O wolności ludzkiej woli/Przedmowa do pierwszego wydania

<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Schopenhauer
Tytuł Przedmowa do pierwszego wydania
Pochodzenie O wolności ludzkiej woli
Redaktor Henryk Goldberg
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1908
Druk A. Gins
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Adam Stögbauer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przedmowa do pierwszego wydania.

1) [349.] Obie niniejsze rozprawy, pomimo że powstały niezależnie od siebie, pod wpływem czynników zewnętrznych, uzupełniają się wzajemnie, tworząc system zasadniczych prawd etyki, w którym zapewne nikt nie zapozna postępu tej nauki, spoczywającej od pół wieku w zastoju. Jednakowoż żadna z nich nie mogła się powoływać na drugą, ani też na moje poprzednie pisma, gdyż każdą napisałem dla innej Akademii, przyczem ścisłe „incognito“ jest, — jak wiadomo — warunkiem. Z tego też powodu nie mogłem uniknąć poruszenia niektórych punktów w obu rozprawach, gdyż, nie mogąc uczynić żadnych założeń, musiałem wszędzie zaczynać „ab ovo.“[1] Rozprawy te zawierają właściwie szczegółowe wyprowadzenie dwóch twierdzeń, znajdujących się w zarysie w czwartej księdze mojego dzieła: „Świat, jako wola i przedstawienie.“ Tam jednak wyprowadziłem je z mojej metafizyki, a więc syntetycznie i „a priori,“ tu natomiast, gdzie z natury rzeczy nie wolno było czynić żadnych założeń, występują uzasadnione analitycznie i „a posteriori.“ Dlatego też to, co tam było pierwszem jest tutaj ostatniem. Ale właśnie dzięki temu, że rozprawy te wychodzą ze stanowiska wspólnego wszystkim, a także dzięki szczegółowemu wypracowaniu, zyskały tutaj obie teorye bardzo wiele na zrozumiałości, sile przekonywającej i uwydatnieniu ich doniosłości. Tak więc należy uważać obie te rozprawy za uzupełnienie czwartej księgi mojego dzieła głównego, zupełnie tak, jak moją pracę o „woli w przyrodzie“ za bardzo istotne i ważne uzupełnienie księgi drugiej. Zresztą pomiędzy przedmiotami rozprawy właśnie wymienionej, a niniejszej, chociaż pozornie tak różnorodnymi, istnieje mimo to związek rzeczywisty, a nawet owa rozprawa jest poniekąd kluczem do obecnej i dopiero uchwycenie tego związku dopełnia całkowitego zrozumienia obu. Jeżeli nadejdzie kiedy czas, [350.] że będą mnie czytali, wtedy też pokaże się, że moja filozofia jest jak Teby, o stu bramach: z każdej strony można wejść i każdą bramą dojść prostą drogą do punktu środkowego.
2) Zaznaczam jeszcze, że pierwszą z tych dwóch rozpraw ogłoszono już w najnowszym tomie wychodzących w Dronthajmie pamiętników Królewskiej Norweskiej Akademii Umiejętności. Akademia ta, ze względu na wielką odległość Dronthajmu od Niemiec, udzieliła mi na moją prośbę z największą gotowością i liberalnością pozwolenia na wydanie tej pracy konkursowej dla Niemiec: za co jej niniejszem składam publicznie szczere podziękowanie.
3) Druga rozprawa nie została nagrodzona przez Królewską Duńską Akademię Umiejętności, pomimo to, że nie było żadnej innej, współubiegającej się. Ponieważ ta Akademia ogłosiła swój sąd o mojej pracy, przeto mam prawo oświetlić go i nań odpowiedzieć. Czytelnik znajdzie go na końcu tej rozprawy i zobaczy, że Królewska Akademia nie znalazła w mojej pracy zgoła nic godnego pochwały, lecz same rzeczy godne nagany, i że ta nagana wytyka mi trzy różne błędy, które teraz kolejno rozpatrzę.
4) Pierwszym i najgłówniejszym zarzutem, do którego oba inne dodano tylko ubocznie, jest to, jakobym nie zrozumiał pytania, mniemając błędnie, że żądano postawienia zasady etyki: gdy tymczasem pytanie tyczyło się właściwie i głównie związku metafizyki z etyką. Wykazaniem tego związku wcale się nie zająłem („omisso enim eo, quod potissimum postulabatur“), [2] mówi orzeczenie sądu na początku, ale trzy wiersze dalej zapomniało znowu o tem i mówi coś przeciwnego, mianowicie: jakobym go wprawdzie wykazał („principii ethicæ et metaphysicæ suæ nexum exponit“), [3] lecz jakobym dał to, jako dodatek, idący poza to, czego żądano.
5) Tę wewnętrzną sprzeczność orzeczenia pomijam zupełnie: uważam ją za wynik zakłopotania, w którem orzeczenie ułożono. Natomiast upraszam [351.] sprawiedliwego i uczonego czytelnika, aby teraz uważnie przeczytał postawione przez Duńską Akademię pytanie konkursowe, wraz z poprzedzającym je wstępem i moim przekładem tegoż, tak, jak są przed rozprawą wydrukowane, i żeby następnie rozstrzygnął o co to pytanie właściwie pyta, o ostateczną podstawę, zasadę, fundament, o prawdziwe i właściwe źródło etyki, — czy też o związek między etyką a metafizyką. — Aby czytelnikowi rzecz ułatwić, zanalizuję teraz kolejno wstęp i pytanie, oraz wyłożę jak najwyraźniej ich znaczenie. Wstęp do pytania powiada nam. „istnieje konieczna idea moralności, lub pierwotne pojęcie moralnego prawa, występujące dwojako, mianowicie: z jednej strony w etyce, jako w nauce i z drugiej strony w rzeczywistem życiu: a w życiu objawia się znowu dwojako, mianowicie po części w ocenie naszych własnych, po części w ocenie uczynków innych ludzi. Z tem pierwotnem pojęciem moralności połączyły się potem znowu inne, które na niem polegały. Otóż na tym wstępie opiera Akademia swoje pytanie, mianowicie: gdzie tedy należy szukać źródła i podstawy etyki? czy może w jakiejś pierwotnej idei moralności, któraby może rzeczywiście i bezpośrednio tkwiła w świadomości lub sumieniu? należałoby ją wówczas rozebrać, jak też i wypływające z niej pojęcia, — czy też etyka posiada jaką inną racyę? — Po łacinie pytanie to uwolnione od wszystkiego, co nieistotne, i ułożone w sposób zupełnie wyraźny brzmi tak: „Ubinam sunt quaerenda fons et fundamentum philosophiæ moralis? Suntne quaerenda in explicatione ideæ moralitatis quæ conscientia immediate contineatur? aut in alio cognoscendi principio?“[4] To ostatnie zdanie pytające wskazuje najwyraźniej na to, że pytanie dotyczy w ogóle racyi etyki. Na domiar dodam jeszcze wyjaśniające omówienie pytania. Wstęp wychodzi z dwóch zupełnie empirycznych uwag: „istnieje,“ mówi on, „faktycznie nauka o moralności, a również faktem jest, że w życiu rzeczywistem uwidoczniały się moralne pojęcia; mianowicie: po części dzięki temu, żeśmy sami [352.] w naszem sumieniu byli moralnymi sędziami naszych uczynków, po części dzięki temu, żeśmy oceniali uczynki innych pod względem moralnym. Podobnie posiadają powszechną wartość rozmaite moralne pojęcia, jak np. obowiązek, poczytywanie i tp. A zatem ujawnia się w tem wszystkiem przecież pierwotna idea moralności, zasadnicza myśl o jakiemś moralnem prawie. Jednakowoż konieczność tego prawa stanowi jego właściwość, a nie jest tylko logiczną, t. zn. jest taką, że nie można jej udowodnić zgodnie z samem tylko prawem sprzeczności, na podstawie uczynków, które mamy ocenić lub maksym, na których się one opierają. Z tego pierwotnego moralnego pojęcia wyszły następnie wszystkie inne główne pojęcia moralne i są od niego zawisłe, a więc i nieodłączne. — A teraz na czem też to wszystko polega? — oto byłby ważny przedmiot badania. — Dlatego więc stawia Akademia następujące zadanie: mamy szukać („quærenda sunt“) źródła, t. zn. początku etyki, jej podstawy. Gdzie mamy jej szukać? t. zn. gdzie ją można znaleźć? Czy może w idei moralności, która jest nam wrodzoną, i tkwi w świadomości lub sumieniu? Natenczas należałoby tę ideę tylko rozebrać (explicandis), wraz z pojęciami, które od niej zależą. Albo może należy jej szukać gdzieś indziej? t. zn. może źródłem etyki jest jakaś zupełnie inna racya naszych obowiązków, niż ta, którą właśnie zaproponowano i jako przykład podano?“ — Tak brzmi treść wstępu i pytania, oddana bardziej szczegółowo i wyraźniej, ale wiernie i dokładnie.
6) I któż mógłby tu jeszcze mieć choć cień wątpliwości, że Królewska Akademia pyta się o źródło, o początek, podstawę, o ostateczną racyę etyki? Lecz etyka nie może bezwarunkowo posiadać innego źródła i innej podstawy, niż moralność sama, bo to, co jest teoretycznie i idealnie etyką, to jest praktycznie i realnie moralnością. Zaś źródło moralności musi być koniecznie ostateczną podstawą wszelkiego moralnie-dobrego postępowania a więc tę właśnie podstawę musi etyka ze swojej strony ustalić, by się na niej opierać i powoływać na nią we wszystkiem, co ludziom przepisuje, chyba, żeby chciała swoje przepisy albo zupełnie [353.] wyssać z palca, albo też fałszywie uzasadnić. Musi więc dowieść tej ostatecznej podstawy wszelkiej moralności, gdyż ona jest fundamentem etyki, jako naukowej budowy, tak, jak jest początkiem moralności praktycznej. A zatem ta podstawa jest niezaprzeczenie owem „fundamentum philosophia moralis,“ o które zadanie pyta jest więc rzeczą jasną, jak słońce, że zadanie rzeczywiście żąda, byśmy szukali i postawili zasadę etyki, „ut principium aliquod Ethicæ conderetur,“ w znaczeniu nie tylko najwyższego przepisu lub podstawowej reguły, lecz realnej podstawy wszelkiej moralności, a zatem racyi etyki. — Wyrok jednak przeczy temu, powiadając, że rozprawy mojej nie można nagrodzić dlatego, iż tak właśnie mniemałem. Ale tak będzie i musi mniemać każdy, kto zadanie czyta gdyż tak już tam jest napisane czarno na białem, w słowach jasnych, niedwuznacznych i nie da się usunąć żadnem przeczeniem tak długo, jak długo wyrazy łacińskie zachowują swoje znaczenie.
7) Rozwiodłem się nad tem szeroko, bo rzecz to ważna i godna uwagi. Gdyż wynika z niej jasno i pewnie, że owa Akademia przeczy, jakoby się była pytała o to, co się oczywiście i bezprzecznie pytała. — Natomiast twierdzi, że pytała się o coś innego. Twierdzi mianowicie, jakoby głównym przedmiotem pytania konkursowego był związek między metafizyką a etyką (bo tylko to pytanie można rozumieć przez „ipsum thema“). A teraz niech czytelnik zechce się przekonać i poszuka, czy też w pytaniu konkursowem lub we wstępie można znaleźć choć słowo o tem: ani literki, ani też żadnej wskazówki. Kto się pyta o łączność dwóch nauk, ten musi je przecież obie wymienić a o metafizyce nie wspomniano ani w pytaniu, ani we wstępie. Zresztą całe to główne zdanie orzeczenia wystąpi wyraźniej, gdy je uporządkujemy według naturalnego, a nie przestawionego szyku wyrazów. W zupełnie tych samych słowach będzie ono wtedy brzmiało tak: „Ipsum thema ejusmodi disputationam flagitabat, in qua vel præcipuo loco metaphysicæ et ethicæ nexus consideraretur sed scriptor, omisso eo, quod potissimum postulabatur, hoc expeti putavit, ut principium aliquod ethicæ conderetur: itaque eam partem [354.] commentationis suæ, in qua principii ethicæ a se propositi et metaphysicæ suæ nexum exponit, appendicis loco habuit, in qua plus, quam postulatum esset, præstaret.“[5] Punkt widzenia, z którego wychodzi wstęp pytania, również nie zawiera bynajmniej pytania dotyczącego związku między metafizyką a etyką: gdyż ten wstęp zaczyna się empirycznemi uwagami, powołuje się na moralne oceny zachodzące w zwykłem życiu i t. p., pyta następnie, na czem też to wszystko ostatecznie polega, i w końcu, jako przykład możliwego rozwiązania, podaje wrodzoną, tkwiącą w świadomości ideę moralności; jako rozwiązanie przyjmuje więc w swoim przykładzie, próbnie i problematycznie, nagi psychologiczny fakt, a nie metafizyczne twierdzenie. Przez to jednak daje wyraźnie do poznania, że żąda uzasadnienia etyki na podstawie faktu, czy to świadomości, czy też świata zewnętrznego, że jednakowoż nie oczekuje wyprowadzenia jej z mrzonek jakiejkolwiek metafizyki dlatego byłaby mogła Akademia zupełnie słusznie odrzucić pracę konkursową, rozwiązującą pytanie w taki sposób. Należy się dobrze nad tem zastanowić. A przyłącza się do tego jeszcze i ta okoliczność, że odpowiedź na pytanie, dotyczące związku metafizyki z etyką, które rzekomo postawiono, a którego jednak nigdzie znaleźć nie można, byłaby zupełnie niemożliwa, że więc — jeżeli się spodziewamy po Akademii choć trochę rozwagi — i pytanie owo byłoby niemożliwe odpowiedź byłaby niemożliwa, bo nie istnieje żadna „metafizyka w ogóle,“ są tylko różnorodne (i to bardzo różnorodne) metafizyki, t. zn. rozmaite próby stworzenia metafizyki, bardzo liczne, gdyż jest ich tyle, ilu filozofów kiedykolwiek istniało, więc każda z nich śpiewa całkiem odrębną piosnkę i dlatego zasadniczo się różni i odbiega w swoich twierdzeniach od innych. To też możnaby się słusznie pytać o związek między metafizyką Arystotelesa, Epikura, Spinozy, Leibnitza, Locke’a, albo jakąkolwiek inną, ściśle określoną metafizyką z etyką, ale nigdy i przenigdy o związek między „metafizyką w ogóle,“ a etyką, bo to pytanie nie miałoby żadnego określonego znaczenia, ponieważ żąda orzeczenia stosunku między rzeczą daną, a jakąś zupełnie nieokreśloną, ba, może nawet [355.] niemożliwą. Gdyż, póki niema metafizyki uznanej za przedmiotową i nie dającej się zaprzeczyć, a więc „metafizyki w ogóle,“ póty nie wiemy nawet, czy taka metafizyka jest w ogóle, choćby tylko, możliwa, nie wiemy też, czem będzie i czem być może. Gdyby się tymczasem od nas domagano, byśmy mimo to posiadali zupełnie ogólne, a więc naturalnie i nieokreślone pojęcie o metafizyce w ogóle, w odniesieniu do którego możnaby postawić pytanie, dotyczące związku w ogóle między taką metafizyką „in abstracto,“ a etyką; to żądaniu temu możnaby przyznać słuszność: atoli odpowiedź na pytanie, wzięte w tem znaczeniu, byłaby tak łatwą i prostą, że byłoby rzeczą śmieszną wyznaczać za nią nagrodę. Mianowicie: nie mogłaby ona zawierać nic więcej, niż to, że prawdziwa i doskonała metafizyka musi udzielić swojej silnej podpory i ostatecznych podstaw także i etyce. Na dobitek znajdujemy tę myśl rozwiniętą zaraz w pierwszym rozdziale mojej rozprawy, gdzie między innemi trudnościami niniejszego pytania dowodzę szczególnie tej, że wyklucza ono, z natury rzeczy, uzasadnienie etyki na podstawie jakiejkolwiek danej metafizyki, z której by można wyjść i na której by się można oprzeć.
8) Udowodniłem więc powyżej nieodparcie, że Królewska Duńska Akademia przeczy, jakoby się była pytała o to, o co się rzeczywiście pytała, że natomiast twierdzi, iż się pytała o to, o co się zupełnie nie pytała, ba, nawet nie mogła pytać. Zapewne, że według zasady etyki, postawionej przezemnie to postępowanie Królewskiej Duńskiej Akademii nie byłoby słusznem, ale ponieważ Akademia nie uznaje mojej zasady etyki, więc posiada zapewne inną, według której jest słusznem.
9) Lecz odpowiedziałem dokładnie na to, o co Duńska Akademia rzeczywiście się pytała. W części negatywnej wykazałem nasamprzód, że zasada etyki nie tkwi w tem, co — jak od 60 lat sądzą — jest z całą pewnością udowodnione. W części pozytywnej wykryłem następnie prawdziwe źródło moralnie chwalebnych uczynków, i rzeczywiście udowodniłem, że to ono niem jest, a żadne inne niem być nie może. W końcu wykazałem związek, w którym pozostaje ta etyczna realna podstawa — [356.] nie z moją metafizyką, jak błędnie podaje wyrok, także nie z jakąkolwiek inną określoną metafizyką, ale — z ogólną podstawową myślą, wspólną bardzo wielu metafizycznym systemom, może najliczniejszym, a bez wątpienia najstarszym, mojem zaś zdaniem i najprawdziwszym. Ten metafizyczny wywód dałem nie jako dodatek, jak mówi wyrok, ale jako ostatni rozdział rozprawy jest on zamknięciem całości, rozważaniem wyższego rzędu, w którem rozprawa dobiega do końca. A jeżeli zarazem zauważyłem, że wyszedłem w niem poza to, czego w zadaniu właściwie żądano, to tłumaczy się to właśnie tem, że nie wspomniano tam ani jednem słowem o metafizycznem wyjaśnieniu, a jeszcze mniej o tem, jakoby, — jak twierdzi wyrok — zadanie właśnie w tym kierunku zdążało. Zresztą jest rzeczą drugorzędną, ba, nawet obojętną, czy ten metafizyczny wywód jest naddatkiem, t. zn. czemś, w czem wyszedłem poza to, czego żądano, — czy nie wystarczy, że on jest. Ale to, że wyrok chce z tego ukuć broń przeciwko mnie, świadczy o jego zakłopotaniu: widać, że chwytał się wszystkiego, byle tylko coś przytoczyć przeciw mojej pracy. Zresztą owo metafizyczne rozważanie musiało, z natury rzeczy, stanowić zakończenie rozprawy. Bo gdybym je był dał na początku, byłbym musiał wyprowadzić z niego zasadę etyki syntetycznie, a byłoby to możliwe tylko w tym wypadku, gdyby Akademia była objawiła życzenie, z której to z owych wielu a tak różnorodnych metafizyk pragnie, by wyprowadzono etyczną zasadę ale prawda takiej zasady byłaby wówczas zupełnie zawisłą od odnośnej metafizyki, przyjętej w założeniu, a więc pozostałaby problematyczną. Tak więc istota pytania wytworzyła konieczność analitycznego uzasadnienia ostatecznej zasady moralności, t. zn. uzasadnienia, zaczerpniętego z rzeczywistości bez przyjmowania jakiejkolwiek metafizyki. Właśnie dlatego, że w nowszych czasach uznano powszechnie tę drogę za jedynie pewną, starał się Kant[6] — a przed nim także już angielscy moraliści — o ustalenie zasady etyki w drodze analitycznej, niezawiśle od wszelkich metafizycznych założeń. Ponowne zboczenie z tej drogi byłoby oczywistem cofnięciem się. Gdyby Akademia była, mimo to, żądała tego, to powinna była [357.] przynajmniej powiedzieć to jak najwyraźniej. Tymczasem w pytaniu niema nawet wzmianki o tem.
10) Ponieważ zresztą Duńska Akademia pokryła wspaniałomyślnem milczeniem zasadniczą wadę mojej pracy, będę się miał na baczności, by jej nie zdradzić. Obawiam się tylko, że nam to nic nie pomoże, gdyż przeczuwam, że wścibski czytelnik mimo to wytropi fatalne miejsce. W każdym razie mogłoby go wprowadzić w błąd to, że owa zasadnicza wada obciąża, co najmniej w tym samym stopniu, moją norweską rozprawę. Zapewne Królewskiej Norweskiej Akademii nie zdołało to odwieść od nagrodzenia mojej pracy. Ale też należeć do tej Akademji jest zaszczytem, którego wartość z każdym dniem wyraźniej poznaję i całkowiciej oceniam. Gdyż jako Akademia nie pragnie ona innych korzyści, niż prawdy, światła, popierania ludzkiego rozumu i ludzkiej wiedzy. Akademia nie jest sądem nad przekonaniami. Ale to pewne, że każda, zanim postawi pytanie konkursowe, tak szczytne, poważne i pełne wątpliwości, jak oba niniejsze, powinna się wprzód sama ze sobą rozprawić i rozstrzygnąć, czy też rzeczywiście jest gotową przyznać się jawnie do prawdy, jakkolwiek by ta prawda brzmiała, (gdyż tego nie może naprzód wiedzieć). Bo potem, gdy na poważne pytanie nadeszła poważna odpowiedż, już nie czas je wycofywać. A gdy kamiennego gościa już raz zaproszono, gdy już wszedł, to nawet Don Juan jest zanadto „gentlemanem,“[7] by się wyprzec zaproszenia go. Ta wątpliwość jest bez wątpienia powodem, dla którego akademje Europy z reguły bardzo się wystrzegają stawiania pytań tego rodzaju. I rzeczywiście, oba niniejsze są pierwszemi, których, o ile sobie przypominam, dożyłem, z tego powodu właśnie, „pour la rareté du fait,“[8] podjąłem się odpowiedzi na nie. Bo, choć oddawna przyszedłem do przekonania, że biorę filozofię zbyt poważnie, bym mógł był zostać jej profesorem; to przecież nie myślałem, żeby ten sam błąd mógł mi stanąć na przeszkodzie także wobec Akademii.
11) Drugi zarzut Królewskiej Duńskiej Akademii brzmi „Scriptor neque ipsa disserendi forma nobis satisfecit.“[9] [358.] Tego zarzutu nie mam czem odeprzeć, jest on podmiotowym sądem Królewskiej Duńskiej Akademii.[10] W celu wyjaśnienia go wydaję moją pracę i dołączam do niej ten wyrok, by przypadkiem nie zaginął, a został zachowany dla potomności

εστ’ αν υδωρ τε ρεη, και δενδρεα μακρα τεθηλη,
ηελιος τ’ανιων φαινη, λαμπρη τε σεληνη,

και ποταμοι πληθωσιν, ανακλυζη δε θαλασσα, —
αγγελεω παριουσι, Μιδας οτι τηδε τεθαπται.[11]


(Dum fluit unda levis, sublimis nascitur arbor,
Dum sol exoriens et splendida luna relucet,
Dum fluvii labuntur, inundant littora fluctus,
Usque Midam viatori narro hic esse sepultum).[12]

12) Przytem zwracam uwagę, że podaję tu rozprawę tak, jak ją przesłałem, t. zn. nie skreśliłem nic, ani też nic nie zmieniłem: a nieliczne, krótkie i nieistotne przypiski, które dopisałem po wysłaniu, oznaczam krzyżykiem na początku i końcu każdego z nich, by zapobiedz wszelkim zarzutom i wybiegom.[13]
13) Do powyższego dodaje wyrok: „neque reapse hoc fundamentum sufficere evicit.“[14] Przeciwko temu występuję, powołując się na to, że mojego uzasadnienia etyki rzeczywiście i prawdziwie dowiodłem, ze ścisłością, zbliżającą się do matematycznej. W etyce było to tylko dzięki temu możliwą rzeczą i tylko dzięki temu poszło gładko, że wniknąłem w naturę ludzkiej woli głębiej, niż to dotychczas czyniono, że odsłoniłem i wydobyłem na światło dzienne trzy najwewnętrzniejsze jej sprężyny, z których [359.] wynikają wszystkie jej czyny.
14) Ba, ale w wyroku czytamy jeszcze: „quin ipse contra esse confiteri coactus est.“[15] Jeżeli to ma znaczyć, jakobym sam był uznał, że moje uzasadnienie etyki jest niewystarczające, to czytelnik zobaczy, że nie można tam znaleźć nawet śladu czegoś podobnego i że mi to nawet na myśl nie wpadło. Gdyby jednak ów frazes miał być może nawet przytykiem do tego, że powiedziałem w jednem miejscu, iż nie można wywodzić naganności seksualnych grzechów przeciw naturze z tej samej zasady, co cnoty sprawiedliwości i miłości bliźniego, — to znaczyłoby to zrobili z muchy słonia i byłoby tylko powtórnym dowodem, jak się chwytano wszystkiego byle tylko odrzucić moją pracę. W końcu na pożegnanie Królewska Duńska Akademia udziela mi jeszcze szorstkiego napomnienia; lecz nawet, gdyby jego treść była uzasadnioną, nie uznaję, by była uprawniona do niego. Będę jej zatem służył odpowiedzią. Brzmi ono „plures recentioris aetatis summos philosophes tam indecenter commemorari ut justam et gravem offensionem habeat.“[16] Tymi „summi philosophi“ mają być mianowicie — Fichte i Hegel!.[17] Gdyż tylko o nich wyraziłem się w sposób gwałtowny i szorstki, a więc tak, że frazes użyty przez Duńską Akademię mógłby tu znaleźć możliwe zastosowanie: tak jest, udzielona mi tam nagana byłaby sama w sobie sprawiedliwą, gdyby owi panowie byli „summi philosophi.“ Bo o to tylko tu idzie.
15) Co się tyczy Fichtego, to powtórzyłem i wypowiedziałem w rozprawie tylko ten sąd, który wydałem o nim jeszcze przed 22 laty, w mojem dziele głównem. O ile zaś ten sąd tutaj odgrywa rolę, to uzasadniłem go w obszernym ustępie, który poświęciłem szczególnie Fichtemu,[19] a z którego dostatecznie wynika, jak daleko było Fichtemu do „summus philosophus“ mimo to, jako „człowieka talentu,“ postawiłem go wysoko nad Hegla. O tym ostatnim tylko pozwoliłem sobie bez komentarza wydać mój niepowołany sąd, potępiając go w słowach jak najbardziej stanowczych. Gdyż [360.] według mojego przekonania Hegel nietylko nie położył najmniejszych zasług dla filozofii, lecz wywarł na nią, a przez to i na całą niemiecką literaturę w ogóle, wpływ nad wyraz zgubny, a właściwie ogłupiający, możnaby powiedzieć, zarazkowaty, [20] — a obowiązkiem każdego człowieka, zdolnego do samoistnego myślenia i sądzenia, jest jak najdobitniejsze przeciwdziałanie temu wpływowi przy każdej sposobności. Bo gdybyś-my milczeli, to któż wtedy ma mówić? Udzielona mi u końca wyroku przygana odnosi się więc, prócz Fichtego, szczególnie do Hegla; ba, o nim to, ponieważ jemu najwięcej się dostało, jest głównie mowa tam, gdzie Królewska Duńska Akademia wspomina o „recentioris aetatis summis philosophis,“ którym w nieprzyzwoity sposób odmówiłem należnych im względów. Akademia głosi więc, że ten Hegel jest „summus philosophus,“ a głosi publicznie i z tego samego tronu sędziowskiego, z którego odrzuca prace takie, jak moja, niekompetentnie je ganiąc.
16) Jeżeli zgraja dziennikarskich pismaków, sprzysiężonych w celu wielbienia tego, co złe, jeżeli profesorowie najmici „Heglizny“ i stęsknieni za profesurą docenci prywatni niestrudzenie i z bezprzykładną bezwstydnością wrzeszczą, głosząc na cztery strony świata, że owa pospolita głowa, a niepospolity szarlatan jest największym filozofem, jakiego kiedykolwiek świat posiadał — to nie zasługuje to wszystko na żadne poważne uwzględnienie, tem mniej, że niezręczna rozmyślność tego niecnego działania musi z czasem wpaść w oko nawet mało wprawnemu. Ale, jeżeli doszło, aż do tego, że zagraniczna Akademia bierze w obronę owego filozofarza,[21] jako „summum philosophum,“ ba, pozwala sobie lżyć człowieka, który rzetelnie i nieustraszenie występuje przeciw sławie fałszywej i wyłudzonej, kupionej i wyłganej, a występuje tak dobitnie, jak na to jedynie zasługuje owo zuchwałe zachwalanie i narzucanie rzeczy fałszywych, złych i mącących głowy; — to sprawa staje się poważną bo sąd, aż tak uwierzytelniony, mógłby nieświadomych wprowadzić w błąd wielki i szkodliwy. Muszę go więc zneutralizować a ponieważ nie posiadam znaczenia Akademii, więc muszę to uczynić na podstawie dowodów i dokumentów. Wyłożę je więc teraz tak wyraźnie [361.] i dostępnie, że niezawodnie przyczynią się do tego, by Duńskiej Akademii gorąco polecić na przyszłość radę Horacego

Qualem commendes, etiam atque etiam adspice ne mox
Incutiant aliena tibi peccata pudorem.[22]

17) Gdybym więc w tym celu powiedział, że tak zwana filozofia tego Hegla jest olbrzymią mistyfikacyą, która jeszcze przyszłym pokoleniom dostarczy niewyczerpanej treści do szydzenia z naszych czasów, — że jest pseudofilozofią, która ubezwładnia wszystkie siły ducha, dławi wszelkie prawdziwe myślenie i stawia na jego miejsce, za pomocą najwystępniejszego nadużycia mowy, stek słów najbardziej pusty i pozbawiony myśli i sensu, a zatem i najbardziej ogłupiający, jak to stwierdza skutek, — że jest pseudofilozofią, której rdzeniem błazeński koncept, wyssany z palca, której zatem brak zarówno podstaw, jak następstw, t. zn. której nic nie dowodzi, i która sama niczego nie dowodzi i nie tłumaczy, — pseudofilozofią, która przytem cierpi jeszcze na brak oryginalności i jest tylko parodją scholastycznego realizmu i zarazem spinocyzmu, — i że w końcu ten dziwoląg chce jeszcze także przedstawiać odwrotną stronę Chrystyanizmu, że więc

προσθε λεων, οπιθεν δε δρακων, μεσση δε χιμαιρα,
(ora leonis erant, venter capra, cauda draconis), [23]

gdybym to wszystko powiedział, to miałbym słuszność. Gdybym następnie powiedział, że ten „summus philosophus“ Duńskiej Akademii bazgrał duby smalone, jak jeszcze nigdy żaden śmiertelnik przed nim i że, ktoby był w stanie przeczytać jego najbardziej wielbione dzieło, tak zwaną „Fenomenologię ducha,“[25] a nie miał przy tem złudzenia, że jest w zakładzie dla obłąkanych, — że ten do nich należy, — to nie mniej miałbym słuszność. A jednak zostawiłbym tu Duńskiej Akademii drogę wyjścia: niech powie, że tak nizkie inteligencye, jak moja, nie są zdolne do uchwycenia szczytnej mądrości owych nauk, i że to, co mnie się wydaje niedorzecznością, jest bezdenną głębią myśli. Zapewne: wtedy musiałbym się już oglądnąć za punktem oparcia, któryby się nie obsunął, i musiałbym przyprzeć przeciwnika do muru tam, gdzie niema tylnych drzwi. [362.] A zatem udowodnię teraz nieodparcie, że temu „summo philosopho“ Duńskiej Akademii brakowało nawet pospolitego ludzkiego rozumu, mimo to, że jest tak pospolity. A, że i bez niego można być „summus philosophus,“ — takiej tezy Akademia nie postawi. Brak zaś ów stwierdzę na podstawie trzech różnych przykładów. A zaczerpnę ich z tej książki, której autor, pisząc ją, mógł i powinien był najprędzej się upamiętać, najłatwiej wejść w siebie i rozpamiętać, co pisze: — mianowicie z jego podręcznika studenckiego, zatytułowanego „Encyklopedyą nauk filozoficznych,“[26] książki, którą jeden z Heglistów nazwał biblią Heglistów.
18) Tam to więc, w części „Fizyka“ § 293 (wydania drugiego z r. 1827) mówi autor o gatunkowym ciężarze, który nazywa gatunkową ciężkością, i występuje przeciw założeniu, przyjmującemu, że polega on na różnych stopniach porowatości, używając następującego argumentu. „Przykładem, stwierdzającym, że istnieje rozgatunkowanie ciężkości jest zjawisko następujące pręt żelazny, podparty w jednym punkcie i pozostający w równowadze traci tę równowagę, gdy go zmagnetyzujemy; okazuje się, że jest teraz cięższy na jednym biegunie, niż na drugim. W tym wypadku jedną jego część takiemu poddano wpływowi,[27] że staje się cięższą, nie zmieniając swojej pojemności, materya więc, której masy nie powiększono, stała się gatunkowo cięższą.“ — A zatem wyprowadza tu „summus philosophus“ Duńskiej Akademji następujący wniosek: „Jeżeli pręt podparty w swoim środku ciężkości staje się następnie po jednej stronie cięższym, to przechyla się ku tej stronie: ale pręt żelazny, gdy go zmagnetyzowano, przechyla się także ku tej stronie: a więc stał się tam cięższym.“ Godne pokrewieństwo z wnioskiem: „Wszystkie gęsi mają dwie nogi, ty masz dwie nogi, a więc jesteś gęsią.“ Bo wniosek Hegla wypowiedziany w formie kategorycznej brzmi: „wszystko, co się staje cięższem po jednej stronie, przechyla się ku tej stronie; ten zmagnetyzowany pręt przechyla się ku jednej stronie, a więc stał się tam cięższym.“ Oto tak wygląda wnioskowanie tego „summi philosophi“ i reformatora logiki, niestety zapomniano wbić mu w głowę, że „e meris affirmativis in secunda figura nihil sequitur[28] [363.] Toć na seryo wrodzona logika nie pozwala zdrowemu i prostemu rozumowi na podobne wnioski, a jej brak oznaczamy słowem „nierozum.“ Nie potrzeba chyba wyjaśniać, jak bardzo nadaje się do spaczenia i wykrzywienia prostego rozumu młodych ludzi podręcznik naukowy, który zawiera argumentacye tego rodzaju i mówi, że ciała zyskują na ciężarze, nie pomnażając swojej masy. — To po pierwsze.
19) Drugi przykład, stwierdzający u „summo philosopho“ Duńskiej Akademii brak zwykłego prostego rozumu, zawiera § 269. tego samego głównego naukowego podręcznika. Dokument ten znajdujemy w zdaniu. „Ciążenie sprzeciwia się nasamprzód bezpośrednio prawu bezwładności, gdyż, dzięki ciążeniu, materya sama ze siebie stara się poruszyć ku innej.“ — Jak-że to?! Nie do pojęcia, żeby prawu bezwładności tak mało sprzeciwiało się zarówno to, że jedno ciało drugie przyciąga, jak to, że je odpycha. Przecież tak w jednym jak w drugim wypadku przyłączenie się zewnętrznej przyczyny znosi lub zmienia trwający dotychczas spoczynek lub ruch, a mianowicie w ten sposób, że działanie i przeciwdziałanie są sobie równe, tak przy przyciąganiu, jak przy odpychaniu. — Jak można było napisać taką niedorzeczność z tak bezrozumną śmiałością!? I to w naukowym podręczniku dla studentów! Wszak wprowadza się ich przez to zupełnie, a może i na zawsze w błąd odnośnie do pierwszych podstawowych pojęć z nauki przyrodniczej, które nie powinny być obcemi żadnemu uczonemu. Ale pewnie: czem mniej zasłużona sława, tem bardziej rozzuchwala! — Dla tego, kto umie myśleć, — (czego nie można powiedzieć o naszym „summo philosopho,“ bo on miał „myśl“ zawsze tylko na języku tak, jak oberża na szyldach księcia, który nigdy do nich nie zajeżdża) — jest rzeczą w równym stopniu niewytłumaczalną to, że jedno ciało drugie odpycha, jak to, że je przyciąga; gdyż jedno i drugie zjawisko polega na niewyjaśnionych siłach przyrody, które każde tłumaczenie przyczynowości musi przyjąć w założeniu. Ktoby więc powiedział, że ciało przyciągane przez inne dzięki ciążeniu, „samo ze siebie“ dąży ku niemu, ten musiałby także powiedzieć, że ciało odepchnięte „samo ze siebie“ umyka przed odpychającem, no i przekonać się, że w jednym jak i [364.] w drugim wypadku prawo bezwładności zostało zniesionem. Prawo bezwładności wypływa bezpośrednio z prawa przyczynowości, a właściwie jest nawet tylko jego odwrotną stroną „Każdą zmianę wywołuje jakaś przyczyna,“ mówi prawo przyczynowości; „gdzie nie zachodzi żadna przyczyna, nie następuje żadna zmiana,“ — mówi prawo bezwładności. Dlatego też fakt, sprzeciwiający się prawu bezwładności, sprzeciwiałby się wprost także prawu przyczynowości, t. zn. temu, co jest „a priori“ pewne, — i oto ujrzelibyśmy skutek bez przyczyny: a przyjąć taką możliwość to szczyt nierozumu. — To po drugie.
20) Trzecią próbkę właśnie wymienionego przymiotu, który mu jest wrodzony, składa „summus philosophus“ Duńskiej Akademii w § 298. tego samego mistrzowskiego dzieła, gdzie polemizuje z tłumaczeniem elastyczności na podstawie porowatości mówiąc: „Wprawdzie zazwyczaj przyznajemy „in abstracto,“ że materya jest znikomą, a nie absolutną, lecz w zastosowaniu mimo to opieramy się temu, - - -; tak, że w samej rzeczy przyjmujemy, iż materya jest bezwzględnie samoistną, wieczną. Błąd ten sprowadza ogólny błąd rozumu, który.... i t. d.“ — Któryż to głupiec zgadzał się kiedykolwiek na to, że materya jest znikomą? I któryż nazywa twierdzenie przeciwne błędem? — Wszak to, że materya trwa. t. zn. że nie powstaje i nie przemija, jak wszystko inne, lecz że po wszystkie czasy jest i pozostaje, niezniszczalna i niepowstała, że więc jej ilości nie można ani powiększyć, ani zmniejszyć, — to jest wiadomością „a priori,“ tak niezachwianą i pewną, jak jakakolwiek matematyczna. Jest dla nas bezwarunkowo niemożliwą rzeczą, choćby tylko przedstawić sobie powstawanie i przemijanie materyi: bo forma naszego rozumu na to nie pozwala. Przeczyć temu oświadczając, że to błąd, znaczy więc: wyrzec się wprost wszelkiego rozumu. — I to po trzecie. — Mamy nawet zupełne prawo przypisać materyi orzeczenie „bezwzględna,“ bo ono wyraża, że jej istnienie leży całkowicie poza obrębem przyczynowości i nie wchodzi w nieskończony łańcuch przyczyn i skutków, który odnosi się tylko do jej przypadłości,[29] stanów i form, łącząc je ze sobą. Prawo przyczynowości, wraz ze swojem powstawaniem i przemijaniem, obejmuje tylko te ostatnie, t. zn. zmiany zachodzące [365.] w materyi, a nie materyę samą. Ba! materya daje owemu orzeczeniu „bezwzględna“ jedyne świadectwo, na mocy którego jest dopuszczalne i zyskuje realność; bez niego byłoby orzeczeniem, dla którego nie można znaleźć podmiotu, a więc pojęciem wyssanem z palca, którego nic nie może zrealizować, — byłoby tylko dobrze nadmuchanym balonikiem filozofów-humorystów. W powyższem wyrażeniu tego Hegla mimochodem wyłazi bardzo naiwnie szydło z worka: oto dowiadujemy się, do jakiej to filozofii starych bab i prządek ten tak szczytny, hyper-transcendentny, akrobatyczny i bezdennie głęboki filozof jest w istocie w swojem sercu dziecinnie przywiązany i jakich to zasad nigdy nie poddawał zakwestjonowaniu, gdyż mu to nawet przez myśl nie przeszło.
21) A więc „summus philosophus“ Duńskiej Akademii uczy wyraźnie: że ciała mogą się stawać cięższemi bez pomnażania swojej masy, i że wypadek ten zachodzi szczególnie przy zmagnetyzowanym pręcie żelaznym; podobnie, że ciążenie sprzeciwia się prawu bezwładności, w końcu także, że materya jest znikoma. Te trzy przykłady zapewne wystarczą, by zedrzeć ostatecznie grubą skorupą niedorzecznego bredzenia, które drwi z wszelkiego ludzkiego rozsądku, i pokazać to, co już oddawna przezierało każdym razem, gdy się trochę rozchylała zasłona, w którą otulony „summus philosophus“ zwykł był kroczyć i imponować duchowemu pospólstwu. — Mówi się: „ex ungue leonem,“ ale ja muszę, „decenter“ czy „indecenter,“ powiedzieć: „ex aure asinum.“[30] — Zresztą niech teraz na podstawie tych trzech „speciminum philosophiæ Hegelianæ,“ które tu przedłożyłem, każdy sprawiedliwy i bezstronny osądzi, kto właściwie „indecenter commemoravit“: ten, który takiego nauczyciela absurdów bez ceremonii nazwał szarlatanem, czy też ten, kto „ex cathedra academica“ zadekretował, że jest on „summus philosophus“?
22) Muszę tu jeszcze dodać, że z tak bogatego zbioru absurdów wszelkiego rodzaju, jaki podają dzieła tego „summi philosophi,“ dałem pierwszeństwo trzem powyżej zaprezentowanym z tego powodu, że przedmiot ich nie dotyczy z jednej strony ani trudnych zagadnień filozoficznych, może niedających się rozwiązać, gdzieby więc była dopuszczalną różność [366.] zapatrywań, ani też z drugiej strony szczególnych fizykalnych prawd, któreby wymagały wprzód dokładnych empirycznych wiadomości, lecz, że idzie tu o rozważania „a priori,“ t. zn. o zagadnienia, które każdy może rozwiązać dzięki samemu rozmyślaniu dlatego też właśnie przewrotny sąd w rzeczach tego rodzaju jest stanowczą i niedającą się zaprzeczyć oznaką całkiem niezwykłego nierozumu, a zuchwałe umieszczanie takich niedorzecznych nauk w podręczniku naukowym dla studentów, unaocznia nam, jaka bezczelność może zawładnąć ordynarną głową, gdy się ją okrzyczy wielkim duchem. Dlatego postępek taki jest środkiem, którego żaden cel nie zdoła usprawiedliwić. W związku z trzema „speciminibus in physicis,“[31] które tu wyłożyłem, należy wziąć ustęp w § 98. tego samego mistrzowskiego dzieła, zaczynający się od: „następnie dzięki temu, że siła odpychająca“..... i popatrzeć na tego zbrodniarza z jaką to bezgraniczną pychą spogląda na Newtonowskie prawo ogólnego przyciągania, oraz na Kantowskie początkowe metafizyczne podstawy nauki przyrodniczej. Kto ma na tyle cierpliwości, niech przeczyta jeszcze §§40 do 62, w których „summus philosophus“ podaje przekręcony obraz filozofii Kantowskiej. A potem niezdolny do zmierzenia ogromu zasług Kanta, a także przez naturę zbyt upośledzony, by się umiał cieszyć z tak niewymownie rzadkiego zjawiska, jakiem jest ów prawdziwie wielki duch, zamiast tego z wyżyn swojej pewnej siebie, nieskończonej przewagi raczy łaskawie spoglądać na tego wielkiego, wielkiego człowieka i z zimnem lekceważeniem i na poły z ironią, a na poły z litością wykazuje w jego słabych uczniowskich próbach błędy i uchybienia gwoli pouczeniu swoich uczniów, — tak, jakby go stokrotnie przewyższał. Należy tu także § 254. Takie zadzieranie nosa wobec rzetelnych zasług jest niewątpliwie znaną sztuczką wszystkich szarlatanów, pieszych i konnych — ale i skuteczną, bo niełatwo zawodzi wobec słabych głów. Dlatego też zadzieranie nosa, obok bazgrania dubów smolonych, było głównym fortelem także i tego szarlatana tak, że przy każdej sposobności spoziera protekcyonalnie, [367.] ze znudzeniem, pogardliwie i szyderczo, z wyżyn swojego frazeologicznego gmachu, nie tylko na cudze filozofemy, ale także na każdą naukę i jej metodę, na wszystko, co sobie duch ludzki zdobył w ciągu wieków bystrym i mozolnym trudem. I rzeczywiście dzięki temu wzbudził u niemieckiej publiki niezwykłe mniemanie o mądrości, zawartej w jego „Abrakadabrze,“[32] gdyż ta publiczność właśnie myśli.

„Wyglądają dumni, niezadowoleni,
Zdają się wysoko bardzo urodzeni.“

23) Sądzić samodzielnie jest przywilejem niewielu resztą kieruje autorytet i przykład. Patrzą cudzemi oczami, cudzemi uszami słuchają. Dlatego jest rzeczą wcale łatwą myśleć tak, jak cały świat myśli teraz, ale myśleć tak, jak świat będzie myślał za lat trzydzieści, nie jest rzeczą dostępną dla każdego. Jeżeli więc ktoś przywykł do „Estime sur parole“[33] i przyjmuje czcigodność jakiegoś pisarza na kredyt, a chce wyrobić jej potem uznanie także i u innych, to może się łatwo znaleźć w położeniu człowieka, który nabył zły weksel i wbrew nadziej i, że mu go wykupią, spotyka się z gorzkim protestem i musi go przyjąć z powrotem, wraz z nauczką, by na drugi raz dokładniej zbadał firmę wystawcy i żyrantów. Musiałbym zaprzeczyć mojemu najgłębszemu przekonaniu, gdybym nie przypuścił, że pochwalny krzyk wywołany sztucznie na cześć Hegla w Niemczech, oraz wielka liczba jego stronników[34] miały przeważny wpływ na powstanie honorowego tytułu „summi philosophi,“ którego Duńska Akademia użyła w zastosowaniu do tego psowacza papieru, czasu i głów. Dlatego sądzę, że nie będzie od rzeczy przypomnieć Królewskiej Duńskiej Akademii ów piękny ustęp, którym jeden rzeczywisty „summus philosophus“ Locke[35] — (przynosi mu to tylko zaszczyt, że go Fichte nazwał najgorszym ze wszystkich filozofów), — kończy przedostatni rozdział swojego sławnego, mistrzowskiego dzieła.[36] Dla czytelnika niemieckiego podaję tu ten ustęp w przekładzie niemieckim.[37]
24) „Mimo to, że robi się w świecie tak wiele hałasu o błędne zapatrywania, muszę jednak oddać ludzkości sprawiedliwość i powiedzieć, że nie tak wielu tkwi w błędnych i fałszywych zapatrywaniach, „(jak zazwyczaj myślimy).[38] Nie sądzę wprawdzie, że poznali prawdę, ale, że właściwie nie posiadają żadnych zapatrywań, ani żadnych myśli odnośnie do tych [368.] twierdzeń, któremi tak bardzo i sobie i innym głowę zaprzątają. Bo gdybyśmy nieco skatechizowali przeważną część wszystkich zwolenników większości sekt na świecie, nie znaleźlibyśmy tam żadnych samoistnych zapatrywań na rzeczy. Walczą za nie wprawdzie bardzo zapalczywie, ale nie doszukalibyśmy się niczego, coby nas skłaniało do uwierzenia, że przyjęli te zapatrywania na podstawie jakiegoś zbadania zasad, jakiegoś pozoru prawdy. Postanowili natomiast trzymać się silnie tego obozu, z którym wiążą ich korzyści lub wychowanie i okazują zapał i odwagę na równi z prostymi żołnierzami w armii, wierni kierownictwu — „swoich wodzów, ale nie badając nigdy sprawy, za — „którą walczą, nie znając jej nawet. Jeżeli życie jakiegoś człowieka wykazuje, że nie bierze on religii poważnie, to na jakiej-że podstawie mamy sądzić, że będzie sobie głowę łamał nad ustawami kościoła, że się będzie trudził badaniem podstaw tej lub owej nauki? Wszak wystarcza mu to, że, posłuszny swemu kierownictwu, jest zawsze gotowy do popierania wspólnej sprawy ramieniem i językiem, aby dzięki temu zyskać uznanie tych, którzy mogą mu wyrobić znaczenie, awans i poparcie w (tem) towarzystwie (do którego należy).[39] W taki to sposób stają się ludzie bojownikami i wyznawcami przekonań, o których prawdzie nigdy się nie przekonali, których proselitami[40] nigdy nie zostali, które im nawet nigdy w głowie nie postały. Nie można więc wprawdzie powiedzieć, jakoby liczba przekonań nieprawdopodobnych i błędnych była mniejsza od tej, która się w świecie ujawnia, mimo to jednak jest rzeczą pewną, że mniej ludzi, niż zazwyczaj sądzimy, rzeczywiście się na nie zgadza, uważając je mylnie za prawdy.“
25) I Locke ma zupełną słuszność kto płaci dobry żołd, znajdzie armię o każdym czasie, choćby nawet jego sprawa była najgorsza w świecie. Za duże pieniężne subsydya można utrzymać przez pewien czas na powierzchni nie tylko złego pretendenta, lecz także i złego filozofa. Jednak Locke nie uwzględnił tu jeszcze jednej całej grupy zwolenników błędnych poglądów i kolporterów fałszywej sławy, [369.] a mianowicie tej, która stanowi właściwy ich obóz, „Gros de l’armée“[41] mam tu na myśli tych, którzy nie ubiegają się np. ani o profesury Heglizny, ani też nie starają się ciągnąć korzyści z jakowychś innych beneficyów, lecz jako prości gamonie („gulls“[42]) w poczuciu zupełnej niemocy własnej zdolności sądzenia, paplają bezmyślnie za tymi, którzy im umieją zaimponować, przyłączają się do innych i biegną za nimi tam, gdzie zobaczą zbiegowisko, a gdzie usłyszą hałas, poczynają wraz krzyczeć. Ażeby więc i w tym kierunku uzupełnić podane przez Locke’a, wyjaśnienie zjawiska, które się powtarza we wszystkich czasach, przytoczę jeden ustęp z mojego ulubionego hiszpańskiego autora. Czytelnik zapewne chętnie posłucha, gdyż wspomniany ustęp jest bardzo pocieszny i przedstawia próbkę ze znakomitej książki, której w Niemczech prawie nie znają. Szczególnie jednak ma ten ustęp służyć jako zwierciadło dla wielu młodych i starych kpów w Niemczech, którzy z cichą i skrytą, ale głęboką świadomością swojej niemocy, głoszą za frantami chwałę tego Hegla; udają, że odkryli cudownie głęboką mądrość w zdaniach tego filozoficznego szarlatana, które nic nie mówią, albo nawet zawierają wprost niebotyczne bzdury. A że „exempla sunt odiosa,“ więc biorąc rzecz tylko „in abstracto,“ im to poświęcam tę nauczkę, że człowiek się niczem intelektualnie tak bardzo nie poniża, jak podziwianiem i zachwalaniem złego. Bo słusznie powiada Helvetius[43] „Le degré d’esprit nécessaire pour nous plaire, est une mesure assez exacte du degré d’esprit, que nous avons.“[44] Raczej da się usprawiedliwić chwilowe zapoznanie tego, co dobre bo rzeczy najdoskonalsze w każdym gatunku uderzają nas, dzięki swojej pierwotności, w sposób tak nowy i obcy, że, aby je na pierwszy rzut oka rozpoznać, potrzeba nie tylko rozumu, ale także i wielkiego wykształcenia odnośnie do tego gatunku: wskutek tego znachodzą one uznanie powszechnie późne, i to tem późniejsze, czem do wyższego gatunku należą, a prawdziwi światłodawcy ludzkości dzielą los gwiazd stałych, których światło potrzebuje bardzo wielu lat, zanim dotrze do widnokręgu ludzi. Gdy tymczasem wielbienie tego, co złe, fałszywe, bezmyślne, ba nawet głupie lub niedorzeczne, nie daje się w żaden sposób uniewinnić. A ten, ktoby to czynił [370.] udowodniłby w ten sposób nieodwołalnie, że jest głupcem, że więc zostanie nim do końca życia: ponieważ rozumu nie można się wyuczyć. — Z drugiej strony jednak jestem pewny, że ludzie prawi i rozsądni, jacy zapewne jeszcze istnieją, podziękują mi za to, że, sprowokowany, postąpiłem sobie z Heglizną, z tą zarazą niemieckiej literatury, przecież raz tak, jak na to zasłużyła. Bo ci będą tego samego mniemania, co Voltaire[45] i Goethe, którzy z uderzającą jednomyślnością tak się wyrażają. „La faveur prodiguée aux mauvais ouvrages est aussi contraire aux progrès de l’esprit que le déchainement contre les bons.“[46] (Lettre à la Duchesse du Maine). „Właściwym obskurantyzmem nie jest to, że się przeszkadza rozszerzaniu tego, co prawdziwe, jasne, pożyteczne, lecz to, że się puszcza w obieg to, co fałszywe.“ (Nachlass, T. 9. str. 54). A któreż czasy doczekały się tak planowego i gwałtownego puszczania w obieg tego, co całkiem złe, jak te dwadzieścia ostatnich lat w Niemczech? Któreż inne mogłyby się pochlubić podobną apoteozą niedorzeczności i płytkości? Dla których-że innych wydaje się tak proroczo przeznaczony wiersz Schillera.

„Widziałem sławy wieńce święte
na podłych czołach znieważone.“?

Z tego właśnie powodu jest hiszpańska rapsodya, — którą przytoczę w celu wesołego zakończenia tej przedmowy, — tak cudownie na czasie, iż mogłoby powstać podejrzenie, że autor napisał ją w r. 1840, a nie 1640.: podaję przeto do wiadomości, że tłumaczę[47] ją wiernie z „Criticon“ de Baltazar Gracian[48] P. III, Crisi 4. p. 285. pierwszego tomu pierwszego wydania „Obras de Lorenzo Gracian,“ Antwerpia r. 1702. in 4-to.
26) „- - - Przewodnik i Odgadywacz obu naszych podróżnych[50] uznał jednak, że z pomiędzy wszystkich, tylko powróżnicy zasługują na pochwałę: bo idą w kierunku odwrotnym, niż wszyscy inni.“ —
27) [371] „Gdy już przybyli na miejsce, skupił ich uwagę zaniepokojony czemś słuch. Rozglądnąwszy się na wszystkie strony, ujrzeli na scenie, spojonej ze zwykłych desek, tęgiego pyskacza, otoczonego wielkiem jakby młyńskiem kołem ludu, który tu właśnie mielono i obrabiano; a on trzymał ich jako swoich więźniów, przykutych za uszy, ale nie złotym łańcuchem Tebańczyka[52], jeno żelaznym drutem. Ten więc hultaj, o pysku potężnym, niezbędnym w takich razach, wystawiał na widok dziwy. „Teraz moi panowie,“ prawił, „zaprezentuję wam dziwo uskrzydlone, które jest zarazem dziwem rozumu. Cieszę się że mam do czynienia z osobami światłemi, z ludźmi zupełnymi; jednakowoż zauważyć muszę, iż, gdyby który z was przypadkiem nie był w posiadaniu rozumu całkiem, ale to całkiem nadzwyczajnego, to najlepiej zrobi, jeśli sobie, zaraz teraz, stąd pójdzie precz: albowiem szczytne i subtelne rzeczy, które się tu obecnie zdarzą, zrozumiałemi mu być nie mogą. A więc baczność! panowie moi, pełni światła i rozumu. Teraz wystąpi orzeł Jowisza, który mówi i argumentuje tak, iże nie czyni ujmy swej nazwie, który dowcipkuje, jakby jaki Zoïlos,[53] a szczypie nito Arystarchos.[54] Nie wyjdzie z ust jego żadne słowo, któreby nie zawierało jakiegoś misteryum, nie streszczało jakiejś myśli dowcipnej, najeżonej stu przytykami do stu rzeczy. Co tylko rzeknie, będzie sentencyą o najwznioślejszej głębi.[56] „Musi to być,“ rzekł Kritilo, „bez wątpienia jakowyś bogacz, lubo potentat, gdyby był biedny, to wszystko, co powiedział byłoby do niczego. Srebrnym głosem pięknie można, śpiewać, [372] lecz piękniej jeszcze złotym mówić dzióbkiem.“ — „Nuże, tedy,“ mówił szarlatan dalej, „niechaj się pięknie pożegnają ci panowie, którzy sami nie są orłami co do rozumu: gdyż tacy nie mają tu teraz nic do roboty.“ — Cóż to jest? Żaden nie idzie precz? Nikt się nie rusza? — A rzecz miała się tak, że żaden nie chciał mieć pojęcia o tem, że nie ma pojęcia: wszyscy mieli się raczej za bardzo pojętnych, czcili niezwykle swój rozum i mieli o sobie jak najlepsze mniemanie. Kuglarz pociągnął wówczas za grubą uzdę i ukazało się — najgłupsze ze zwierząt: nazwać je tylko byłoby rzeczą obrażającą. „Tu widzicie,“ krzyczał kuglarz, „orła, orła o wszystkich wspaniałych własnościach, orła w myśleniu i w mówieniu. Niech się tylko nikt nie poważy twierdzić coś przeciwnego: bo to nie przyniosłoby zaszczytu jego rozumowi.“ — „Na wszystkich Świętych!“ krzyknął jeden, „widzę jego skrzydła: ach! jakież wspaniałe!“ — „A ja,“ dodał inny, „mógłbym policzyć wszystkie pióra na nich: o! jakież są misterne!“ „Jednak zdaje mi się, że ich nie widzicie?“ odezwał się jeden do swojego sąsiada. „Co? Nie widzę? ja?“ wrzasnął mu tamten, „ho, ho! i jak wyraźnie!“ Ale jeden człek prawy i rozsądny rzekł do swojego sąsiada: „Na honor uczciwego człowieka! Nie widzę, żeby to był orzeł, nie widzę też na nim piór, natomiast widzę dobrze cztery kulawe nożyska i ogon... ach! jaki ogon!...“ „St! Pst!“ odparł mu jeden z przyjaciół, „nie mów pan tego, bo się zgubisz: pomyślą, żeś pan wielki „et cetera.“ Słyszysz przecież, co my, reszta, mówimy i robimy więc płyń z prądem.“ — „Na Boga żywego!“ powiedział inny, także uczciwy człowiek, „przysięgam, że to dziwo nie tylko nie jest żadnym orłem, lecz nawet przeciwtworem orła, mówię wyraźnie: jest to wielki „et cetera.“ — „Milcz-że już raz!“ szepnął mu przyjaciel, trącając go łokciem, „czyż chcesz by cię wszyscy wyśmiali? Nie wolno ci mówić inaczej, jeno że to jest orzeł, choćbyś nawet myślał coś wyprost przeciwnego: tak przecież robimy wszyscy.“ — „Czyż nie zauważyliście, panowie,“ krzyczał szarlatan, „tych subtelności, które wam ujawnia? Ktoby ich nie uchwycił i nie odczuł, musiałby chyba być pozbawionym wszelkiej genialności.“ Z miejsca wyskoczył jakiś „bakalaureus,“[57] wykrzykując: „Jakie wspaniałe! jakież wielkie myśli! Znakomitszych nie widział świat! A jakie sentencye! Pozwólcie mi, bym je [373] spisał! Byłoby wieczną szkodą, gdybym uronił z nich nawet jedną tylko literkę: (a po jego zgonie wydam moje zeszyty).“[59] — W tej chwili zaczęło cudowne zwierzę wydawać ze siebie ów swój głos, co uszy rozdziera, coby zdołał wyprowadzić z równowagi całą radę dyplomatyczną. A dźwiękom tym towarzyszył taki potok nieprzyzwoitości, że wszyscy osłupieli, spoglądając na się niepewnym wzrokiem. „Baczność, baczność! moi wyście mądrzy ludzie,“[60] krzyknął pospiesznie wykrętny kuglarz, „patrzcież.[61] Na palcach stać! Widzicie: to się nazywa mówić! Czyż istnieje drugi Apollo równy temu? Cóż sądzicie o subtelności jego myśli i krasomówstwie jego języka? Czyż istnieje na świecie większy rozum?“ — A ci, co stali w okół, spojrzeli na się: ale żaden nie odważył się ani pisnąć, żaden nie miał odwagi wyrazić to, co myślał, a co było właśnie prawdą, — byle tylko nie uchodzić za głupca. Raczej wybuchnęli wszyscy jednym wielkim głosem chwalby i poklasku. „Ach! ten pyszczek,“ krzyknęła piskliwie jakaś śmieszna Gadulska, „całkiem mnie porywa, byłabym zdolna słuchać go przez cały dzień.“ — „A mnie niech wszyscy dyabli porwą,“ rzekł należycie cicho jeden z owych mądrych,[62] „jeżeli to nie jest osioł, który zawsze i wszędzie osłem zostanie: jednakowoż będę się wystrzegał, żeby, broń Boże, nie powiedzieć czegoś podobnego.“ — „Na honor,“ mówił inny, „toż to nie była mowa, lecz ryk osła; ale biada temu, ktoby śmiał coś podobnego powiedzieć! Tak to się teraz dzieje na świecie: kret uchodzi za rysia, żaba za kanarka, kura za lwa, świerszcz za szczygła, a osioł za orła. Cóż mnie zależy na tem, by było przeciwnie? Myśli swoje mam dla siebie, mówię przytem tak, jak wszyscy inni.... i zostawcie nas w spokoju! o to przecież tu idzie!“
28). „Kritilo doprowadzony do ostateczności tem, że musi patrzeć na takie łajdactwa [374] z jednej, a krętactwa z drugiej strony, myślał: „Czyż obłąkanie może naprawdę aż do tego stopnia głowy opętać?“ A łotr łgarz śmiał się w cieniu swojego wielkiego nosa z nich wszystkich i jak w komedyi mruczał do siebie na stronie, tryumfując: „Ależ to kpię-ci sobie z nich wszystkich, kpię! Toż nawet rajfurka nie mogłaby się zdobyć na nic więcej!“ i na nowo dawał im setki banialuków, — a oni gładko łykali, — wołając przytem raz poraz: „Tylko niechaj nikt się nie odważy powiedzieć, że tak nie jest, bo samby sobie wpisał w herb: „Barania głowa.“ Dzięki temu wzmagał się tylko ów podły poklask coraz bardziej: już i Andrenio robił, jak wszyscy inni. — Ale Kritilo, który już nie mógł dłużej wytrzymać, oniemal że wybuchnął. Zwrócił się do swojego oniemiałego Odgadywacza, pytając: „jak długo zamierza jeszcze ten człowiek nadużywać naszej cierpliwości? a ty jak długo jeszcze będziesz milczał? Wszak ta bezwstydność i ordynarność przekracza wszelkie granice!“ Na to odparł tamten: „Miej jeno cierpliwość, póki Czas tego nie wypowie: on już dopędzi Prawdę, wszak zawsze tak czyni. Czekaj tylko, póki poczwara nie odwróci się ku nam ogonem, a wtedy usłyszysz, jak ją ci sami przeklinać będą, którzy ją teraz właśnie podziwiają.“ I najzupełniej tak się stało, jak przepowiedział, gdy oszust wciągał napowrót za kulisy swój dwutwór z orła i osła (z których pierwszy był o tyle fałszywy, o ile drugi prawdziwy). W tej samej chwili ten i ów zaczął przebąkiwać: „Na honor,“ rzekł jeden, „toż to nie był żaden geniusz, — to był osioł.“ — „Ależ to byliśmy głupcami,“ krzyczał drugi: i tak dodawali sobie wzajemnie odwagi póki nie rozebrzmiało chórem ogólne: „czyż widział kto kiedy podobne oszustwo!? Zaprawdę, nie powiedział ani jednego słowa, któreby było coś warte, a myśmy mu przyklaskiwali: Krótko a węzłowato: to był osioł, a my zasłużyliśmy na to, by nas objuczono.“
29) „Lecz właśnie w tej samej chwili szarlatan wystąpił znowu zwiastując cudo inne, a jeszcze większe. „Teraz,“ mówił, „pokażę wam naprawdę nie cobądź, pokażę wam olbrzyma sławnego na cały świat. Nawet Enceladus i Tyfeus[63] nie śmieliby stanąć obok niego. Lecz zarazem muszę zauważyć, że każdy zdobędzie szczęście, kto będzie wołał na niego: „olbrzym!“ gdyż wszystkim tym dopomoże on do osiągnięcia wielkich honorów, [375] obsypie ich bogactwem, tysiącami, ba, tysiącami tysięcy piastrów rocznego dochodu, do tego zaszczytami, urzędem i stanowiskiem. Przeciwnie zaś: biada temu, kto nie uzna w nim olbrzyma, gdyż nie spadną nań łaski, a jeno pioruny i kary. Baczcież więc wszyscy, jak tu jesteście! Oto, już idzie, już się ukazuje: o, jakżeż góruje nad wszystkiem.“ — Firanka się uchyliła i ukazał się człowieczek, który byłby całkiem znikł, gdyby go lewarem nie podniesiono w górę, wysoki na łokieć, jedno nic, Pygmejczyk,[64] pod każdym względem, i w całej swej istocie i w każdym czynie. „No! cóż tam? Dlaczegóż nie krzyczycie? Dlaczego nie przyklaskujecie? Zabierzcież głos o mówcy! Śpiewajcież poeci! Piszcież genjusze! Niech rozebrzmi wasz chór pieśnią: oto sławny, nadzwyczajnie wielki mąż!“ — Wszyscy zdrętwieli, pytając się wzajem oczami: „No, ten chyba nie ma w sobie nic z olbrzyma? Czyż spostrzegacie w nim jaką cechę bohatera?“ — Ale oto już cała gromada pochlebców zaczęła krzyczeć głośno i coraz głośniej: „Tak, tak! To olbrzym, olbrzym! największy człowiek na całym świecie! Jakże wielkim księciem był ten! Jakim dzielnym marszałkiem ów! Jakim znakomitym ministrem ten lub ów! I natychmiast posypał się na nich deszcz dublonów.[65] Piszą więc autorowie! i już nie historyę ale panegiryki.[66] Poeci, nawet sam Pedro Mateo[67], męczyli się zawzięcie, byle zdobyć chleb. I nie było nikogo, ktoby się odważył temu sprzeciwić. Przeciwnie: wszyscy krzyczeli na wyścigi. „Olbrzym! ten wielki, ten największy ze wszystkich olbrzymów!“ Bo każdy spodziewał się urzędu, prebendy. Zapewne: w cichości i skrytości ducha mówili sobie: „Nieźle kłamię i.... odważnie! wszak ten olbrzym wciąż jeszcze ani o cal nie podrósł, lecz zostanie karłem na zawsze. Ależ cóż mam robić? Idźcież wy i powiedzcie, co myślicie: a potem zobaczycie, jak na tem wyjdziecie. Natomiast mnie takie postępowanie daje odzienie, jadło i napitek. Mogę żyć wystawnie i stanę się wielkim człowiekiem. Niech więc to dziwo będzie sobie czem chce: niech będzie olbrzymem na przekor całemu światu.“ — Andrenio poczynał płynąć z prądem i krzyczał [376] za innymi: „Olbrzym! olbrzym! olbrzymi olbrzym!“ I natychmiast posypały się na niego podarki i czerwieńce: wówczas zawołał: „To! to jest mądrością życia!“ Lecz Kritilo stał cicho, a miotała nim burza: „Pęknę, jeżeli nie przemówię,“ rzekł. „Nie mów,“ odparł Odgadywacz, „i nie gub sam siebie. Czekaj jeno, póki się ten olbrzym nie odwróci do nas tyłem, a zobaczysz wówczas, co się stanie.“ I dobrze przepowiedział, bo gdy tylko owo dziwo odegrało już swoją rolę olbrzyma i usunęło się następnie do garderoby całunów, poczęli wszyscy wykrzykiwać: „Ależ to byliśmy fujarami! Toż to nie był olbrzym, ale jakiś Pygmejczyk, nic wart i do niczego!“ — i pytali się nawzajem, jak to było możliwe. A Kritilo rzekł: „Zaprawdę, jakaż to różnica, czy się o kimś mówi za życia czy po śmierci. Jak to inaczej mówi się o nieobecnych: jakaż to przecie wielka odległość między tem co nad nami, a tem, co pod naszemi stopami!“
30) „Ale oszustwa owego nowoczesnego Synona[68] nie dobiegły jeszcze do końca. Bo oto przerzucił się teraz na inne pole i wydobywał znakomitych mężów, prawdziwych olbrzymów, głosząc że są karłami, ludźmi nieudolnymi, zerami, ba, mniej jeszcze, niż zerami: na co się też wszyscy zgadzali, jednomyślnie przytakując. Owi mężowie więc musieli uchodzić za karłów, ludzi nieudolnych i zera. I strach pomyśleć, że ludzie, zdolni do krytycznego sądzenia, nie odważyli się nawet pary z ust puścić. Ba! pokazał Feniksa, mówiąc, że to chrabąszcz. I rzeczywiście wszyscy rzekli: chrabąszcz: Musiał więc uchodzić za chrabąszcza.“ —
31) Tyle Gracian i tyle o „summo philosopho.“ Duńska Akademia jest święcie przekonaną, że wolno jej żądać dla niego szacunku i poważania. Dzięki temu dała mi sposobność odwdzięczenia się jej za udzieloną mi nauczkę — nauczką wzajemną.
32) Zaznaczam jeszcze, że publiczność byłaby otrzymała obie niniejsze prace konkursowe o pół roku wcześniej, gdybym nie był z całą pewnością polegał na tem, że Królewska Duńska Akademia postąpi tak, jak wszystkie Akademie słusznie robią, że mianowicie w tem samem piśmie, w którem ogłasza swoje pytania konkursowe dla zagranicy, (w tym wypadku: w „Halle’sche Literatur-Zeitung“) poda także i ich rozstrzygnięcie. Tymczasem nie uczyniła tego, a ja musiałem zasięgnąć wiadomości aż z Kopenhagi. A było to tem bardziej połączone z trudnościami, że w pytaniu konkursowem nie podano nawet terminu. Drogę do Kopenhagi obrałem przeto o sześć miesięcy za późno.[69]


Frankfurt n./M. We wrześniu r. 1840.






  1. „od zarodka,“ t. zn. „od początku.“
  2. „pominął mianowicie to, czego najbardziej żądano.“
  3. „wyłożył związek między zasadą etyki a swoją metafizyką.“
  4. „gdzież należy szukać źródła i podstawy filozofii etycznej? Czy może należy ich szukać w rozwinięciu idei moralności, zawartej bezpośrednio w świadomości? czy też w innej jakiejś racyi?“
  5. „Samo zagadnienie wymagało takiego badania, w któremby nasamprzód rozważono związek między metafizyką, a etyką; lecz autor pominął to, czego się najusilniej domagano: sądził, że żądano postawienia jakiejś zasady etyki; tak więc umieścił tę część swojej rozprawy, w której wyprowadził związek między zasadą etyki, przedłożoną przez siebie, a swoją metafizyką, tylko dodatkowo, jako coś, w czem daje więcej, niż żądano.“
  6. Nie znając Platona i Kanta nie można ze stanowiska filozoficznego należycie i dokładnie zrozumieć Schopenhauera, gdyż cała jego teorya poznania wychodzi z Kanta i opiera się na nim, zaś cała nauka o ideach na Platonie. Lecz z drugiej strony jest rzeczą niemożliwą określić Kanta w jednym przypisku, dlatego też odsyłam czytelnika do mojego wstępu (ustęp 1), gdzie się starałem pokrótce wyłożyć stosunek Schopenhauera do Kanta w ogólności: W przypiekach zaś uzupełniam tylko odnośnie do poszczególnych punktów niniejszej rozprawy to, co tam powiedziałem. To samo odnosi się też do innych filozofów, o których jest mowa w tej książce. Ich biografie i dokładne streszczenie ich poglądów w ogóle znajdzie przecież czytelnik w każdym podręczniku historyi filozofii. Mnie zaś szło tylko o ich stosunek do Schopenhauera, w szczególności zaś do zagadnienia wolności woli.
  7. „gentleman“ — szlachcic, człowiek dobrze ułożony.
  8. „z powodu osobliwości zdarzenia“
  9. „autor nie zadowolił nas także samą formą wykładu.“
  10. „Mówią oni: to nas ni ziębi, ni pali!
    I sądzą że tak już się z tem uporali.“Goethe.
    (Dodane w 2. wydaniu).
  11. W pierwszem wydaniu był ostatni wiersz opuszczony, w przypuszczeniu, że go sobie czytelnik uzupełni.
  12. „Póki lekka fala płynie, wysokopienne rodzi się drzewo,
    póki słońce wschodzi, księżyc promienny blaski na świat swe zsyła,
    póki rzeki płyną w dale, a odboisko tonie zraszają,
    póty wędrownikom prawię, że tutaj Midas, Król, pogrzebany.“
  13. Ma to znaczenie, o ile się odnosi do pierwszego wydania; w niniejszem opuszczono krzyżyki, gdyż przeszkadzają, tem bardziej, że teraz dodałem liczne nowe dopiski. Dlatego ten, kto chce poznać dokładnie rozprawę w tej formie, w jakiej ją przestałem Akademii, musi się zwrócić do I-go wydania.
  14. „I w samej rzeczy nie przeprowadził wystarczająco tej zasady.“
  15. „Zmuszony był przyznać, że sam ze sobą stoi w sprzeczności.“
  16. „O niektórych największych filozofach naszych czasów wyraził się tak niewłaściwie, że słusznie spotyka go za to dotkliwe oburzenie.“
  17. O Fichtem i Heglu była mowa we wstępie.
  18. Podaję streszczenie tylko tego ustępu, gdyż szło mi jedynie o odtworzenie sądu, jaki Schopenhauer wydał o Fichtem odnośnie do etyki. Zob. także „Sch. s. Nachlass“ (Reclam). T.III. str. 98 i n.
  19. „Etyka Fichtego, jako szkło powiększające błędy etyki Kanta.“[18]
    („O podstawie etyki,“ §11. — III, str. 561.)
    Pierwsza część Schopenhauerowskiej rozprawy „O podstawie etyki“ zawiera krytykę etyki Kantowskiej, wykazującą błędy, jakie Kant popełnił, według zdania Schopenhauera. A że karykatura swoją przesadą lepiej objaśnia oryginał, wiec §11 dodaje do tej krytyki wykazanie karykatury Kanta, popełnionej przez Fichtego, chcąc by w ten sposób jeszcze wyraźniej wystąpiła kruchość podstaw etyki Kantowskiej, odbitej w tem swojem „szkle powiększającem.“ Bo Fichte, starając się we wszystkiem prześcignąć Kanta, uczynił to także odnośnie do etyki, a jego system etyki („System der Sittenlehre“, 1798) stał się systemem moralnego fatalizmu, gdzie kategoryczny imperatyw Kanta zamienia się w despotyczny, gdzie się spotykamy z niezbadaną koniecznością, z jaką rzekomo ludzie muszą postępować, niezłomnie posłuszni pewnym maksymom. — Tu następuje zbiór przytoczeń ze „Systemu etyki“ Fichtego, dobranych możliwie tak, by w każdem zdaniu było: „narzędzie moralnego prawa“ („Werkzeug des Sittengesetzes“). — A koroną wszystkiego jest to, że Fichte stawia i broni „liberum arbitrium.“ Ponieważ dla Schopenhauera jest ten punkt probierzem, odróżniającym głowy filozoficzne od innych (por. także str. 161 niniejszej rozprawy), więc nie pomija Schopenhauer sposobności wyprowadzenia stąd wniosków odnośnie do Fichtego, a czyni to — swoim sposobem — nie żałując dobitnych wyrażeń. Oberwało się także niemieckiej publiczności, która dopuściła do tego, że taki „pędziwiatr“ („Windbeutel“) staje obok Kanta, ba, że się jego elukubracye stawia nawet ponad filozofię Kanta (Feuerbach), ponad to „opóźnione arcydzieło głębi ludzkiego myślenia.“ Ale potomność zrobi swoje: bo dla prawdziwych zasług jest ona tem, czem dzień ostateczny dla świętych. — Cały ustęp należy do tych, w których Schopenhauer mniej filozofuje, a więcej beszta.
  20. W oryginale jest „pestilenzialisch.“
  21. W oryginale jest: „Philosophaster.“ By ten wyraz oddać w polskiem, urobiłem słowo „filozofarz,“ podobne do szafarz, garbarz, grabarz, rakarz, handlarz i t. d.
  22. „Bacz pilnie kogo polecasz, by ci potem cudze grzechy nie przyniosły wstydu.“
  23. „Głowa lwa, tułów kozy, ogon smoka.“
  24. „Assecla“ lub „assecula“ — człowiek, który się pasożytniczo trzyma potężniejszych od siebie; marny naśladowca.
  25. Nazywa się ono właściwie „Systemem umiejętności“ („System der Wissenschaft,“ Bamberg, 1807). W tem też wydaniu oryginalnem należy je czytać, bo w „operibus omnibus“ miał je trochę wygładzić wydający „assecla.“[24]
  26. „Encyklopädie der philosophischen Wissenschaften im Grundrisse,“ 3 części. Heidelberg, 1817. Hegel został powołany w r. 1816 na profesora uniwersytetu w Heidelbergu i przez całe pierwsze (zimowe) półrocze wykładał encyklopedję, którą następnie wydał w formie książki, jako podręcznik.
  27. W oryginale jest „inficirt“ (inficio).
  28. „Z przesłanek twierdzących w drugiej figurze nic nie wynika.“
  29. W oryginale jest „Accidenzien.“
  30. „Po pazurach poznaje się lwa,“ ale ja muszę „grzecznie“ czy „niegrzecznie“ powiedzieć: „a po uszach osła.“
  31. „Próbkami z fizyki.“
  32. „Abrakadabra“ (z greckiego) znaczy: „czarnoksięzkie zaklęcie,“ także „niedorzeczna gadanina.“
  33. „Szacunek, który się przyjmuje na słowo.“
  34. Schopenhauer ma tu niewątpliwie na myśli berliński okres życia Hegla, od r. 1818—31, gdy wpływ Hegla rzeczywiście tak spotężniał, że objął nie tylko Prusy, lecz także wszystkie uniwersytety niemieckie, zdobywając sobie coraz więcej uczniów, zwolenników i apostołów. Tradycya jego trwa jeszcze po dziś dzień, szczególnie w Berlinie. Przyczynił się do tego także rząd pruski (minister Altenstein), któremu Heglowska „teorya państwa“ bardzo przypadła do smaku, nie tylko z powodu zaszczytnego stanowiska, jakie Hegel wyznaczył Germanom w swojej filozofii historyi, lecz także dlatego, że — przeciw teoryom pojmującym państwo jako „towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń“ — nadał Hegel państwu wyższy charakter, ujmując je jako jeden „moment“ (i to najdoskonalszy) w rozwoju obyczajności i wyprowadzając stąd wnioski, wygodne dla polityki niemieckiej. Organem tej szkoły Heglowskiej były od r. 1827. „Jahrbücher für wissenschaftliche Kritik.“
  35. Locke John, filozof angielski (1632—1704), właściwy twórca teoryi poznania, jako samodzielnej umiejętności. Urodzony we Wrington, studyował filozofię i medycynę, lecz nie praktykował jako lekarz z powodu słabego zdrowia. Stosunkom z Ashley-Shaftesbury’m miał do zawdzięczenia znajomość z najwybitniejszymi mężami współczesnej Anglii. W r. 1689 wydał swoje sławne dzieło „An essay concerning human understanding.“
    Filozofia Locke’a jest badaniem zdolności poznawczej człowieka i wykazuje nasamprzód, że niema wrodzonych idei. Rozum (dusza) jest niezapisaną kartą (tabula rasa, white paper), którą zapisuje dopiero doświadczenie, będące zasadą wszelkiego poznania. Ono dostarcza idei, a powstaje albo przez spostrzeżenie zewnętrznych przedmiotów drogą zmysłów — zmysł zewnętrzny, (wrażenie, senzacya) — albo przez spostrzeżenie przedmiotów wewnętrznych (czynności rozumu) — zmysł wewnętrzny, (namysł, refleksya). Ale: „nihil est in intellectu, quod non fuerit in sensu.“ Z obu tych czynników wypływają wszystkie idee, i są albo pierwotne, albo pochodne, albo pojedyncze, albo złożone. Te ostatnie dają się podzielić na sposoby (modi), substancye i stosunki. Substancya jest czemś nieznanem, jest podłożem wszystkich jakości, wywołanych w nas ideami. Jest ona wynikiem naszego subjektywnego myślenia: przyzwyczajamy się podkładać ją tym jakościom, ale posiada ona mimo to przedmiotową realność, której nie posiadają inne idee złożone. W tym punkcie zatem przyznaje Locke poniekąd pierwszeństwo rozsądkowi człowieka i hegemonię nad światem przedmiotowym, gdyż poza tem jest mu umysł czemś pochodnem wobec materyi.
    Idea przyczyny i skutku powstaje w nas, gdy rozum spostrzega, że jakąś substancyę lub jakość wywołuje czynność innej rzeczy. Locke tłumaczy zatem pojęcie przyczyny psychologicznie. „Przy zmysłowych spostrzeżeniach ciągłej zmiany rzeczy, uważamy,“ — mówi on (Ess. II, R. 26. § 1), — „że jakości i substancye zaczynają istnieć, a mianowicie dzięki należytemu zastosowaniu i działalności innych rzeczy.“ Przyczyną jest „to, co sprawia, że coś innego.... zaczyna być.“
    Dzieła Locke’a obejmują 9 tomów (1853).
  36. Wymienione powyżej: „O rozumie ludzkim“ (An essay).
  37. Ten przekład niemiecki podaję w przekładzie polskim, posługując się także przekładem Schultzego („Reclam,“ tom II. str. 113 i 114). Ustęp, o który tu idzie, znajduje się w 2. tomie wspomnianego dzieła: księga 4. rozdział 20. („o pochwale niesłusznie udzielonej, czyli o błędzie“), § 18 („nie tylu ludzi tkwi w błędzie, jak to sobie zazwyczaj przedstawiamy“).
  38. Słów w klamrze niema w przekładzie Schopenhauera (III. 367).
  39. Słów w klamrze niema w przekładzie Schultzego.
  40. Z greckiego: „nowowierca.“
  41. „Rdzeń armii.“
  42. „Gull“ (słowo angielskie) znaczy: głowacz, głupiec, głupia głowa, „gamoń.“
  43. Helvetius, Claude, Adrien, — materyalistyczny filozof epoki francuzkiego oświecenia (1715—1771. w Paryżu). Reprezentuje ów jej okres, który na podstawie sensualizmu (Voltaire) buduje etykę egoizmu jako własności przyrodzonej człowiekowi i pierwotnej. — W pierwotnej pustce w człowieku tkwi tylko egoizm, żądny zmysłowych uciech, który jako przyrodzony musi być także normą całego postępowania człowieka, uczy Helvetius. Cnoty zaś są tylko zmodyfikowanym i przystosowanym egoizmem. A całe poznanie wypływa tylko z wrażeń zmysłowych: przypadkowe wrażenia świata zewnętrznego zapisują „tabulam rasam“ i od nich zależy wewnętrzny ustrój człowieka.
    Widzimy tu wpływ Locke’a, moralistów angielskich i Hume’a, widzimy sensualizm i — woluntaryzm: ten egoizm jest właściwie żądzą życia (Wille zum Leben). Harmonizuje to doskonale z filozofią Schopenhauera, który również w ten sposób określa egoizm (zob. § 14. „O podstawie etyki;“ „egoizm, t. zn. żądza bytu i dobrobytu,“ — por. przyp. 60). Człowiek, jako uprzedmiotowienie (Objectivation) ślepej woli, — mówi Schopenhauer — pragnącej tylko życia, musi być rdzennie egoistyczny. Wynika to z metafizycznej natury woli, która jest tylko jedną, a w każdym człowieku zawartą niepodzielnie. Jako Ευ και παυ, nie może się dać zniszczyć: bo gdyby jeden człowiek zginął zupełnie, musiałby zginąć cały świat. A wola chce świata. Dlatego też jest egoizm tak silny w każdym człowieku. Za jego pomocą wola broni siebie samej przed zagładą. Jest to instynkt samozachowawczy woli. Możliwem jest jedynie zaprzeczenie jej, z którego więc wynika przeciwstawienie egoizmowi altruizmu i etyki litości (Moral des Mitleids). Lecz jest to już rzeczą zbawienia. — Dwa główne dzieła Helvetiusa: „De l’esprit“ (najlepsze, wyszło w r. 1758, spalone na żądanie duchowieństwa w r. 1759) i „De l’homme....“. 14 tomów jego dzieł wyszło w Paryżu w r. 1796.
  44. „Stopień rozumu potrzebny, by się nam podobać, jest dość ścisłą miarą rozumu, który posiadamy.“
  45. Voltaire, François, Marie, Arouet de, — pisarz, poeta i filozof francuzki (1694 — 1778), żył niejaki czas w Anglii, gdzie poznał filozofię angielską, którą następnie przeniósł (szczególnie Locke’a i sensualizm) do Francyi (Lettres sur les Anglais, 1734. Paris). Z powodu swoich pism, skierowanych przeciw tradycyonalnym powagom, tak kościoła jak i literatury, kilkakrotnie wygnany, bawił u Markizy du Châtelet w Cirey, na dworze Fryderyka Wielkiego w Poczdamie i w Ferney (koło Genewy), gdzie umarł 1778. Dzieła: „Métaphysique de Newton,“ 1740 (którego dzieła przetłumaczył, objaśnił i rozpowszechnił we Francyi), „Eléments de la philosophie de Newton...“ 1741. „Le philosophe ignorant,“ 1767. „Reponse au systeme de la nature,“ 1777. i w i. Prócz tego prace poetyckie i historyczne, bardzo liczne. — Voltaire wywarł ogromny wpływ na współczesne życie umysłowe Francyi, był jedną z najpotężniejszych moralnych sprężyn, które wydały rewolucyę francuzką. Jako filozof deista, przeciwnik zarówno ateizmu jak ortodoksyzmu, opiera się na filozofii przyrody Newtona, na empiryzmie Locke’a i etyce Shaftesbury’ego.
  46. „Przychylność, którą trwonimy, darząc nią dzieła złe, jest dla rozwoju umysłu tak samo szkodliwą, jak namiętne występywanie przeciw dziełom dobrym.“
  47. Przekład ten podaję również w przekładzie polskim, pozwalając sobie jednak na pewną wolność, gdyż nie idzie tu o rzeczy filozoficznie ścisłe.
  48. Baltazar Gracian, pisarz hiszpański, Jezuita (1601—1658). Satyryk, w szkole pisarskiej i w stylu następca satyryka Quovedo, którego satyryczność doprowadza aż do pesymizmu, dzięki czemu staje się sympatycznym Schopenhauerowi. Jego dzieła główne: „Criticon,“ „Agudeza y Arte de Ingenio“ (rodzaj „Ars rethorica“), „Oraculo manual.“ (przełożone przez Schopenhauera p. n. „Handorakel“ zob. 1. tom „Sch’s handschriftlicher Nachlass,“ hrg. von E. Grisebach, Reclam), „El héroe,“ „El discreto,“ i i.
  49. „Prawda rodzi Nienawiść.“
  50. Są nimi: Kritilo, ojciec i Andrenio, syn. Odgadywaczem jest „Desengaño,“ t. j. Rozczarowanie: jest on drugim synem Prawdy, której pierworodnym jest Nienawiść: „veritas odium parit.“[49]
  51. „Agudeza“ (po hiszpańsku) — subtelnostka.
  52. Ma on na myśli Herkulesa, o którym mówi P. II cz. 2 p. 133 (a także w „Agudeza[51] y arte“ Disc. 19, i również w „Discreto“ p. 398) że z jego języka wychodziły łańcuszki trzymające innych za uszy na uwięzi. Mięsza go jednak (wprowadzony w błąd jednem godłem Alcyatusa) z Merkurym, którego jako boga krasomówstwa tak przedstawiano.
  53. Zoilos. grecki gramatyk z Amphipolis, który żył około r. 270 po Chr. Na uwagę zasługują jego złośliwe krytyki, szczególnie te, które dotyczą Homera.
  54. Arystarchos z Samothrake, żył około r. 150. przed Chr. w Aleksandryi. Najsławniejszy ówczesny krytyk grecki. Miał własną szkołę. Zasłużył się wydaniem tekstów Homera, w ich teraźniejszej postaci. Umarł dobrowolnie śmiercią głodową.
  55. Nazywają się właściwie Jahrbücher für wissenschaftliche Kritik.“ Zob. przypisek 30.
  56. Wyrazy Hegla w gazecie Heglowskiej, vulgo w „Rocznikach literatury naukowej“ („Jahrbücher der wissenschaftlichen Literatur“[55] 1827. № 77.) W oryginale jest tylko: profundidades y sentencias.
  57. „Baccalaureus“ (z łaciny) — taki, któremu najbliżej do osiągnięcia stopnia doktorskiego.
  58. „Tekst nieautentyczny w klamry ujęty.“
  59. Lectio spuria, uncis inclusa[58].
  60. Ortograficzna gra wyrazów z „gescheidt“ „gi escheut,“ nie dająca się w polskiem oddać.
  61. Schopenhauer umieszcza następujący dopisek do tego miejsca: Powinno się pisać „gescheut,“ a nie „gescheidt:“ etymologia tego słowa opiera się na myśli, którą Chamfort bardzo pięknie wyraził tak: „l’écriture a dit que le commencement de la sagesse était la crainte de Dieu; moi, je crois, que c’est la crainte des hommes.“ („Pismo Święte powiedziało, że mądrości dała początek bojaźń Boga, ale ja sądzę, że bojaźń ludzi.“)
  62. W oryginale: „ein Gescheuter.“ Zob. poprzedni przyp.
  63. Dwaj giganci, którzy powstali z krwi Uranosa przeciw Jowiszowi i jego gromom, by pomścić Tytanów.
  64. Z greckiego: „karzeł.“ „Πυγμαιοι“ naród Karłów, który według opowiadań Greków, mieszkał nad brzegami Oceanu, następnie u źródła Nilu, gdzie walczył z żórawiami.
  65. Złote monety.
  66. Z greckiego: hymny pochwalne.
  67. Opiewał Henryka IV. Patrz, „Criticon,“ P. III. Cris. 12, p. 376.
  68. Synon, jeden z Greków oblegających Troję. Swojemi kłamstwami umożliwił wprowadzenie do Troji drewnianego konia, w którym się schowali greccy wojownicy i którego Trojanie wprowadzili do miasta oszukani przez Synona.
  69. Orzeczenie swoje ogłosiła jednak dodatkowo, t. zn. po ukazaniu się niniejszej „Etyki“ i niniejszego strofowania. Kazała je mianowicie przedrukować w „Intelligenzblatt der Halle’schen Litteraturzeitung, listopad, 1840 r. № 59), a również w „Jena’sche Literatur-Zeitung“ (w tym samym miesiącu), — w listopadzie więc ogłosiła to, co rozstrzygnęła w styczniu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Schopenhauer i tłumacza: Adam Stögbauer.