Nasi okupanci/Nowa ustawa małżeńska

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Nasi okupanci
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia T-wa Polskiej Macierzy Szkolnej
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nowa ustawa małżeńska

Z POŚRÓD prac, które zyskały mi trochę cichego uznania a dużo głośnych oburzeń, najwięcej hałasu wywołała mała książeczka p. t. Dziewice konsystorskie. Miała kilka wydań, zrodziła powódź artykułów, enuncjacyj. Dostąpiła — wiem to poufnie — tego zaszczytu, że zainteresował się nią Watykan. Byłem tem wszystkiem trochę zdziwiony. Bo przecież książeczka ta nie zawierała absolutnie nic, o czemby nie wiedzieli wszyscy; o czemby, mówiąc trywjalnie, wróble nie świegotały na dachach. Stwierdziła, że, wbrew wszelkim dogmatom i kanonom, istnieją — pod mianem »unieważnień małżeństwa« — najautentyczniejsze katolickie rozwody, ale dostępne jedynie najzamożniejszym: cenzus majątkowy to ich jedyny istotny warunek, pozatem wszystkie trudności można obejść i usunąć. Że istnieje cała armja adwokatów t. zw. konsystorskich, którzy z niewyczerpaną pomysłowością inscenizują te małe komedyjki. Dostarczają fałszywych świadków, aranżują krzywoprzysięstwa, płodzą usłużne świadectwa lekarskie, z mężatek i matek dzieciom robią patentowane dziewice, z najnormalniejszych kobiet rzekome lesbijki i uczą je zeznawać w tym duchu; słowem, kruczków i sposobów mają moc, oczywiście wszystko podług taksy, i to słonej.
To dla wybranych. Średniacy mają inny sposób: zmienić wiarę. Zmiana wiary dla celów rozwodowych stała się czemś najpotoczniejszem. Dyskutuje się ją na zimno w kancelarji adwokata w kosztorysie, ile że jest znacznie tańsza od rozwodu czysto katolickiego, i o wiele szybsza.
Są wszakże ludzie, których mierzi to, aby tak ważne i poważne sprawy nie mogły być załatwiane inaczej niż szwindlem. »Prawo nie może zmuszać obywatela do kłamstwa« — pisał w dyskusji o ustawodawstwie małżeńskiem prof. Wł. L. Jaworski, gorliwy katolik. Cytowałem wypadek pewnego dostojnika państwowego, który, sam katolik, syna dał ochrzcić w kościele ewangelickim, »iżby mógł przejść przez życie jako uczciwy człowiek«. Rzecz staje się szczególnie rażąca gdy chodzi o wybitne jednostki, o dygnitarzy, których fałsz ściga nawet po śmierci i przy których trumnie odbywają się gorszące sceny oszukańczych rewindykacyj religji którą porzucili.
To jest zatem niejako pierwsza i druga klasa rozwodów. Ale i ta druga jest kosztowna, byle kto sobie na nią nie może pozwolić. O trzeciej klasie nie ma co mówić. Tu reguluje sprawy małżeńskie na wsi często arszenik i siekiera, w mieście załatwia się to na dziko, poprostu porzuceniem, konkubinatem, bez żadnej ochrony kobiety i dziecka.
Notowałem dalej, że załatwianie rozwodów przez zmianę wiary nie odbywa się bez chaosu prawnego. Katolik, który weźmie w kościele protestanckim ślub z protestantką, — a ileż dziś takich ślubów! — może w swoim konsystorzu uzyskać rozwiązanie małżeństwa bez najmniejszych trudności, wręcz bez zawiadomienia drugiej strony — nawet w razie istnienia dzieci! — przyczem sądy państwowe, terroryzowane przez sądy arcybiskupie, raz taki rozwód i jego cywilne następstwa uznają, innym razem nie, jak się zdarzy. Z dnia na dzień kobieta może się dowiedzieć, że została na bruku, z dziećmi, bez męża i bez ochrony prawnej.
I, rzecz osobliwa: raz po raz pojawia się pełne namaszczenia orędzie, dowodzące, że wszystko powinno zostać tak jak jest i że wszelka zmiana w tych gorszących i zohydzających samą religję stosunkach byłaby naruszeniem »podstaw społeczeństwa i rodziny«! A przecież w tej części Polski, która uchodzi za najtrwalszą opokę religji i rodziny, — w b. zaborze pruskim, — istnieje rozdział ustawodawstwa cywilnego od kościelnego. W Królestwie Polskiem śluby wyłącznie kościelne są instytucją narzuconą swego czasu przez Rosję, wbrew tradycjom kodeksu napoleońskiego i wbrew woli społeczeństwa.
Rzecz prosta, że te czynniki, które mają za zadanie zaprowadzić w budującej się nowej Polsce ład i praworządność, nie mogły — mimo całej kurtuazji dla sfer duchownych — podzielić tego stanowiska i uznać, że chaos, szalbierstwo i przywilej bogaczy mają wciąż pozostać jedyną normą prawną regulującą konflikty życia małżeńskiego. Wiadomo było oddawna, że nasza komisja kodyfikacyjna pracuje nad nowem ustawodawstwem małżeńskiem. Prace te otaczała komisja aż nazbyt głęboką tajemnicą, tak bardzo rzecz wydawała się drażliwa. Szeptano sobie, że podobno nawet prace te są oddawna ukończone; że projekt, — od kilku lat gotowy, — przeszedłszy potrójny filtr redakcji, spoczywa w biurku ministra sprawiedliwości, zagwożdżony tam wpływami czynników, które udaremniają normalny bieg tej ustawy. O treści ustawy również chodziły tylko głuche wieści, ponieważ komisja postanowiła, że ani jeden egzemplarz projektu nie wyjdzie poza jej biuro.
W końcu sytuacja zaczęła być skandaliczna. Można się było słusznie zapytać, kto właściwie w Polsce rządzi? Wreszcie, po kilku latach, komisja kodyfikacyjna zdecydowała się przerwać tę konspirację. W najbliższych dniach[1] główny twórca ustawy małżeńskiej, prof. Lutostański, ma ją przedstawić i skomentować w »stałej delegacji zrzeszeń i instytucyj prawniczych«, poczem — jak słychać — projekt ma być rozesłany odpowiednim czynnikom i skierowany na właściwą drogę.
I znowuż, jak w tylu sprawach, jak wówczas gdy chodziło o nowy kodeks karny, trzeba się dziwić bierności, z jaką społeczeństwo oczekuje, co — bez jego udziału — zdecyduje ktoś o jego losie i w czem potem bezradnie tkwić będą całe pokolenia. Tutaj bierność ta jest jeszcze bardziej uderzająca. Nie każdy siedzi w kryminale (choćby skądinąd na to zasłużył), ale każdy — czy prawie każdy — się żeni. I ani się kto spyta, jaka ta ustawa będzie, ani co się z nią dzieje!
Otóż, skusiło mnie popełnić tutaj niedyskrecję. Odsłonię wam rąbek tego, o co niebawem rozpoczną się zapewne zacięte boje. A może wcale się nie rozpoczną, może znów ktoś potrafi ukręcić temu kark w ciszy gabinetu? W każdym razie, niech się ludziska dowiedzą, co o nich postanowiła nasza komisja kodyfikacyjna i jakie główne punkty zawiera projekt nowej ustawy małżeńskiej, ustawy — powiedzmy to odrazu — rozumnej i odważnej, mimo iż z pewnością poszczególne jej punkty, rzucone w grono mężczyzn lub kobiet, nastręczyłyby tematu do dyskusji co najmniej tyle, co niedawno grana w teatrze Nowa ustawa małżeńska Bernarda Shaw. Ileż tematów dla dramatu czy komedji kryje bodaj ten arcypostępowy artykuł rozdziału o narzeczeństwie:
Art. 6. Jeżeli narzeczony, z którym niewiasta zaszła w ciążę, umarł lub bez słusznego powodu odstąpił od zaręczyn, albo dał narzeczonej słuszny powód do odstąpienia, narzeczona może żądać przyznania jej od narzeczonego lub jego spadkobierców praw majątkowych narówni z żoną rozłączoną z winy męża.
Miałbym tu pokusę się wtrącić... Ale nie; celem mego feljetonu nie jest dyskutowanie ustawy, ale poprostu poinformowanie czytelników o jej treści i brzmieniu.
Główny punkt zainteresowania skupia się na artykułach, wprowadzających zdecydowanie śluby cywilne, z tem wszakże, że ślub kościelny może w zupełności ślub cywilny zastąpić i że wówczas niema już obowiązku brania podwójnego ślubu. Oto dotyczące paragrafy:
Art. 24. Po dopełnieniu czynności przedwstępnych przed właściwym urzędnikiem stanu cywilnego, narzeczeni mogą zawrzeć ślub, składając przed urzędnikiem stanu cywilnego albo przed duszpasterzem zgodne oświadczenie w przytomności dwóch świadków, że zawierają dozgonny związek małżeński.
Art. 25. Ślub może być zawarty przed którymkolwiek urzędnikiem stanu cywilnego Rzeczypospolitej Polskiej, albo przed duszpasterzem uznanego w Polsce wyznania, do którego należy jedno z narzeczonych.
Art. 26. Ślub przed duszpasterzem ma skutek cywilny narówni ze ślubem zawartym przed urzędnikiem stanu cywilnego, o ile przedstawiono protokół urzędnikowi stanu cywilnego celem sporządzenia aktu małżeńskiego.
Artykuły te uzupełnia Projekt ustawy o aktach stanu cywilnego, który stanowi:
Art. 176. Duszpasterz, przed którym zawarto ślub, sporządza protokół ślubu w 3 egzemplarzach, w księdze protokółów ślubu. Wszystkie 3 jednobrzmiące egzemplarze podpisują nowożeńcy, świadkowie oraz duszpasterz.
Jeden egzemplarz protokółu wydaje duszpasterz zaraz nowożeńcom celem złożenia go urzędnikowi stanu cywilnego miejsca zawarcia ślubu; drugi egzemplarz sam przesyła temuż urzędnikowi stanu cywilnego; trzeci, grzbietowy, zachowuje u siebie.
Pomysłowy ten sposób, dzięki któremu ślub kościelny staje się niejako automatycznie ślubem cywilnym, miał na celu uszanowanie uczuć religijnych które mogłaby razić konieczność dopełniania ślubu dwa razy, cywilnie i kościelnie. Tymczasem, rzecz znamienna, właśnie ten kompromisowy pomysł stał się kamieniem obrazy i najwięcej podobno natyka się na sprzeciw w sferach duchownych. Woleliby razem osobne śluby cywilne niż ten proceder, w którym akt ślubu z podpisem księdza może się stać później punktem wyjścia ewentualnego postępowania rozwodowego.
W rozdziale o małżeństwie zwracają uwagę artykuły stanowiące zupełną równość praw i obowiązków obojga małżonków:
Art. 32. Każdy z małżonków obowiązany jest przyczyniać się wedle swej możności do ponoszenia ciężarów utrzymania rodziny.
Art. 40. Żona może obok nazwiska męża zatrzymać rodowe, jeżeli to zastrzeże w akcie małżeństwa.
Art. 41. Mąż i żona mają równe prawa i równe obowiązki wobec dzieci.
Art. 42. Mąż i żona wspólnie sprawują władzę rodzicielską. W razie niezgodności rozstrzyga ewentualnie sąd.
Daleko odbiegliśmy od tak niedawnej jeszcze przysięgi »posłuszeństwa«!
Przechodzimy do kapitalnego punktu, jakim jest rozdział Rozłączenie i rozwód, tu bowiem mieści się istotny sens małżeństwa cywilnego. Nietylko projekt ustawy przewiduje rozwód, ale czyni rozróżnienie między stadłami, które mają dzieci a które ich nie mają. Dla małżeństwa bezdzietnego wystarczy poprostu zgodna wola obu stron, oczywiście przy odpowiednim — aż nadto długim! — czasie trwania postępowania rozwodowego:
Art. 54. Małżonkowie w wieku powyżej 25 lat, nie mający wspólnie małoletniego potomstwa, zdolni do działań prawnych, mogą, za obopólną zgodą, po 3 latach trwania małżeństwa, wystąpić do sądu z prośbą o rozłączenie (separację) bez podania powodów.
Art. 55 i 56. Sąd wezwie ich i po wyjaśnieniu prawnych skutków spyta, czy trwają w zamiarze: jeżeli tak, postanowi rozłączenie na rok jeden i orzeknie, po wysłuchaniu wniosków małżonków, w sprawie ich zamieszkania oraz ciężarów utrzymania.
Art. 57. Jeżeli po roku potwierdzą to, sąd orzeknie rozłączenie na czas nieograniczony, nie uznając winy żadnego z małżonków.
Po trzech latach, ewentualnie wedle uznania sądu wcześniej, rozłączenie to może przejść w rozwód, anulujący zupełnie małżeństwo.
Inaczej przedstawia się rzecz tam, gdzie są dzieci: tu już do rozłączenia trzeba powodów.
Art. 58 określa szereg punktów, w razie których sąd może postanowić rozłączenie na żądanie jednego z małżonków, jeżeli uzna, że wzgląd na dobro małoletnich dzieci nie stoi temu na przeszkodzie, oraz jeżeli stwierdzi trwały rozkład pożycia. Powodami takiemi są: cudzołóstwo (w pewnych określonych warunkach), opuszczenie, odmowa środków utrzymania, więzienie wyżej lat pięciu lub hańbiące przestępstwo, życie rozwiązłe, zajęcie hańbiące, pijaństwo i narkomanja, weneryczne choroby w stadjum zaraźliwem, umysłowa choroba, niemoc płciowa bez względu na czas jej powstania. (Nie można powoływać się na niemoc płciową osoby, która przekroczyła 50 rok życia, oraz osób które od 10 lat pozostają w związkach małżeńskich).
Art. 61. Sąd orzeka rozłączenie na czas nieograniczony i ustala, czy i która ze stron ponosi winę.
Art. 62. Małżonkowie rozłączeni nie mogą wstępować w nowy związek za życia drugiej połowy.
Art. 71. Domniemanie ojcostwa niema zastosowania względem dziecka poczętego podczas rozłączenia małżonków.
Art. 77. Po upływie 3 lat od uznania małżeństwa za rozłączone, sąd, na żądanie jednego z małżonków, orzeknie zamianę rozłączenia na rozwód, przez co małżeństwo ustaje.
Sąd może, na żądanie drugiego małżonka, odmówić zamiany na rozwód, jeżeli uzna, że dobro małoletnich dzieci stoi temu na przeszkodzie.
Sąd, na żądanie osoby rozłączonej wyrokiem prawomocnym, może, ze względu na okoliczności sprawy, skrócić powyższy termin 3 lat wedle uznania.
Art. 78. Osoba rozwiedziona może wstąpić w nowy związek małżeński.
Art. 79. Żona wraca do nazwiska panieńskiego; jeżeli ma małoletnie dzieci nazwiska męża, sąd może jej przyznać zachowanie nazwiska nabytego przez małżeństwo.
Oto najbardziej zasadnicze postanowienia nowej ustawy małżeńskiej. Kilkanaście artykułów, a jakiż olbrzymi krok na drodze uczciwości i prawdy. Czyn tem godniejszy uznania, że tutaj, jak i w swoich innych pracach, komisja kodyfikacyjna wyprzedza niejako nasze społeczeństwo. Zamiast znaleźć poparcie w jego głosach, w jego żądaniach, pracuje wśród powszechnej bierności, wlecze ze sobą ogół niezdolny do myślenia o sobie.
Aby to sobie uprzytomnić, wystarczy zwrócić uwagę na jedną okoliczność. Nową ustawą małżeńską powinnyby się przedewszystkiem interesować kobiety. Wszelka ustawa małżeńska jest — poza ochroną dziecka — ochroną kobiety; chodzi o to, czy dobrze spełnia zadanie. Bo o ile, wedle litery kodeksu, oboje małżonkowie stanowią równorzędne jednostki, o tyle w życiu jakże inną linją biegnie życie kobiety a mężczyzny, jakże odmienne są tego życia warunki, szanse i fluktuacje. O ileż głębiej wszystko co dotyczy małżeństwa wrzyna się w życie kobiety. I uderzyło mnie jedno: w komisji, która układała ten projekt, niema — oczywiście! — ani jednej kobiety: czy przynajmniej zasięgano opinji kobiety w charakterze bodaj rzeczoznawcy? Prawda że ta ustawa to jest rama ogólna, że o szczegółach będzie rozstrzygał w każdym wypadku — sąd. Sąd, sędzia... znów mężczyzna. Jakże teoretyczne jest jeszcze równouprawnienie kobiet!
I przypomniała mi się taka scena. Przed kilku miesiącami, zaproszono mnie do pewnego stowarzyszenia kobiecego na wieczór dyskusyjny. Z ciekawości poszedłem. (Trochę to przypominało jeszcze Emancypantki Prusa i ową uroczą scenę, gdy jedna z uczestniczek napróżno domaga się prawa głosu, bo zawsze spychają ją z porządku »wnioski nagłe« i »wnioski w kwestji formalnej«. Czeka i czeka cierpliwie w poczuciu praworządności — wkońcu, po dwóch godzinach, uzyskuje to prawo głosu, aby... powiedzieć, że lampa filuje, czego w ferworze dyskusji nikt nie zauważył). Otóż, były tam na porządku dziennym dwa referaty. W pierwszym wybitna prawniczka referowała właśnie nową ustawę małżeńską, do której jakimś sposobem udało się jej dotrzeć; w drugim znakomita powieściopisarka mówiła ogólnie o stosunku kobiet do miłości. Następnie otwarto dyskusję. Można było przypuszczać, że dyskusja będzie tyczyła głównie pierwszego punktu, zwłaszcza że chodziło o postanowienie jakiejś akcji w tej sprawie; podczas gdy drugi punkt — kobieta i miłość — zdawał się raczej rzeczą osobistą i mniej nadającą się do publicznych rozstrząsań. Tymczasem — o dziwo! — nikt nie zażądał głosu w sprawie nowej ustawy małżeńskiej, natomiast nie można było nastarczyć z udzielaniem głosu paniom i panienkom, które wygłupiały się na temat, że każda kobieta ma prawo do »wielkiej miłości« i t. d.
Niewiele tedy może liczyć komisja kodyfikacyjna na pomoc społeczeństwa. A jednak, trzeba sobie powiedzieć: od stworzenia tej ustawy do jej powołania do życia droga jest jeszcze długa i ciężka. Jeżeli społeczeństwo chce tę ustawę mieć, jeżeli chce w praktyce rozwodów, niestety (mówię niestety, bo wcale nie jestem entuzjastą rozwodów, jak mi to wmawiano!) niestety nieuchronnych, — wyjść z dotychczasowego bagna szalbierstw, łupiestwa i niesprawiedliwości, będzie musiało o to walczyć.
Rozmawiałem o tej ustawie z jednym z naszych dygnitarzy. Pytałem go, czy sądzi, że nowa ustawa przejdzie. Wzruszył ramionami. — Czy ja wiem? odparł. Co tu gadać. To jest przedewszystkiem kwestja pieniężna. Kler na tem dużo traci. Jura stolae trzebaby odszkodować. To są duże sumy. Skąd na to wziąć pieniędzy? Nervus rerum, w tem rzecz, wszystko inne idzie dopiero potem...
Zwracam uwagę, że to nie ja mówię, ale ów dygnitarz.





  1. Pisane w październiku r. 1931.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.