<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


∗             ∗

Gdy się to działo w więzieniu z wieczora zaraz pobiegł Kniphusen wyszukać dwie siostry, aby je zabezpieczyć od napaści Nikityna. Z tego domu, w którym on je zostawił, przeprowadził do innego, i polecił opiece żony urzędnika. W jego charakterze było wiele sprzeczności, ale też często odzywały się uczucia szlachetne. Tym razem obudziło je nieszczęście przyjaciela. Baron był usposobiony uczynić, co tylko mógł, aby go ratować, lub ostatnie chwile osłodzić. Po przejściu pierwszego zapału mógł również śmiać się z siebie, szydzić z Naumowa i wyśmiewać głupich Polaków. Chwilami był pod wpływem ich heroizmu, to znowu chwytał stronę śmieszną, a najczęściej śmiał się, gdy wszyscy płakali, smutnym był, gdy go powszechna otaczała radość. Połowę życia bywał zimny, a gdy go co głęboko wzruszyło, stawał się gorączkowo zapalony.
Zdawało mu się, że jednym sposobem odwrócenia niebezpieczeństwa, które groziło dwom siostrom, było doniesienie o nich i o uprowadzeniu ich przez Nikityna panu jenerałowi. Pobiegł więc do niego i znalazł go właśnie nad plikiem papierów i korespondencyj, które odebrał z Warszawy.
Jenerał zwykle zimny był dla barona, tym razem jednak powitał go z niezmierną grzecznością, prosił go siedzieć, podał mu cygaro i tak się okazał serdecznym, że Kniphusen, który dobrze znał ludzi, odgadnąć zrazu nie mógł, co dlań jenerała tak uczyniło powolnym, domyślił się wszakże ukrytej jakiejś przyczyny. Nie mógł tylko rozeznać, czy to było skutkiem usposobienia ogólnego i dobrego humoru, czy szczególnych okoliczności jego się tylko tyczących.
— Panie jenerale, rzekł zapaliwszy cygaro baron, mnie by się zdawało, że choć w czasie wojny na wiele się rzeczy nie zważa i pobłaża wielu nadużyciom, nie trzeba by nigdy dopuszczać tego, co na wojskowych plamę rzucić może.
— Nu tak, odpowiedział jenerał ogólnikiem, oczekując jaśniejszego tłumaczenia.
— W kraju nam nieprzyjaznym, mówił dalej baron, tym większą na siebie baczność mieć powinniśmy.
— Nu tak! — powtórzył jenerał — ale o co wam chodzi?
— Nikityn, — rzekł Kniphusen — zabrał ze wsi dwie siostry Naumowa, młode dziewczęta i zapewne w niedobrym celu ukrył je tu w mieście.
Jenerał popatrzał na barona i roześmiał się. Widocznie rzecz mu się nie zdawała tak ważną jak baronowi, machnął ręką.
— A ładne? zapytał z uśmiechem.
— Ja się tam im nie przypatrywałem, odparł baron trochę oburzony.
Jenerał pomilczał, zapalił cygaro zgasłe, klepiąc po ramieniu barona, zaczął mu w następujący sposób swoją teorję wykładać.
— W czasie wojny, rzekł, nie można być ani z żołnierzami, ani z oficerami zbyt ostrym, nie potrzeba zbytecznie zrażać srogością, ani jednych ani drugich. Wojna ma swoje prawa; naród, który się na nią naraża wie, że ani czci, ani majątku, ani życia nie może być pewnym — to darmo, i żołnierzowi i panom oficerom, trzeba trochę pozwolić pohulać; na to wojna, na to wojna! — powtórzył jenerał zacierając łysinę.
— Wojna musi sprowadzać ofiary. Cóż to pan tak bardzo litujesz się nad tymi pannami?
Baron zamilkł, a jenerał mówił dalej.
— Żołnierz rozbija beczkę z wódką, a oficer też musi sobie pozwolić.
— Mnie się zdaje, panie jenerale, że gdyby bez tej wódki i hulania obejść się mogło, lepiej, zaszczytniej byłoby dla wojska. Nieprzyjaciółmi naszymi są powstańcy, ale nie śpichlerze i kobiety.
— Mylisz się — odpowiedział żywo jenerał — bardzo się pan mylisz, te śpichlerze żywią nieprzyjaciela, a te kobiety go podżegają, cały kraj jest nam wrogiem.
— Czy go tym sposobem sobie zjednamy? zapytał baron.
— O tym nie ma mowy — rzekł jenerał — musimy go złamać, a nie jednać.
— My z nimi dzieci chrzcić nie będziemy, dodał ruskim przysłowiem.
Baronowi na takie argumenta słów nie stało, widział że nie przekona, szukał w myślach rady, i nie mógł jej znaleźć. Pomimo sprzeczności w zdaniach, która powinna go była oziębić, jenerał pozostał nadzwyczaj grzecznym, miłym, prawie nadskakującym.
— Wiecie, rzekł po chwilce, odebrałem dziś list od Natalii, chce tu do mnie przyjechać. Napróżno starałem się to jej odradzać, uwzięła się mnie odwiedzić...
— Panie jenerale, przerwał uśmiechając się baron, niech Bóg broni od wszelkiego nieszczęścia, ale gdyby który oddział polski napadł w drodze waszą córkę i jaki dziki powstaniec ją pochwycił?
Jenerał osłupiał.
— To nie może być! krzyknął żywo, ale na chwilę zamyślił się posępnie.
Baron kłaniał się i chciał odchodzić.
— Cóż, nie radzi będziecie Natalii Aleksiejewnie? spytał go ojciec.
— A! i bardzo, odparł baron, kłaniając się i znowu chcąc odejść.
— Wiem to, dodał uśmiechając się stary, że jesteście u niej w wielkich łaskach...
Kniphusen całkiem tego nie zrozumiał, jeszcze raz się skłonił i odszedł.
W tym coś jest, rzekł do siebie, nie potrafię tylko odgadnąć, skąd mnie takie szczęście spotyka, gdybym był starszy mógłbym był myśleć, że się o mnie starają. Nagle uderzył się w czoło i począł śmiać, jestem w domu rzekł, a jestem w domu! Pokiwawszy głową baron pobiegł do Nikityna. Udało mu się tak zręcznie przeprowadzić dziewczęta, że oficer za niemi leciał całe miasto i wyszukać ich nie mógł. Powrócił na swoją kwaterę rozgniewany, rozwścieczony, klnąc i odgrażając się.
Baron wszedł właśnie na to, gdy Nikityn wykrzykiwał, że się pomści na tym, kto mu jego kochankę wyrwał.
— No, mścijże się, rzekł wchodząc w czapce, bo to ja, nie kto inny!
Oficer zerwał się, wziął w boki i zrobił minę groźną. Baron stał jak najobojętniej.
— Jakieś śmiał to zrobić? zawołał Nikityn.
— Słuchaj, odparł drugi, podobały się tobie, mogły się i mnie podobać. Jakie masz do nich prawo?
— Jużciż ja mam, kiedym je tu z sobą przyprowadził.
— A ja mieć muszę, jeśli mi ci się je odebrać udało?
— Myślisz, że to się tak skończy? zawołał Nikityn, będziemy się bili.
— To się będziemy bili — rzekł zimno Kniphuseu.
Nikityn zamilkł.
— No, to jest ich dwie, szepnął dziko, bierzże sobie jedną, a mnie oddaj drugą.
— A jeśli ja chcę obydwie? spytał baron...
— Będziemy się bili — powtórzył Nikityn.
— Będziemy się bili!
Baron zapalił zgasłe cygaro, pochodził po pokoju i zapytał powoli.
— Wszakżeście tam musieli i tak dobrze się w tym dworze obłowić.
— Głupstwo! zamruczał drugi, to była jakaś hołota, a może tam sołdaci lepiej ode mnie szukać umieli. Wziąłem starych sześć łyżek srebrnych, ot i po wszystkiem.
— A pieniądze? spytał baron.
— Ani rubla.
— No to potargujemy się, mówił powoli Kniphusen, na co tam tobie zapłakana kochanka? znajdziesz ich śmiejących się wiele zechcesz, aby rubel był w kieszeni. Dla ciebie to będzie w sam raz, wierz mnie.
Spojrzeli na siebie. Nikityn zaczynał się uśmiechać.
Prawda, rzekł, że mi ta łotrzyca o mało w łeb z rewolweru nie palnęła.
— Dam ci sto rubli, rzekł Kniphusen, ale ani mi się o nie dowiaduj, ani się śmiej przybliżyć gdybyś ją zobaczył.
— No, niech tak będzie, pal je diabli zawołał po namyśle Nikityn. Obydwie chude i płaczą.
— Ale jeśli mi słowa nie dotrzymasz, wyjmując pugilares, rzekł baron, będziemy się strzelali. A wiesz jak ja strzelam. Nie chybiam nigdy.
Nikityn śmiejąc się podał mu rękę.
— Dał Bóg dobry targ, zawołał chowając bumażkę. Ty dobry towarzysz, ja ciebie lubię.
— A ja ciebie nie, odparł baron i wyszedł.
Spadł mu wielki ciężar z piersi, bo zdawało mu się, że spełnił życzenie przyjaciela i okupił spokój nieszczęśliwych kobiet.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.