Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
'

Jan pociągnął naprzód gwóźdź do siebie, lecz ten pozostał niewzruszony, pchnął go więc wewnątrz, dla spróbowania czy ten sam opór znajdzie — lecz gwóźdź w głąb się posuwał i natychmiast woda w cysternie lewéj strony, przeszła na stronę prawą w ten sposób, że jedna została suchą, kiedy tym czasem druga napełniła się wodą aż po brzegi. Sucha cysterna nie była zbyt głęboką, tu Jan pochwycił za kółko żelazne i otworzył wieko dość obszerną dziurę zasłaniające. W odkrytym otworze ujrzał drabinę, a kiedy na dół po niéj zstąpił, przyświecając sobie latarnią, został olśniony, osłupiał... Wszystko na około niego tysiącami iskier pryskało, światło odbite od dyamentów i kryształów oblało potokiem jasności zdumionego Jana; zdawało mu się że się znajduje w atmosferze komety. Jakież to tam było nagromadzenie bogactw!...
Tu naczynia kościelne pokradzione ze świątyń, złote cymborya i lichtarze masyw srebrne, tam skrzynie pełne bransoletek, naszyjników z pereł, drogich kamieni. Na kupach leżały przedmioty, które wprzódy trzeba było połamać, aby je zabrać i tu przynieść, albo stopić dla zatarcia śladu ich pochodzenia; sztaby złota podobne do tych które leżą w piwnicach bankowych, sztuki srebra, rękojeście pałaszów tureckich lub indyjskich, zrabowane przez korsarzy w czasie kiedy jeszcze Turcy i Indyanie mieli dyamenty... Bogactwa te, nie miały właściciela, już bowiem mało było osób przy życiu, do których te przedmioty należały, lub przez których były skradzione. Skarb tu leżący, stanowił majątek znakomitych złoczyńców, a ci nie znali miejsca gdzie się znajduje depozyt Furgata. To złoto, owe bogactwa, trzeba było w ruch puścić — stanowiły one dźwignią, za pomocą któréj Jan postanowił świat poruszyć.
— Dopnę swego celu, myślał on — mając tyle złota mało krwi potrzebować będę.
W téj chwili spostrzegł, że ziemia zaczyna być coraz wilgotniejszą i wkrótce przekonał się, iż woda ze wszystkich stron ciekła. Zapomniał on zasunąć sprężyny, zamykającej kommunikacyą między dwoma cysternami, z których jedna przepełniwszy się, wyrzucała wodę w otwór, którędy Jan spuszczał się do odkrytego skarbcu. Pobiegł więc do drabiny i wkrótce wydostał się do podziemnéj galeryi.
Ale nowy czekał go kłopot, bo po zagaśnięciu wypadkiem lampy, musiał po omacku szukać drogi do powrotu. Idąc zwolna krok za krokiem obok ściany, ale z wielką rozwagą, w dobrym kierunku, nareszcie zbliżył się do punktu środkowego zkąd rozchodzą się galerye i kiedy tam stanął, usłyszał głosy doń dolatujące; nie zadługo ujrzał nawet błysk światła zbliżającéj się latarni. Jan ukryty w sąsiedniéj galeryi, mógł rozpoznać rysy twarzy dwóch postaci, koło niego przesuwających się. Był to Dostojnik i Ali, wracający z piwnicy, w któréj nie znaleźli trupa Furgata.
Jan szedł za niemi w pewnéj odległości i ujrzał jak wstąpili na kręcone schody, któremi i on wyjść postanowił. Obaj poprzednicy weszli do czarnego gabinetu, zamknąwszy wprzód okiennice. Jan został więc w ciemności. Wrócił się przeto w nadziei odszukania studni, lecz nagle się cofnął, gdyż ręce jego dotknęły jakiegoś ciała ciepłego i żyjącego. Ciałem tem była głowa, a głowa zapytała go po cichu:
— Czy to jest pan Dawidson?
— Tak odrzekł Jan.
— Idź pan za mną.
Uchwycony Jan za rękę, szedł ze swoim przewodnikiem, przez wiele korytarzy i rozmaite schody, aż wreszcie znalazł się w pawilonie w głębi ogrodu istniejącym. Księżyc w całym blasku przyświecał, a wtedy Jan poznał Surypera.
— W sam raz przybyłeś, rzekł były leśniczy.
Suryper potrząsł smutnie głową i odpowiedział.
— Nie opuszczę odtąd pana, hrabia już nie żyje.
— Ach! westchnął Jan wzruszony.
— A dwaj ludzie, z któremi pan spotkałeś się w podziemiach, są ci którzy zamordowali hrabiego!
— Czy znasz ich?
— Jeszcze nie, lecz wkrótce się dowiem o nich.
Głos Surypera zwykle spokojny, obecnie stał się cierpkim i groźnym.
— Zkąd przybywasz? zapytał Jan.
— Z hotelu Luwru, gdzie mi powiedziano, że p. Dawidson wyszedł. Domyśliłem się że pan tu jesteś, a więc przybyłem przez ulicę Saintonge, aby nie obudzić niczyjego podejrzenia. Jest w naszych domach jedno przejście, które prowadzi do środka galeryj podziemnych.
— Czy hrabia Nawarran umierając żadnego nie dał ci zlecenia.
— Wyrzekł on tylko: idź do Dawidsona.... już cię więcéj nie potrzebuję...
— Co mamy tu do zrobienia?
— Chcę pana zaprowadzić do gabinetu furgata, lecz musimy zaczekać, aż jego Wysokość odejdzie.
— Po co on tu przyszedł?
— Szukać tego czego nigdy nie znajdzie, to jest znaku, który jest cechą przewódcy, — a więc nie jemu, lecz teraz panu będą wszyscy posłuszni.
Suryper otworzył drzwi od pawilonu i udał się do głównego gmachu. Jan nie uważał że Suryper wychodząc pominął schody w przedsionku będące.
— Zaczekaj pan tutaj — lecz zaledwie przewodnik Jana wszedł do sieni, natychmiast Jego wielmożność i Ali niespodziewanie nań się rzucili.
Pierwszy chwycił go za gardło, Ali wzniósł nad nim sztylet.
— Mam cię nikczemniku, — krzyknął Dostojnik. — Coś zrobił z ciałem na ulicy Récolletes?
— Co pan chcesz abym z nim zrobił, szeptał Suryper będąc przyduszonym.
— Trup zniknął z piwnicy!
— Wszystko jest możliwe dla furgata.
— Jednakże ja go z pewnością zabiłem!...sztylet mój trzy razy utkwił po samą rękojeść w jego szyi, wiedząc że na piersiach nosi koszulę stalową — on nie żył! i chyba byłby szatanem, aby mógł zmartwychwstać?
— Puść mnie — rzekł Suryper — ja o niczem nie wiem, pan mnie dławisz.
— Powiedz natychmiast, co się stało z tym człowiekiem? więc on żyje? gdzie się ukrywa?
— Już powiedziałem, że o niczem nie wiem, pan mnie udusisz.
— Mów, albo zginiesz!
Teraz straszna walka rozpoczęła się między temi trzema ludźmi; chociaż postać Surypera była na pozór słabowita, wszakże miał on siłę ogromną i niesłychaną zręczność. Po dwa kroć udało się mu wyrwać z rąk napastników, silnem kopnięciem przewrócił Alego, ale ten przyczepił się do nogi Surypera. Dostojnik groził mu tylko swoim sztyletem, wiedząc coby stracił gdyby go zabił.
— Wielebyś pan zyskał, skorobyś mnie zamordował — krzyczał Suryper.
Te wyrazy ocaliły mu może życie. Co bądź, Dostojnik starał zabezpieczyć jego osobę, rozpoczęła się więc walka na nowo. Jan patrząc na tę scenę, nie mógł już dłużéj wytrzymać; porwał zatem sztylet w który się zaopatrzył i poskoczył do przedsionka, gdzie Suryper bronił się wściekle przeciw Dostojnikowi i Alemu. Lecz zaledwie postawił nogę na wschodach, kiedy kamienna ręka posągu, poruszona przez ukrytą sprężynę, podniosła się i ciężko upadła jak maczuga na głowę Jana. W tejże chwili schód usunął się z pod nóg jego, upadł więc i potoczył się poraniony, prawie nieżywy w pewien rodzaj jamy, albo jaskini! W ogrodzie schody weszły na swe pierwotne miejsce, ręka posągu została jak dawniéj nieruchomą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.