Nieszczęścia najszczęśliwszego męża/Koniec

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Nieszczęścia najszczęśliwszego męża
Podtytuł Koniec
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KONIEC.

Dobrze jeździć na koniu, ale jeździć na kulbace — Astolf jechał bez niéj i otarł sobie nogę; teraz dnie całe, na kanapie trawić musi. Nic tyle, ile jednostajne położenie, nie skłania człowieka do głębszego rozmyślania; nic tak nie rozwija myśli, jak chwilowe cofnięcie się z odmętu miejskiego świata. Astolf dni całe czytał i myślał; a gdy raz Amalja weszła do jego pokoju — „Słuchaj Malciu, rzekł, jak piękny, jak dużo zawierający wielkich prawd w sobie, jest ten kawałek tłómaczenia Morawskiego.

Kiedy miłość w ostatniéj już gaśnie iskierce,
I dumna sławy żądza mniéj pociąga serce,
Wszyscy w pola wracamy, wszyscy pola głosim
I zbłąkane uczucia naturze odnosim.
Szczęśliwy, kto się wydrzeć z świętych więzów zdoła,
Kto swe losy oderwie, od fortuny koła;
Nie trudzi jéj prośbami, zmiennych darów chciwy,
Lecz uprawia po ojcu, pozostałe niwy;

Usuwając dni swoje z pod świadectwa ludzi,
Choć godniejszy zazdrości, mniéj może jéj budzi,
Niż wtenczas, gdy się czołgał u królewskich progów,
Pół niewinność, człowieka przybliża do Bogów.

Wiersz ten powtarzał z uniesieniem, gdy Daniel oznajmił, że Iglowicz chce się widzieć z panem. Oddał więc Astolf rękopism Amalji, dla przeczytania do końca, i prosił by go samego zostawiła. Nie tak prędko i łaskawie przed kilku tygodniami, otrzymywał posłuchanie Iglowicz, równie jak i wielu jemu podobnych. Cóż stąd wnosić? — Że dawniéj płaciło się zaraz, albo że możność zapłacenia każdéj chwili, upoważniała nie jedno gwałtowne wyproszenie natrętnych gości. Wszystko czas potrąca — nic na miejscu nie stoi; i aby się wyrazić kwiecistym romansów stylem, pokrywającym nagość przedmiotu: słońce wzniesione nad zroszone niwy, toczy krąg ognisty; strumyk głaszcząc lubieżnie brzeg zielony, mruczy i upływa; talar goni za talarem. Ale słońce znowu na wschodzie zabłyśnie, strumykowi wód nie braknie, a sakiewka co utraci jedną, drugą nie nabędzie stroną! — Tak to działo się i u Astolfa — Telembecki nie wracał — życie kosztowało — z Iglowiczem trzeba było grzecznie rozmawiać, i coraz nowe zaciągać długi.
Cierpiący na nogę nie wyjeżdżał z domu, a z nim i Amalja; dobrzy więc przyjaciele, najwięcéj u nich wieczory trawili. Czy to los prześladujący, czy roztargnienie z powodu bawiących się zwykle w przyległym pokoju — nigdy od jego kanapy nie odsunięto zielonego stolika, żeby dwóch lub trzech robrów nie zapłacił. Trzeba jednak wyznać na pociechę Astolfa, że o jego wieczorach w całém mieście mówiono.
Na jednym z takich wieczorów, zawiązał się projekt grania komedyi na dochód ubogich. Amalja z razu żadnéj roli przyjąć nie chciała, ale Atanazja, tak umiała chwycić śmieszną stronę w opieraniu się podobném, przypisując źródło tegoż, zwykłéj zazdrości mężów i tak, różne stąd wynikające domowe sceny, szydersko umiała wystawić, iż Astolf nakoniec, który już wstawać zaczął, sam żonę ledwie że nie zmusił do grania, i sam jéj rolę z książki wypisał. Jedno i drugie nie przyszło mu tak łatwo jak się zdaje; bo jeżeli leniwy i niewprawny w wyraźném pisaniu, pocił się krwawo przez kilka wieczorów, nie mniéj kosztowała go i ofiara przyniesiona powszechnemu mniemaniu, mimo wewnętrznego głosu własnego przekonania.
Zaczęły się próby, na które Astolf zawsze towarzyszył żonie. Wkrótce na pamięć umiał prawie całą sztukę; byłby z nudów umarł przy wieczném [...][1] powtarzaniu, gdyby jego zazdrość — dotychczas zaledwie tlejąca, teraz ciągle draźniona — nie [...]ywała go w nieustającéj gorączce; Alfred, [...] mówiąc, swojém postępowaniem silnie ją [...], a Amalji oddanie się duszą i sercem téj [...]bawie, nie przyczyniało się także do jéj uspokojenia. — Miejsce tu jest może poniekąd, małą uczynić uwagę: że łatwo kochającą żonę i na śliską za sobą pociągnąć drogę, ale raz w ruchu — gdzie ty się suniesz, ona pędzi jak na łyżwach!
Niczem nie byłyby jeszcze: te ciągłe schadzki odwiedziny w każdéj porze, wyłączne zajęcie się sobą, powtarzanie z ról miejsc stosownych z dodatkami, które w każdym innym razie, nie mogłyby jak tylko źle być przyjęte, a co gorzéj: oswojenie si ze słuchaniem tychże — niczem, gdyby nie te w pół oświecone kulisy — owa nieprzystępna mężom świątynia! — Dlatego budka suflera, bliższa dzialania, zdawała się być — strategicznie biorąc — stanowiskiem arcykorzystnem, które téż Astolf zająć nie omieszkał. Przyjął obowiązki suflera. Ale kiedyż rozum ludzki, objąć naraz może wszystkie zwroty, jakim każda rzecz podlega? przewidzieć, skutki każdéj przyczyny? — Łatwiéj kanonikowi Pękalskiemu przy stoliku pani Magduszewskiéj, pewną chwycić kombinacją z dziwacznego kart układu, niż zazdrosnemu mężowi chwycić wniosek ze zdarzeń, które jeszcze w kłąb splątane w ciemnéj spoczywają przyszłości. — Nie dość zatem, że Astolf na próbach ciągle był łajany za nieustanne rostargnienia kiedy Amalji nie było na scenie — fałszywe bowiem poddawał słowa aktorom, jako to: zamiast lubię, czubię — zamiast czekał, szczekał — zamiast kocha, kicha, — a raz, zoczywszy za kulisą jakieś zbliżenie dwuznaczne, — [...]wola, krzyknął hola! tak głośno, że śmiech powszechny po całym rozległ się teatrze trzeba było jeszcze, aby, gdy w drugiéj komedyi Amalja nie grała, a sufler ze swego miejsca ruszyć się nie mógł, ta zupełnie z pod jego baczności usuniętą zostawała. Gasił świece objaśniając — przewracając po trzy kartki, łączył początek z końcem aktu — nareszcie, jak kret ryjący pod rezedą, całą budkę barkami wstrząsał i podnosił. — Nie śmiejcie się! położenie jego było okropném.
Odstąpmy na chwilę Astolfa i Amalją, i wróćmy się do Alfreda. Alfred, który z wielkim mozołem wyszukał nareszcie, stosowną dla siebie sztuką, nie mało był rozstrojony, kiedy Amalja przestając na roli w pierwszéj komedyi, właśnie w tejże nie grała a Klara jéj przeznaczone miejsce zajęła. Nie było ucinków i śmieszności, któremiby nie okrywał swojéj tymczasowéj narzeczonéj; gdy to nie wiele skutkowało, a Klara upornie obstawała przy raz, ledwie że nie szturmem zdobytéj roli, oświadczył wyraźnie iż z nią grać nie będzie.
Rzucona kość niezgody — miłość własna obrażona — namiętności wzbudzone. Pan Raptusiewicz, mąż Klary, nie był łatwym do zniesienia jakiéj bądź przeciwności; zostawał przy tém w mniemaniu, że Amalja jest właściwą przyczyną obelgi wyrządzonéj jego żonie; dla tego nazajutrz po tym wypadku, kiedy po próbie pierwszéj sztuki Amalja odjechała, a Astolf nie mogąc się doczekać drugiéj komedyi — tém niespokojniejszy, iż właśnie Alfreda brakowało — wyłaził spocony ze swojéj budki, pan Raptusiewicz zbliżył się nagle, chcąc ostudzić żółć od wczoraj kipiącą na niewinnym i o niczem niewiedzącym mężu. Od ucinków zaczął, których Alfred z razu nie zrozumiał, lecz co raz wyraźniejsze stawały się wymówki, i już nie jednę, równie ostrą wywołały odpowiedź; w tém Alfred nadchodzi, zgaduje o co rzecz idzie, i biorąc stronę Amalji, całą winę przyjmuje na siebie. Astolf nie wie na którego z dwóch ma się więcéj gniewać — tamten oburza oskarżeniem — ten obroną żony; każdy chce mówić, wszyscy razem mówią. Tu, Emil wpada jak wicher miedzy liście, w jednę stronę Astolfa, w drugą Alfreda odsuwa, i stanąwszy przed Raptusiewiczem: „Już ja wiem o co idzie, zawoła, Pan jesteś wszystkiego przyczyną, Pan głupstwa robisz. Ja się z Panem bić będę.“ — Za pozwoleniem, odezwał się Astolf, kto mnie w tym względzie uprzedzi, ten mi ubliży, a ubliżyć sobie nie dam, z dobrych czy złych chęci, za to ręczę. Pan Raptusiewicz zdaje się mieć do mnie, za moją żonę urazę, więc mnie przystoi odpowiedzieć i zadość uczynić — do zobaczenia.
Ledwie Astolf wszedł do siebie i rzucił w kąt pęk pomiętych rękopismów, aż każda kartka zwinęła się osobno, już Atanazja wpadła do Amalji, a potem wraz z tą, płaczącą i zatrwożoną do jego pokoju. Tą razą Atanazyi uwagi: jak świat to przyjmie — co o tém powiedzą! — jak wszyscy wyśmieją! — zostały bez skutku. Dobrze, dobrze, albo: zobaczymy, odpowiadał Astolf przez czas długi, na wszystkie głębokie roztrząsania Atanazyi przyczyn i skutków téj kłótni; nareszcie zawołał zniecierpliwiony: „Wiem o co Pani idzie: żeby Amalja grała — grać będzie, ja ją o to proszę, z resztą proszę dać mi pokój. Ty Amaljo bądź spokojna; nie jestem dzieckiem, potrafię sobie zaradzić.“ Wziął kapelusz i poszedł do Roberta.
O trzeciéj, zastał już Astolf swojego przeciwnika w Żelaznych Wodach[2].
O czwartéj, doktor Fatis siedział przy łóżku pana Raptusiewicza.
Z teatru na ubogich zebrano 500 dukatów.
Dnia 24 marca, Astolf i Amalja siedzieli razem przy kominku w Topolinie i wierzajcie mi, bardzo szczęśliwi.

Amants, heureux amants, voulez-vous voyager,
Que ce soit aux rives prochaines.
Soyez-vous l’ un à l’ autre un monde toujours beau,
Toujours divers, toujours noveau;
Tenez-vous lieu de tout, comptez pour rien le reste.
La Fontaine.







.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Ten wyraz i kilka następnych nieczytelnych.
  2. Wioska pod Lwowem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.