Lekarz obłąkanych/Tom I/XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXVI.

Fryderyk dochodził lat ośmastu, a Paula trzynastu, gdy odumarli rodzice. Posiadali majątek znaczny. Młody człowiek, obdarzony umysłem poważnym i wielkim zmysłem praktycznym, został usamowolniony przez radę familijną i oddał się edukacji siostry, dla której pozostał teraz jedynym przewodnikiem i podporą. Zajęty cały spełnieniem tego słodkiego obowiązku, nie myślał o małżeństwie, nie czuł pociągu do tych łatwych przyjemnostek, za któremi młodzież ugania się tak chciwie, a o które byłoby mu niezmiernie łatwo.
Brat i siostra, jak rok długi, zamieszkiwali prześliczną willę w sąsiedztwie Melun, a w Paryżu bywali na bardzo krótko. Paula przywykła do tego spokojnego, słodkiego wiejskiego życia i nie znajdowała go wcale monotonnem. W rzadkich bardzo okazjach Fryderyk wprowadzał siostrę w świat stołeczny, do dawnych znajomych rodziny. Młoda dziewczyna zachwycała wszystkich swą nadzwyczajną pięknością, nieporównanym wdziękiem i ujmującą prostotą, ale wpośród tego błyszczącego, wesołego tłumu doświadczała pewnego przymusu; w świetnych salonach tęskniła za zameczkiem nad brzegiem Sekwany, bo tam tylko oddychała swobodnie, bo tam tylko była zupełnie szczęśliwą.
Na jednem z przyjęć o jakich wspominamy, Fabrycjusz Leclére przedstawionym został Pauli, dlatego też kłaniał się stojącej na tarasie, kiedy przepływał czołnem obok willi.
Nie potrzeba wspominać nawet, że żadne głębsze wrażenie nie pozostało w umyśle panny Baltus po tej prezentacji, potrzeba jednak zaznaczyć, że Fabrycjusz ze swoją powierzchownością, przystojną twarzą, na której znać było ślady znużenia i niewymuszoną elegancją, więcej się jej podobał, niż wymuskani, wydekoltowani eleganci, co jak motylki wokoło niej brzęczeli, bardziej może dwoma miljonami, niż jej wielkiemi, ciemnemi oczami, pąsowemi usteczkami i czarnemi włosami nęceni. Ci wydawali jej się śmiesznymi i nudzili do najwyższego stopnia.
Żyjąc ciągle obok brata, Paula przyzwyczaiła się mówić i myśleć jak on, z zupełną otwartością. Brzydziła się kłamstwem. Miłosierdzia nie uważała za cnotę, ale za obowiązek, przed którym: nie wolno się bogatemu uchylać. Wszyscy też biedni, wszyscy nieszczęśliwi z całej okolicy znali ją dobrze i nazywali swoim aniołem. Dawała dużo i wiedziała jak dawać. Pomoc, jaką zostawiała za każdą swoją wizytą po nędznych lepiankach, była więcej niż jałmużną, bo była pocieszeniem. Ale jeżeli młoda dziewczyna odznaczała się nadzwyczajną słodyczą i dobroczynnością, to posiadała jednocześnie nadzwyczaj silną wolę i nieporównane męstwo moralne.
Tragiczna śmierć Fryderyka była powodem nagłej pustki zarówno w jej sercu jak i w domu. Samotność teraz wydawała się jej prawdziwie okropną, boleść nieukojoną zwiększały nudy śmiertelne. Kiedy jej doniesiono o bliskim rozwiązaniu dramatu, którego ofiarą stał się brat ukochany, wielkie łzy popłynęły z jej oczu.
Ze sercem, przepełnionem goryczą, poszła wolno do pokoju, którego okiennice ciągle teraz były zamknięte i w którym dzień i noc paliła się lampka srebrna, zawieszona u sufitu na trzech srebrnych łańcuszkach. Był to pokój Fryderyka i tu go przyniesiono po śmierci. Paula drżącą ręką otworzyła drzwi, zatrzymała się na progu i zaczęła głośno płakać, po chwili weszła i padła na kolana przed portretem brata. Ze złożonemi rękami przed tą podobizną, której szlachetne a dumne rysy, łagodne spojrzenie i miły uśmiech przypominały wszystkie radości dzieciństwa, dostała silnego ataku nerwowego, rozpaczała, przyzywała cienie zamordowanego, przemawiała najczulszemi słowami, jak gdyby martwe płótno mogło ją słyszeć, jakby jej było w możności odpowiadać...
Fox, chart wielki, popielaty, wierny ongi przyjaciel Fryderyka, wsunął się za Paulą niedostrzeżenie. Słysząc płacz i jęki swojej pani, inteligentne zwierzę zawyło głośno, a ponura ta skarga, odbiła się jak echo śmierci w ciszy nocnej.
— O! mój bracie — wykrzyknęła Paula, bliska obłąkania. — Co ty zrobiłeś temu nędznikowi, że cię tak podle zamordował? Nie!.. ty nic mu nie zrobiłeś. Odebrał ci życie dlatego, aby cię obrabować!...
Nagle zatrzymała się, jakby uderzona jakąś myślą i mówiła dalej:
— Aby cię obrabować?.. Ciebie, który miałeś zawsze woreczek otwarty i rękę gotową do dawania! To niepodobna!.. Przyczyną zbrodni była nienawiść i zemsta, ale nie kradzież...
Znowu się zatrzymała i z okiem błędnem, jakby nieprzytomna, powtarzała:
— Zemsta? nienawiść?... Ale któż mógł cię nienawidzieć? Kto chciał się zemścić nad tobą, który nikogo nie obrażałeś?... Nie, to nie nienawiść, to nie zemsta! A więc cóż takiego? Co za przyczynę mógł mieć ten zbir, którego sprawiedliwość skazała, a który się zaprzysięga, że jest niewinnym? Niewinny, a znaleziono przy nim dowody zbrodni... pugilares przeszyty kulą... A jednakże ten człowiek utrzymywał, przysięgał, że jakiś nieznajomy dał mu ten pugilares!... A gdyby to było prawdą?... Sędziowie skazali... Ale sędziowie mylą się czasami. Nie!... to niepodobna tego przypuścić... Omyłka byłaby okropną... Nie, nie!... Oni słusznie skazali nędznika. Dlaczego nie chce wyjawić swego nazwiska, dlaczego osłania się tajemnicą?... Skąd się wziął? gdzie szedł? Zapewne zaprzysiągł, że nie wyda swojego wspólnika, bo z pewnością nie działał sam... Jest wspólnik jakiś... mój instynkt mi to powiada i ten wspólnik jest najwinniejszym.
Paula Baltus podniosła się żywo, jakby ją co poruszyło i wpatrując się w portret Fryderyka, mówiła głosem ponurym, który się stawał coraz głośniejszym:
— Tyś go widział, mój bracie, tyś widział tego mordercę! tyś go znał... możesz go wymienić... powiedz mi... odpowiadaj... czekam.
Załamała znowu ręce i zawołała z niecierpliwością:
— Ależ nie... ty nie możesz mi odpowiedzieć... tyś nieżywy... twoje usta są na zawsze zamknięte... No, to ja sama będę działać. Jeżeli jest wspólnik, jak się domyślam, jak jestem tego pewną, zrobię, czego sprawiedliwość zrobić nie potrafiła... Wytropię niegodziwca, wynajdę go i wyprowadzę z ciemności, w której się ukrywa. Przysięgam przed Bogiem, że go wykryję, przysięgam przed Bogiem, że się pomszczę!...
Rozegzaltowana z oczami pełnemi ognia i rozdętemi nozdrzami, z wyciągniętą groźnie prawą ręką podobną była do Nemezis do bogini zemsty. Taki stan wzburzenia fizycznego i moralnego nie mógł trwać długo.
Łzy zastąpiły błyskawicę w ciemnych źrenicach młodej dziewczyny. Rysy traciły dziki wyraz. Panna Baltus osunęła się na krzesło, nawprost portretu brata, pogrążyła się na nowo w cichej boleści i pocichutku zaczęła się modlić za duszę ukochaną.


∗             ∗

Wybiła godzina długa po pólnocy. Na wielkim placu w Melun stała już gromadka ciekawych. Po trochu zaczęły się też otwierać okna i zaczęły się ukazywać zaspane twarze, dla zobaczenia jaka pogoda.
Tłum zwiększał się z każdą chwilą. Poformowały się grupy i słychać było pomieszane głosy. Tysiące dowcipów krzyżowało się w urywanych rozmowach.
— To jeszcze chyba nie dzisiaj — odezwał się ktoś z tłumu.
— Właśnie, że z pewnością dzisiaj — odpowiedział drugi.
— A skądże wiesz o tem?
— Byłem na stacji kolejowej zaraz po północy. Przy mnie przyszedł specjalny pociąg, którym przywieziono kata i gilotynę. Więc napewno dziś rano.
— Zresztą — dodał trzeci — nie mogą odkładać, bo termin już upłynął.
I na całej przestrzeni placu prowadzono rozmowy w tym samym rodzaju, a często bez sensu. Upłynęła jeszcze godzina. Tłum był już teraz ogromny. Gromady obywateli miasta, robotników, włościan z okolicy, napływały ze wszystkich ulic. Dachy pokrywały się ludźmi, wielu czepiało się gzymsów szczytów, nie wahając się narazić własnych kości dla zobaczenia okropnego dramatu. Patrycjuszki rzymskie znajdowały przyjemność w przypatrywaniu się walce gladjatorów. Piękne andaluzjanki mdleją na widok krwi płynącej w cyrku pod rogami byków, albo szpady rocadora. Odcięta głowa, spadająca do kosza jest widowiskiem, pożądanym przez motłoch wszelkich narodów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.