę, przekonał się, że nazwisko „Laudrinet“ wypisane kaligraficznie, zdobiło jedne z dwojga drzwi wchodowych.
Zastukał dwa razy, a po dobrej chwili raz jeszcze. Wtedy klucz zgrzytnął w zamku, uchyliły się drzwi i Renè Jancelyn ukazał się w progu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.