<<< Dane tekstu >>>
Autor Alphonse Daudet
Tytuł Mała parafia
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La petite paroisse
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.
Dziennik księcia.
Do pana M. W. de Valougue w Kolegium Stanislais w Paryżu.

Już teraz wiem, dlaczego moi rodzice postarali się o usunięcie mnie z Grosbourg. Podobno pan F., który filozoficznie zniósł ucieczkę swej żony, wpadł wściekłość, gdy się dowiedział, że została porzuconą przezemnie. Zaczął się odgrażać a tych pogróżek pana „Pum... Pum“ ulękła się moja matka. Już mnie widziała powieszonego, zabitego, odartego ze skóry, wbitego na pal i uspokoiła się dopiero z chwilą, gdy skryła swego jedynaka po za plecami pułkownika i kuzyna naszego de Boutignan, dowodzącego pułkiem niezwyciężonych i nieustraszonych dragonów. Prawdę powiedziawszy nie wiem dokładnie, co się stało i jak się rzeczy miały u naszych sąsiadów z Uzelles, podczas gdy odbywałem owe sławne wielkie manewra. Mówiono mi, że pani wróciła pod dach mężowski, że „pum-pum“ zbiegł wtedy aż do Algieryi, lecz nic z tego nie mogę dojść, są tam jakieś zawiłości, których nie odgaduję. Lecz mniejsza z tem, rzecz główna, jak dla mnie, to szczęśliwa okoliczność, iż szanowny mój pułkownik zwrócił mnie rodzinie, obdarzając urlopem na nieograniczony termin, to jest mogę go odnawiać, przedłużać ile tylko zechcę.
Familijka moja, przyznać muszę, że nie jest ani wesoła, ani też przyjemna. Księżna wiecznie w podróży uganiająca się za sukcesyą, przedstawiającą tysiączne utrudnienia; generał coraz bezwładniejszy, siedzi całemi dniami w nieruchomości zupełnej, sprawia on na mnie wrażenie jakiejś postaci mitologicznej, dotkniętej gniewem mieszkańców Olimpu; wszak Wirgiliusz i Owidyusz bawili się w opowiadanie nam, o takich śmiertelnikach, przemienionych w drzewo albo w skałę. Patrząc na generała, zdaję mi się, że widzę, jak stopniowo kamienieje, albo też pokrywa się korą jakby skorupą. Tylko głowę ma jeszcze żyjącą, ale chyba i ta pójdzie niedługo za resztą i pozostaną tylko oczy, w których skupi się resztka energii, by na mnie patrzeć z wyrzutem. Takie żyjące oczy w strupieszałem ciele przypominają mi resztki promieni zachodzącego słońca, odbijające się w szybach wysokiego poddasza. Myśli swoje wiąże jeszcze generał zupełnie przytomnie i wypowiada je aż do uprzykrzenia, naturalnie, iż wszystkie skupiają się nad rozpamiętywaniem doznawanych bólów. Łatwo pojmujesz, jakie to zabawne do słuchania bez przestanku. A przytem z dziwnem upodobaniem wybiera wyrażenia ostre, tnące jak brzytwą. Od jakiegoś czasu utrzymuje, iż z trudnością myśli i narzeka, że wiolonczela pana Jana przestała na niego działać, już mu widocznie nie łaskocze nerwów tak lubieżnie jak niegdyś. A może w tem wina pana Jana, który sam ledwie dyszy; gdy mówi, głos ma tak przyciszony i dziwacznie wyczerpany, iż zdawaćby się mogło, że siedzi gdzieś daleko, przypuśćmy w piwnicy, może więc ukochana przez niego wiolonczela zaraziła się tą samą chorobą...
Wczoraj po południu wszyscy trzej siedzieliśmy na tarasie, wychodzącym na Sekwanę. Generał, zwróciwszy się do mnie rzekł swoim skrzypiącym głosem: „Zrób mi papierosa“. Zabrawszy się do spełnienia rozkazu, spojrzałem na zwiędłe ręce mojego rodzica. Leżały, jak suche liście na jego kolanach. Zauważył, że na nie patrzę i rzekł opryskliwie:
— Cóż tak patrzysz na moje ręce?... Przecież nie są takie białe, jak ręce pani F...
Wymówiwszy jej nazwisko, wpadł w gniew, zaczął się unosić i czynić mi wyrzuty, to, że uwiodłem tę nieszczęśliwą kobietę i postąpiłem względem niej jak ostatni łajdak, to znów, że widuję się z nią jeszcze teraz, jednem słowem stary bredził, odchodząc od przytomności, z ustami wykrzywionemi zazdrością.
— Zabraniam ci widywać się z nią teraz... czy słyszysz... zabraniam!
Trudno było nie słyszeć, bo wrzeszczał jakby komenderując wojskiem w czasie parady. Przyszła mi chętka zaprotestowania.
— Zabraniasz mi, mój ojcze, jakiem prawem?
— Prawem ojca, prawem głowy rodziny!...
Czy pamiętasz, mój kochany Wilkie, że właśnie w ostatnim liście pisałeś wogóle o władzy i o tem, jak opierające się na niej prawa idą w rozsypkę. Zapożyczyłem więc od ciebie kilku zdań szumnych i wymownych, rzucając je jakby się naraz zrodziły w moim mózgu. Powiedziałem, że poglądy dawniejsze uległy zmianie i dziś władza ojcowska nie jest tem, czem była dawniej. Młode pokolenie wie, jak należy sądzić nadużycia tej czcigodnej władzy, która jest fikcyą, mogącą mieć znaczenie tylko dla dzieci bawiących się jeszcze piaskiem. Nie możesz sobie wyobrazić wystraszonej miny mego znakomitego generała... a jego przerażenie odbiło się jak w lustrze na twarzy mojego byłego mistrza, dychawicznego pana Jana!
Ubawiłem się dzięki tobie, lecz skutkiem tej rozmowy przekonałem się, że kostniejący w swym fotelu generał nie przestał marzyć o naszej ładnej sąsiadce z Uzelles. Wprost dusi się i pożera z zazdrości, gdy się dowie, że przeszedłem przez most na drugą stronę Sekwany, wyobrażając sobie, że zakradam się do parku w Uzelles. A daję ci słowo, że od czasu rozstania się z tą panią nad morzem Śródziemnem, nie szukałem jej i nie spotkałem, aż dopiero dziś wypadkowo w ciemnym sklepiku w Corbeil, gdzie wybierałem jakieś świecidełka dla innej niewiasty. Zauważyłem, że pani F. trochę schudła, lecz nie straciła swego wdzięku; była blada, przypuszczam, że skutkiem wzruszenia, jakie musiało ją chwycić gdy zobaczyła mnie zupełnie niespodziewanie. Nie zamieniliśmy z sobą ani słowa, zaledwie jedno ulotne spojrzenie. Mogę cię upewnić, iż na tem będzie koniec, bo chociaż generał posądza mnie o wałęsanie się dokoła parku pani F., nie dla niej tam chodzę, ale dla mojej porucznikowej, z którą miewam schadzki w lesie w pobliżu Uzelles. Opowiadałem ci w poprzednim dzienniku, że biedną moją porucznikową pilnuje bezustannie ten głupi Indyanin a kobiecinka drży przed nim ze strachu i strzeże się go z dziecinną obawą, skutkiem tego nie doszedłem z nią jeszcze do celu i bardzo być może, że temu należy przypisać, iż rozpaliłem się do niej może więcej niż warto. Wyobraź sobie, że żadna z wytwornych pań, z któremi miałem do czynienia, nie działała na mnie tak podniecająco, jak ta kuchareczka, gospodarująca w domu Indyanina.
Zapytać byś pewnie chciał, czy jest ładna. Otóż zaledwie. Usta ma duże, nosek nieforemny lecz ponętny, ma szyk paryzkiej modniarki, roznoszącej kapelusze. Znasz ten typ tak często spotykany i zawsze mniej więcej do siebie podobny. Gdy pani F. zobaczyła mnie z nią razem w owym sklepiku, wyraźnie wyczytałem w jej oczach: „Spadłeś tak nizko... winszuję!“ Na nieszczęście nie mogłem jej odpowiedzieć, jak również spojrzeniem a tego zamało, by dać wszelkie objaśnienia.
Czy wiesz, mój drogi, że doszedłem do smutnego przekonania, iż pomimo lat moich młodocianych już wszystko zbadałem, poznałem, w zakresie miłości mam doświadczenie, które mi ciąży, bo zwłaszcza kobietę francuzką znam we wszystkich jej odmianach. Czem jest, jaki przedstawia typ „francuzka“? Wyznaję, iż się nie zgadzam na słuszność określeń literackich. Powieściopisarze XVIII wieku przedstawili nam kobietę pełną fantazyi, ciekawości, rozpustną lecz rozpustną na zimno. Romantycy stworzyli z niej odmienną istotę, lubieżnie namiętną, wyjącą i mdlejącą w szale miłości. Późniejsi prawie współcześni nam poeci widzą ją w ciągłej zadumie, naturaliści każą się jej rządzić instynktem a dekadenci mistycyzmem i histeryą. Może w francuzkiej kobiecie jest tego wszystkiego po trochu i dlatego nadawała się do wytworzenia tak odmiennych literackich bohaterek, lecz mojem zdaniem inną ona posiada cechę charakterystyczną: namiętną jest tylko sztucznie, bez przekonania, w rzeczywistości zaś jest przedewszystkiem matką i zawsze tylko matką. Od trzech lat ileż kobiet miałem w swoich objęciach, otóż wszystkie, ale to powiadam ci wszytkie najsilniej miały rozwinięte instynkta macierzyńskie. Może powiesz, że sąd mój jest wynikiem moich lat, byłem zawsze o wiele młodszy od moich kochanek. Lecz nie, spostrzeżenie moje bowiem opieram nietylko na znajomości kobiet przezemnie posiadanych, lecz na młodych pannach, z któremi flirtuję. Wdzięczą się, mizdrzą, lecz cała ta ich zalotność jest udaną, wszystkie uczucia są u nich sztuczne, prócz chęci opiekowania się słabszemi istotami, który to objaw należy zaliczyć do silnie rozwiniętego instynktu macierzyńskiego. Moje ładne sąsiadeczki z Mérogis utrwalają mnie w tem przekonaniu. Otóż odmienną zupełnie kobietą jest porucznikowa Sautecoeur. Cała drobna ta istotka drży z pragnienia rozkoszy, paląc się rozpala i pociąga, pewien jestem, że z tą doznam innych wrażeń, niż z innemi. Opowiem ci to jutro i przyznam się szczerze, jeżeli się okaże, iż zawiodłem się, obiecując sobie zbyt wiele.
Może ciekawy jesteś, jakim sposobem jutro będę to wiedział?... Otóż mój kochany udało mi się zapewnić sobie noc dzisiejszą, całą noc z porucznikową, w prawdziwem łóżku a nie jak dotychczas na trawie pod parasolem. By tego dopiąć i uwolnić biedną kobiecinę z pod opieki Indyanina, wymyśliłem konieczność urządzenia naganki w lesie, by złapać kłusowników, niszczących nam zwierzynę. Tak więc Indyanin będzie musiał wraz z innymi leśniczymi być całą noc w lesie na służbie, naganka trwać będzie do szóstej rano. Rozumiesz, iż podczas, gdy stary pilnować będzie lasu, my we dwoje przez noc całą również czasu nie będziemy tracili na próżno...
Posyłam ci szkic zrobiony przez Walda, pamiętasz go... mówiłem ci o nim z powodu jego aresztowania w czasie wielkich manewrów. Jak widzisz, szkic wybornie zrobiony, uchwycił moje podobieństwo, tylko oczy zrobił mi podobne z wyrazu do swoich, ja nie mam tego zapału, oczy moje raczej drażnią swą lodowatością. Biedny Wald został skazany do ciężkich robót. Po odczytaniu wyroku przeprowadzono go przed frontem pułku. Ta okrutna i teatralna ceremonia wydała mi się wstrętną. Deszcz padał tego ranka, spływając potokami po nas i po koniach, ustawiono nas w czworobok. Zauważyłem, że Wald zachował twarz spokojną. A gdy przechodził tuż koło mnie widziałem, iż oczyma zapatrzony jest w głębiny swego zadumania; ciałem był tylko przy nas a myślą zupełnie gdzieindziej. Czułem, iż kara nie istnieje dla tego człowieka, pochłoniętego tęsknotą i rozmarzeniem, myślał on teraz o tej ukochanej, którą pragnąc zadowolnić, stał się fałszerzem. Oczy jego pałały rodzajem ekstazy a rysując mój portret cóś podobnego umieścił w mojem spojrzeniu.
O nie, niema nawet śladu jakiegokolwiekbądź zapału w spojrzeniu naszego pokolenia, wszak prawda, mój kochany Wilkie?... Nie palimy się żadną żądzą, obojętnym jest nam kraj nasz, obojętnemi kobiety. Czyja w tem wina?... Ty, mój kochany filozofie, utrzymujesz, żeś się wystudził myślą, czytając i badając; przypisujesz nawet utratę swego ognia mgłom metafizyki wsiąkłej w ciebie przy studyowaniu niemieckich mędrców; obwiniasz książki, iż ucząc cię, wysuszyły ci serce. Ale ja i mnie podobne nieuki!.. my nic nie czytający, niewiele oddający się myślom oderwanym i wogóle nic nie wiedzący, dlaczegóż nie posiadamy wzamian za to świeżości uczuć i poczciwości wierzeń? Jak widzę, nie potrzeba ślęczyć nad grubemi tomami, spisanemi przez mędrców, by stracić wszystkie wiary. Rozpaczliwe i zniechęcające do życia idee sformułowane są zapewne w książkach, lecz już zdążyły się rozprószyć i przesycić powietrze, którem oddychamy i dlatego wchłaniamy je wszystkiemi porami naszego ciała. Czy przypominasz sobie, że ilekrotnie przytaczałeś mi zdania lub wyniki takiego lub innego filozofa, z podziwieniem spostrzegałem że dany pogląd nie jest mi obcy. W tej lotności idei jest coś zagadkowego, nikt jednak nie zaprzeczy, iż ona istnieje. Jest to objaw równie trudny do wytłómaczenia, jak szybkość rozchodzącej się wieści pośród pustyni, gdzie w przeciągu doby wie się o wydarzonym wypadku na drugim jej krańcu. Dlatego też my, ostatnio dorastające pokolenie, bezwiednie nosimy w sobie zarodki wszystkich wyników myśli naszych poprzedników i nieuk taki jak ja, zarówno jak pełen wiedzy, jak ty, tkniętymi jesteśmy zarazą szerzącą nudę, zwątpienie, wyczerpanie. Ubezwładniająca nas do czynu apatya sprawia, że jesteśmy zwyciężonymi przed stoczeniem bitwy. Mamy dusze anarchistów niemających odwagi do spełnienia zamachu.

Karlexis.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alphonse Daudet i tłumacza: anonimowy.