<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Omyłka
Podtytuł Obrazek miejski
Pochodzenie „Kalendarz Lubelski Na Rok Zwyczajny 1877“
Wydawca Wł. Kossakowski
Data wyd. 1877
Druk Wł. Kossakowski
Miejsce wyd. Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Był Michaś wieczorem w ogrodzie i myśląc o tak zwanych niebieskich migdałach zaciągał się papierosem, gdy w tem szelest dwóch mocno wykrochmalonych spódniczek zwrócił jego uwagę. Przechodziły dwie siostry jednakowo ubrane, podobne do siebie jak dwie krople wody, lub dwie świeżo z drzewa zerwane wisienki.
Michaś był oczarowany. Doznał dziwnego wrażenia, i zdawało mu się, że fatalność wiąże jego losy do tych czarujących istotek. Uczeni prawią coś o magnetyzmie i elektryczności, Michaś mówił później, że poznał jedno i drugie.
Zerwał się na równe nogi i podążył za niemi. Odtąd przestał zbijać bąki, a zaczął zbijać obcasy włócząc się jak cień nie odstępny za dwoma siostrami, dotąd chodził za niemi, aż wreszcie wypatrzył szczęśliwą kamienicę, w której raczyły mieszkać te fertyczne i miłe osóbki.
Szczęście chciało, że na bramie tejże kamienicy wywieszoną była karta z napisem „Rużne lokale do wynajencia zaras i ot kfartału“, i że pomiędzy temi rużnemi lokalami znalazł się w oficynie pokoik dość szczupły jako mieszkanie, ale aż nadto obszerny jako skład Michasiowych ruchomości, składających się z cybucha, żelaznego łóżeczka i angielskiej gitary bez strun.
Michaś porozumiał się z panem rządcą i już na drugi dzień stał się sąsiadem zachwycających sąsiadek.
Był szczęśliwy.
Dni schodziły mu na obserwacjach — widział jak wchodziły, jak wychodziły, mógł włóczyć się za niemi po ulicach, oddychać tem samem co one powietrzem. Tak — Michaś kochał jedną z tych brunetek.
Nie umiał jednak dokładnie zdać sobie sprawy z tego, która właściwie jest wyłącznym jego marzeń przedmiotem, ale kochał miłością platoniczną, jak Abelard Heloizę. Cóż dziwnego, że Michaś pragnął się dowiedzieć kto są te dwie siostrzyczki. Widywał je jak wchodziły na schody, a nieraz z okna na pierwszem piętrze pokazywały ładne swoje buziaki. Gdyby Michaś zwracał więcej uwagi na wszystkich lokatorów tego domu, musiałby zauważyć również w oknach pierwszego piętra dwie dobrze zwiędłe piękności, nie kwitnące, ale raczej okwitłe, i nie tak powabne jak chude.
— Słuchajcie no Mateuszu, mówił Michaś wsuwając wytartą dziesiątkę pomiędzy spracowane palce odźwiernego, słuchajcie Mateuszu, kto mieszka tutaj na pierwszem piętrze?
— To niby przez urazy w tych oknach, proszę wielmożnego pana, rzekł Mateusz wskazując miotłą w stronę, dokąd wyrywało się serce Michasia.
— Tak, tak, na pierwszem piętrze...
— A to z przeproszeniem pana, mieszka pan senator, tylko że zabaczyłem jak się nazywa.
— I ma dwie córki?
— A dyć ma dwie paniska zawdy wyświkowane, jak nieprzymierzając....
Ale już nie słyszał Michaś do czego gadatliwy Mateusz przymierzył śliczne sąsiadki, gdyż jednym susem wpadł do swego pokoiku, schwycił się oburącz za głowę, a padłszy jak długi na łóżko, drżącym ze wzruszenia głosem zawołał:
— Senatorówny!!!
I wlepił oczy w sufit, na którym ręka artysty z pomocą kartonu i pędzla wymalowała sfinksa. Michaś nie widział wcale tego sfinksa, tylko piękną senatorównę, teścia senatora protekcję, zaszczyty i przyszłość bogatą pełną dostatków i szczęścia.
— Senatorówna! mówił, i dla czegóżby nie! wszak jestem młody, przystojny, pełen nadziei, jestem pomocnikiem referenta!!!
Porwał za kapelusz i wybiegł na miasto.
Michaś miał wujaszka. Wujaszek ten jak wszyscy wujaszkowie na tym świecie, obdarzał siostrzeńca naukami moralnemi w dozie alopatycznej i gotówką w dozie homeopatycznej. Zwierzył się tedy Michaś wujaszkowi z tajemnic swego serca, i łatwo sobie wyobrazić można radość Michasia, gdy szanowny wujcio oświadczył, że zna osobiście pana senatora.
— Tylko zdaje mi się, mówił, że te córeczki nie są pierwszej młodości.
— Ależ wuju zapewniam cię, że młodsze od wiosny, świeższe od poranku.
— I nie powiem, żeby były tak piękne.
— Wuju nie bluźnij!
— Zresztą, to jest rzecz gustu, przyjdź jutro do ogrodu tam się spotkamy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.