Najnowsze tajemnice Paryża/Część druga/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
W którym Raul opowiada o swoich miłostkach.

Bankier przygryzł usta i odrzekł: — o czwartej milordzie pieniądze będą odesłane.
— Bardzo dobrze, powiedział Anglik zabierając się do odejścia.
Villepont zatrzymawszy go, odezwał się: — czy pan nie raczysz zażądać jakich wskazówek, lub objaśnień dotyczących naszego miasta?
— W rzeczy saméj nie znam nikogo, a chciałbym się poinformować co do rozmaitych klubów, co do abonowania loży w operze wielkiéj i włoskiéj.
— Mój Boże, zawołał bankier, racz mj dozwolić milordzie przedstawić sobie mojego syna, który jest obznajmiony z eleganckim światem stolicy. On może być bardzo użyteczny milordowi w tych rzeczach.
— Chętnie przyjmuję ofiarę pańską, odpowiedział Trelauney.
Villepont nacisnął sprężynę i w téj chwili ukazał się służący.
— Proś pana Raula aby tu przyszedł, rozkazał bankier.
Raul kończył właśnie swą toaletę, co tylko wyszedł fryzyer, a lokaj przedstawiał do wyboru je den z ośmnastu krawatów. Adryan Saulles huśtając się na krześle, zapalił cygaro de la rena. Puszczał on kłęby dymu do sufitu i smakował jak prawdziwy lubownik w wyborowym tytoniu dostarczonym z Hawanny dla niego.
— A więc, rzekł Raul, zostaniesz jeszcze jakiś czas w kawalerskim stanie?
— Dwa lub trzy miesiące może. Ten szarlatan, który taką głupią scenę wyprawił na balu u baronowéj, jest tego przyczyną.
— Baronowa zachorowała?
— Musiała się położyć w łóżko z powodu strasznéj gorączki, ale teraz ma się już lepiéj.
— A panna?
— Biedaczka nie wiedziała co ma z sobą począć. Owa jasnowidząca, którą znaleziono na bruku, z głodu umierającą, nagle zniknęła.... Wszelkie poszukiwania ażeby ją odszukać, stały się nadaremne.
— To była piękna dziewczyna, nieprawdaż? zrobił uwagę Raul z przekąsem.
— Bezwątpienia, śliczną miała figurę, a rączki jakby jakiéj margrabiny.
— Jednak była ona tylko prosta wieśniaczką, rzekł Raul.
— Zkąd o tem wiesz?
— Domyśliłem się po jej ubiorze.
— Co się tyczy margrabiny, ciągnął dalej pan Saulles, czy uważałeś pana Maucourt, który nie wiadomo z jakich powodów rozmawiał długo z panią Bryan-Forville?
— Ta zażyłość zwróciła twą baczność?
— Dla czego pytasz?
— Bo od tego czasu upłynęło sześć lub ośm miesięcy.
— Co mnie uderzyło, to nie owa zażyłość, lecz pomięszanie margrabiny, czy wiesz, że gdyby jéj mąż, nasz dzielny kapitan był w Paryżu, taki pan Maucourt nie śmiałby rozmawiać z jego żoną?
— Jestem przekonany jednakże kapitan znajduje się w kłopotliwem położeniu. Posag żony dostarcza mu tylko funduszu na zaspokojenie jego apetytu i marnotrawstwa. Teść Robert Kodom, zapłacił za zięcia długi do dwóchkroć stotysięcy fr. wynoszące i to jedynie zrobione przez ośm miesięcy.
W tóé chwili wszedł służący z zaproszeniem Raula do ojca.
— Wybacz że muszę się na chwilę oddalić, za powrotem siądziemy do stołu, — powiedział Raul Adryanowi i poszedł do ojca. Jego przyjaciel przypatrywał się przez okno koniom lorda, Trelauney, parskającym i grzebiącym nogami z niecierpliwości. Wkrótce Raul nie sam powrócił, syn bankiera usunął się na bok dla zrobienia miejsca wchodzącemu lordowi Trelauney.
— Pozwól milordzie przedstawić sobie jednego z moich przyjaciół, pana Adryana Saulles oficera Spachów; i obracając się do Adryana rzekł: — Lord Trelauney, który uczyni nam zaszczyt podzielenia się naszem skromnem śniadaniem.
Usiedli następnie do stołu:
— Przebaczysz zapewne milordzie, rzekł Raul Villepont, — jeżeli nie znajdziesz wielkiej rozmaitości w potrawach, gdyż jestem rekonwalescentem.
— Jaka była przyczyna choroby, która pana nawiedziła?
— To nie choroba mnie zatrzymała w łóżku, lecz postrzał z fuzyi.
— Czy tak?...
— Tak milordzie, odkąd nasi wieśniacy umieją czytać, odtąd nie można igrać z niemi. Jedna błaha wieśniaczka, kwiatek urodzony między oborą i młynem, okazała się dla mnie łaskawą. Było to na wsi, nudziłem się, potrzebowałem więc zabić czas jakimbądź sposobem.....
— Nic naturalniejszego, zauważył gentelman.
— Otóż wielkie ladaco jej brat postanowił mi zrobić scenę w pośród lasu....
— Wieśniak?
— Leśniczy.... pewien rodzaj szaleńca, gbura niezgrabnego i pospolitego.
Trelauney przygryzł wargi. — Ukarałeś go bezwątpienia?
— Nie miałem na to czasu. Czy domyślasz się milordzie czego on żądał odemnie?
— Grubej zapłaty....
— Ale gdzie tam! on chciał abym się ożenił z je go siostrą!... zawołał Raul i parsknął śmiechem.
— To rzadka zuchwałość — wyrzekł lord Trelauney.
— A gdym mu tego odmówił, wsadził mi kulę w bok bez wahania. Szczęściem kula natrafiła na przeszkodę! Ale to spotkanie przypłaciłem sześciomiesięczną bezczynnością i bezwarunkowym spoczynkiem w łóżku.
Anglik zapytał się poważnie:
— Kochanka pana z obory, czy się choć raz dowiadywała o jego zdrowie?
— Moja bogdanką znikła, uniósłszy z sobą owoc swego błędu.... Była piękną, znajdę ją znowu w lesie. Ale co najgorszego wynikło z téj awantury, to że pozbawiła mnie małżeństwa tak upragnionego przez mego ojca. — Zrobił się wielki skandal w okolicy i panna Charmeney, dziewica dumna, korzystając z tej sposobności, zerwała z nami stosunki, i odmówiła mi oddania swéj ręki.
— Pan znasz margrabiego Charmeney? zapytał Anglik.
— Mojego niedoszłego teścia?
— Mam do niego list od jednego szlachcica którego spotkałem w Indyach.
— Milord przybywa z Indyj?
— Spędziłem tam pewien czas, wracając z Guyanny.
— Więc pan odwiedziłeś i Kayennę?
— Objechałem na około świat dla osądzenia całości. To nie jest tak wielkie.... owa ziemia! można ją szybko okrążyć.
— Tak pan mniemasz?
— Wszędzie jednakowo. Biali, czarni, żółci, różowi, wszędzie ludziska narzekają. Wszędzie są bogaci i ubodzy, kulawi i garbaci, kobiety lekkomyślne i zwodzące mężów. Obiadowałem z królem Dahomeyem, który dał dla mnie piękne widowisko... regaty na jeziorze z krwi ludzkiej.... W Abissynii Teodor przyjął mnie bardzo dobrze, choć jestem Anglikiem. Nie mogę się na prawdę żalić, z wyjątkiem tylko naczelnika Makolodów, który mnie chciał zabić, dla przywłaszczenia sobie mojego worka z nocną garderobą.
— Doprawdy? odezwał się Adryan Saulles z uśmiechem.
— Nasłał na mnie z półtuzina drabów, którym nie dałem czasu do wykonania ich zamiaru.
— Jakieś się pan z niemi załatwił?
Anglik odpowiedział zimno:
— W łby im wypaliłem. Mam doskonały rewolwer rzadko mnie opuszczający, który mnie wybawił z tego wypadku.
— Sześciu ludzi! zawołał Raul.
— Och! rzekł Trelauney, nie miałem trudności tylko z trzema pierwszemi.
Raul i Adryan spojrzeli na siebie, jakby pytając, czy Anglik nie drwi sobie z ich łatwowierności. Lecz ten djabli człowiek miał minę tak prostą, tak naturalną, że niepodobna było wątpić o jego opowiadaniu.
— Milordzie, rzekł Adryan, gdybyś przynajmniej miał akcent Gaskończykn?
— Nie wierzycie mi?.... i to zapewne chciałeś pan powiedzieć.
— Uwierzonoby panu z pewnem wahaniem.
— A więc panowie! mam nadzieję pokazać wam w Paryżu rzeczy daleko niezwyczajniejsze jak te, które was zadziwiają.
— Lecz w rzeczy saméj, powiedział Raul, nosisz nazwisko romantyczne!
— Nazwisko Trelauney, przyjaciela lorda Byrona, tego który jak utrzymują dostarczył poecie typu do Korsarza.... We Francyi usunąłem podwójne v, dla ułatwienia wymawiania, lecz ten Trelawney był moim ojcem! Lord Ellies mój wuj, zostawił mi w dziedzictwie swój tytuł, z warunkiem iż dowiodę, że mój ojciec nie zrobił mezaliansu żeniąc się z Indyanką. Nic prostszego: moja matka udowodniła swego szlachectwa, wywodząc pochodzenie od dwudziestu wieków, przed wcieleniem pierwszem Budhy — około sześciu tysięcy lat!
— Milordzie, zawołał Adryan, upokorzysz całe nasze przedmieście Saint-Germain.
— Nim upokorzę, pierwéj chcę go poznać.
— Będę miał zaszczyt przedstawić cię milordzie kilku członkom mój rodziny.
Anglik skłonił się na znak podziękowania i zapytał:
— Czy znasz pan baronową de.... de... damę węgierską.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.