Lekarz obłąkanych/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.

Po tej rozmowie prokurator skreślił kilka słów na urzędowym arkuszu papieru i podał go Pauli.
— Za okazaniem tego wydadzą pani w kancelarji trybunału żądany przez panią rewolwer...
Paula wzięła papier i podziękowała wzruszonym głosem.
Pożegnali prokuratora i zaraz stamtąd udali się do kancelarji trybunału. Oddano im broń morderczą w tej chwili.
— Czy pani zaraz dzisiaj napisze do pana Delariviére? — zapytał Vernier Pauli po wyjściu.
— Zaraz wieczórem — odrzekła Paula — ty zaś doktorze, zajmiesz się zaraz wyszukaniem domu zdrowia do sprzedania, lub też lokalu, na założenie takiego zakładu.
— Niech pani będzie pewną, że nie stracę ani godziny, i że rozpocznę zaraz także badania, mające na celu dowiedzenia się, kto był nadzorcą robót w Millerie...
— Dobrze, doktorze.. Dom mój jest dla pana o każdej porze otwarty, cały zaś, jaki posiadam majątek, przeznaczam na dopięcie celów, jakieśmy sobie postawili.
Oświadczywszy to, Paula pożegnała doktora, powróciła do willi i siadła do napisania długiego listu do bankiera. List ten kazała odnieść na pocztę.
Podczas kiedy Grzegorz i Paula naradzali się w Melun co do planu dalszego wspólnego postępowania, Edma ze swej strony nie przestawała myśleć o projekcie, jaki jej przyszedł do głowy. Projekt ten tembardziej ją zajmował iż Frantz Rittner co dzień wzbudzał w niej coraz większą obawę.
Biedne dziecko spostrzegło, że spojrzenia doktora, rzucane na jej matkę, zdradzały dziwną jakąś nienawiść, której pomimo całej swojej hipokryzji nie umiał wcale ukryć przed nią. To wcale dobrą wróżbą nie było.
Edma postanowiła zatem wyrwać chorą z domu zdrowia w Auteuil i przeprowadzić do Melun, do Grzegorza. Myślała o ucieczce, ale żeby zamiar wprowadzić w wykonanie, trzeba było zwalczyć różne przeszkody, prawie niepodobne do pokonania. Kochająca córka nie zniechęciła się jednakże wcale.
O tem, żeby wyjść za dnia razem z matką z zakładu, marzyć nie było można.. Przekupić stróża, pewnego, że za najmniejsze przekroczenie pozbawiony zostanie miejsca, było również rzeczą niemożliwą. Jakże poradzić sobie? Umysł młodej dziewczyny przechodził prawdziwe tortury. Nakoniec przyszła jej myśl pewna. Oprowadzając matkę po parku, zauważyła parę razy doktora Rittnera, otwierającego drzwi, wychodzące na drogę, którą obejść można było cały zakład dookoła. Domyśliła się, że w murze przeciwległym musi być furtka, przez którą wydostaje się Rittner. Zdawało się to prawdopodobnem, a nawet pewnem, potrzeba się było jednak przekonać.
Zeszła sama do ogrodu i podeszła do tej altanki zielonej, w której widzieliśmy ją z matką a na wprost której była właśnie furtka już nam wiadoma. Z głębi altanki patrzyła po wszystkich alejach, aby sprawdzić, czy rzeczywiście sama jedna znajduje się w tej chwili w parku. Przekonawszy się, że tak jest, że nikt widzieć jej nie może, podeszła do furtki, przypuszczając, że zamknięta. Tak było naturalnie. Pochyliła się, aby zbadać zamek i rozpoznać, czy który z jej kluczy, w jakie się zaopatrzyła, nie nada się przypadkiem. Nagle zadrżała i śmiertelnie pobladła. Po drugiej stronie muru dały się usłyszeć odgłosy kroków, a zaraz i zgrzyt klucza, obracającego się w zamku. Odskoczyła w bok, schowała do kieszeni klucze, trzymane w ręku i zaczęła zrywać kwiaty.
Drzwi się otworzyły.
Panna Delariviére była pewną, że zobaczy Rittnera. Tymczasem był to ogrodnik.
Edma postanowiła pogadać z nim, gdyż znała go dobrze.
— A! pan Denis — odezwała się z uśmiechem dopiero żal będzie pan miał do mnie...
— O co, proszę panienki? — zapytał ogrodnik, zdejmując wielki słomiany kapelusz.
— Bo panu klomby rabuję... Zrywam najpiękniejsze kwiaty.
— Niech panienka zrywa, kwiatów tu nie braknie... Dosyć ich jeszcze i tak zostanie... Mogłaby panienka narwać całą furę, a znaćby tego nie było.
— To prawda, że nie widziałam nigdzie tak wielkiej ilości tak pięknych kwiatów.
Pan doktor utrzymuje, że to rozwesela osoby, odwiedzające pensjonarki zakładu i ładnie wygląda. Nasiałem ich też co niemiara.
Edma pomyślała, że czas przystąpić do rzeczy i zapytała:
— Czy pan także tamten ogród za murem pielęgnuje?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.