[44]
VI. NA SZCZYTACH.
Tatrzańskie stoki w ziołach toną
I noszą odzież rozkwieconą,
Na mchu stawiają stopy bose
I traw oddechem piją rosę...
A wyżej kamień nagi błyska,
Szumiące zdroje wrą z urwiska,
Lecąc ożywczą w dół kaskadą,
Z jasnością świeżą, srebrną, bladą...
Szczyt zasię białe pienią śniegi,
Jak puhar, pełen aż po brzegi,
Złamanym błyskiem słońca miga
I wiecznym chłodem w lód zastyga...
Wędrowiec w niźniach zrywa kwiaty
I piersi krzepi świeżą wonią...
Na połoninie[1] zdrój skrzydlaty,
Jak ptaka w locie, chwyta dłonią...
[45]
Aż gdy lodowe gór widziadło
Tchem swym zastudzi krew na szczycie,
Wtedy się pyta z twarzą zbladłą:
»Życie! Gdzie jesteś, ciepłe życie?«
Wierchy! wy wierchy zamrożone,
Na dyamentową gór koronę,
Posępne siostry czarnej chmury,
Wy nie jesteście sercem góry!...
Prąd, co z rodzinnej bije ziemi
Tętnami młodych sił żywemi,
Wam nie przenika piersi drżeniem
I nie zajmuje krwi płomieniem...
Zastygłe w bieli, nizkim stokom
Ciężycie masą granitową
I zimną, trupią waszą głową
Dech zamrażacie tym obłokom,
Co deszcz wiosenny ziemi niosą
I plony pracy krzepią rosą...
Gdy burza siecze wasze ciało
I piorunową kryje szatą —
Lodowisk waszych płachtę białą
Ponad góralską widzę chatą,
I drżę, i pytam przerażony:
Ach! naco górom te korony?