Najnowsze tajemnice Paryża/Część czwarta/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Śmierć Cecylii.

W czasie kiedy Kodom tasował karty, dla rozebrania swej zuchwałej partyi w porcie antwerpskim, margrabia Charmeney wyjechał do Paryża, a lord Trelauney był najczęstszym gościem w pałacu margrabiego. Blanka przyjmowała go codziennie, z coraz widoczniejszą przychylnością. Lord Trelauney był członkiem trzech klubów arystokratycznych w Paryżu: najpiękniejsze konie jakie widziano na Polach Elizejskich, należały do lorda, on był znakomitością na porządku dziennym, wyrocznią mody.
Kiedy uznał, że serce Blanki jest dostatecznie przysposobione, lord Trelauney zaczął jawnie starać się o pozyskanie jej ręki, zaczął być jej rycerzem, czyli jej dworować.
Dworować, albo tworzyć dwór (faire la cour) w języku odznaczającym się wysłowieniami pełnemi galanteryi, jest wyrażeniem właściwem, a razem malowniczem. Dwór znaczy otoczenie panującego, złożone z dworaków, najczęściej pochlebców? Ten co tworzy dwór czyli dworuje jakiej kobiecie, sam w sobie łączy wszystkie dworskie dostojeństwa. Jest on wielkim szambelanem, koniuszym, mistrzem ceremonii; stanowi dla niej świtę i straż honorową, zgoła jest dla niej wszystkiem. To też każda kobieta jest wtedy królową, kiedy mężczyzna stara się o pozyskanie jej serca, kiedy jest jej dworzaninem. Dumna Blanka pozwoliła swej ręce spoczywać w dłoni Trelauney’a, nie usuwała jej pod czułym uściskiem, który jest rozmową palców, a oczy jej znosiły tkliwe jego spojrzenia. Nareszcie pewnego dnia powiedział Blance: pani, kocham cię! a ona odpowiedziała czulszym uściskiem ręki, co mu wszystko, czego pragnął powiedziało.
Trelauney poszedł wtedy do margrabiego i prosił go uroczyście o rękę jego córki. Margrabia uśmiechnął się i oświadczył że wie o wszystkiem, że nareszcie nie widzi żadnej przeszkody do połączenia się ich węzłem małżeńskim. Ułożone też zostało, że ślub nastąpi w najkrótszym czasie. Wiadomość o bliskiem małżeństwie lorda Trelauney’a z Blanką, była przedmiotem pogadanek, przez cały tydzień w świecie paryzkim, co wyrównywało wiekom za dawniejszych czasów.
Wartość czasu zwiększa się w stosunku wartości pieniędzy. Obliczono, że 1200 franków w epoce panowania Ludwika XIII wyrównywa 25,000 renty za naszej epoki. Tym sposobem jeden dzień w roku 1868 wart jest jeden miesiąc naszych ojców. Wówczas trzeba było 15 dni jechać, żeby się dostać z Paryża do Bordeaux, dzisiaj 11 godzin wystarczy. Widzicie że stosunek jest ściśle obliczony.
Trelauney mieszkał w swej willi w Auteuil. Wróciwszy do swych apartamentów, pewnego dnia zadumał się nad wypadkami swojego życia. Siedząc przed zwierciadłem, szukał na twarzy śladu od uderzenia szpicrutą, przez pannę Charmeney, uderzenia które otrzymał leśniczy Jan Deslions. Teraz dumna córka margrabiego, miała zostać jego żoną! miał on niezadługo tę zuchwałą istotę wziąść i poprowadzić do ołtarza, a ztamtąd do siebie. Trelauney znalazł białą kreskę na policzku prawym. Gorzko się uśmiechnął: potem kreskę tę odnowił rozdrapawszy paznogciem aż do krwi.
— Chcę ażeby poznała swoje dzieło, — rzekł do siebie.
W tej chwili, drzwi nagle się otworzyły; Suryper blady i we łzach rzucił się do stóp Trelauney’a.
— Co ci jest? zawołał lord, — co się z tobą stało?
Suryper powstał straszny jak widmo. Oczy jego były obłąkane, twarz zapadła, wymawiał niezrozumiałe wyrazy. Trelauney pochwycił go za ręce i wołał: — Mów co ci się przytrafiło?
— Moja córka! — wołał Surypere, — moja córka Cecylia!
— I cóż?
— Oni ją zabili! krzyczał nieszczęśliwy, tarzając się po posadzce.
Trelauney pobladł....
— Moja Cecylka! łkając mówił Surypere, — ten anioł, którego ocaliłem niosąc na mych rękach przez lasy w Kayennie... ten najdroższy aniołek śpiący nad rzeką Maroni, kiedym czuwał nad nią... teraz nie żyje!... ach ja jej przyniosłem nieszczęście! uwożąc ją w trumnie, w tej przeklętej barce, ja jestem przyczyną śmierci przedwczesnej.
— Gdzie ją znalazłeś?
— Na brzegu rowu leżącą, z zakrwawioną piersią, z rozwianemi włosami. W jej boku tkwił sztylet, a na jego rękojeści wyryty jest napis: zemsta!
— Tak, — szepnął Trelauney, — to Riazis pomścił się śmierci Allego... on wziął twoją córkę, za moją siostrę Ludwikę.
— Panie! zawołał Suryper głosem spokojnym; — chcę umrzeć, ale pierwej się pomścić.
— Rozumiem cię — rzekł Trelauney, Riazis do mnie należy, jutro go zabiję, oddam innych twej zemście....
— Co trzeba zrobić?
— W piątek zjednoczenie dwudziestu i jeden, ostatni raz zgromadzi się w podziemiach na ulicy Ś-go Ludwika.
— Wiem o tem.
— Najmiesz sklep znajdujący się obok tego domu... Istnieje tam restauracya, w której jedzą śniadania za 60 centimów, a obiadują za 25 su.
— Widziałem tę garkuchnię.
— Trzeba żeby ci gospodarz ustąpił ten lokal za jaką bądź cenę.
— Dobrze.
— Kiedy będziesz w posiadaniu sklepu, pójdziesz do ogniomistrza Ruggieri. Najmiesz dwóch jego robotników, oraz zakupisz rakiet, słońc, ogni bengalskich za jakie 20,000 franków.
— Rozumiem.
— Każesz to wszystko zanieść do najętego sklepu, nadto polecisz kupić każdemu robotnikowi siedm lub ośiem baryłek prochu....
Oczy Surypera niezwykłym błyskiem zajaśniały; zawołał on:
— O tak panie! podminuję piwnicę i wysadzę się w powietrze razem z temi potworami, które jeżeli były obdarzone duszą, to idąc na inny świat będę mógł powiedzieć mojej Cecylce, patrz przyprowadziłem tu twych zabójców!...
Trelauney ścisnął rękę Suryperowi, który rzekł z westchnieniem:
— Jeszcze dwanaście dni żyć, to zbyt długo!
— Nadzieja rychłej śmierci będzie twoim wsparciem.
— Masz pan racyę. Och! umrzeć, co za radość, znaleść znowu Cecylkę, albo obrócić się w nicość na wieki jak ona, nic doświadczyć innego losu, to jedyne moje żądanie.
— Otrzej łzy biedny męczenniku — powiedział Trelauney, — idź, godzina sprawiedliwości wkrótce uderzy.
Suryper odszedł dla wykonania rozkazów swego mistrza. W tejże prawie chwili wielki krzyk powstał na ulicy. Trelauney zadzwonił na służącego i zapytał o powód niezwyczajnego zgiełku.
— Milordzie, pies wściekły przeleciał przez Boulogne i Saint-Cloud. Ścigają go aż tutaj.
— Gdzie on jest teraz?
— Wpadł na podwórze.
Trelauney zdjął fuzyą z wieszadła i otworzył okno. Dopatrzywszy psa wciśniętego w kąt budynku, wziął go na cel, wkrótce rozległ się strzał, a pies padł nieżywy. Tłum ludzi stojący za bramą, krzyknął hurra! klaskając jako dank celnego strzału. Chwilę jeszcze pies drżał konwulsyjnie, potem wyciągnął się i zdechł. Trelauney poszedł na podwórze i rozkazał zamknąć nieżywego psa w komórce obok stajni.
— Co potem z nim zrobić? zapytał służący.
— Jutro rano, — odpowiedział lord, — o szóstej godzinie punktualnie, ukroisz zeń kawał uda, następnie zaniesiesz go do lasku Węseńskiego, w drugą aleję na lewo doliny Gravelles. Rzucisz go tam i powrócisz.
— Dobrze milordzie, — odpowiedział służący, przyzwyczajony do posłuszeństwa, bez robienia jakichbądź uwag względem danych mu rozkazów.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.