Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Pożar wewnętrzny.

Dziecina była naga, oblana krwią; strupy i siniaki pokrywały nędzne ciałko, tam gdzie nie było plastrów cuchnącéj materyi.
— Nie chcesz mi uwierzyć — powiedział Poeta, że ty tego bębna nie wychowasz. Gdybyś mnie usłuchała tobym go zaniósł gdziekolwiek tego wieczora, położył pod murem w Grenel albo w Vaugirard.
— A jeżeli go zażądają?
— Powiemy że umarło... i powiemy prawdę.
— Ażeby nas potem wsadzono do ciupy, — dziękuję!
— Więc ty kochasz dzieci?
Co do tego punktu, stan nędzy niemowlęcia, zbyt wymownie mógł objaśnić Poetę; w tym względzie nie było żadnéj wątpliwości. Jednakże matka Helwecya odpowiedziała ponuro.
— Własne dziecko byłabym może kochała, to które mi wzięto i zabito.... lecz cudzych nienawidzę.... chciałabym wszystkie zamordować. Kiedy spotkam jaką dziewczynkę lub chłopczyka w kącie, nie mogę przejść abym je nie wytłukła, potém ratuję się ucieczką. Targam je zwykle za uszy, a tém gorzéj dla nich, jeśli mi kawałek ciała w ręku pozostanie: wtedy dopiero doświadczam radości, i mam zadośćuczynienia...
Magera wzięła kawałek rzepy ugotowanéj i wpakowała go w usta dzieciny. Przyciśniona głodem biedna istota, mimo poparzenia się, połykała jedzenie z chciwością.
— Smakuje ci, — rzekł Poeta, — ha teraz zechcesz pić?
Pijak przytknął do buzi dziecka swą szklankę napełnioną trującym napojem, a tak przez siebie ulubionym. Niemowlę zaczęło kasłać i poniosło rękę do ust jakby nagle ból tam uczuło, wydając krzyk przeraźliwy.
— Cóż to znaczy? ten bęben uwziął się na mnie tego wieczora, — rzekł Poeta.
Helwecya odpowiedziała spokojnie: Ząbek ból mu sprawia.
— Kiedy mu ząb dokucza, to go trzeba wyrwać, odparł pijany i wziąwszy szczypce używane przez megerę do plecenia cmentarnych wianków, otworzył usteczka dzieciny, a potem szczypcami uchwycił biały ząbek niemowlęcia.
W téj chwili zapukano do drzwi.
— Nie otwieraj rzekła budzicielka.
— Odwiedziny o téj porze? zawołał poeta rzuciwszy szczypce.
— Och! och! pani Helwecyo, czy przypadkiem i ty knujesz miłosne intrygi?
Zapukano coraz silniéj.
— Kto tam? krzyknęła budzicielka. — Głos zewnątrz odpowiedział: Otwórz albo drzwi wybiję!
Ponieważ drzwi nie tkwiły mocno na zawiasach i gdy bardzo łatwo od groźby można było przejść do jéj wykonania, przeto budzicielka otwarła. Dwóch ludzi z pozoru wyglądających na rzemieślników, weszło do izby. Byli to Jan i Surypere obaj ubrani w bluzy, mając czapki zasunięte na oczy.
— Czego chcecie? zapytała matka Helwecya.
— Chcemy zabrać dziecinę którą tu masz, — wyrzekł Jan oschle.
— Dla czego?
— Aby jéj ocalić życie: już dosyć wycierpiała.
Matka Helwecya, spodziewając się skorzystać z tego zdarzenia, powiedziała:
— Dano mi malca na wychowanie, więc go nie mogę puścić za darmo.
Dziecko zdziwione widokiem przybyłych przestało krzyczeć i utkwiło swe duże oczy w niespodziewanych gości.
— Pojmujecie panowie, że ta pani wzięła na siebie obowiązek, a z nim i odpowiedzialność, — odezwał się Poeta....
— Milcz! rzekł Jan z obrzydzeniem, — jesteś na wpół umarły i zgniotę cię jednym uderzeniem nogi.
Budzicielka pomiarkowała że niepodobna było stawiać oporu, zawołała więc:
— Tę biedną okruszynę kochaliśmy i pielęgnowaliśmy jak swoje własne.
— Zabierz dziecię, rzekł Jan.
Suryper wziął malca. — Patrzajcie jak przytuliła się do mnie ta odrobina, szeptał z zadowoleniem, a spostrzegłszy przerażony ślady uderzeń i podrapań na ciałku dziecięcia, krzyknął: Och nikczemni!
Jan Deslions rzucił piorunujące spojrzenie i zawołał:
— Najwinniejszych tu brakuje, lecz karę muszę rozpocząć.
Do świecy zbliżył kawałek gazety i zapaliwszy papier przesunął przed ustami poety. Zaledwie dotknął twarzy nikczemnika, kiedy on krzyknąwszy upadł na ławkę.
Suryper z dziecięciem na ręku szedł po szerokich schodach.
Jan tymczasem ujrzał z ust poety wydobywający się niebieskawy płomień. Fakt ten niezwykły, nie jest przecież zbyt rzadkim, jak to powszechnie mniemają. Nadużycie trunków alkoholicznych spowodowało nie raz zapalenie się ich we wnętrznościach pijaków, widziano to wielokrotnie, mianowicie w miastach Stanów Zjednoczonych. Przed kilku laty donosiły tameczne dzienniki o jednym człowieku, który z powodu zapalenia się w jego wnętrzu spirytusu, umarł po czterech dniach śród najokropniejszych cierpień.
Jan zeszedł na dół dla złączenia się z Suryperem. Fiakr oczekiwał na placu Cambrai, a w powozie siedziała Petronella-Cecylia córka Surypera, którą już w domu jéj ojca poznaliśmy. Cecylia obwinęła szalem dziecinę i dała mu napić się ciepłego mleka, z butelki umyślnie na ten cel przywiezionéj. Fiakr ruszył w kierunku Auteuil.
Tego dnia krążyły na giełdzie bardzo nieprzychylne wieści o rozpaczliwym położeniu domu handlowego Villepont i Comp. Mówiono o jego blizkiem bankructwie i ciż sami co swój majątek najwięcéj zawdzięcza i bankierowi z ulicy Chaussèe d’Antin, pierwsi krzyczeli przeciw niemu. Członkowie rady nadzorczéj każdego z wydziału w banku Villeponta, oskarżali gerenta, to jest naczelnika domu, o oszustwo. Opowiadano że składał rachunki nierzetelne, czerpał z kapitału żeby dawać wielkie dywidendy; był to więc złodziéj, fałszerz, bandyta. Publiczność zbiegła się tłumnie do bióra Villeponta, każdy domagał się swych pieniędzy, rozbijano się kto pierwszy będzie zaspokojony. Na wieczór nie zostało ani franka w kasie, tak z depozytów, jako i z gotowizny.
Nazajutrz rano ogłoszono bankructwo, aktywa wynosiły 15, pasywa zaś 120 milionów; Villepont był zupełnie zniszczony. Zaniesiona została skarga o nadużycie zaufania przez pewnego Piotra Brunier, który miał upoważnienie do działania od lorda Trelauney. Należy wierzyć że Villepont nie był spokojny w swojem sumieniu, gdyż ratował się ucieczką, zabrawszy dyamenty nieboszczki żony i kilka tysięcy franków, które zdołał skupić naprędce. Ścigano go aż do Hawru gdzie jak mówiono miał wsiąść na okręt płynący do Stanów Zjednoczonych.
Raul przyzwyczajony do zbytku, miękko wychowany, nagle ujrzał się opuszczony, nie mając ani odwagi, ani energii. Jego powozy i konie zostały zagrabione; nie mógł mieszkać w pałacu swym tylko tymczasowo. Cóż miał począć? Nie czuł on się zdolnym ani do urzędu, ani do żadnego zatrudnienia; zostać żołnierzem, to już zapóźno.... Po skromnym obiedzie w niepozornéj kawiarni na ulicy Ś-o łazarza, Raul smutny wrócił do opustoszałego pałacu. Zadzwonił lekko, pokornie. Odźwierny zaledwie raczył bramę uchylić. W mieszkaniu portyera siedziało dwóch czy 3-ch lokai bez służby, złorzecząc Villepontowi.
— To nikczemnie, — mówili oni, kiedy kto wie że zbankrutuje, a nie uprzedzi o tém na ośm dni służących!
Przebiegł dziedziniec i schody przedsionka, a przeszedłszy salę jadalną gdzieśmy go widzieli śniadającego z Adryanem Saulles i lordem Trelauney, zamknął się w sypialnym pokoju. Rzucił on z żalem ostatnie spojrzenie na meble wykwintne, jako znak pożegnania swych sprzętów które nabył u pewnego kupca jako osobliwości. Uśmiechały się doń kwiaty w etażerkach. Portret — pamiątka kilku tygodni miłostek, mówił doń: dobry wieczór Raulu! A miniatury Veneuci, Ywony Pen-Hëet, i kilku bogiń teatralnych, przypominały mu dnie szczęśliwe. Już nie pojedziecie używać przechadzki na jeziorze, ekwipaże tumanem kurzu zaćmią powietrze, pomiatając piasek kołami różowemi i ażurowemi. Lasek buloński oświeci słońce, napełni się płcią nadobną, amazonki będą galopować po alei cesarzowéj — a on, Raul, już tam więcéj nie będzie!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.