Mali mężczyzni/Rozdział siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Louisa May Alcott
Tytuł Mali mężczyzni
Wydawca Ferdynand Hösick
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Grabowska
Tytuł orygin. Little men
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział siódmy.
Niesforna Andzia.

„Słuchaj Fritz, przyszła mi nowa myśl do głowy!“ zawołała pani Bhaer, spotkawszy się raz z mężem, po ukończonych lekcyach.
„Cóż to takiego, moja droga?“ zapytał, czekając ciekawie nowego planu, bo niektóre pomysły pani Ludwiki były tak zabawne, że się nie mógł wstrzymać od śmiéchu, chociaż w ogóle bywały bardzo rozsądne, i lubił je wprowadzać w czyn.
„Stokrotce trzeba towarzyszki, i dla chłopców byłoby korzystniéj miéć drugę dziewczynkę pomiędzy sobą. Wszakże równie ty jak ja, wierzymy w skuteczność wspólnego wychowania dla młodzieży obojéj płci, i wielki już czas wprowadzić w życie tę ideę. Raz zbytecznie dogadzają chłopaki Stokrotce, raz ją znowu dręczą, i gotowi zepsuć ją na nic. Zresztą, muszą się nauczyć grzeczności i przyzwoitego obejścia, a najlepiéj na to podziała obcowanie z panienkami.“
„Masz słuszność — jak zwykle. A więc kogóż przyjmiemy?“ zapytał pan Bhaer, widząc z oczu żony, ze już ma gotowy plan.
„Andzię.“
„Co? „niesforną Andzię“ jak ją chłopcy nazywają!“ zawołał, rozweselony tym pomysłem.
„Tak; odkąd ją matka odumarła, biega ciągle bez dozoru: byłaby szkoda żeby ją służące zepsuły. Od pewnego czasu, mam na nią oko, i parę dni temu spotkawszy jéj ojca w mieście, zapytałam czemu jéj nie poséła do szkoły; odpowiedział że chętnieby to uczynił, gdyby znalazł taki zakład dla dziewcząt, jakim nasz jest dla chłopców. Wiem że byłby zadowolony gdyby się do nas dostała, więc możeby po nią pojechać po południu?“
„Czy mało masz kłopotów, moja Ludko, żeby się jeszcze frasować o tę cyganeczkę?“ zapytał pan Bhaer głaszcząc rękę, którą mu oparła na ramieniu.
„Mnie to sprawia przyjemność, i nigdy nie byłam tak szczęśliwą jak teraz, wśród téj zgrai chłopców. Widzisz mój Fritzu, ja sama byłam tak niesforném dzieckiem jak Andzia, więc mam do niéj pociąg, i będę umiała obchodzić się z nią. Dużo ma wrodzonych zdolności, które trzeba tylko dobrze spożytkować, żeby wyszła na tak miłą dziewczynkę, jak Stokrotka. Żywość temperamentu ułatwiałaby naukę, i wkrótce z tego trzpiota zrobiłoby się wesołe, ale pracowite dziecko. Będę umiała nią kierować, gdyż pamiętam jak mię droga matka prowadziła i...“
„Jeżeli ci się w połowie tak powiedzie jak jéj, to dokonasz wspaniałego dzieła,“ przerwał pan Bhaer, gdyż był głęboko przekonany, że jego żona jest najlepszą i najpowabniejszą w świecie kobietą.
„Jak sobie pozwolisz kpić z mego pomysłu, przez cały tydzień będę ci dawała niesmaczną kawę, — a co się z tobą stanie, w takim razie, mój panie?“ zawołała pani Ludwika.
„Czy tylko Stokrotce nie będą włosy stawać na głowie z oburzenia, jak Andzia popuści tu sobie cugli?“ zapytał pan Bhaer. — W ciągu téj rozmowy, Teodorek gramolił mu się po kamizelce, a Robcio po plecach, bo zazwyczaj biegli do ojca, skoro się tylko skończyły lekcye.
„Może być, z początku; ale toby jéj wyszło na dobre, bo się robi sztywna, i koniecznie trzeba ją rozruszać. Ponieważ z Andzią zawsze doskonale się bawi, mogą sobie być nawzajem pomocne. Połowa umiejętności prowadzenia dzieci polega na tém, żeby wiedziéć jak wiele sobie przysług wzajemnie oddają, i kiedy je łączyć należy.
„Żeby nas tylko nie podpaliła znowu!“
„Biedny Dan! Nie mogę sobie darować, żem go puściła,“ odrzekła z westchnieniem. — Teodorek, który nie zapomniał swego przyjaciela, posłyszawszy to imię wyrwał się z objęć ojca, pobiegł do drzwi, wyjrzał z zasępioną twarzyczką na trawnik oblany słońcem, i przydreptał napowrót, mówiąc, jak po każdym zawodzie:
„Mój Dancio pzyjdzie niezadludo.“
„Doprawdy, zdaje mi się że go należało zatrzymać — chociażby tylko przez wzgląd na Teodorka. On go tak kochał! Może przywiązanie tego dziecka dokazałoby więcéj, niż nasze trudy.“
„Ja sam nieraz to myślałem; ale ponieważ buntował chłopców, i o mało nie spalił domu, zdawało mi się bezpieczniéj usunąć go, — choćby czasowo,“ rzekł pan Bhaer.
„Obiad już gotów, zadzwonię!“ odezwał się Robcio, i rozpoczął taki koncert, że już niemożna było rozmawiać.
„Mogę zatém wziąć Andzię?“ zapytała pani Ludwika.
„Nawet dwanaście, jeżeli ci się spodoba, moja droga,“ odparł profesor, który miał miejsce w swém ojcowskiém sercu, dla wszystkich swawolnych i opuszczonych dzieci.
Gdy pani Bhaer wróciła z przejażdżki owego popołudnia, jeszcze nie zdołała wydobyć gromadki mniejszych chłopców, bez których rzadko wyruszała się z domu, kiedy dziesięcioletnia dziewczynka wyskoczyła z tyłu karyolki i wpadła do sieni, wołając:
„Héj Stokrotko, gdzie jesteś?“
Stokrotka przyszła, i zdawała się rada z przybycia gościa, ale zrobiła nieco zalęknioną minkę, skoro Andzia rzekła, skacząc ciągle, jak gdyby niemogła ustać w miejscu:
„Ja tu na zawsze zostanę! Papa pozwolił, i kuferek z rzeczami nadejdzie jutro. Trzeba było wszystko prać i naprawiać, a twoja ciocia, jak tylko przyjechała, zaraz mię wzięła z sobą. Powiedz, czy się nie dobrze stało?“
„I owszem; a przywiozłaś tę dużą lalkę?“ zapytała Stokrotka, bardzo tego pragnąc, bo za ostatniéj bytności, zburzyła Andzia domek lalki, i zniszczyła delikatną płeć Matyldy, obmywszy wodą, jéj gipsową twarz.
„Musi tu gdzieś być bom ją wzięła z sobą,“ odparła Andzia, zbyt obojętnie, jak na matkę.
„Zrobiłam ci w drodze pierścionek z włosia wyciągniętego koniowi z ogona, — chcesz go?“ zapytała, podając Stokrotce ten zadatek przyjaźni, gdyż po ostatniém widzeniu się, przysięgły, że już nigdy nie będą do siebie mówić.“
Stokrotka ujęta pięknym podarkiem, stała się serdeczniejszą, i zapraszała gościa do dziecinnego pokoju, ale Andzia rzekła:
„Chciałabym zaraz pójść do chłopców i do szopy.“
Po tych słowach, puściła się pędem, tak prędko obracając w ręce kapelusz, że się wstążka odeń oberwała, i padł na ziemię, gdzie pozostał na łasce losów.
„Hurra! Andzia!“ zawołali chłopcy, gdy wpadła pomiędzy nich, wołając:
„Ja tu już zostanę!“
„Hurra!“ wykrzyknął Tomek, siedzący na płocie. Usposobienia ich były pokrewne, przewidywał zatém wyborne figle w przyszłości.
„Będę z wami grała w piłkę, bo ja to umiem!“ rzekła Andzia; lubiła bowiem przyłożyć rączki do wszystkiego, i nie bała się bólu.
„Nie gramy teraz; zresztą nasza strona umiała zwyciężyć i bez ciebie.“
„W każdym razie mogę was zwyciężyć w bieganiu,“ powiedziała znów Andzia, licząc wiele na tę umiejętność.
„Czy ona potrafi biegać?“ zapytał Alfred, Jakubka.
„Bardzo dobrze — jak na dziewczynę,“ odrzekł tenże, z góry spoglądając na nią.
„Chcesz sprobować?“ zapytała, gdyż jéj było pilno popisać się.
„Nie, bo jest za gorąco,“ odezwał się Tomek i ociężale wsparł głowę o płot.
„Co się dzieje z Nadzianym?“ zapytała znów Andzia, któréj bystre oczki latały na wszystkie strony.
„Uderzył się w rękę piłką, więc się zaraz rozbeczał według zwyczaju,“ rzekł Jakubek wzgardliwie.
„Ja nigdy nie beczę, chociażbym się najbardziéj skaleczyła, bo tylko dzieci mażą się o byle co.“ Powiedziała Andzia z dumą.
„Jednakże doprowadziłbym cię do płaczu — we dwie minuty,“ odrzekł zapérzając się, Nadziany.
„Sprobuj.“
„Jdźże urwać tę pokrzywę,“ rzekł.
Urwawszy ją natychmiast, z tryumfem trzymała Andzia w rączce, chociaż ją strasznie parzyła.
„Brawo!“ zawołali chłopcy, chętnie przyznając odwagę, nawet płci słabszéj.
Nadziany, gorzéj jeszcze sparzony, postanowił, bądź co bądź, zmusić ją do płaczu; rzekł zatém żeby ją rozdrażnić: Jesteś przyzwyczajoną dotykać się ręką wszystkiego, więc cię to nic nie kosztuje, ale uderzno głową o stodołę, tylko z całéj siły! Zobaczymy, czy nie wrzaśniesz.“
„Nie rób tego!“ rzekł Alfred nienawidzący wszelkiego okrucieństwa.
Ale Andzia rozpędziła się, i biegnąc prosto ku stodole, tak uderzyła głową, że padła na wznak. Odurzona, lecz niezwalczona bynajmniéj, podniosła się i rzekła pewnym głosem, chociaż cierpienie malowało się na twarzyczce:
„Boli mię, ale nie płaczę.“
„Zrób to jeszcze raz!“ odezwał się Nadziany gniewnie i Andzia byłaby go zadowolniła, lecz ją Alfred powstrzymał; Tomek zaś zapomniawszy o upale, jak kogut, rzucił się na Nadzianego, krzycząc:
„Daj jéj pokój, bo cię przerzucę przez stodołę!“ i tak go trząsł i szarpał, że przez chwilę nie wiedział biédak na którym jest świecie. Skoro go już wreszcie puścił Tomek, rzekł na swoją obronę, te tylko słowa:
„Ona sama tego chciała.“
„To wstyd, w każdym razie, że dręczysz dziewczynkę mniejszą od siebie,“ rzekł Adaś z wyrzutem.
„E! ja na to nie uważam; zresztą, nie jestem małą dziewczynką, bom starsza od ciebie i od Stokrotki!“ zawołała niewdzięczna Andzia.
„Nie praw nam kazań, kiedy niéma dnia, żebyś sam nie dokuczał Stokrotce!“ zawołał komandor, ukazawszy się w téj chwili.
„Ja jéj nie kaleczę, prawda Stokrotko?“ rzekł Adaś do siostry, która głaszcząc oparzone rączki Andzi, zalecała przykładać zimną wodę, do guza na czole.
„Na całym świecie niéma lepszego chłopca od ciebie!“ żywo odparła Stokrotka i dodała przez zamiłowanie prawdy „czasem sprawiasz mi przykrość, ale nie przez złe chęci.“
„Porzućcie piłki, i naradźmy się co teraz robić. Tylko proszę pamiętać że bić się niewolno na tym okręcie!“ Odezwał się Emil dowodzący, jak zwykle, całém gronem.
„Jak się masz, iskro?“ rzekł pan Bhaer, gdy Andzia przyszła do wieczerzy. „Podaj prawą rączkę, córeczko, i pilnuj się z tém na drugi raz,“ dodał, gdy wyciągnęła na powitanie lewą rękę.
„Tamta mię boli.“
„Biedna rączyna! zkądże się wzięły te bąble?“ zapytał, przemocą biorąc rękę, którą chowała w tył, z taką miną, że podejrzéwał jaką psotę.
Zanim Andzia zdążyła wytłomaczyć się, już Stokrotka opowiedziała całą historyę, podczas któréj Nadziany starał się ukryć twarz w kubku z mlékiem. Gdy skończyła, pan Bhaer spojrzał na żonę, siedzącą w drugim końcu stołu, i rzekł ze śmiejącemi się oczami:
„To podobno należy do twego wydziału, więc się nie będę mięszał, moja droga.“
Pani Ludwika zrozumiała go, i pokochawszy dziewczynkę jeszcze bardziéj za odwagę, rzekła:
„Czy wiecie, dla czegom tu sprowadziła Andzię?“
„Żeby mnie dręczyła,“ mruknął Nadziany, z pełnemi usty.
„Żeby mi pomogła uczynić z was grzecznych młodzieńców, i podobno się okazało, że jednemu z was jest to potrzebne.“
Słysząc te słowa, Nadziany znów ukrył twarz w kubku, i nie wydobył jéj, póki Stokrotka nie pobudziła wszystkich do śmiéchu, gdy rzekła swym powolnym, pytającym tonem.
„Jakżeby to mogło być, kiedy z niéj taki chłopak?“
„Prawda, ona zarówno jak wy powinna się poprawić, i mam nadzieję że jéj dacie przykład ładnego ułożenia.“
„Czy ona także będzie grzecznym młodzieńcem?“ zapytał Robcio.
„Bardzoby tego pragnęła; prawda, Andziu?“ rzekł Tomek.
„Wcale nie, bo nienawidzę chłopców!“ zawołała gniewnie, gdyż ją rączka jeszcze paliła, i czuła już po trosze, że można było dowieść odwagi, w mądrzejszy sposób.
„Przykro mi że nienawidzisz moich chłopców, bo oni umieją być mili, jak chcą. Uprzejmość w spojrzeniu, w słowie i w obejściu, — oto prawdziwa grzeczność, i każdy ją może posiąść, kto tak wychodzi z ludźmi, jakby chciał, żeby z nim wychodzili.“
Pani Bhaer zwracała te słowa do Andzi, ale chłopcy mrugali na siebie, widocznie rozumiejąc przymówkę, — a więc przez cały ciąg wieczerzy, podawali masło, z niezwykłą wytwornością i poszanowaniem mówili „proszę,“ „dziękuję,“ „tak, panie,“ „nie, pani.“ Andzia milczała, ale ją brała wielka chęć rozśmieszyć czém Adasia, żeby nie stroił tak uroczystéj miny. Widać że już zapomniała o swéj nienawiści do chłopców, bawiła się bowiem z nimi, aż do zmroku. Zauważano, że Nadziany często jéj pozwalał oblizywać swój cukier lodowaty, czém widocznie ułagodził jéj temperament, gdyż idąc spać, powiedziała:
„Jak nadejdą moje rakiety i wolant, to się wam wszystkim pozwolę nimi bawić.“
Obudziwszy się rano, zaraz zapytała „czy nadszedł mój kuferek?“ a gdy opowiedziano, że go odbierze w ciągu dnia, tak się niecierpliwiła i dąsała, że się to aż skrupiło na lalce, ku wielkiemu oburzeniu Stokrotki. Jednakże jako tako wytrzymawszy do piątéj, wówczas dopiéro znikła, lecz nikt tego nie zauważył aż do wieczerzy, myślano bowiem że się wybrała na przechadzkę z Tomkiem i z Adasiem.
„Widziałam jak sama jedna biegła co sił, aleą,“ rzekła Marya — Anna, wnosząc placek z mąki kukuryzanéj, — gdy się wszyscy zaczęli pytać „gdzie Andzia?“
„Musiała ta cyganeczka pobiedz do domu!“ zawołała matka Bhaer, z niepokojem.
„Może poszła na stacyę, zapytać o swoje rzeczy?“ odezwał się Franz.
„To niepodobna; nie zna drogi, a gdyby nawet trafiła, nie mogłaby dźwigać kuferka całą milę,“ rzekła znów pani Bhaer, miarkując że ten jéj „nowy pomysł“ będzie twardym orzechem do zgryzienia.
„To byłoby na nią podobne,“ powiedział profesor, i wziąwszy kapelusz, zamierzał szukać dziecka, kiedy Jakubek stojący przy oknie, wydał okrzyki, i wszyscy zmierzyli ku drzwiom.
Była to Andzia w swojéj osóbce, i wlokła za sobą spory kuferek ręczny, w płóciennym pokrowcu. Była zgrzana, zakurzona i zmęczona, ale stawiała pewne kroki. Sapiąc weszła na wschody; rzuciła tam swój ciężar, odetchnęła głęboko, usiadła na kuferku, i zakładając zbolałe rączęta, rzekła:
„Nie mogłam czekać dłużéj, więcem poszła i zabrała rzeczy.“
Jakim sposobem trafiłaś?“ zapytał Tomek, i cała gromadka ją otoczyła, rozciekawiona tym jéj wybrykiem.
„Nie zabłądziłam ani razu.“
„I uszłaś milę drogi?“
„Prawda że to porządny kawał, alem często wypoczywała.“
„A kuferek nie bardzo był ciężki?“
„Owszem; w dodatku jest okrągły, więc go trudno było trzymać; myślałam téż, że mi ręce poodpadają.“
„Dziwię się, że ci go wydał zawiadowca stacyi,“ powiedział Tomek.
„Wcale się nie udawałam do niego i nie widział gdym zdjęła rzeczy z platformy, bo zajęty był sprzedażą biletów.“
„Pobiegnij Franz, i powiedz mu, że wszystko jest wporządku, bo stary gotów myśléć że go okradziono,“ rzekł pan Bhaer, śmiejąc się wraz z innymi, z zimnéj krwi Andzi.
„Wszakże ci mówiłam że jeżeli rzeczy nie nadejdą, to po nie poszlemy. Na drugi raz musisz czekać, bo nic łatwiejszego, jak sobie narobić biédy, takiém bieganiem. Przyrzeknij że usłuchasz, gdyż inaczéj nie pozwolę ci odchodzić saméj, ani na krok,“ rzekła pani Bhaer, obciérając jéj z kurzu twarzyczkę.
„Dobrze, nie zrobię już tego; ale ponieważ mię papa uczył, żebym się nie ociągała z żadném zajęciem, więcem poszła.“
„Podobno jéj nie przegadamy, daj jéj zatém spokojnie zjeść wieczerzę, a potém dopiéro wyłajesz ją na cztery oczy,“ powiedział pan Bhaer; tak go bowiem zabawiła ta wyprawa dziewczynki, że nie był wstanie jéj gromić.
„Przez cały czas wieczerzy, opisywała Andzia swe przygody, i tak: jakiś duży pies szczekał na nią, jakiś człowiek śmiał się z niéj, jakaś kobieta dała jéj kawałek placka i kapelusik wpadł jéj do strumyka, skoro chciała się napić dla ochłody.
„Zdaje mi się, że będziesz miała ciężkie zadanie, moja droga, — bo takie dzieci, jak Tomek i Andzia, prawie że przechodzą siły kobiece,“ rzekł pan Bhaer w półgodziny potém.
„Wiem, że upłynie dosyć czasu, zanim się przyswoi ta dziewczynka; ale ma tak szlachetne i gorące serduszko, że chociażby jeszcze dwa razy rozpustniejszą była, tobym ją musiała jednak kochać,“ odparła pani Bhaer wskazując na wesołą gromadkę, pośród któréj stała Andzia, tak szczodze rozdając swoje rzeczy, na lewo i na prawo, jak gdyby jéj kuferek był bezdenny.
Przez dobroć serca „Iskra“ stała się ulubienicą całego domu: Stokrotka przestała narzekać na nudy i osamotnienie, bo jéj obmyślała doskonałe zabawy; z Tomkiem wyścigała się w psotach, i całą szkołę rozweselała. Pewnego razu pogrzebała swą dużą lalkę, i dopiéro po upływie tygodnia, przypomniawszy sobie, wydobyła ją zbutwiałą od wilgoci. Stokrotka oddała się rozpaczy; ona zaś poniosła lalkę do malarza, który tam właśnie miał zajęcie, kazała mu ją pomalować czerwoną farbą i dorobić jéj świécące oczki, potém ubrała ją w pióra i w szatę z ponsowéj flaneli, uzbroiła w ołowianą siekierkę, roboty Antosia, i lalka ta, jako wódz indyjski, ścinała głowy swym dawnym koleżankom. Innego dnia, oddała swe trzewiczki żebraczce, w nadziei, że jéj będzie wolno chodzić boso; ale się przekonała, że nie można łączyć miłosierdzia z wygodą; przytém zakazano jéj rozdawać swe rzeczy, bez wiedzy starszych. To znów zrobiła chłopcom z kawałka gontu łódź z dwoma wielkimi żaglami, które umoczywszy w terpentynie zapaliła, a następnie, o zmroku puściła na wodę. Raz znowu zaprzęgła starego indyka do słomianego wózka, i musiał gniewnym krokiem obleciéć dom do koła. Jnnego dnia darowała naszyjnik koralowy czterem nieszczęśliwym kociętom, udręczonym przez chłopców, i kilka dni pielęgnowała je z macierzyńską troskliwością, goiła rany Cold-creamem, karmiła łyżeczką lalczyną, i opłakiwała, gdy żyć przestały, póki jéj nie pocieszył najpiękniejszy z żółwi Adasia. Jeździła na wszystkich zwierzętach, jakie się tam znajdowały: od rosłego konia, aż do srożącéj się świni, od któréj z trudnością obroniono ją, pewnego dnia. Co tylko chłopcom przyszło do głowy, natychmiast wprowadzała w czyn, chociażby to była rzecz niebezpieczna — oni zaś, bez ustanku wystawiali jéj odwagę na próbę.
Gdy pan Bhaer nasunął myśl, żeby się wyścigali w naukach, Andzia z równą przyjemnością ćwiczyła władze umysłowe i bystrą pamięć, z jaką wprawiała w ruch zwinne nóżki i gadatliwy języczek. Chłopcy musieli się dobrze pilnować, żeby ich nie wyprzedziła, widząc, że niektóre rzeczy równie dobrze, a nawet i lepiéj od nich, potrafi. W zakładzie tym nie dawano nagród, ale pochwała pana Bhaer lub pochlebne sprawozdanie w książce jego żony, uczyły ich miłować obowiązki bezinteresownie, i pełnić je wiernie, z tą ufnością, że prędzéj czy późniéj, otrzymają zapłatę.
Andzia wkrótce zaczęła się przejmować tą nową atmosferą, polubiła ją, a że jéj była potrzebna, dowodziło to, iż ogródek jéj duszy, pełen kwiatków wprawdzie, lecz przygłuszonych chwastem, dostawszy się w umiejętne ręce, ukazywał już zielone kiełki, obiecując pięknie się rozwinąć w cieple miłości i opieki, które stanowią najlepszy w świecie klimat, dla młodych serc i dusz.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Louisa May Alcott i tłumacza: Zofia Grabowska.