<<< Dane tekstu >>>
Autor anonimowy
Tytuł Ludwik Narbutt
Pochodzenie Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LUDWIK NARBUTT.
I.

Piękna, czarowna Dubicz okolica,
Świeża jak wszystkie litewskie dziedziny,
W okół zbóż łany i borów gęstwiny,
Dalej jeziora srebrzystego lica.


A jako chmura śród nieba błękitu,
Pośród jeziora wyspa, kryta lasem.
Do niej rybacy przybijają czasem,
By słuchać ptasząt, co nucą od świtu.

Lecz dziś spłoszone nie śpiewają ptaki,
Dzisiaj na wyspie dosłyszysz szczęk broni,
Czasem urwane krzepkie rżenie koni,
Czasem gwar ludzki doleci przez krzaki.

Cóż to za rzesza zwija się w czacharze?
Jedni, broń w ręku, rzędami się snują —
Drudzy broń ostrzą, ładują, próbują;
Śmiałe ich czoła, ogorzałe twarze.

A pośród wszystkich, jakby matka roju,
Mąż — w jego oczach skry ognia migają —
A skinień jego wnet wszyscy słuchają —
Postać rycerska i w rycerskim stroju.

To nie na łowy zbiera się wyprawa,
Dzisiaj, gdy w kraju od końca do końca
Wojny pochodnia płonie blaskiem słońca,
Wolności święta roztrzyga się sprawa.


Biada wam wrogi, to oddział Narbutta,
Pogromcy Moskwy pod Olkienikami
I Kowalkami i pod Rudnikami —
Lwie serce jego, dłoń jak z stali kuta.

Narbutt najpierwszy pomiędzy Litwiny,
Wspomniawszy dawne Olgierdowe czasy,
Jak Litwa wolna z wrogiem szła w zapasy,
Dobył miecz dziadów, i odbiegł rodziny.

A jak za sobą dwieście rzek do koła
Na bory, niwy ciągnie Niemen stary,
Tak za Narbuttem na lasy i jary
Ruszyły miasta i dwory i sioła.

Na jego imię drżą moskale bladzi —
A on stępiwszy na ich łbach szablice,
Straciwszy wielu, uszedł w okolice,
Gdzie pewny w skryciu znów siły gromadzi.


II.

Na wyspie, niby w Perkuna świątyni
Duchy Algisów, majaczą postacie,
Zewsząd lud śpieszy w uroczystej szacie
I pełnem sercem ofiarę im czyni.


Tu kmiotek wiedzie wołu ostatniego,
Ten niesie chleby, ten wypróżnia ule,
Ten przygarbiony dźwiga broń i kule,
A ten oddaje syna jedynego.

Cieszą się wszyscy, widząc roty własne,
Ze łzami w oczach życzą dobrej doli,
A śród nich Narbutt, jak w domu, powoli
Zapomniał wrogów, zwolnił straże ciasne.

Nie ufaj Moskwie! bo zwierz ten posiada
Szpony niedźwiedzia a chytrość szakala —
Kto się mu w boju złowić nie dozwala,
Temu on we śnie oddechy przyjada.

Płyną, pływają łodzie po jeziorze,
Na wyspie ludzi widać w każdej porze;
Nie każda łódka przynosi rybaka,
Nie każden rybak chce łowić szczupaka.


III.

Cisza — gdzieniegdzie ledwie zadrgnie ziele,
Bo kurek dzisiaj trzciną nie kołysze,
Schował się na dnie — a lubując ciszę,
Słońce wygładza jeziora topiele.


Cisza, gdzieniegdzie ledwie zadrgnie ziele —
Nagle zaszumią w okół oczerety,
Hukną wystrzały, zabłysną bagnety,
I w koło bure ukażą szynele.

«Do broni! zdrada! krzyknie Narbutt swoim,
Bracia do broni! wszak nas tu okryto,
Objęto w koło, już przejścia zdobyto,
Hej bracia, naprzód za przykładem moim!»

Chwycą za bronie, wnet zagrzmią janczarki —
Już szable brzękły, tu krew tryska z gardła,
Tu ręka zwisła, tam pierś się rozwarła,
Tam bez głów krwawe rumienią się karki.

Wre walka — kipi! Z bałwochwalczą tłuszczą
Rozpaczne serca mężnie ją stoczyły;
Lecz trudno walczyć, gdy nie starczą siły,
Źle jeleniowi, gdy psiarnię nań puszczą.

Narbutt, jak lwica, co swych dzieci broni,
Gdzie ręką sięgnie, gdzie okiem zamierzy,
Tam bezduch pewnie carski sługa leży!
Szalę zwycięztwa w swojej trzyma dłoni.


«Zwyciężym! naprzód!» — w tem kula zdradliwa
Łamie mu nogę — on wstrzymał się, pada —
Strwożona w ręce chwyta go gromada,
Okrywa wodza i tuli troskliwa.

Lecz on nie ujdzie losów przeznaczeniu —
Tu kul dokoła tysiące latają,
I wszystkie piersi szlachetnej szukają —
Już ją znalazły, grązną w jej sklepieniu.

«O bracia, bracia, tej nie zgoję blizny!
Już tu mię złóżcie — tam w pomoc biegnijcie,
Mnie raz ostatni jeszcze dłoń ściśnijcie —
O jakże słodko umrzeć dla ojczyzny!»

Skończył bohater, z nim walka skończona
Jak gdy runęła kolumna Samsona —
A stosy trupów, to do nieba stopnie —
Tymofiew tylko zaśmiał się okropnie.


IV.

Dubicz kościołek pośród gaju leży:
Po nad dach szumią mu dęby wspaniałe,
Z tej strony smętarz, na nim brzoze białe,
Z tamtej dwa dzwony u drewnianej wieży.


Czemuż te dzwony tak tęskno dziś biją?
Zkąd tyle ludu dzisiaj u kościoła,
Czemuż ku ziemi smutne chylą czoła,
A wszyscy milczą i w oczach łzy kryją?

W środku kościoła, jakby ołtarz Abla,
Ze samych trumien stos wielki złożony,
Na każdej wianek z dębu przyczepiony,
A na ostatniej krzyż, wieniec i szabla.

Msza wyszła — z piersi jęk się dobył w koło,
I znowu cisza, lud klęczy schylony,
Tylko szlochania słychać głos stłumiony.
I tylko dzwonek jęczy nie wesoło.

I świętą wodą skropił pleban stary.
Długi rząd trumien zniesiono do ziemi,
A ziemia dudniąc zwarła się nad niemi.
O Boże, Boże, przyjmij te ofiary!

I długo w Wilnie nie chciał lud uwierzyć,
Żeby bohater, wódz Litwy miał nie żyć.
I długo, leżąc w krzyż u Ostrej Bramy,
Pytał swej Matki, gdzie Narbutt kochany?


Dnia 8 lipca 1863. J. T.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: anonimowy.