Miarka za miarkę (Shakespeare, tłum. Kasprowicz, 1897)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Miarka za miarkę
Pochodzenie Dzieła Wiliama Szekspira Tom IX
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1897
Druk Piller i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór:
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.

SCENA PIERWSZA.
Komnata w pałacu Księcia.
Wchodzi KSIĄŻĘ, ESKALUS i panowie.

Książę. Eskalus.
Eskalus. Panie!
Książę. Chcieć wam rozwijać istotę rządzenia
Znaczy, że w pustych lubuję się słowach,
Gdyż świadom jestem, że wasza w tem wiedza
Przekracza wszelkich wskazówek granicę,
Jakich ma zdolność udzielić wam może.
Jedno wam tylko zostaje: połączyć
Uczciwość swoją ze swoim talentem
I dać im działać. Wszak natury ludu
I wszystkich grodu naszego urządzeń
I praw wszelakich taką posiadacie
Świetną znajomość, jaką nie umiały
Wzbogacić dotąd sztuka ni praktyka
Żadnego z znanych mi mężów. Tu oto
Nasze zlecenie, od którego raczcie
Nie odstępować. Więc każcie Angela
Przywołać tutaj. A jakżeż myślicie,
Będzie on naszą przedstawiał osobę?
Bo trza wam wiedzieć, że go z szczególniejszym
Wyznaczyliśmy namysłem, by nasze
Wypełnił miejsce w naszą nieobecność;
Żeśmy go w postrach odziali i łaskę,
Że namiestnictwu jego poruczamy

Wszystkie czynności naszej władzy. Cóż wy
O tem sądzicie?
Eskalus. Jeżeli we Wiedniu
Jest jaki człowiek, godzien tych zaszczytów
I takiej łaski, to chyba Angelo.

(Wchodzi Angelo).

Książę. Właśnie przychodzi.
Angelo. Waszej Łaskawości
Zawsze posłuszny, spieszę po zlecenia.
Książę. Jest pewien rodzaj pisma w twojem życiu,
Które widzowi objawia wyraźnie
Całe twe dzieje. Ty i twe przymioty
Nie swoją tylko jesteście własnością,
Byś się roztrwaniał dla swych cnót, a one
Trwonił jedynie dla siebie. Niebiosa
Robią li z nami to, co my z pochodnią:
Nie świeci ona dla siebie: i nasze
Cnoty jeżeli na jaw nie wychodzą,
To tak, jak gdyby ich nie było. Duchy
Na to swe piękne otrzymały znamię,
Aby spełniały piękny cel. Natura
Nie wypożyczy z swej doskonałości
Ani drobinki, aby nie żądała
Ta gospodarna bogini od wszystkich
Swoich dłużników dzięki i procentów:
Ale swe słowa zwracam do człowieka,
Coby mnie raczej mógł pouczyć. Przeto
Weź to, Angelo!

(Daje mu pełnomocnictwo).

W nieobecności mojej bądź mną samym;
Niechaj we Wiedniu śmierć i przebaczenie
Goszczą li w sercu twem i na twej wardze.
Stary Eskalus, choć pierwszy wybrany,
Twym jest podwładnym. Masz pełnomocnictwo.
Angelo. Racz ten mój metal lepiej wypróbować,
Dobry mój książę, nim wyciśniesz na nim
Tak wielki obraz.
Książę. Bez dalszych wybiegów.
Długiej rozwadze poddaliśmy wybór,

Co was wyróżnił. Przyjmijcie więc zaszczyt.
Taki jest pospiech naszego odjazdu,
Że nie pozwala mi nawet rozstrzygać
Spraw wielkiej wagi. Napiszemy do was,
Jeśli warunki i czas nie przeszkodzą,
Jak nam się dzieje, tak samo pragniemy
Zasłyszeć wieści i o was. Żegnajcie:
A szczęśliwego życzę wam spełnienia
Naszych poleceń.
Angelo. Lecz pozwólcie, książę,
Byśmy wam mogli towarzyszyć chociaż
Jakąś część drogi.
Książę. Pospiech nie dozwala;
Ale, na honor, niechaj was nie trapi
Żadna wątpliwość, wasza władza moją;
Więc obostrzajcie lub łagodźcie prawa
Według uznania. Podajcie mi rękę;
Pragnę odjechać potajemnie; kocham
Lud swój, atoli nie chcę jego oczom
Czynić ze siebie widowiska. Głośne
Jego oklaski, natarczywe krzyki,
Choć w dobrej chęci, nie są mi do smaku.
Nie widzę także rozumu w człowieku,
Który to lubi. Jeszcze raz: żegnajcie!
Angelo. Niebo tym waszym niech sprzyja zamysłom.
Eskalus. Niech was prowadzi i szczęsny da powrót!
Książę. Dzięki. — Żegnajcie.

(Odchodzi).

Eskalus. Proszę was, panie, pozwólcie swobodnie
Pomówić z sobą. Zależy mi na tem,
Ażebym nawskróś poznał swe zadanie.
Mam wprawdzie władzę, lecz jakiej jest mocy,
Jakiej natury, tego dotąd nie wiem.
Angelo. To samo ze mną. Odejdźmy stąd razem.
A ku naszemu wnet zadowoleniu
Zbadamy sprawę.
Eskalus. Słucham waszej łaski.


SCENA. DRUGA.
Ulica.
Wchodzi LUCYO i DWAJ SZLACHCICE.

Lucyo. Jeśli książę i inni książęta nie pogodzą się z królem węgierskim, to wszyscy książęta rzucą się na króla.
Pierwszy szlachcic. Oby nam niebo dało swój pokój, ale nie pokój króla węgierskiego.
Drugi szlachcic. Amen.
Lucyo. Kończysz, jak ów świętobliwy korsarz, który z dziesięciorgiem przykazań udał się na okręt ale jedno wyskrobał z tablicy.
Drugi szlachcic. Nie kradnij?
Lucyo. Tak jest! to właśnie wyskrobał.
Pierwszy szlachcic. To takie było przykazanie, które kapitanowi i jego czeredzie przykazywało wyrzec się własnego rzemiosła: boć wypłynęli na to, żeby kraść. Śród nas, żołnierzy, nie ma ani jednego, któryby, odmawiając modlitwę przedobiedną, smakował w prośbie, błagającej o pokój.
Drugi szlachcic. Nie słyszałem ani jednego żołnierza, któremuby się taka prośba podobała.
Lucyo. Wierzę, bo, zdaje mi się, sam nigdy tam nie byłeś, gdzie Pana Boga błagają o łaskę.
Drugi szlachcic. Nigdy? Co najmniej tuzin razy.
Pierwszy szlachcic. A na jaką nutę?
Lucyo. Na jaką chcesz i we wszystkich językach.
Pierwszy szlachcic. A zapewne także i we wszystkich religiach.
Lucyo. Dla czegóżby nie? Łaska jest łaską, na przekór wszelkim dysputom, tak jak ty wierutnym jesteś łotrem mimo wszelkiej łaski.
Pierwszy szlachcic. I owszem! Jedne nas strzygły nożyce.
Lucyo. Tak jest, jak krajkę i aksamit. Ty jesteś krajką.
Pierwszy szlachcic. A ty aksamitem; aksamitem postrzyżonym trzykrotnie. Wolę być krajką z kawała angielskiego włosiatego szaraczku, aniżeli aksamitem, postrzyżonym francuskiemi nożycami. A co? dobrze ci dogryzam.
Lucyo. I owszem i owszem, widać dobrze cię przegryzło, zanim doszedłeś do takiej wprawy w odgryzaniu. Twoje własne zeznanie uczy mnie, jak pić twe zdrowie: dopóki żyję, pamiętać będę zawsze, ażeby nigdy nie pić po tobie.
Pierwszy szlachcic. Zdaje mi się, że sam sobie zaszkodziłem, czy nie?
Drugi szlachcic. Tak jest, zaszkodziłeś sobie bez względu na to, czyś się zaraził, czy wyszedłeś cało.
Lucyo. Patrzcie! patrzcie! Idzie pani Uśmierzycka. Nabawiłem się pod jej dachem tyle chorób, że mi wypadają —
Drugi szlachcic. Na ile, proszę?
Pierwszy szlachcic. Zgadnijcie.
Drugi szlachcic. Na trzy tysiące talarów rocznie.
Pierwszy szlachcic. Ej! i więcej.
Lucyo. Francuską koronę w dodatku.
Pierwszy szlachcic. Wyobrażasz sobie we mnie same tylko choroby; ale mylisz się, jak najzupełniej czerstwy ze mnie człowiek.
Lucyo. I owszem; ale to nie to samo, co zdrowy: jesteś czerstwy, to znaczy wyschły: Kości twoje wyschły; bezbożność biesiadowała na tobie.

(Wchodzi Rajfurka).

Pierwszy szlachcic. A! witajcie! A w którem biodrze głębsza scyatyka.
Rajfurka. No, no... Aresztowali właśnie i zaprowadzili do więzienia człowieka, który był pięć tysięcy razy więcej wart od was wszystkich.
Pierwszy szlachcic. A kogo to? proszę cie, powiedz.
Rajfurka. A kogo by tam? Klaudya! pana Klaudya.
Pierwszy szlachcic. Klaudyo w więzieniu? To być nie może.
Rajfurka. I owszem; ale ja wiem, że tak jest. Widziałam, jak go aresztowali; widziałam, jak go odprowadzali; a co więcej! w trzech dniach mają mu uciąć głowę.
Lucyo. A pomimo wszystkich tych błazeństw, byłoby mi jednak żal, gdyby się tak stało. Jesteście tego pewną?
Rajfurka. Jestem tego aż nazbyt pewną: i to za to, że panna Julietta zaszła przez niego w ciążę.
Lucyo. Wierzajcie mi, to być nie może, obiecał, że się ze mną spotka za dwie godziny; a w dotrzymywaniu obietnic zawsze był akuratny.
Drugi szlachcic. Prócz tego, jak wiecie, zgadza się to z tem wszystkiem, o czem mówiliśmy przed chwilą.
Pierwszy szlachcic. A przedewszystkiem zgadza się to z obwieszczeniem.
Lucyo. Chodźmy dowiedzieć się prawdy.

(Wychodzi Lucyo i szlachcice).

Rajfurka. Tak więc trochę przez wojnę, trochę przez potnicę, trochę przez szubienicę a trochę przez ubóstwo tracę swoich gości.

(Wchodzi błazen).

Cóż tam? Jakie masz nowiny? Błazen. Poprowadzili tam człowieka do więzienia.
Rajfurka. A cóż on takiego zrobił?
Błazen. Kobietę.
Rajfurka. Ale co zawinił.
Błazen. Łowił pstrągi w cudzej rzece.
Rajfurka. A więc pannie zrobił dziecko?
Błazen. Nie! tylko z panny zrobił panię; nie słyszeliście o obwieszczeniu? czyście słyszeli?
Rajfurka. O jakiem obwieszczeniu, człowieku?
Błazen. Wszystkie domy na przedmieściach właśnie mają być zburzone.
Rajfurka. A cóż się stanie z domami w mieście?
Błazen. Mają zostać na zasiew, i te byliby znieśli, gdyby nie pewien rozumny obywatel, który się wstawił za nimi.
Rajfurka. Czy mają być zniszczone wszystkie przedmiejskie nasze domy schadzek?
Błazen. Zrównane z ziemią, mościa pani.
Rajfurka. To się nazywa zmiana w Rzeczypospolitej, prawdziwie! cóż się stanie ze mną?
Błazen. Nie bójcie się; dobrym doradzcom nie zbywa na klientach: choć zmienicie miejsce, to nie potrzebujecie jeszcze zmieniać zawodu, a ja zawsze pozostanę u was czopowym. Odwagi; zmiłują się nad wami ludzie; was, coście prawie oczy stracili na służbie publicznej, was już tam jakoś uwzględnią.
Rajfurka. Cóż nam wypadnie zrobić, mój ty Tomku. Czopie? Chodźmy na stronę.
Błazen. Nadchodzi właśnie pan Klaudyo, prowadzony przez dozorcę do więzienia, a tam oto panna Julietta.

(Wychodzą).
SCENA TRZECIA.
Tamże.
Wchodzi: PROFOS, KLAUDYO, JULIA, służba sądowa.

Klaudyo. Co mnie całemu pokazujesz światu?
Wiedź do więzienia, jak ci rozkazano.
Profos. Nie czynię tego ze złej woli swojej,
Lecz na Angela wyraźne zlecenie.
Klaudyo. Tak to nam każe ten półbożek władza
Płacić za winy według ich ciężkości,
Jak rozkaz z nieba, kogo chce, dosięgnie,
A kogo nie chce, to i nie; a zawsze
Sprawiedliwością się zowie.

(Wchodzi Lucyo).

Lucyo. Mój Klaudyo!
Cóż się to dzieje? skądże ta niewola?
Klaudyo. Z zbytku wolności, mój Lucyo, wolności.
Jak przesyt ojcem jest postu, tak samo
Wolność, jeżeli zbyt jej nadużyto,

Zmienia się zawsze w niewolę. My ludzie,
(Niby te szczury, łakome swej trutki)
Po grzech sięgamy, spragnieni, i giniem,
Gdy napijemy się z niego.

Lucyo. Gdybym ja tak mądrze przemawiać umiał w areszcie, to przywołałbym niektórych swoich wierzycieli. A jednak, by ci powiedzieć prawdę, wolę ja błazeństwa wolności, niżeli morał więzienia. Jakiż twój występek, Klaudyo?

Klaudyo. Mówić już o tem byłoby występkiem.
Lucyo. Więc cóż takiego? mów!
Klaudyo. Nie.
Lucyo. Wszeteczeństwo?
Klaudyo. Możesz tak nazwać.
Profos Czas w drogę, mój panie.
Klaudyo (do profosa). Jedno słóweczko.

(Da Lucya).

Lucyo, jedno słowo.

(Prowadzi go na stronę).

Lucyo. I sto, jeżeli wyjdzie wam na dobre.
Więc tak się karze wszeteczeństwo?
Klaudyo. Ze mną
Rzecz-ci jest taka: Po sprawiedliwemu
Stałem się panem łoża Julietty.
Znacie tę damę; jest ona mą żoną,
Tylko zewnętrznych dotąd formalności
Nie ogłosiłem — ze względu, ażeby
Otrzymać posag, zamknięty dotychczas
W skrzyniach jej krewnych. Z takiej to przyczyny
Chcieliśmy ukryć przed nimi swą miłość,
Aż czas ich ku nam nakłoni. Atoli
Wzajemność naszych kradzionych czułości
Zbyt wyraźnemi los zapisał głoski
Na Juliecie.
Lucyo. Może zaszła w ciążę?
Klaudyo. Tak! na nieszczęście! A nowy namiestnik
Naszego księcia — czy szukać tu winy
W blasku nowości, czy też że uważa
Rzeczpospolitą za konia, na którym

Może od razu jeździć wielkorządzca,
I, nim się jeszcze usadowi w siodle,
Spinać go swoją ostrogą, ażeby
Czuł jego władzę; czy też że tyrania
Jest na swem miejscu właściwem, czy może
Przepełnia wnętrze jego wysokości —
Nie wiem; to jedno, że nowy namiestnik
Rozbudził wszystkie zapleśniałe prawa,
Które, jak rdzawy oręż, od niepomnych
Wisiały czasów na ścianie — tak długo,
Że dziewiętnaście przeszło zodyaków,
A nikt nie użył z praw tych ni jednego,
Aż tu on nagle, aby zyskać imię,
Te zapomniane, te drzemiące prawa
Przeciw mnie zwraca — tak, by zyskać imię.

Lucyo. Tak jest, zapewniam cię; a głowa twoja tak słabo trzyma się teraz na ramionach, że zakochana mleczarka strąciłaby ją westchnieniem. Poszlij do księcia i apeluj do niego.

Klaudyo. Już to-m uczynił; lecz trudno go znaleść.
Proszę cię, Lucyo, uczyń mi przysługę.
Dziś do klasztoru wstępuje ma siostra,
Aby rozpocząć próbę nowicyatu.
Racz ją zapoznać z mem niebezpieczeństwem,
Proś w mem imieniu, ażeby przyjaciół
Do surowego posłała sędziego;
Niech go i sama błaga; w tem nadzieję
Wielką pokładam, w jej bowiem młodości
Mieszka wymowa, która, choć słów nie zna,
Porywa ludzi; a przytem zna ona
Szczęśliwą sztukę, że, gdy tylko zechce,
Zjednywa sobie wszystkich swym rozumem,
Że swym dowcipem wszystkich przekonywa.

Lucyo. Daj Boże, aby to się jej udało, zarówno dla pocieszenia wszystkich powolnych tobie, znajdujących się pod groźbą surowego prawa, jako też dlatego, ażebyś mógł dalej używać życia, gdyż byłoby mi bardzo smutno, gdybyś je w taki głupi sposób miał przegrać w jednej partyjce maryasza. Idę

do niej.

Klaudyo. Dzięki wam, dobry przyjacielu Lucyo.
Lucyo. Za dwie godziny —
Klaudyo. Idźmy już, dozorco.



SCENA CZWARTA.
Klasztor.
Wchodzi: KSIĄŻĘ i MNICH TOMASZ.

Książę. Nie, świętobliwy ojcze! Myśl tę rzućcie!
Nie wierzcie temu, że strzała miłości
Zdolna jest przeszyć serce męża. Jeślim
Utajonego pragnął tu schroniska,
To w poważniejszych, dojrzalszych zamiarach,
Niżeli cele gorącej miłości.
Mnich. Możecież mi je zawierzyć?
Książę. Nikt od was,
Mój świętobliwy panie, nie wie lepiej,
Jak zawszem lubił życie na ustroniu,
Jak u mnie zawsze w niskiej były cenie
Huczne zebrania, na których szaleje
Młodość i zbytek i pycha.
Hrabi Angelo (jako jest człowiekiem
Surowych zasad, stałym, powściągliwym)
Oddałem władzę swoją tu we Wiedniu.
A on zaś mniema, żem ruszył do Polski,
Bom tę rozpuścił wieść między ogółem
I w nią też wierzą. Teraz się pytacie,
Czcigodny panie, na com to uczynił?
Mnich. Owszem, mój książę!
Książę. Mamy surowe prawa i ustawy
(Na twarde konie uzda i wędzidło),
Którym daliśmy drzemać lat czternaście,
Że były jako stary lew w jaskini,
Nie puszczający się na zdobycz. Dzisiaj,
Jako te rózgi, które ojciec słaby
Powiązał na to, aby je zawiesić
Przed okiem dzieci więcej dla postrachu
Niż dla użytku, raczej w nich szyderstwo
Budzą, niż trwogę — dzisiaj i ustawy,

Zmarłszy dla kary, zmarły i dla siebie,
Swawola za nos wodzi sprawiedliwość,
Niemowlę bije swą mamkę, z kretesem
Znikła wszelaka przyzwoitość.
Mnich. W waszej
Było to mocy rozwiązać znów pęta
Sprawiedliwości, gdybyście zechcieli;
A byłoby się to we was wydało
Jeszcze groźniejszem, niż w panu Angelo.
Książę. Lękam się tego, by się nie wydało
Zanadto groźnem: jeśli z mojej winy
Lud miał swawolę, byłoby tyranią
Karać go za to, na com mu pozwolił —
A pozwalamy, otwierając grzechom
Swobodną drogę, zamiast je ukarać.
Stąd też, mój ojcze, na barki Angela
Złożyłem urząd: niechaj on pod tarczą
Mego imienia wymierza im ciosy,
Gdy ja, zeszedłszy z widoku, na siebie
Żadnej nie ściągnę nagany. Chcąc bliżej
Jego się rządom przypatrzeć, zamyślam,
Niby braciszek waszego zakonu,
Między pospólstwo iść i między książąt.
Dla tego proszę, odziejcie mnie w habit
Oraz nauczcie, jak się mam zachować,
Abym wyglądał jako mnich prawdziwy.
Więcej powodów, dla czego to czynię,
W wolniejszej chwili myślę wam przytoczyć,
Teraz to jedno: Angelo surowy
I przed zawiścią ma się na baczności;
Ledwie też przyzna, że ma krew w swych żyłach,
Że mu do smaku raczej chleb, niż kamień
A więc zobaczym, czy nas tylko łudzi
Pozór, czy władza umie zmieniać ludzi.


SCENA PIĄTA.
Klasztor żeński.
Wchodzą IZABELLA i FRANCISZKA.

Izabella. Nie macie żadnych innych przywilejów?
Franciszka. Czyż tych nie dosyć?
Izabella. O dosyć! Nie na to
Mówię, by żądać jeszcze czegoś więcej,
Raczej-bym chciała surowszej reguły
Dla sióstr zakonu świętej Klary.
Lucyo. (z zewnątrz). Pokój
Dla tego miejsca!
Izabella. A któż to tam woła?
To głos mężczyzny! Słodka Izabello,
Idźcie otworzyć furtkę i spytajcie,
Po co przychodzi. Wam otworzyć wolno,
Mnie nie — wy jeszcze jesteście bez ślubów;
Po ich przyjęciu nie będzie wam można
Rozmawiać z żadnym mężczyzną, prócz wtedy,
Gdy przeorysza obecną; a podczas
Waszej rozmowy nie będzie wam wolno
Odsłonić twarzy, a gdy odsłonicie,
Nie będzie wolno rozmawiać. Znów woła.
Proszę was, dajcie mu odpowiedź.

(Franciszka wychodzi).

Izabella. Pokój i szczęście! A któż to tam woła?

(Wchodzi Lucyo).

Lucyo. Cześć wam, dziewico! bo lic waszych róże
Świadczą mi o tem, jako nią jesteście.
Czyliż możecie to uczynić dla mnie
I zaprowadzić mnie do Izabelli,
Nowicyuszki tego tu klasztoru,
A pięknej siostry jej nieszczęśliwego
Brata Klaudyusza?
Izabella. Przecz nieszczęśliwego?
Niech się was spytam, bo powiedzieć muszę,
Żem Izabellą, jego siostrą.
Lucyo. Piękna,
Szlachetna dziewko! Brat wam pozdrowienie
Szle; mówiąc krótko, on uwięzion.

Izabella. Biada!
Za co?
Lucyo. O, za to, co by karę jego
Zmieniło w dzięki, gdybym ja był sędzia;
Swą przyjaciółkę dzieckiem obdarował.
Izabella. Nie drwijcie ze mnie. — Powiedzcie mi prawdę.
Lucyo. To czysta prawda. Choć to grzech mój zwykły,
Że wobec dziewic sprawiam się jak czajka,
Że się zabawiam żartami, wśród których
Język daleko od serca — w was jednak
Świętą, niebiańską widzę snąć istotę,
Przez ślub zakonny tak uduchownioną,
Że każde słowo przy was, jak przy świętej,
Szczerem być musi.
Izabella. Bluźnicie, panie, szydząc sobie ze mnie.
Lucyo. Nie wierzcie temu. Krótko i po prawdzie
Tak się ma sprawa: brat wasz z swą kochanką
Oddawali się uściskom. Lecz wiecie,
Że kto się karmi, ten się i napełnia;
A jako pora rozkwicia pokrywa
Urodzajami ugór w czas zasiany,
Tak i jej plenne świadczy dzisiaj łono
O jego skrzętnej, ochoczej uprawie.
Izabella. Jakaż kobieta zaszła przezeń w ciążę?
Może kuzynka moja, Julietta?
Lucyo. Wasza kuzynka?
Izabella. Tak jest, przybrana, jak dziewczęta w szkole
Zmieniają swoje nazwiska z dziecięcej,
Szczerej skłonności.
Lucyo. To ona.
Izabella. A zatem
Niech ją poślubi!
Lucyo. W tem-ci sęk jest właśnie.
Książę opuścił miasto w dziwny sposób,
A nie jednego z szlachty (mnie samego)
Wodził na pasku nadzieją urzędu;
Dzisiaj my wszyscy słyszymy od ludzi,
Znających dobrze wszystkie tętna państwa,
Że obietnice jego nieskończenie

Dalekie były od jego zamiarów.
Na jego miejscu z całą jego władzą
Rządzi Angelo, w którym śnieg stopiony
Zamiast krwi płynie; człowiek, który nigdy
Nie uczuł żądła rozigranych zmysłów,
Ale postami i pracą dla ducha
Raczej przytępia oraz powstrzymuje
To przyrodzone ich ostrze. Ten człowiek,
By krotochwilną przestraszyć swawolę,
Co naokoło groźnych praw igrała
(Niby ta myszka wokół lwa), wydobył
Jakoweś prawo, które treścią swoją
Zagraża życiu waszego braciszka;
Więc go w te tropy aresztować kazał
I chce postąpić z surowością prawa,
By był przykładem dla innych. Zginęła
Wszystka nadzieja, jeśli waszej prośby
Tkliwość nie wzruszy Angela. W tem właśnie
Jądro mojego pośrednictwa między
Wami a waszym bratem.
Izabella. Czy nastaje
Na jego życie?
Lucyo. Podpisał już wyrok,
A, jak słyszałem, dozorca więzienia
Ma go wykonać.
Izabella. Cóż ma słaba zdolność
Może uczynić dla niego?
Lucyo. Próbujcie
Sił swych...
Izabella. Me siły! Niestety! ja wątpię.
Lucyo. Nasze wątpienie to zdrajca, co nieraz
Z rąk nam wytrąca dobro, którebyśmy
Uzyskać mogli, jeśliby od próby
Nie odwodziła nas trwoga. A zatem
Idź do Angela, aby go nauczyć,
Że, gdy dziewczęta błagają, mężczyźni
Winni być szczodrzy, jak bogi; że, jeśli
Dziewczęta z łzami padną na kolana.
Wówczas do próśb swych takie mają prawo,
Jak gdyby same wypełnić je miały.

Izabella. Zrobię, co można.
Lucyo. A tylko bez zwłoki.
Izabella. Spieszę natychmiast. Nie zabawię dłużej,
Niżeli trzeba czasu, aby matkę
Objaśnić o tem. Uniżone dzięki:
Raczcie mu brata polecić; przed nocą
Poszlę mu jeszcze wieść o swych zabiegach.
Lucyo. A teraz żegnam.
Izabella. Żegnaj, dobry panie.

(Wychodzą).




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Jan Kasprowicz.