Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Hiszpanja

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
HISZPANJA.

Po awanturniczej podróży po Europie pragnąłem poznać Madryt, gdzie nie bez niebezpieczeństwa hołduje się bogini Wenus. Miłosne sprawy w Hiszpanji, mają w sobie coś ponurego i niepokojącego, zawsze osłania je tajemnica, co zapewne ma swój urok. Hiszpanki są zachwycające, pełne wdzięku i ognia. Chętnie snują niebezpieczne intrygi, których celem jest wywieść w pole zazdrość mężów lub czujność duenny. Pewnego wieczora udałem się z teatru na maskaradę, odziany w domino. Jako cudzoziemiec chciałem wszystko widzieć, wszystko poznać, a moja ciekawość nie jednego połknęła dukata. Lecz owa maskarada nie kosztowała mnie wiele, dzięki rozmowie, jaką miałem z jakimś starowiną w sali, gdzie podawano chłodzące napoje. Widząc mnie samego, zdała od tłumu, spytał: — Zgubiłeś pan swą damę? — Niemam damy. — Lecz musi być z pana tancerz doskonały. W samej rzeczy, tańczę ochoczo. — Nie znajdzie pan tancerki, bo tutaj wszystkie damy mają swoich „parejo“, którzy nie pozwalają im tańczyć z kimś innym. — Będę więc musiał zrezygnować z tańca. Nie znam bowiem w Madrycie żadnej damy, któraby ze mną poszła, na maskaradę. — Myli się pan. Znajdzie pan łatwo piękną tancerkę. Od kiedy nasz minister, hrabia Aranda, pozwolił na te miłe zabawy, stały się one istną namiętnością naszych kobiet i dziewcząt. Jest ich tutaj może trzysta. A co najmniej z cztery tysiące wzdycha żałośnie w domu, gdyż nie mają kochanków, coby im towarzyszyli. Czy pierwszy lepszy, mógłby zaprosić jedną z nich? Żaden ojciec, żadna matka nie odmówią panu, jeżeli poprosisz ich o zaszczyt towarzyszenia ich córce na bal. — To dziwny zwyczaj. — Najważniejsze z tego, że trzeba swej damie dostarczyć kostjumu, maski, rękawiczek. Musi mieć także powóz na usługi. — A co mam zrobić, jeżeli mnie nie przyjmą? — Ukłonić się i gdzieindziej szukać szczęścia. Lecz niema obawy. Jeżeli pan chce przedstawię pana tej damie w tamtej oto loży. Wymieniłem moje nazwisko i poszedłem za nim. W loży przyjęto mnie bardzo uprzejmie. Były tam dwie damy i starszy jegomość. Jedna z dam, ze śladami widocznej piękności na przywiędłej twarzy, zapytała mnie w jakich towarzystwach bywam. Powiedziałem, że jestem cudzoziemcem i nie znam tu nikogo. Proszę przyjść do mnie — rzekła po francusku, jestem sennora Pichona. Na zakończenie balu tańczono fandango, który to taniec widziałem we Włoszech i we Francji. Lecz jakaż różnica między oryginałem a kopją! Postawa, ruchy, spojrzenia, ileż miały życia, ognia, rozmaitości! Wszystko przemawiało do serca i do zmysłów. Widok ten przyprawił mnie wprost o szaleństwo! Gestykulacja fandanga to cały dramat miłosny przy akompaniamencie kastanietów. Nazajutrz poszukałem sobie nuczyciela, który podjął się nauczyć mnie fandango i także języka hiszpańskiego. Był to aktor. Po trzech dniach znałem już ten taniec doskonale i mogłem pomyśleć o tancerce. Nie mogłem zwrócić się do damy z arystokracji, bo by mnie odprawiono, nie chciałem jednakowoż ani mężatki, ani kurtyzany. Pewnego dnia wszedłem do kościoła de la Soledad i zauważyłem tam dziewczynę, która ze spuszczonemi oczami odchodziła od konfesjonału. Nie pochodziła widocznie z wysokiego stanu, lecz była piękna i miała wiele godności w swej postawie. Zostałem dla niej na mszy, gdyż modliła się bardzo długo. Nakoniec wyszła z kościoła kierując się ku narożnej, jednopiętrowej kamienicy. Poszedłem za nią i zapukałem do drzwi. — Kto tam? — spytano. — Gente de paz — odpowiedziałem według zwyczaju, przyjętego w Madrycie. Wierzyciel, który cię nagabuje, lub ajent policyjny, co ma zamiar cię aresztować, powiedzą tak samo: „gente de paz“. Drzwi otworzyły się i zobaczyłem ową dziewczynę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny i kobiety, byli to jej rodzice. Powiedziałem do owego mężczyzny: — Sennor, jestem cudzoziemcem i wielkim zwolennikiem tańca, lecz niemam tancerki. Ojciec zwrócił się do matki, matka do córki, a ona popatrzyła na mnie. — Przychodzę więc szukać u was szczęścia — ciągnąłem dalej — i proszę o pozwolenie poprowadzenia waszej córki na bal. Dziewczyna zarumieniła się jak wiśnia i rzekła: — Będę szczęśliwa, jeżeli ten pan będzie mi towarzyszył. Na to ojciec, który nazywał się don Diego, zapytał o moje nazwisko i o mój adres i przyrzekł dać mi odpowiedź przed południem. Niebawem pojawił się ów poczciwy człowiek. — Oznajmił mi, że zaproszenie przyjmują, pod warunkiem jednakże, iż matka będzie czekała na nas w powozie. W ciągu rozmowy dowiedziałem się, że robi trzewiki. — Dobrze więc — rzekłem. — Proszę mi wziąć miarę i sporządzić mi parę trzewików. — Nie mogę tego zrobić, sennor. Jestem szlachcicem i wcale nie szewcem lecz „zapatero“ (łataczem). — A więc hidalgo, załataj mi stare trzewiki. Czy jego Wielmożność to zrobi? — Tak jest. I stare trzewiki zmienią się w nowe, tak doskonałą będzie robota. Dostanę za to talara. Nazajutrz posłałem mojej „pareja“ domino, maskę i rękawiczki. Wieczorem zajechałem najętym powozem przed dom jednopiątrowy, gdzie oczekiwano mnie niecierpliwie. Matka, owinięta wielkim płaszczem wsiadła z nami do powozu i prawie natychmiast zasnęła. Kiedy wszedłem do sali z moją tancerką, tańczono już kadryla, zaprosiłem więc donnę Ignazię na kolację, przy której nie rozmawialiśmy wcale, umiałem bowiem zaledwie parę słów po hiszpańsku. O jedenastej rozpoczęło się fandango. Ten namiętny taniec rozwiązał mi język, poddając mi oświadczenie miłosne, które niby mozajka barwami, mieniło się francuskiemi, włoskiemi i hiszpańskiemi słowami. Mała zrozumiała mnie doskonale, oczy moje zresztą wymowniejsze były od słów. Na poły pantominą na poły mową odpowiedziała mi na to. Lecz ja także zrozumiałem, że dostanę bilecik, wszyty w domino, który powie mi więcej. Kiedyśmy wyszli z balu i znaleźli się znowu w powozie, matka chrapała w najlepsze. Lecz nasze przyjście ją obudziło. Powitała nas ze zdziwieniem: — Czy już? — ziewnęła. — Tak prędko! Nie miałam czasu się wyspać. Dzięki panującym ciemnościom w powozie, trzymałem łapki Ignazji w rękach, ona zaś opowiadała matce z zachwytem o balu. Małżonka szlachetnego hidalga, łatającego buty, prosiła woźnicę, aby zatrzymał się w pewnem oddaleniu od ich domu. — Niech złe języki nie pracują — zauważyła bardzo przezornie. Następnego dnia przejrzałem starannie domino Ignazji. Naprawdę, znalazłem wszyty bilecik tej treści: „Don Francisko de Ramos, mój kochanek, przyjdzie do pana i powie, co masz zrobić, aby mnie uszczęśliwić“. Kochanek nie dał na siebie czekać i rozgadał się o swych zalotach, niestety bezcelowych gdyż nie miał pieniędzy dlatego prosi mnie abym mu dał dwieście dukatów na rozpoczęcie jakiegoś interesu. Nie dostał ich naturalnie i odszedł wielce rozczarowany. Pewnego dnia ujrzałem zacnego don Diego przed memi drzwiami. Wyświadczył mi ten zaszczyt wchodząc, iż on, hidalgo rzucił mi się na szyję, mówiąc: — Oczarowałeś moją córkę. Mówi o tobie od rana do wieczora. Pomyślałem sobie: — Wolałbym, aby się mną zajmowała, od wieczora do rana, głośno zaś dodałem: — Na honor, sennor. Twoja, córka jest bardzo miłą, piękną i czcigodną dziewicą. — Z szlachetnego rodu — dorzucił hidalgo. — Nie odwiedziłem jej, aby nie narażać jej na obmowę. — Mój panie! cnota mojej córki jest tak wielka, iż wznosi się ponad wszelkie oszczerstwa, a odwiedziny pańskie ucieszą mnie bardzo. — to znaczy, możesz jej nadskakiwać — pomyślałem. Udałem się więc jeszcze tego samego dnia do pięknej donny. Siedziała z wieńcem róż w ręku obok matki, która myła naczynie, podczas gdy szlachetny hidalgo oddawał się zajęciom „zapatero de viejo“. Powiedziałem Ignazji komplement wymowny, przyjęty bardzo dobrze, gdyż piękna sennora, oznajmiła mi, że pójdzie znowu ze mną na bal. Dobyłem na to dukata z pularesa i wręczyłem go zacnym rodzicom, prosząc, aby kupili za to domino i rękawiczki dla swej córki. Wyszli, a ja korzystając z sam na sam, zamierzyłem dążyć szybko do miłego celu. Lecz Ignazja przeciwstawiła moim usiłowaniom bardzo stanowczy opór. Wydarłem jej jednak pół wyznanie miłosne: — Obowiązek nakazuje mi opierać się pożądaniu pana, chociaż trudno mi to przychodzi. Jeżeli tylko o obowiązku mowa, to dam sobie radę z tym słabym przeciwnikiem. Wieczorem nie zaniedbałem wziąć ze sobą do powozu dwóch flaszek ratafji, kieszenie zaś mej tancerki napełniłem cukierkami, zwanemi „diaboliques“. Gdy chciałem obdarzyć ją dukatem, powiedziała poważnie: — To lepiej dać dla don Francisca. — Lecz on nie weźmie. Szlachcicem jest. — Przecież. Niech mu pan powie, że to jest zadatek, na owych dwieście, o które pana prosił. On taki biedny! — i taki zakochany! — dodałem, śmiejąc się. — Ziębnie, czekając nocą na mnie na ulicy, kiedy jestem z panem na balu. — Gdybym to wiedział, tobym go prosił, aby dotrzymywał w powozie towarzystwa twej matce. Gdyśmy się żegnali o brzasku dnia, naznaczyła mi Ignazja schadzkę w kościele de la Soledad. Ale ponieważ przyszła z jakąś przyjaciółką, zresztą bardzo brzydką, ukryłem się i odszukałem ją aż wieczorem. Zaprosiła się znowu na bal, pytając, czybym wziął także dwie jej kuzynki. — Czy takie piękne jak i ty? — Piękne czy nie, niech pan to dla mnie zrobi. — Dobrze. Gdzie te panie mieszkają? — Proszę wziąć te koronki i pójść z niemi na nową ulicę. W połowie jej, znajdzie pan mały sklepik z napisem: „Pod świętą Teresą“. To będzie tam. Pan powie, że ja pana przysłałam, reszta się zrobi. — Czy te panie są praczkami? — Tak jest. Lecz to szlachcianki. — Tak samo jak ojciec sennory, wiem. Udałem się z koronkami do kuzynek. Nie były powabne ni z twarzy, ni z postaci. Starsza, to istny portret Dulcinei, którą tak wyraziście odmalował Cervantesmłodsza zaś, podobna była do dragona, przebranego za kobietę. Brzydota ich jednak ucieszyła mnie, gdyż dowiodła mi, że Ignazja mnie kocha. Nigdy bowiem kobieta nie pośle swego ukochanego do pięknych istot, lecz zawsze będzie się starała pokazać mu brzydkie. Po omówieniu naszej sprawy, obie praczki szlachcianki były u mnie na obiedzie z Ignazją. Wśród toastów strzeliła mi dziwaczna myśl do głowy. Powiedziałem mym damom: — Największa z pań musi się przebrać na bal w męskie suknie. Lecz ów przebrany dragon wykrzyknął: — Nie popełnię nigdy tego śmiertelnego grzechu. Lecz któżby mnie zresztą przebrał? — Jestem jedyną osobą, co może wyświadczyć tę przysługę. — Na to się nie odważę. — Ach! zrób to! — zawołała Ignazja. — Don Jaime jest najczcigodnieszym kawalerem z całej Hiszpanji. Gdy się wreszcie dała nakłonić, przebrałem ją od stóp do głów i trudno w niej było kobiety się domyśleć. Gdy druga z kuzynek zapytała, czy rozumiem się także na kobiecym stroju, oświadczyłem skwapliwie, że jeżeli donna Ignazja zgodzi się na to, to ją o tem przekonam. Powiedziała i jest gotową na tę próbę. Poszliśmy więc do przyległego pokoju, którego drzwi zaryglowałem. Toaleta trwała długo, łatwo domyśleć się dlaczego? Kuzynki niecierpliwiły się, Ignazja zaś usprawiedliwiała się, że domino się rozdarło i trzeba było je zaszywać, ja zaś promieniałem z radości. Wieczorem poszliśmy na bal. Lecz tłum był tak wielki, że trudno było tańczyć, siedliśmy przeto do kolacji, a ja marzyłem już o fundango! Lecz naraz o zgrozo! orkiestra grać przestaje! Dowiadujemy się, że północ minęła i środa popielcowa nadeszła, kończąc karnawał. Odprowadziłem przeto kuzynki Ignazji do domu, czystemi dziewicami, jakom je zabrał, moją piękną zaś prowadzę do kawiarni, aby zakupić dla niej przysmaków. Wtem spotykam don Francisca, który mi mówi dzień dobry. Ignazja jednak zbladła, lecz widząc moją niewzruszoną minę zaprosiła go, aby zasiadł z nami. Wypiwszy szklankę wina oddalił się, lecz sennora powiedziała mi, że z pewnością szpieguje nas gdzieś z daleka. — Miłość jego stała mi się natrętna — zwierzyła mi się Ignazja — kocham tylko ciebie. — Wierzę moja piękna — odrzekłem — szanuję cię bowiem nadto, abym myślał inaczej. Przyrzekłem jej też kochać ją wiernie... jak długo zostanę w Madrycie. Niestety, szczęście moje trwało krótko. Zła gwiazda przywiodła do Madrytu gracza, barona de Fraiture, którego poznałem w Spaa. Wplątałem się przez niego w przeróżne awantury, wskutek których zamknęły mi się drzwi wykwintnego towarzystwa. Pewien księgarz z Genuy pożyczył mi sto dukatów i tym sposobem udało mi się opuścić Hiszpanję uwożąc żal za uroczą moją „pareja“.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.