Lekarz obłąkanych/Tom III/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIV.

Dosyć długą chwilę trwało milczenie, po ostatnich słowach Grzegorza Vernier; nareszcie panna Baltus, pragnąc zmienić rozmowę, tak dla niej niemiłą, zapytała:
— Jakże się ma dzisiaj nasza biedna Joanna?
— Daleko lepiej, proszę pani — odpowiedział młody doktor.
— Czy mogę ją widzieć?
— Skoro tylko nadjedzie doktor V...
— A Edma?...
— Stan jej zawsze jest jednakowy. Wypadki wczorajsze wcale jej niej nie pomogły... Czy pani życzy sobie pójść do niej?...
— Nie w tej chwili... Później trochę... Czuję się bardzo znużoną, muszę odpocząć w moim pokoju... Bądź pan łaskaw uprzedzić mnie, skoro doktor V... nadjedzie...
— Dobrze, proszę pani.
Paula wyszła.
— Niestety! — mówił do siebie półgłosem Grzegorz, po jej wyjściu z salonu — zadałem jej cios okrutny... Obawiam się, czy wroga sobie nie zrobiłem...
— Zapewne — odezwał się wchodząc doktor Schultz — ale na chwilę tylko, bo wkrótce się przekona, że nie popełnił pan kłamstwa.
— Tak jest, — odrzekł Vernier, — ale może i wtedy jeszcze nie przebaczy mi, że pierwszy zwiastowałem jej tę straszną prawdę. Takie to już serce kobiety.
Trochę przed dziewiątą stary uczony przyjechał do Auteuil.
— Co tu słychać? — zapytał. — Czy panna Baltus przyjechała z Melun?
— Przyjechała, kochany profesorze.
— Cożeś jej powiedział?
— Wszystko...
— Musiało to zrobić na niej okropne wrażenie!... Biedna dziewczyna musi być zgnębiona szalenie?
— Właściwie zirytowaną jest tylko...
— Jakto?
— Zaprzecza zbrodni, odrzuca wszelkie oskarżenia...
— Pomimo dowodów?
— Tak, kochany profesorze, pomimo dowodów. Nie chce w nie wcale wierzyć.
Tu opowiedział Grzegorz profesorowi całą swoją rozmowę z Paulą.
— Żal mi z całej duszy dziewczyny, bo bardzo cierpieć będzie, skoro rzeczywistość łudzić się nie pozwoli...
— Panna Baltus życzy sobie być obecną przy naszej wizycie u Joanny...
— To każ jej powiedzieć, że jestem.
Po chwili Paula w towarzystwie lekarzy weszła do pokoju pani Delariviére.
Obłąkana zasypiała głęboko. Spokojne jej rysy i regularny oddech oznaczały znaczne polepszenie. Doktor V... długo jej się przypatrywał uważnie, ale już nie potrząsał głową.
— Zaraz po przebudzeniu — powiedział do Schultza — trzeba dawać w dalszym ciągu lekarstwo, jakie przepisałem wczoraj.
— Czy zadowolony jesteś profesorze? — zapytał Grzegorz.
— Najzupełniej, moje dziecko — odrzekł uczony. — Pani Delariviére ma się jak można najlepiej i uważam, że od tej chwili skutki trucizny zupełnie są zneutralizowane.
— Więc pan także — wykrzyknęła Paula wierzy w zatrucie?...
— A jakże mógłbym nie wierzyć, proszę pani? To tak samo jakbym nie wierzył światłości i dowodził, że jest noc, kiedy patrzę w słońce!... Zbrodnia jest najpewniejszą... Trucizna była podawaną kilkakrotnie i to w nierównych dozach...
Sierota zmarszczyła brwi i szepnęła:
— Jednakże to dziwne... bardzo dziwne i nieprawdopodobne... Niema zbrodni bez celu, a cóż za cel byłby tutaj?...
Zanim doktor V... miał czas odpowiedzieć, ktoś bardzo lekko zapukał do drzwi. Grzegorz sam poszedł otworzyć.
Wszedł służący.
— Panie dyrektorze — powiedział — pan Fabrycjusz Leclére pyta, czy może wejść.
Posłyszawszy nazwisko Fabrycjusza, wszyscy zadrżeli. Niepewność malowała się w ich oczach. Grzegorz nie długo wahał się jednakże.
— Proś... — powiedział spokojnie.
Następnie po odejściu służącego zwrócił się do Pauli i dodał:
— Niech pani pamięta o swojem przyrzeczeniu!
— Bądź spokojny, doktorze — odrzekła ostro prawie. — Nie zapominam niczego nigdy... nigdy... Wiesz o tem zresztą, że ja nie obawiam się żadnej próby.
Drzwi znowu się otworzyły i wszedł Fabrycjusz. Od progu zaraz skłonił się wszystkim i rzucił na wszystkich badawcze spojrzenie.
Nadzwyczajnym atoli wysiłkiem woli, osoby zebrane w pokoju zachowały twarze spokojne i uśmiechnięte. Leclére zbliżył się i podał rękę Grzegorzowi. Ten uścisnął ją jak zwykle. Potem łotr ucałował końce paluszków panny Baltus i zapytał o Joannę.
— Ma się lepiej, panie Leciére... daleko lepiej — odpowiedział Vernier. — Cudownym jakimś przypadkiem pani Delariviére odzyskała wczoraj błyski rozumu i pamięci, co pozwala nam mieć nadzieję, iż straszna próba, jakiej niezadługo chciałem poddać biedną kobietę, nie będzie wcale potrzebną. Sama natura bez gwałtownych wstrząśnień doprowadzi nas do pożądanego rezultatu.
Fabrycjusz potrafił nadać swej twarzy wyraz radości.
— Ach! doktorze! — wykrzyknął — co za szczęśliwa wiadomość, jak nią jestem uradowany!.. Jakto kochana ciotka Delariviére wkrótce odzyska rozum i odzyska zupełną inteligencję?...
— Śmiem pana zapewnić, że za trzy dni ciemności jej zostaną rozproszone.
Siostrzeniec bankiera przyłożył chustkę do oczu i udawał, że łzy ociera.
— Ach! — mówił — gdyby moje życie, które całe złożyłem u stóp panny Baltus, należało jeszcze do mnie, oddałbym je chętnie za to, żeby się pańskie nadzieje ziściły.
Słuchając Fabrycjusza, Paula nie posiadała się z radości. Spojrzała na Grzegorza, a spojrzenie to mówiło:
A oto ten, którego posądzacie!... Najpiękniejsza dusza! najszlachetniejsze serce!... Poznajcie swój błąd i rumieńcie się za niego.
Nadzwyczajna pewność narzeczonego Pauli na Grzegorzu nawet zrobiła wrażenie. Zawahał się w swojem przekonaniu.
— A jeżeli ten marynarz, ten Klaudjusz Marteau omylił się i w błąd nas wprowadził?...
Spojrzał na doktora V... i wydawało mu się, że i on także nie zupełnie pewnym jest siebie.
Fabrycjusz, nie dostrzegając oznak niewiary, nie mógł podejrzewać strasznego oskarżenia, jakiego był przedmiotem. Jego skromne a naturalne zachowanie się powiększało coraz bardziej wątpliwość w umysłach trzech lekarzy. Zbliżył się do Joanny i zaczął się w nią wpatrywać.
— Zdaje mi się, że od dwóch dni zmieniła się bardzo — rzekł — ale może mi się tylko zdaje...
— Nic nie zdaje się panu — odpowiedział Grzegorz Vernier — jest istotnie bardzo zmienioną, bo przeszła ciężkie ataki. To, co sprowadziło rozum, mogło łatwo śmierć spowodować.
— Niebezpieczeństwo już minęło?...
— Jak się zdaje, nie powróci...
— Oby Bóg pana wysłuchał! Ciotka śpi w tej chwili?...
— Śpi, a ten sen, konieczny naszem zdaniem, przedłuży się kilka godzin, pod wpływem narkotyku, domieszanego do napoju.
Fabrycjusz pochylił się nad chorą i pocałował ją w czoło.
— Oby Bóg dał, żeby ozdrowienie tej poczciwej duszy jak najprędzej nastąpiło.
Jedynie przyrzeczenie, dane Grzegorzowi, powstrzymało Paulę od wykrzyku: — Słuchaj, doktorze, słuchaj, co mówi ten, którego posądzaliście niegodnie o zadawanie trucizny Joannie... Postąpiliście nikczemnie i niedorzecznie!...
Dała słowo, więc milczała. Ale w duszy cieszyła się już triumfem nad oskarżycielami.
Stary profesor myślał sobie:
— Albo jest niewinnym, albo jest wyjątkiem pomiędzy potworami...
— Czy zjesz z nami śniadanie, panie Fabrycjuszu? — zapytała Paula.
— Nie, proszę pani.
— Dla czego?
— Ważne osobiste interesa wzywają mnie do Paryża, ale powrócę na południe, ażeby zobaczyć kuzynkę Edmę i dowiedzieć się jeszcze o zdrowiu ciotki...
— Czekamy na pana — rzekł Grzegorz.
Siostrzeniec bankiera pocałował Paulę w rękę, pożegnał doktorów i wyszedł z pokoju.
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, panna Baltus zapytała z pewną gwałtownością:
— I cóż?... Jeszcze o nim wątpicie?...
— Poczekajmy, proszę pani — odpowiedział Grzegorz. — Niech przejdzie noc dzisiejsza...
— Dobrze! — odrzekła pogardliwie Paula. — Poczekajmy. — I wyszła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.