Margrabina Castella/Część trzecia/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Margrabina Castella
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Marquise Castella
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Larifla.

Akcent z jakim wypowiedziane były te słowa, świadczył aż nadto dobrze o szczerości młodego człowieka.
Jasnem było, że nie mówił tak sobie dla fanfaronady jedynie.
— O! chłopcze, — wykrzyknął hrabia, albo raczej Regulus, — musisz być bardzo nieszczęśliwym, skoro traktujesz życie tak obojętnie?...
— Dla czego pytasz mnie o to?...
— Bo chcę wiedzieć.
— Ale dla czego chcesz wiedzieć?...
— Bo mnie bardzo interesujesz...
— Słowo?...
— Słowo.
— Nie wydaje mi się to podobnem do prawdy, ale z tem wszystkiem skoro płacisz za piwo... należy ci się grzeczność za grzeczność, odpowiem przyzwoicie, pomimo że nie lubię gdy się ludzie wtrącają do moich interesów. Tak jest, ja jestem bardzo nieszczęśliwy...
— Cóż ci się przytrafiło?...
— Nic mi się zgoła nie udaje!... Od samego urodzenia, wszystko przeciwko mnie się zwraca... Bywałem na melodramach w Ambigu i w Rozmaitości, w których aktorzy prawią zawsze o swoich złych gwiazdach. Uwierzyłem że i ja posiadam taką właśnie niedobrą gwiazdę.
— Opowiedz mi swoje strapienia, mój biedny kochany Larifla.
— Gotów jestem zrobić to chętnie, ale uprzedzam, że jeżeli zechcesz natrząsać się potem ze mnie, miej się na ostrożności.... jestem szczupły, to prawda, ale mam ręce silne i gdy biję to już dobrze!,..
— Nie myślę wcale wyśmiewać się z ciebie... ciekawość moja pochodzi jedynie że współczucia dla ciebie...
— Powiem ci tedy naprzód, że nie jestem pierwszym lepszym... Mam porządne nazwisko, którego nikt nie zna, Larifla zaś jest tylko przezwiskiem przybranem...
— Domyślałem się tego...
— Moi rodzice byli ludźmi dobrze urodzonemi... Mieli duże mieszkanie w pięknym domu przy ulicy Vendome... Byli odźwiernemi a właściciel zaszczycał ich zaufaniem... Ojciec łatał starzyznę a nawet robił nowe rzeczy jak nie każdy potrafi!.. Matka zajmowała się gospodarstwem lokatorów i zarabiała sporo pieniędzy...
— To także pozycya w społeczeństwie...
— I ja tak myślę!... To też moi rodzice mieli ambicyę i posyłali mnie do szkoły... Nie jestem głupszym od innych, a jednakże nie chciałem się nigdy uczyć...
— Dla czego?...
— Bo nie miałem usposobienia ku temu... Widząc że nie dam się nakłonić do nauki, oddano mnie do terminu, najprzód do kupca, później do piekarza.. I jeden i drugi z pryncypałów wyrzucił mnie bardzo prędko... Moja zła gwiazda popychała mnie do zjadania rodzenków u kupca, a ciastek u piekarza... Nie miałem ani za grosz szczęścia...
— To bardzo wzruszające, mów dalej...
— Chciałem powrócić do rodziców. Ale ojciec nazwał mnie bandytą i złapawszy kij od miotły, chciał wygrzmocić... matka zaś oświadczyła, że nie chce mnie uznawać za syna... Dałem tedy drapaka i nie pokazywałem się im więcej...
— I cóżeś porabiał?...
— Zostałem tem, czem jestem teraz, łajdakiem do niczego...
— Zanadto ostro się sądzisz Larifla...
— Jestem sprawiedliwy... a wiem dobrze co ja jestem!... Uprawiałem aby żyć wszelkie próżniackie rzemiosła... Zbierałem ogryzki cygar, sprzedawałem zapałki, otwierałem drzwiczki od fiakrów przy wejściach teatralnych. To szkaradne zajęcie żywiło moich towarzyszy, ja o mało nie zdechłem z głodu.
— Dla czego?...
— Abo ja wiem?.. nie miałem szczęścia i kwita... Otóż nie będąc już bardzo uczciwym, chciałem zostać do reszty łotrem, w nadziei że to mi się lepiej uda!... Ale gdzietam!... Jeżeli zdarzyło mi się odczepić jaki zegarek, to na pewno był mosiężny!... Jeżelim zdołał wyciągnąć portmonetkę, to najpierw próżną... Gdybym wybił szybę u jakiego wekslarza i pochwycił pełną kobiałkę, dałbym głowę za to, że złoto zmieniłoby się w moim ręku w miedzianą monetę..
— Biednyś chłopak, — szepnął z uśmiechem hrabia.
Larifla mówił dalej:
— Wszyscy ludzie na świecie powinni mieć jakie schronienie i żywność, wszyscy też mniej więcej to mają, oprócz mnie chyba jednego... Przyzwyczaiłem się jadać co drugi dzień, ale pić muszę przecie... Za trzy sous wódki podtrzymuje lepiej człowieka, niż za tyleż chleba..
Na nieszczęścia tych trzech sous brakuje mi najczęściej... Pewnego pięknego poranku, znajdą mnie nieżywego na rogu jakiej ulicy. Będą się zapytywać z czego on umarł?... ale nikomu nie przyjdzie na myśl, że ten łotr umarł z głodu?... Jedynem moim marzeniem jest teraz upić się absyntem, bo jak się upiję, to czuję, że mi krew żywo krąży w żyłach.
Jestem wtedy z jakie pół dnia szczęśliwym... Za to przebudzenie jest okropne... Zdaja mi się że mi głowa pęka, że mi coś rozdziera wnętrzności... Nie wesołe to, daję słowo!... Mówię prawdziwie jak jest. Widzisz więc, że nie mogę się bardzo chwalić i że nie mam powodu dbać o życia bardziej, niż o dziurawą podeszwę...
Nastało chwilowe milczenie.
Pan de Credancé zamyślił się.
Blady młodzieniec zanucił przez zęby melodyę popularną, od której wziął swoja nazwisko.

La ri fla

fla fla
La ri fla
fla fla

Larifla fla fla.
Sięgnął ręką do spodka na którym leżały cygara.

— Czy można?... — zapytał.
— Można, — odpowiedział hrabia.
Były trzy jeszcze.
Larifla schował dwa do kieszeni a zapalił trzecie.
— Wyśmienite!... — mówił zaciągając się mocno dymem.
— Ale pić mi się chce strasznie!... ty co masz porządny worek, a jesteś tak dobry chłopak, kup mi co jeszcze...
— Nie, — odpowiedział pan de Credencé, — nie teraz...
— Dla czego”...
— Bo nie chcę abyś, jak sam mówiłeś, zdechł jak stary muszkiet...
— Miałbyś zamiar adoptowania mnie?... — zapytał blady młodzieniec z komiczną miną.
— Nie, ale mam zamiar dopomódz ci.
— W jaki sposób?...
— Dając ci sposób do życia...
— Żartujesz chyba Regulusie?...
— Wcale nie.
— Będę miał pić za co naprawdę?
— Będziesz miał jeść za co mój bracie.
— Czy nie jesteś przypadkiem jakim świętym opiekunem ludzkości?...
— Nie mam wcale do tego pretansyi...
— No to przypuszczam, że w zamian za swoje dobrodziejstwo, zażądasz czegoś porządnego odemnie...
— Na teraz to nic a nic stanowczo.
— A później?...
— Bardzo być może...
— Cóż takiego?
— Jeszcze nie wiem... może bardzo mało a może bardzo dużo... Nie potrzebujemy mówić teraz o tem... Najwaźniejszem jest to, abyś był w pogotowiu, gdy nadejdzie chwila działania, jeżeli zaś ta chwila nie nadejdzie nigdy...
— Regulusie mój przyjacielu, możesz spać zupełnie spokojnie... — wykrzyknął Larifla. — Od chwili w której staniesz się moim ojcem żywicielem, jestem zawsze gotów na wszystko, czego tylko zażądasz...
— Teraz oblicz no się dobrze... — wiele ci potrzeba na to, ażebyś żył szczęśliwie?...
— Myślę... — że trzydzieści sous na dzień — wyszeptał blady młodzieniec, po chwilowem zastanowieniu.
Hrabia parsknął śmiechem.
Larifla zdetonował się widocznie.
— Sądzisz, że to za dużo?... — zapytał zawstydzony. — W rzeczy samej trzydzieści sous to gruba suma...
— Przeciwnie, sądzę, że to bajecznie mało — zawołał hrabia.
— Ale! ba!...
— To też — oświadczył pan de Credencé — wyznaczam ci z własnej mojej szkatuły, pensyę dwa franki dziennie.
— Czy ja tylko dobrze słyszałem?... powtórz no proszę cię... powtórz no co powiedziałeś.
— Dwa franki — powtórzył, śmiejąc się hrabia — czyli sześćdziesiąt franków na miesiąc...
Larifla wstał ze stołka i podskoczył do góry.
— Najszlachetniejszy z pośród ludzi całego świata człowieku, chyba masz zamiar kazać mi zamordować jednego z twoich wujów!...
— O! wcale nie... — odpowiedział hrabia obojętnie.
— No, no, nie żenuj się mój przyjacielu — rzekł żywo Larifla — daj tylko rozkaz... a jestem w tej chwili gotów!... — Wuj jest nieprzyjacielem naturalnym... zatem śmierć wujom!...
— Zapał twój podoba mi się bardzo, no ale dosyć tego tymczasem... uspokój się mój chłopcze.
— Jestem już spokojny niby płomień gazowy... Czy nie dałbyś jakiej zaliczki, na rachunek tej przyszłej płacy.
— Masz tu za piętnaście dni naprzód...
— Co? trzydzieści franków!... O! nieba! o nieba, czyż mogę własnym oczom zawierzyć?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.