Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Bettina

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BETTINA.

Bóg jeden wie, co czasem ludzi razem sprowadza. Gdyby mi się często krew nosem nie puszczała, kiedy jeszcze byłem dzieckiem, nigdybym nie był ujrzał Bettiny, owej Bettiny, która natchnęła mnie pierwszą w mem życiu, miłostką. Owe krwotoki nosa wysiliły moje ciało jeszcze nie rozwinięte do tego stopnia, że nie mogłem się niczem zająć i wyglądałem jak matołek. Babka zawiodła mnie do jakiejś znachorki z Murano, lecz jej zażegnawania choroby nie zdały się na nic. Moja matka i mój opiekun, pan Grimani poszli za radą pewnego lekarza, który doradzał zmianę powietrza. Wyjechałem więc do Padwy i zamieszkałem w domu jakiejś Słowaczki, do której czułem wstręt, chociaż nie miałem wówczas jeszcze pojęcia o piękności ani też o grzeczności. Toby była jednak rzecz najmniejsza. Nocami bowiem pożerały mnie żywcem owady, a ponieważ powietrze Padwy obudziło we mnie apetyt, którego nie mogła zaspokoić kuchnia Słowaczki, schudłem więc niepospolicie. Czasem, zdobywałem sobie jedzenia do syta, na rozbójniczych wyprawach, gospodyni moja zaś wpadała w rozpacz, bo nie mogła przychwycić złodzieja. Także mój urząd cenzora szkolnego oddawał mi usługi. Na ów urząd pasowała mnie moja pilność i mój zasób wiadomości, obowiązki cenzora zaś streszczały się w poprawianiu zadań trzydziestu mych kolegów. Oddawałem je potem, nagradzając należnym stopniem. Żarłoctwo moje znalazło tu pole właściwe, wyzyskiwałem bowiem leniuchów tak sprawnie, że pilniejsi uczniowie oburzeni, przedłożyli tę sprawę nauczycielowi. Śledztwo wykryło nędzę mego utrzymania. Nauczyciel, bardzo mi życzliwy wymógł u matki, że zabrała mnie z domu Słowaczki, a umieściła u mego orędownika. Ach! dobry, miły ksiądz doktor Gozzi! Kochał mnie nad wyraz, obdarzał tak tkliwem przywiązaniem, że do pół roku opuścili go wszyscy uczniowie. Postanowił wówczas założyć kolegium, uskutecznił swój zamiar dopiero za dwa lata, tymczasem poświęcił się mojej nauce, oddając mi cały zasób swych wiadomości. Nauczyłem się także grać na skrzypcach. Kunszt ów, kiedyś później wydobył mnie z wielkiej biedy. Gdy w dwa lata potem, było to w poście, roku tysiąc siedmset trzydziestego szóstego, odwiedziłem mą matkę w towarzystwie profesora Gozzi, zadziwiłem wszystkich moimi talentami i mą nauką, ba! nawet wzbudziłem podziw. Doktor zaś, cieszył się jak dziecko, gdy mu przypisywano ową szczęśliwą metamorfozę wrzekomo upośledzonego dziecka, w tak zajmującego chłopaka.
Tylko peruka płowej barwy ocieniająca moją twarz śniadą o czarnych oczach i brwiach, bardzo się nie podobała mojej matce. Spytała doktora, dlaczego ją noszę? Gdy on odpowiedział, iż peruka ułatwia ogromnie utrzymanie mnie w schludności, a jestto zadaniem jego siostry, powstały śmiechy, które się jeszcze wzmogły, kiedy powiedziałem, że Bettina jest najpiękniejszą dziewczyną z całej dzielnicy i że ma lat czternaście. Na to, moja matka przyrzekła dziewczęciu piękny podarunek, jeżeli zabiorą mi perukę. Dobry Gozzi przyrzekł, iż to się stanie niezawodnie. Tak, Bettina była zachwycająca, wesoła i zawzięcie czytała książki. Chmurzyli się na nią jej rodzice, bo za często ukazywała się w oknie, brat zaś, za ową namiętność czytania. Podobała mi się odrazu, chociaż niewiedziałem dlaczego, ona to pierwsza rozpłomieniła moje serce tak silnie, że nie znałem i później gorętszych płomieni. Pięć łokci jedwabnej materji, tuzin rękawiczek, podarunek mojej matki dla dzieweczki, skłonił ją ku mnie, zajęła się memi włosami tak gorliwie — że ani za pół roku nie mogłem zdjąć peruki. Czesała mnie codziennie, często i w łóżku, gdyż, jak mówiła, nie miała czasu czekać, aż wstanę. Obmywała mi twarz, szyję, piersi i darzyła pieszczotami, które mnie podrażniały. Byłem młodszy od niej o trzy lata, to mnie przygnębiało, nie mogłem bowiem, wierzyć aby mnie naprawdę kochała. Kiedy dotykała mego ciała, mówiąc że tyję, płonąłem, nie okazując jednak niczem mego wzburzenia. Pocałunki jej mieszały mnie, później pozbyłem się tej nieśmiałości i całowałem ją z zapałem.
W jesieni przyjechało do doktora trzech nowych pupilów. Jeden z nich, piętnastoletni młodzieniaszek wkrótce wcale się spoufalił z Bettiną. Zauważyłem to wkrótce, a spostrzeżenie to natchnęło mnie pewnym rodzajem szlachetnej pogardy. Cordiani, syn dzierżawcy bez kultury umysłowej ni obyczajowej, nie mógł się mierzyć ze mną. Pierwszeństwo chyba zapewniał mu wiek dojrzalszy. Bettina zauważyła niebawem jakąś zmianę we mnie. Bo kiedy obsypywała mnie pocałunkami, czesząc mnie w łóżku, odtrącałem jej pieszczotliwe ręce. Wtedy podrażniona zawołała, że jestem zazdrosny o Cordianiego i oddaliła się śmiejąc się. W duszy uniosła mściwy zamiar, chciała ukarać moje zuchwalstwo.
Pewnego dnia przyniosła mi parę białych pończoch, powiedziała, że zrobiła je dla mnie umyślnie i że sama musi je przymierzyć. Przy owem przymierzaniu zauważyła, że mam brudne nogi, nie pytając o pozwolenie, poczęła je myć. Wstydziłem się okazać moje zmieszanie i nie sprzeciwiałem się. Bettina siadła na mojem łóżku i zapał swój o moją schludność posunęła zbyt daleko. Gorliwość jej sprawiła mi taką rozkosz, że nie chciałem jej przerywać. Potem popadliśmy w czułe usposobienie i przeprosiliśmy się. Bettina oddaliła się zadowolona, ja zaś pogrążałem się w przykrych rozmyślaniach. Zdawało mi się, żem zbeszcześcił Bettinę, żem nadużył zaufania jej rodziny, że popełniłem zbrodnię, którą tylko małżeństwem mogę okupić. Smutek oplątał mi duszę, który powiększył się jeszcze, bo Bettina nie przychodziła już do mego pokoju. Myślałem, że powstrzymuje ją wstyd, postanowiłem więc napisać, do niej list, aby ukoić jej skrupuły. List ów wydał mi się arcydziełem, zdolnem natchnąć Bettinę miłością i wynieść mnie ponad Cordianiego. Nie wyobrażałem sobie zresztą, aby się mogła wahać pomiędzy nim a mną.
Niedługo po odebraniu listu, Bettina powiedziała mi, że przyjdzie pojutrze do mnie. Lecz oczekiwałem jej daremnie, co mnie bardzo podrażniło. Przy obiedzie, ku wielkiemu mojemu zdumieniu, zapytała mię Bettina, czy nie miałbym ochoty przebrać się za dziewczynkę i pójść w takiem przebraniu na bal do naszego sąsiada. Ona postara się o sukienkę i sama mi ją przymierzy. Wszyscy przyklasnęli tej myśli i ja się zgodziłem udawać dziewczynkę. Uważałem to jako dobrą sposobność, abyśmy wyrówrnali nasze nieporozumienia. Chciałem żyć odtąd w przyjaźni z Bettiną, unikając niespodzianek zmysłowych. Niespodziewane zdarzenie jednak, które twórcą istnej tragikomedii się stało, zniweczyło piękne zamiary.
Siary, zamożny krewny doktora Gozzi, mieszkający na wsi, przysłał pewnego dnia powóz po doktora, z prośbą, aby nie zwlekając przyjechał zaraz ze swym ojcem, gdyż leży na śmiertelnem łożu.
Stary Gozzi, który dopiero po kilku flaszkach wina umiał perorować, wychylił parę szklanek, przywdział strój odświętny i udał się w drogę razem ze synem.
Oto nadarzała się doskonała sposobność, którą należało wyzyskać. Bal u sąsiada, miał odbyć się za parę dni dopiero, niecierpliwość moja nie mogła znieść tak długiej zwłoki. Powiedziałem Bettinie, że drzwi mego pokoju, do sieni wiodące będą otwarte, i że oczekiwać jej będę. Obiecała przyjść. Do północy czekałem spokojnie, gdy jednak minęła godzina druga, trzecia i czwarta, a Bettina nie nadchodzła, wpadłem w gorączkę. Na dworze padał śnieg, drżałem nie z zimna jednak lecz z szału. Na godzinę przed świtem, w pończochach, przesunąłem się cichutko po schodach i stanąłem na straży przed drzwiami Bettiny. Były zamknięte, a ponieważ można je było tylko z wnętrza otworzyć, myślałem, że Bettina zaspała. Chciałem zapukać, lecz bałem się, aby pies nie począł szczekać na dziedzińcu. Znękany, nie zdolny zebrać myśli usiadłem na stopniu najniższym schodów. O brzasku dnia dzwoniąc zębami z zimna, postanowiłem powrócić do mego pokoju. W tem usłyszałem jakiś szmer w pokoju Bettiny. Ożywiony nadzieją, że to ona nadchodzi, zbliżam się do drzwi, w których zamiast upragnionej kochanki pojawia się Cordiani. Uraczył mnie potężnem kopnięciem, a potem podążył raźno ku izbie, w której mieszkał razem z dwoma braćmi Feltrini. Porwałem się, aby się pomścić na Bettinie. Nie byłaby uszła mej wściekłości, gdyby nie drzwi zamknięte. Począłem w nie walić piętami, pies zaś ujadał najlepsze w dziedzińcu. Pobiegłem do mego pokoju i zamknąłem się tam, na poły martwy. Oszukany, upokorzony, znieważony, snułem najczarniejsze plany zemsty. Z tych ponurych rozmyślań wyrwał mnie krzyk matki Bettiny wzywała na pomoc, do umierającej swej córki. W sercu mem nie było w tej chwili litości, żałowałem tylko, że śmierć uwolni ją od mojej zemsty. Koło łóżka Bettiny zebrała się cała rodzina. Nieszczęśliwa dziewczyna wiła się w strasznych kurczach, jej na poły obnażone ciało rzucało się w prawo, to w lewo, rękami i nogami odpychała przytrzymujące ją ramiona. Nie wiedziałem, co myśleć o tem.
Po upływie godziny Bettina zasnęła. Zawezwana położna i doktor wyrazili sprzeczne zdania co do tej dziwnej choroby. Śmiałem się w duchu, szukając tu wątku z nocną przygodą Bettiny. Musiała się zatrwożyć mojem spotkaniem się z Cordianim.
Następnego dnia matka Bettiny wmówiła doktorowi, że jej córka jest opętana. Doktor Gozzi począł więc egzorcyzmować Bettinę. Kiedy wyszedł szepnąłem dziewczynie do ucha: — Bądź spokojna, nie powiem nic. I kurcze ustały odrazu. Nazajutrz jednak chora popadła prawie w szał. Matka jej sprowadziła natychmiast z Padwy, najsłynniejszego zamawiacza szatanów, szpetnego kapucyna. Bettina jednak rzuciła mu w głowę kubek z miksturą, a Cordiani dostał także swą cząstkę, czemu niezmiernie rad byłem. Wtedy kapucyn dał za wygranę. Wieczorem Bettina zrobiła nam niespodziankę, pojawiając się przy stole. Gawędziła całkiem spokojnie, do mnie zaś zwróciła się z obiecanką, że przebierze mnie na jutrzejszy bal za dziewczynę. Poradziłem jej jednak, aby oszczędziła sobie trudu, a pamiętała o swem zdrowiu. Na to wyszła zaraz z pokoju. Rozbierając się znalazłem w mojej szlafmycy bilecik, pochwyciłem go i przeczytałem te słowa: „Pójdziesz ze mną na bal przebrany za dziewczynę, albo wyprawię taką awanturę, że gorzko pożałujesz swego uporu“. Odpisałem jej, że chcę unikać nadal sam na sam z nią, że chcę w niej widzieć siostrę, której przebaczyłem wszystko z serca, z duszy. I naprawdę, tak było. Następnego dnia szalała Bettina znowu i to tak strasznie, że sam doktor mniemał, iż ją szatan opętał. Postanowił zatem powierzyć ją staraniom Ojca Mancia. Był on wspaniałej postawy, jasne włosy otaczały na podobieństwo aureoli jego twarz tak piękną jak boga Apollina. Alabastrowo-białą, na której purpurowe wargi odcinały się żywo. Kiedy zbliżył się do łóżka Bettiny dziewczyna udawała, że śpi. Gdy zaś pokropił ją święconą wodą, rozwarła oczy, spojrzała na Ojca Mancia, pochyliła głowę na ramię, ramiona wdzięcznie opuściła i popadła w słodki sen. Mancia przyrzekł powrócić nazajutrz. Ody się pojawił prosił, byśmy wyszli z pokoju chorej. Zabawił tam trzy godziny, a kiedy nas zawezwał, znaleźliśmy Bettinę spokojną lecz smutną. Obiad spożyła w łóżku, wieczorem zjadła z nami wieczerzę, a na drugi dzień zachowywała się rozsądnie. Lecz nie była ona ani szalona ani opętana, jak to wyjaśni następujący szczegół. Doktor postanowił, abyśmy spowiadali się u ojca Mancia. Nazajutrz wręczyła mi Bettina liścik takie słowa zawierający: „Żaden z was niech się nie spowiada u ojca Mancia. Musisz temu przeszkodzić. Przekonam się, czy naprawdę jesteś moim przyjacielem“. Odpowiedziałem, że zastosuję się do jej prośby, lecz jej kochanka, Cordianiego, to niech poprosi sama. Odpisała mi natychmiast: „Od owej nieszczęsnej nocy nie mówiłam z Cordianim i nie chcę z nim więcej mówić. Tobie jedynie będę zawdzięczała ocalenie mej czci“. Postanowiłem zadość uczynić jej życzeniu. Przed nocą powiedziałem doktorowi, że sumienie nie pozwala mi spowiadać się u ojca Mancia. Poczciwy opiekun uszanował moje racje i przyrzekł do innego nas zaprowadzić kościoła. Lecz zraniłem sobie nogę i musiałem leżeć w łóżku. Tym sposobem znalazłem się sam z Bettiną. Przyszła do mnie i usiadła na mojem łóżku. Wyznałem jej, że moja miłość zmieniła się w nienawiść, lecz jej szczerość wzbudziła teraz przyjazne uczucia dla niej. Prosiłem, aby z mego powodu nie zrywała z Cordianim. Lecz Bettina usprawiedliwiała się mówiąc: — Serce mi się krwawiło owej nocy, gdym pomyślała o tobie. Czyż mogłam jednak przypuszczać, że tak długo stałeś pod drzwiami wśród zimna. Jeżeli kto bardziej godzien litości z nas obojga, to pewnie ja. Tak w niebie zapisano, abym rozum postradała, toteż tylko od czasu do czasu nim się pocieszam. Lada chwila mogą mnie znowu porwać konwulsje. Jestem najnędzniejszą osobą na świecie. Umilkła, zalewając się łzami. Byłem wzruszony, chociaż pomyślałem sobie: — Może prawdziwe, ale nieprawdopodobne. — Potem zapytałem, co mogę dla niej uczynić. — Jeżeli ci tego nie mówi twoje serce, to ja nie mogę niczego żądać. Później kiedyś żałować będziesz, iż niedowierzałeś moim cierpieniom, które z twojej powstały przyczyny. — Z temi słowy powstała, aby wyjść z pokoju. Zatrzymałem ją mówiąc, że jedynym środkiem, abym powrócił jej swą miłość, byłoby unikanie pięknego Ojca Mancia, to znaczy: recydywy. — To nie zależy odemnie — odpowiedziała. — Lecz dlaczegóż zowiesz go pięknym? Czyżbyś chciał mnie podejrzywać? — Nie podejrzywam — rzekłem jej na to, — gdyż, aby podejrzywać trzeba być zazdrosnym. Cóż jednak znaczy, że zabiegi Ojca Mancia wyprzedziły tak skutecznie, brzydkiego kapucyna starania? — Bettina oddaliła się na to. Niedługo potem powrócili wszyscy do domu. Po wieczerzy powiedziała mi służąca, że Bettinę napadły silne dreszcze i gorączka. Łóżko swe kazała postawić obok łóżka matki w kuchni. I znowu powątpiewałem w tę chorobę, przewidując w tem jakiś podstęp. Lecz następnego dnia gorączka się wzmogła do tego stopnia, że bredziła w malignie. Pokazała się ospa. Cordiani i obaj Feltrini nie mieli jeszcze tej choroby, dlatego oddalono ich od chorej. Ja zaś z jej matką doglądaliśmy Bettiny. Wyglądała przerażająco z głową opuchniętą, zaropiałemi oczami i z nosem potwornie bezkształtnym. Usta i gardło tak były pełne wrzodów, że zaledwie parę kropli miodu przełknąć mogła. Dziewiątego dnia choroby, proboszcz przygotował ją na śmierć, udzielając ostatniego namaszczenia. Stan jej pogarszał się z dnia na dzień, a pomimo jej strasznego wyglądu nie opuszczałem jej. Serce ludzkie jest niezmierzoną przepaścią. Bettina okazywała mi w tej chorobie najwyższą tkliwość. Trzynastego dnia spadła gorączka, chora cierpiała tylko nad wyraz od świerzbienia. Lecz żadne lekarstwo nie skutkowało tak jak moje słowa. Mówiłem jej: — Bettino, jeżeli będziesz się drapała, staniesz się taka szpetna, że cię już nikt kochać nie będzie. — Do Wielkiejnocy leżała jeszcze w łóżku. Dostałem także parę wrzodów, które pozostawiły ślady na mojej twarzy. Przynosiły mi jednak zaszczyt będąc dowodem mego serdecznego współczucia. Przekonała się też, że tylko ja jeden zasługiwałem na jej tkliwość. Kochała mnie też potem szczerze, tak samo jak i ja ją, nie myśląc jednak zrywać kwiatu, który los, wsparty przesądem, zachował małżeństwu. Lecz jakiemu! Bettina zaślubiła pewnego szewca, mianem: Pigozzi, który zrobił ją tak biedną i nieszczęśliwą, że brat musiał ją od męża odebrać. Gdy dobry doktor, w piętnaście lat później został arcypasterzem w San Giorgie, przyjął ją w swój dom. Przed ośmnastu laty odwiedziłem ją tam. Zastałem ją umierającą. W mojej obecności wyzionęła ducha w roku tysiąc siedemset siedemdziesiątym szóstym, w dwadzieścia cztery godzin po mojem przybyciu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.