Ostatni Mohikanin/Rozdział V

Brak odpowiedniego argumentu w szablonie!

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Ostatni Mohikanin
Wydawca Księgarnia J. Przeworskiego
Data wyd. 1934
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Last of the Mohicans
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział V
RATUNEK

Zbliżywszy się do wojowników, rozkazał Mangua Heywardowi, aby pomógł obu młodym kobietom dosiąść koni, co major wykorzystał, szepnąwszy im do ucha kilka pocieszających słów. Przebiegły Lis dał znak do wymarszu i cała kawalkada ruszyła w drogę. Dunkan i nauczyciel śpiewu musieli iść pieszo razem z indjaninem. Magua kroczył na czele pochodu. W głębokiem milczeniu szli wszyscy przez las i tylko od czasu do czasu z ust Gamuta wyrywało się głębokie i ciężkie westchnienie, albo też dawał się słyszeć szept majora, który obu dziewczętom dodawał otuchy. Przebiegły Lis prowadził karawanę w kierunku przeciwnym do obu fortów i major stracił nadzieję na skuteczność swych pertraktacji. Jedynie Kora pamiętała o słowach Sokolego Oka, powiedzianych przy pożegnaniu, aby znaczyć drogę przebywaną, starając się pozostawić na niej pewne ślady. Nieraz przeto wyciągała dłoń, aby nadłamać gałązkę krzewu, ale ponure spojrzenie eskortującego ją dzikiego powstrzymywało ją stale. W pewnej chwili udało się jej jednak złamać gałązkę krzewu przydrożnego, ale huron skoczył natychmiast ku temu krzewowi i połamał na nim tyle gałązek, że wyglądało to tak, jak gdyby tędy przeszło dzikie zwierzę; jednocześnie spojrzał na dziewczynę gniewnie i znacząco położył rękę na tomahawku. Próba upuszczenia rękawiczki nie powiodła się również, a groźna postawa eskorty zmusiła dziewczynę do zaniechania dalszych wysiłków.
Magua kroczył ku swemu celowi bez słowa i bez oglądania się za siebie. Za kompas służyło mu jedynie słońce. Tylko zrzadka zamieniał kilka słów ze swoimi towarzyszami, przedsiębiorąc wszelkie środki ostrożności i zacierając starannie ślady. Wędrówka trwała już kilka godzin i wreszcie gromadka dotarła do wzgórza, którego zbocza były takie strome, że siostry musiały zsiąść z koni, gdyż zwierzęta nie byłyby w stanie wdrapać się na nie z jeźdźcami na grzbiecie. Gdy wszyscy znaleźli się na wzgórzu, na którego szczycie rosły zrzadka samotne drzewa, Magua rzucił się natychmiast na ziemię, aby odpocząć po długiej wędrówce. Jeńcom kazano się położyć w cieniu drzewa, aby także odpoczęli i spożyli posiłek. Indjanie podzielili się kawałkami mięsa jelenia, upolowanego po drodze, i zabrali się do spożywania tego posiłku na surowo. W tej brutalnej uczcie nie uczestniczył Magua, siedząc samotnie na uboczu.
Major, dręczony niepewnością sytuacji, zbliżył się znowu do Magui, aby dowiedzieć się czegokolwiek o jego zamiarach. Ale w oczach hurona wyczytał tyle nienawiści, że zadrżał na myśl o tem, co czeka ich wszystkich.
— Idź do ciemnowłosej córki pułkownika Munro i powiedz jej, że Magua chce z nią porozmawiać — rzekł wreszcie huron.
Heyward, któremu nie pozostało nic innego do zrobienia, usłuchał, prosząc Korę, by starała się wpłynąć na dzikiego, aby zwrócił im wolność, wzamian za bogaty okup.
Gdy Kora zbliżyła się do Przebiegłego Lisa, ten podniósł się powoli i przez minutę stał milcząc. Potem skinął na Heywarda, aby się oddalił. Wahając się i ociągając, uczynił oficer zadość wezwaniu dzikiego.
— Cóż takiego Przebiegły Lis ma do powiedzenia córce pułkownika Munro — zapytała Kora, aby przerwać milczenie.
— Gdy Magua chadzał jeszcze ścieżkami wojny z mohawkami — zaczął Przebiegły Lis — wtedy stary wódz, twój ojciec, był wielkim wodzem naszych wojowników. Mówił on do mohawków: uczyńcie to lub tamto i wszyscy go słuchali. Wydał on takie prawo, według którego indjaninowi, który napił się wody ognistej, nie wolno było wejść do jego płócienego wigwamu. Magua otworzył usta jak głupiec i pił ognistą wodę, a gorący napój zapędził go do mieszkania Munro. I cóż uczyniła siwa głowa? Niechże powie jego córka sama.
— Nie zapomniał o prawie i skazał Maguę na sprawiedliwą karę — odpowiedziała bez trwogi dziewczyna.
— Na sprawiedliwą karę! — wybuchnął indjanin, spoglądając na Korę okiem pełnem nienawiści.
— Blade twarze nauczyły Maguę pić wodę ognistą, a potem ukarały go za to, że się jej napił. Czy to jest sprawiedliwość? Wódz huronów został przywiązany przez białych wojowników do pala i obity kijami jak pies. Tego Magua nie zapomni nigdy.
— Magua jest szlachetnym wodzem — odparła Kora. — Co winien uczynić mój ojciec, aby niesprawiedliwość jaką mu wyrządził wynagrodzić? Major Heyward powiedział ci już, że...
Magua ruchem głowy dał znać, że nic sobie nie robi z tego, co mówił major i z tego, co mówi doń Kora.
— A czegóż pragniesz za przywrócenie nam wolności? — zapytała Kora po długiej chwili milczenia.
— Słuchaj, teraz będzie mówił Magua. Gdy opuścił on swój lud, to żonę jego dano innemu wodzowi. Teraz znowu jest przyjacielem huronów i powróci do grobów swego plemienia nad brzegiem jeziora. Niechże córka angielskiego wodza idzie za nim i zamieszka w jego wigwamie, a wtedy inne blade twarze uzyskają wolność!
— Cóż miałby z tego Magua? — odpowiedziała Kora, starając się panować nad sobą. — Cóż przyszłoby mu z niekochanej kobiety, która nie należy do jego ludu i której twarz jest innej barwy? Lepiej Magua zrobi, jeśli weźmie pieniądze od Munra i kupi sobie za nie serce dziewczyny hurońskiej.
Ponura zaciekłość wyraziła się w rysach twarzy dzikusa, gdy zaczął mówić.
— Kiedy kijami raniono plecy hurona — odpowiedział Magua z szatańskim wyrazem twarzy — wówczas wiedział on już dobrze, skąd weźmie sobie żonę, aby zemścić się za swoją zniewagę. Córka pułkownika Munro będzie nosić mu wodę, mleć ziarno i krzątać koło jego ogniska. Ciało siwej głowy spoczywać będzie pod osłoną armat, ale serce wydane będzie na łup zemsty Magui.
— Potworze! — zawołała Kora zapominając o ostrożności. — Tylko szatan mógłby wymyślić taką zemstę. Ale spotka cię wielki zawód. Córka pułkownika Munro gardzi tobą i będzie umiała pokrzyżować nikczemny plan.
Przebiegły Lis tłumiąc wściekłość dał jej znak aby się oddaliła, zwracając się sam do grupy huronów, z którymi odbył krótką naradę. Kora wróciła pobladła między towarzyszy niedoli, którzy wyczekiwali na nią z wzrastającym niepokojem i zarzucili ją gradem pytań. Dziewczyna rzuciła się ku Alicji i tuląc ją w objęciach, zawołała:
— Nie pytajcie mnie o nic. Los nasz wyczytacie na twarzach tych potworów.
Wyraz twarzy dzikusów i ich gesty, świadczyły wymownie o tem, że Magua bez wielkiego trudu zdołał rozbudzić w nich najniższe instynkty i krwiożercze namiętności. Gdy przestał mówić, czerwonoskórzy wydali przeraźliwy okrzyk, rzucili się na jeńców, aby ich obezwładnić i spętać. Major bronił się rozpaczliwie, ale przemoc wzięła górę nad bezbronnymi. Gdy Heyward ocknął się ze stanu omroczenia w jakim się znajdował po walce, ujrzał, że jest przywiązany do pnia jednego z drzew. Po prawej stronie stała Kora, po lewej Alicja, obie przywiązane do sosen. Dzicy gromadzili suche drzewo, potrzebne do rozniecenia ognia dla dręczenia jeńców. Niektórzy z czerwonoskórych zaostrzali łuczywa, które płonąc, miały być wbijane w ciało torturowanych. Korony dwóch drzew przegięto ku sobie, aby na nich zawiesić za ręce majora. Podczas tych straszliwych przygotowań Magua podszedł do Kory.
— Cóż powie teraz córka pułkownika Munro? — spytał drwiąco. — Była zbyt dobra dla wigwamu Przebiegłego Lisa; a teraz będzie się poniewierać na tem tu wzgórzu i będzie pożarta przez wilki, a skalp jej zawiśnie u pasa Magui. Albo może mam odesłać żółtowłosą, której żal jest umierać, do jej ojca, a ty pójdziesz z Maguą nad wielkie jeziora, by nosić mu wodę i mleć ziarna? Chcesz zostać żoną Magui?
Kora z obrzydzeniem odwróciła się od mówiącego.
— Cóż ci proponuje kochana siostro? — zapytała drżąca Alicja — Czy nie mówił o odesłaniu mnie do ojca?
Długo Kora nie mogła przezwyciężyć się, aby powiedzieć siostrze całą prawdę, ale wreszcie zdecydowała się na to.
— Alicjo — rzekła — Magua chce nam darować życie i gotów jest przystać na to, abyś ty razem z Dunkanem wróciła do ojca, jeśli ja zgodzę się pójść razem z nim do wsi hurońskiej i zostać jego żoną. Powiedz siostro, i ty majorze, czy chcecie otrzymać wolność na takich warunkach? Macie prawo rozporządzać mną.
— Śmierć jest lepsza od hańby! — zawołał major.
— Tak, droga siostro — odrzekła po pewnej chwili Alicja — lepiej będzie, gdy umrzemy razem, tak jak razem żyłyśmy.
— To umieraj! — krzyknął wściekły Magua i tomahawkiem rzucił w młodszą siostrę. Śmiercionośne narzędzie przeleciało nad złotowłosą główką dziewczęcia, ale siekiera odcięła jej tylko pukiel włosów wbijając się w pień drzewa. Widok tego okrucieństwa napełnił serce Heywarda nieopisaną wściekłością. Zdobywając się na najwyższy wysiłek, stargał więzy, któremi był przywiązany do drzewa i skoczył do najbliższego napastnika, który właśnie przygotowywał się do rzutu tomahawkiem. Obaj przeciwnicy w śmiertelnej walce upadli na ziemię. Dziki miał przewagę nad majorem, gdyż skóra jego była pokryta tłuszczem i major nie mógł go chwycić. Już czerwonoskóry wzniósł swój nóż, aby zadać nim śmiertelny cios oficerowi, gdy wtem huknął strzał, dzikus wypuścił z ręki nóż, twarz jego przybrała wyraz zdziwienia i za chwilę, legł martwy na ziemi.
W pierwszej chwili huroni stanęli jak wryci, ale zaraz potem niby z jednych ust wydarł się zgodny okrzyk: „Długa Strzelba! Długa Strzelba!“, gdyż jedynie Sokole Oko mógł pozwolić sobie na podobnie ryzykowny strzał. Jakby w odpowiedzi na to wołanie z gąszczu wyskoczył Sokole Oko z odzyskaną długą strzelbą, bijąc kolbą niby maczugą. Ale szybciej, od niego wyłoniła się z głębi krzaków ciemna postać i wywijając nożem i tomahawkiem, rzuciła się pomiędzy huronów, aby własnem ciałem osłonić Korę. Za nim pośpieszył, okropnie pomalowany, ciemny wojownik. „Rączy Jeleń! Wielki Wąż!“ — rozlegały się okrzyki zaskoczonych huronów. Jedyny Magua zdobył się na okrzyk wojenny i z dobytym nożem rzucił się na Czingaszguka, który oczekiwał tej napaści. Było to jakby znakiem do ogólnej walki. Nikt nie miał broni palnej i walka zawrzała na noże i tomahawki. Unkas rozpłatał tomahawkiem głowę pierwszego hurona, który nawinął mu się pod rękę. Major wyrwał tomahawk Magui z drzewa i cisnął go w nadbiegającego czerwonoskórego, trafiając go w czoło i w zapale rzucił się do walki z gołemi rękoma; schwytał nawet przeciwnika, ale byłby padł ofiarą jego noża, gdyby w chwili decydującej Sokole Oko nie pośpieszył mu z pomocą i kolbą swej strzelby nie roztrzaskał głowy dzikiego.
Gdy Unkas powalił pierwszego przeciwnika, jął się rozglądać wkoło niby głodny lew szukając dalszych ofiar. Piąty huron, który narazie nie znalazł żadnego przeciwnika, rzucił właśnie w szatańskiej mściwości swój tomahawk w Korę. Straszna broń skaleczyła ramię dziewczyny, ale jednocześnie przecięła więzy, któremi była przywiązana do drzewa; Kora rzuciła się na pierś siostry, starając się co rychlej rozwiązać jej pęta. W tej jednak chwili krwiożerczy huron schwycił ją za włosy, omotał je dokoła ręki, rzucił dziewczynę na kolana przed sobą i podniósł wgórę nóż do skalpowania. Jak tygrys rzucił się Unkas na dzikiego, porwał go z ogromną siłą, rzucił o ziemię i walcząc z nim, zwalił się na niego. Walkę, która się właśnie rozpoczynała, a która mogła skończyć się dla Unkasa fatalnie, rozstrzygnęła kolba Sokolego Oka i tomahawk Heywarda, które zwaliły się na napastnika jednocześnie, podczas gdy Unkas wbił mu prawie w tej samej chwili swój ostry nóż w serce.
Jeszcze tylko walczyli ze sobą Przebiegły Lis i Wielki Wąż, a walka ich była nieubłagana. Obu walczących otaczała chmura kurzu, gdyż zapaśnicy niby dwa węże tarzali się po ziemi z niesłychaną szybkością, przerzucając się z miejsca na miejsce. Daremnie Unkas podnosił swój nóż a Sokole Oko kolbę swej strzelby. Splątane ciała wiły się tak szybko po ziemi, że niepodobna było odróżnić jednego od drugiego, w otaczającej ich kurzawie. Wreszcie udało się Czingaszgukowi uderzyć przeciwnika nożem. Magua rozwarł ramiona i padł bezwładny na ziemię. Mohikanin zerwał się z głośnym okrzykiem triumfu, któremu towarzyszyły wiwaty Unkasa i Sokolego Oka.
— Brawo, delawarowie! — zawołał uradowany strzelec. — Jeszcze tylko porządne uderzenie kolbą w łeb tego gada, abyśmy mieli pewność, że łotr nie wstanie nigdy.
Ale zanim mógł wykonać swój zamiar, Magua zerwał się na równe nogi i rzucił do ucieczki po zboczu wzgórza, z którego zbiegał niby strzała, i znikł w gąszczu, goniony zaciekle przez mohikanów.
— Tego można się było spodziewać po nim — zawołał strzelec, ochłonąwszy ze swego zdumienia. — Łotr i oszust zawsze takim zostanie.
Powiedziawszy to, wezwał delawarów do zaniechania pogoni przeciągłym gwizdem. — Niech sobie ucieka — rzekł — jest bezbronny i ranny, znajduje się zaś dość daleko od swoich przyjaciół francuzów, więc nie będzie nam mógł zaszkodzić.
Czingaszguk i Unkas zgodzili się z wywodami strzelca i podczas gdy pierwszy zbierał skalpy powalonych nieprzyjaciół, syn jego i major uwalniali z więzów Alicję i nauczyciela śpiewu. Młoda dziewczyna padła na kolana, żarliwą modlitwą dziękując Bogu za cudowne ocalenie od niechybnej śmierci, a Gamut śpiewał na całe gardło pieśń chwały.
Śród broni ukrytej w gąszczu leśnym przez huronów, Czingaszguk i Unkas odnaleźli swoje strzelby. Zresztą strzelb było tyle, że wystarczyło ich na uzbrojenie majora oraz nauczyciela śpiewu.
Wybawieni i wybawcy zeszli w dolinę. Tutaj dopomożono siostrom wsiąść na konie, które tymczasem pasły się spokojnie i niebawem miejsce straszliwych przeżyć i bezprzykładnej walki znajdowało się daleko. Po długim i męczącym marszu wędrowcy zatrzymali się dla wypoczynku nad źródłem leśnem, które dobrze było znane myśliwym. Rozniecono ogień i zabrano się do pieczenia dziczyzny, którą Sokole Oko zabrał z miejsca walk. Podczas przygotowań do wieczerzy opowiedział strzelec jak się stało, że w chwili największego niebezpieczeństwa mógł razem z mohikanami przyjść z pomocą jeńcom.
Zamiast śpieszyć do fortu Edwarda, opowiadał strzelec, aby sprowadzić pomoc, przeczuli oni niebezpieczeństwo, zagrażające ich towarzyszom i postanowili pozostać w pobliżu wyspy, śledząc ruchy huronów. Widząc odjazd karawany, Sokole Oko wraz z mohikanami podążył jej śladem i w chwili, gdy Magua szykował się do wykonania okrutnej zemsty, odnalazł swą broń i mógł wyzwolić jeńców.
— Dzięki tylko waszemu poświęceniu i odwadze uniknęliśmy niechybnej śmierci — powiedział major, wyciągając dłoń do strzelca. — Bez waszej pomocy zginęlibyśmy marnie z rąk dzikich!
— Nie mówmy o tem — odpowiedział szlachetny strzelec. — Jestem pewny, że na naszem miejscu postąpilibyście podobnie.