Lekarz obłąkanych/Tom II/LIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LIII.

— Umarł? — wykrzyknął zdumiony Grzegorz i aż się zachwiał. — Pan Delariviére umarł?
— W czasie podróży, tak jest proszę pana, — odrzekł Fabrycjusz. — Zgasł w przeciągu dwudziestu czterech godzin na silne zapalenie płuc, pomimo wszelkich starań, doktora okrętowego i kapitana Kerjala, jego najlepszego przyjaciela.
— Boże wielki! — pomyślał młody doktor. — Co za straszliwa boleść dla biednej Edmy i jak się jej smutne przeczucia okrutnie sprawdzają! Tak jak jest osłabioną, czyż zdolną będzie przetrzymać cios podobnie dotkliwy?
Głośno zaś powiedział:
— To istotnie, proszę pana, smutna bardzo nowina. Zalecam panu nie udzielać jej pannie Edmie zbyt nagle, bo z pewnością by tego nie przeżyła. Pozostaw mi pan czas, aby ją przygotować powoli.
— Więc Edma żyje, więc Frantz Ritner nie spełnił zobowiązania, nie mógł lub nie chciał dotrzymać danego słowa?
Cios był zbyt straszny, ale łotr wyrafinowany miał tyle siły, że zapanował nad sobą.
— Bądź pan zupełnie spokojny, — rzekł, — zastosuję się najzupełniej do pańskich rozkazów. Tymczasem proszę pana powiedzieć mi, jak się mają pani i panna Delariviére?
— Stan zdrowia ciotki pańskiej polepszył się, wprawdzie nieznacznie, ale bardzo stanowczo, — odrzekł Grzegorz, — mam też zupełną nadzieję, że w niedługim czasie odzyska zdrowie zupełnie.
— Chwała Bogu! — wykrzyknął Fabrycjusz, — lubo biedny wuj nie będzie już mógł cieszyć się szczęściem tak upragnionem przez niego.
— Co do pańskiej kuzynki, ciągnął doktor Vernier — ma się daleko lepiej.
— Więc chorowała? — zapytał żywo Fabrycjusz.
— Bardzo; była nawet w wielkiem niebezpieczeństwie. Ale dzięki Bogu, zdołałem ją wyrwać śmierci i wkrótce będzie zdrową. Pozostało tylko ogromne osłabienie, któremu także spodziewam się wkrótce podołać.
— Panu zatem winien jestem ocalenie kochanej mojej kuzynki — rzekł Fabrycjusz głosem wzruszonym i ściskając ręce Grzegorza. — Panu także winien będę uzdrowienie ciotki mojej. Bądź pan przekonany o głębokiej mojej wdzięczności! Czy mogę odwiedzić te nieszczęśliwe kobiety?
— Za pięć minut poprowadzę pana do nich. Ale przedtem muszę coś panu powiedzieć.
— Coś mi powiedzieć? — powtórzył zdziwiony Fabrycjusz?
— Tak, i przekonany jestem, że to coś sprawi panu wielką radość.
— Skądże ta radość wpośród takich zmartwień?
Znajdziesz pan tutaj osobę, która panu bardzo jest drogą.
Fabrycjusz zdziwiony coraz bardziej — zapytał:
— O jakiej pan mówisz osobie?
— O pannie Pauli Baltus.
Posłyszawszy, to imię, siostrzeniec bankiera nie chciał wierzyć własnym uszom.
— Panna Baltus w tym domu? — rzekł niepewnym głosem. — Ale jakimże to sposobem? Z jakiej przyczyny znajduje się tutaj?
— Ażeby być bliżej panny Edmy, którą bardzo kocha, i pani Delariviére, którą się bardzo interesuje.
— Ach! jakże poznaję jej dobre, pełne szlachetności serce! — proszę pana, jak o łaskę, abyś ją uprzedził zaraz o moim powrocie. Gdybyś pan wiedział, jak mi pilno ją zobaczyć. Masz pan słuszność, radość, jakiej doświadczam, każe mi zapominać w tej chwili o ciężkich moich zmartwieniach i kłopotach.
Grzegorz uszczęśliwiony był wzruszeniem Fabrycjusza. Nacisnął sprężynę dzwonka. Wszedł służący.
— Poproś pannę Baltus, aby raczyła zejść do salonu. Znajdziesz ją zapewne w mieszkaniu pani Delariviére.
Służący wyszedł wypełnić rozkaz.
Grzegorz odezwał się znów do Lecléra.
— W oczekiwaniu na pannę Baltus, która zaraz zapewne nadejdzie, pozwól mi pan zadać sobie pytanie, mające cel ważniejszy, niż próżną ciekawość jedynie.
— Słucham pana i odpowiem, jak będę mógł, najlepiej... najszczerzej...
— Idzie mi jeszcze o spotkanie się nasze przy ulicy Taitbout. Powiedziałeś mi pan wczoraj, że nie znasz wcale Renégo Jancelyn.
— Powiedziałem to i powtarzam — odrzekł Fabrycjusz, marszcząc brwi mimowoli.
— Ale może pan wie o nim cokolwiek?
— Nic zupełnie. Powracając do Francji na pokładzie Albatrosa, poznałem jednego z pasażerów, Anglika Wiliamsa Withe, który wysiadł w Plymouth. Anglik ten, dowiedziawszy się, że jadę do Paryża, prosił mnie, abym poszedł do niejakiego Jancelyna, którego podał mi adres i abym go zawiadomił, że za osiem lub dziewięć dni będzie miał jego wizytę. Przyrzekłem i chciałem dotrzymać przyrzeczenia, co mi się jednak nie udało, bo pan René wyjechał. Teraz wie pan już wszystko?...
Odpowiadając na te pytania Fabrycjusz myślał sobie:
— Dla czego ten doktor o to mnie zapytuje? Najprędzej dla tego, że mając Matyldę na kuracji, chciałby zawiadomić jej rodzinę. Niema w tem nic takiego, czego bym się mógł obawiać.
Fabrycjusz radby był chętnie zapytać o Matyldę, ale nie śmiał naturalnie.
Po paru minutach szelest jedwabnej sukni dał się słyszeć w przedpokoju. Drzwi się otworzyły. Panna Baltus weszła do salonu.
Spostrzegłszy Fabrycjusza, krzyknęła lekko, zbladła, położyła rękę na sercu, jakby chciała powstrzymać gwałtowne jego bicie i zachwiała się widocznie.
Leclére poskoczył i chwycił ją w swoje ramiona. Paula nieprzytomna prawie, przez chwilę z oczami przymkniętemi pozostawała w tym rozkosznym uścisku. Piękna i energiczna jej główka spoczywała na ramieniu mordercy Fryderyka.
Ale wkrótce otworzyła oczy i szepnęła tak cichutko, że tylko sam narzeczony mógł ją słyszeć.
— O! Fabrycjuszu!... kochany Fabrycjuszu!... gdym cię ujrzała tak niespodziewanie, myślałem, że umrę z radości...
— Co.. co? — powtórzył Leclére. — Ty musisz żyć droga, ukochana Paulo... musisz żyć dla mnie... żyć dla tego, żeby być szczęśliwą.
— Czy zawsze stale mnie kochasz?...
— Czy cię kocham?.. Oddalając się od ciebie kochałem cię z całej duszy... teraz uwielbiam cię bez granic.
Młoda kobieta wpatrywała się w oczy Fabrycjusza z wyrazem niezmiernej miłości. Potem odwróciła się do doktora i rzekła z uśmiechem:
— Bądź wyrozumiałym, panie Grzegorzu.. To ten, o którym tak często z panem mówiłam... To on, mój narzeczony!... Kocham go, jestem szczęśliwą.
Grzegorz uśmiechnął się ze swej strony.
— Nie potrzeba tu żadnej wyrozumiałości, proszę pani — ja doskonale pojmuję taką radość... wiem, co znaczy spotkanie się z osobą ukochaną... Upojenie takie każe zapominać o wszystkiem na świecie. f
Paula mówiła dalej:
— A cóż wuj?.. pan Delariviére? gdzież jest? Dlaczego nie przybył z tobą razem?
Fabrycjusz smutnie pochylił głowę.
Grzegorz, nic nie mówiąc, wskazał ręką na kapelusz młodego człowieka, pokryty szeroką krepą.
— Nie żyje!... — jęknęła wzruszona Paula. — Cóż za straszne stało się nieszczęście?
— Tak jest niestety.
— Potrzeba koniecznie ukryć, chociaż na teraz, przed Edmą tę złowrogą nowinę... Biedactwo nie przeżyłaby tego.
— Uprzedziłem już pana Leclére — odezwał się Grzegorz.
— Rozumiem tę potrzebę doskonale — potwierdził Fabrycjusz — i będę jak grób milczał... Wytłomaczę, jak będę mógł najlepiej nieobecność wuja. Ale Edma, chociaż później trochę, musi się koniecznie dowiedzieć o smutnym wypadku... Biedna kuzynka, żałuję jej z całej duszy!... Ciężki jej los!... Śmierć zabrała jej tak przedwcześnie ojca, a matka zmysły straciła.
— Na szczęście my jej pozostajemy, ty, doktór i ja — odezwała się Paula — pomiędzy takimi jak my przyjaciółmi, nie będzie sama na świecie.
— Zapewne — odparł młody człowiek — że spełnimy uczciwie nasz obowiązek... Czuwać będziemy nad Edmą z największą troskliwością, ale pomimo to wszystko, przyszłość jej mnie przeraża.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.