Lekarz obłąkanych/Tom II/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.

Frantz Rittner, oszołomiony na chwilę tem oświadczeniem stanowczem, był pewnym jednakże swojego zwycięstwa; to też nie niepokoił się bynajmniej i odezwał się ze źle wróżącym uśmiechem:
— Błagam panią, panno Edmo, nie zmuszaj mnie, abym się do przemocy uciekać musiał.
— Co? — krzyknęła gwałtownie panna Delariviére — co, pan śmiałbyś rękę podnieść na mnie?
— Zdecydowany jestem na wszystko!...
— Na wszystko, oprócz tego!
— Na wszystko bez wyjątków, proszę pani! oświadczył Rittner — nie cofnę się przed niczem, aby zmusić panią do posłuszeństwa, jeżeli dobrowolnie nie spełnisz mego żądania.
— Nie jestem wcale obowiązaną do posłuszeństwa względem pana! — odrzekła Edma z dumą niewzruszoną.
Rittner zaczął się irytować.
— Gdzie pani zatem zamierza ją poprowadzić? — zapytał Rittner z piekielną w głosie ironią.
— Co to pana obchodzić może? Jeszcze raz powiadam panu, że nie powrócę do domu zdrowia, więcej mnie pan nie pytaj i nie zmuszaj do powrotu.
— Powietrze, którem się tam oddycha, budzi widocznie wstręt w pani — odezwał się Rittner złośliwie — nie dziwię się temu, spostrzegam bowiem, że pani wpadasz również w obłąkanie.
— Gdybym została niewolnicą pańską z pewnością żeby to się wkrótce stało.
— Czy pani zapomina, że mogę zawezwać pomocy? Wystarczy jedna dłoń silna na to, abyś pani stała się pokorną jak baranek.
— Nie — odpowiedziała Edma — bo będę krzyczeć na cały głos, dlaczegom uciekać musiała.
Frantz Rittner stracił zimną krew swoją wobec niezłomnego, jaki spotkał uporu, czuł, że krew wszystka uderza do głowy.
— No, to zobaczymy! — wrzasnął, tupiąc nogami. I szarpnął gwałtownie panią Delariviére.
Nieszczęśliwa kobieta patrzyła błędnemi oczyma na scenę, jaka się wobec niej rozgrywała ale nie pojmowała jej wcale.
Rittner ujął ją pod rękę i rzekł:
— Chodź, Joanno! Ja tak chcę!
Obłąkana, na którą głos i spojrzenie doktora wywierały prawie zawsze imponujące wrażenie, powstała i zdawała się zdecydowaną, aby iść za nim bezzwłocznie.
Edma podbiegła, przytuliła matkę do piersi i powiedziała:
— Nie, nie, nie, ty mnie nie porzucisz, mamusiu!
— Dalej! — zawołał Rittner, odpychając ją brutalnie. — Co warte wobec tego wszystkie te komedje pani? Zostań pani tutaj sobie, jeżeli ci się podoba. Wytłómaczysz się pani swemu ojcu z tego postępowania dziwacznego; ja umywam ręce zupełnie.
— Nie zabierzesz pan mojej matki! — krzyknęła młoda dziewczyna, szarpnąwszy za okrycie doktora. — Nie zabierzesz jej.
— Czy nikt nie przyjdzie mi na pomoc, abym uwolnił się od tej warjatki? — zawołał doktor z wściekłością.
W tej chwili oficer z dwoma czy trzema żołnierzami wyszedł z koszar bastjonowych. Oficer posłyszał rozsierdzony głos doktora i skierował się za jego śladem.
— Poruczniku! — zawołał Rittner, skoro go dojrzał tylko — zmiłuj się, chciej mi dopomódz.
— Co to takiego, panie doktorze? — zapytał porucznik, dla którego Frantz Rittner nie był osobistością nieznaną. Spotykał go bardzo często w Auteuil, a parę razy nawet z nim rozmawiał.
— A to, szanowny panie — odpowiedział Rittner — panienka, która mi została powierzoną i nad którą naturalnie oddaną mi została władza najzupełniejsza, postanowiła uprowadzić z mego zakładu swoją matkę i pomimo mego wzywania, nie chce wracać spowrotem.
— Panie — odezwała się żywo Edma do młodego wojskowego proszę pana, zaklinam cię, nie pozwól, aby nas wciągnięto do tego strasznego domu.
—Dlaczego pani zamierzała uciec, proszę pani?
— Moje przeczucie ostrzega mnie, że matka żywą się stamtąd nie wydobędzie, czuję, że tam nie potrafię ją ustrzedz od śmierci. Moja nieszczęśliwa mama słyszy nas, jak pan widzisz, doskonale, ale niestety zrozumieć nas nie może straciła biedaczka zmysły nie tak dawno. Doktor Rittner nigdy jej nie wróci przytomności, chcę ją więc powierzyć komuś, kto ją napewno wyleczy. Oto dlaczego postanowiłam wydobyć się z domu zdrowia. Na Boga, zaklinam pana, dopomóż nam do odzyskania wolności.
Rittner wzruszył ramionami.
Oficer odpowiedział:
— To, czego pani żąda odemnie jest poprostu niepodobieństwem. Jakim prawem mogę brać na siebie odpowiedzialność w sprawie tak wielkiej wagi, na jakiej zasadzie mógłbym dopomódz do spełnienia żądań pani? Mama pani powierzoną została doktorowi. On jest odpowiedzialnym za nią. Nie może nie uczynić zadość obowiązkom, jakie wkłada nań okazane mu zaufanie.
— Jeżeli jednak, proszę pana, życiu matki zagraża niebezpieczeństwo, jeżeli czyhają na nie?
— Kto, proszę pani?
— Ten właśnie oto człowiek.
Porucznik uśmiechnął się i odpowiedział:
— Opinja, jaką potrafił zjednać sobie pan Rittner, nie pozwala mi traktować poważnie podobnego podejrzenia. Jego oddanie się swoim chorym jest znane i podziwiane powszechnie.
— A zatem, łaskawy panie, odmawiasz pan i opuszczasz nieczęśliwe?
— Ani opuszczam pani, ani panią podtrzymuję. Radzę pani tylko zastosować się do żądania doktora, bo nie widzę żadnej racji, aby pani mogła postąpić inaczej.
Edma straciła głowę.
— Ah! — zawołała w przystępie uniesienia i boleści — ta obojętność, to nikczemność! Oddajesz nas pan w ręce kata.
— Poruczniku! — odezwał się Rittner zimno — będę napewno potrzebował pańskiego poświadczenia, że to dziecko jest obłąkane.
— Obłąkane?... — powtórzyła młoda dziewczyna — tak jest, masz pan słuszność, panie doktorze, ale to dzięki panu jedynie!.. Niech cię Bóg osądzi i ukarze...
I nieszczęśliwa Edma, pokonana strasznemi, jakie przebyła i przebywała wrażeniami, straciła świadomość i padła na trawnik u nóg matki, która wcale tego nie zauważyła.
Rittner odetchnął swobodniej.
— Panie poruczniku, racz mi pan wyświadczyć przysługę...
— Jaką?
— Pozwól pan, z łaski swojej tym dwom panom, aby mi dopomogli przenieść tę młodą chorą do zakładu — rzekł Frantz Rittner, wskazując na żołnierzy, którzy z ciekawością przypatrywali się scenie, jakiej byli świadkami.
— To najzwyczajniejszy obowiązek, doktorze, oddaję ich panu do dyspozycji.
Na znak dany przez oficera, dwaj żołnierze skrzyżowali ręce i ponieśli ostrożnie Edmę za Rittnerem. Joanna, którą Frantz ujął pod rękę, szła bez żadnego oporu. Została ona odprowadzoną do swej celi i siedziała tu obojętnie, podczas gdy jej córkę wyciągniętą na łóżku i ciągle zemdloną, starano się ocucić za pomocą środków odpowiednich.
Ponury dom w Auteuil odzyskał dwie swoje ofiary.
Klaudjusz Marteau od czasu tak strasznego, jakie zrobił odkrycia, stał się ponurym i milczącym. Pracował co dzień zawzięcie, ale nikt nie słyszał, aby choć żartem zanucił. Powtarzał on sobie nieustannie:
— Czy to prawda, czego ja doszedłem? Czy to może być podobne do wiary?...
Wszystkie usiłowania, aby wyrobić w sobie wątpliwość, pozostały bezużytecznemi. Przypomniał sobie pierwszą swoją przejażdżkę po Sekwanie, przypomniał sobie zapytania, stawiane mu przez Fabrycjusza, zapytania, które tak mu się wydawały wówczas dziwnemi, a które teraz rozświetlały mu rzecz całą; przypomniał sobie śmiertelną bladość Lecléra w chwili wykonywania strasznego wyroku, zrozumiał teraz tę kłamaną poczciwość i to udane zainteresowanie się nim, za które czuł tak wielką wdzięczność.
I zapytywał się ze drżeniem, co powinien uczynić.
Zawiadomić sąd o wszystkiem?... Ta myśl trwogą go przejmowała.
— Kto to wie? — mruczał — a może skradziono mu ten rewolwer? Poczekajmy trochę — dodał. — Trzymajmy wszystko jeszcze w tajemnicy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.