Pamiętniki (Casanova, tłum. Słupski, 1921)/Panna Vesian

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giacomo Casanova
Tytuł Pamiętniki
Wydawca Wydawnictwo „Kultura i Sztuka“
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia „Prasa“ we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Zygmunt Słupski
Tytuł orygin. Histoire de ma vie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PANNA VESIAN.

Rozmaite psoty swawolne spowodowały, iż nawet sąd zajął się jedną z podobnych sprawek. A była nią mianowicie moja zemsta za wrzucenie mnie do bagna. Znajdowałem się bowiem w towarzystwie szalonem, gdzie przychodziły ludziom rozmaite niesamowite koncepty do głowy. Zemściłem się więc za owo wtrącenie do błota w ten sposób, że jednemu z uczestników tego grubego żartu, ściągałem w nocy wciąż kołdrę. Kiedy mnie chciał pochwycić za rękę, podstawiłem mu rękę trupa, którego wygrzebałem. Psotnik rozchorował się ze strachu, a sprawa stała się głośna. Więc gdy się przyłączyły do niej i inne zażalenia, to chociaż z procesów wyszedłem ochronny ręką, przecież należało mi na jakiś czas wyjechać. Skorzystałem z tej sposobności, aby poznać Paryż. W podróży, jakoteż w Paryżu, doznałem najdziwniejszych przygód, w których kurtyzany odgrywały niemałą rolę. Lecz o jednem spotkaniu będę wspominał zawsze z troskliwością. Była to panna Vesian, która przyjechała do Paryża ze swoim bratem. Była młoda, niedoświadczona, piękna i miła. Ojciec jej umarł w Parmie, w swem rodzinnem mieście. Sierocie bez majątku pozostała jedyna rada: sprzedać wszystko co zostało po ojcu, który był oficerem w armii francuskiej i udać się do Versalu, aby uzyskać tu małą pensję od króla. Gdy wysiadła z dyliżansu pocztowego, najęła dorożkę i kazała się wieść do hotelu de Boulogne. Przypadek chciał, że właśnie i ja tam mieszkałem. Na drugi dzień dowiedziałem się, że sąsiedni pokój zamieszkało rodzeństwo brat i siostra. Ciekawość moja wraz się obudziła. Podchodzę do ich drzwi, pukam, młody człowiek w koszuli je otwiera. — Mój panie — mówi — wybaczyć proszę, że się tak pokazuję. — To właśnie ja proszę o przebaczenie, w niewłaściwej bowiem porze przychodzę złożyć mą czołobitność ziomkom i sąsiadom. Leżący na ziemi materac był zapewne posłaniem młodzieńca, w alkowie za firankami na łóżku, spoczywała zapewne siostra. Z poza tych firanek zadźwięczał głosik usprawiedliwiający tak długie spanie zmęczeniem po podróży. — Jeżeli pan trochę zaczeka, zaraz będę gotowa — dorzuciła. — Wracam do siebie — odpowiedziałem. — I będę miał zaszczyt powrócić tutaj, gdy mnie pani wezwać raczy. W kwadrans potem wchodzi młoda i piękna osóbka do mego pokoju i z ukłonem pełnym wdzięku oznajmia, że oddaje mi wizytę i że jej brat zaraz nadejdzie. Proszę by usiadła, ona zaś poczyna mi opowiadać z naiwną szczerością, nie pozbawioną godności, historję swego życia. — Muszę poszukać tańszego mieszkania — wyznała z czarującą swobodą. — Mam bowiem już tylko sześć franków. Pytam, czy niema jakich polecających listów, naco ona dobywa z kieszeni paszport w towarzystwie świadectwa moralności i ubóstwa. — Muszę przedstawić się ministrowi wojny — mówi trzymając te papiery z taką gracją, jak gdyby były wachlarzem. — Może okaże mi współczucie. — Ależ pani! — zawołałem — biorę najżywszy udział w pani troskach. Pozwól mi zostać swym doradcą. Przedewszystkiem niech pani nikomu nie opowiada tego, co ja miałem szczęście usłyszeć. Powtóre, wcale pani nie zmieni mieszkania. Oto dwa luidory, które pani mi później odda. Zarumieniła się lekko i przyjęła pieniądze z podziękowaniem. Panna Vesian była smukłą brunetką, o bardzo zajmującej twarzyczce wymownej i arystokratycznej. Nie była ani pokorna, ani zbyt śmiała, opowiedziała mi swoją historję w tonie swobodnym, jak gdyby zdawała sobie sprawę, że układ jej i wdzięk wykwintny panują nad przykrem położeniem. Ponadto miała w sobie coś imponującego, co trzymało na uwięzi, mimo to, iż jej piękne oczy, jej świeżość lic i wdzięk postaci, owianej suknią poranną, wzbudzał słodkie chęci. — Przybyłaś pani — rzekłem — do miasta — gdzie powaby pani, mogłyby się stać powodem do niebezpiecznych pokus. Jeżeli pani zechce cnotę swą uchować, to niestety, musisz przejść przez wielką niedolę, jeżeli niespodziewany jakiś przypadek nie przyjdzie ci w pomoc. Co do mnie, pragnę odnosić się do pani, jak do mej siostry, gdyż na ojca jestem za młody. Tymczasem nadszedł jej brat. Był to ładny, ośmnastoletni chłopak, małomówny i niezbyt zajmujący. Zjedliśmy razem śniadanie. Zapytałem młodego człowieka, co zamierza robić i jakie ma zdolności? — Mam dobre pismo. — To także coś znaczy. Zobaczymy. Lecz nie zachodź pan do żadnych kawiarń, ani też nie wdawaj się w rozmowy z nieznajomymi. Niech pan napisze coś po francusku i odda mi to. Pani papiery zabieram i jutro zdam pani sprawę z moich usiłowań. Wracam późno i pewnie nie zobaczymy się dzisiaj. Pożegnała mnie swym wdzięcznym ukłonem i czarującem spojrzeniem, dodając, że ma do mnie nieograniczone zaufanie. Ponieważ szczerze pragnąłem się jej przysłużyć, opowiadałem wszystkim i wszędzie o jej zaletach i o jej piękności. Co do jej brata, to obiecano mi umieścić go w jakiemkolwiek biurze. Tymczasem szukałem w myśl kogoś, coby przedstawił pannę Vesian ministrowi wojny. Poprosiłem matkę mego przyjaciela, sławną artystkę dramatyczną, Sylwię Baletti, aby pomówiła o tem z panią Montcouseil, która miała wielki wpływ na ministra. Pani ta chciała poznać pannę Vesian. Powróciłem o jedenastej wieczorem do hotelu, a ponieważ widziałem jeszcze światło w pokoju mej sąsiadki (brat jej bowiem według mej rady, kazał sobie dać osobny alkierzyk), zapukałem do drzwi. Otworzyła mi zaraz, mówiąc, że się jeszcze nie położyła spać, bo na mnie czekała. Zdałem jej sprawę z moich czynności i widziałem że była bardzo wzruszona mą gorliwością. Pokrywała swą troskę poranną obojętnością, lecz widziałem w jej oczach łzy. Rozmawialiśmy ze dwie godziny. Dowiedziałem się, że panna Vesian nigdy jeszcze nie kochała, byłaby więc godną kochanka, któryby cnoty ofiarę umiałby ocenić i nagrodzić. Śmiesznem byłoby żądać, aby ową nagrodą małżeństwo być miało. Chciała się więc oddać w sposób korzystny i mówiła o tem bez pruderji owych dziewcząt, które wołają, że są niezdobyte a poddają się po pierwszym ataku. Szczerość jej zachwyciła mnie, płonąłem. Było mi żal, iż nie mogłem powieść jej ku szczęściu drogą — cnoty i honoru. Siedziała przy mnie i słowa moje przepojone były tkliwością, całowałem zbyt często jej rączkę i ramię, co przeszkadzało mi powziąć jakąś konkluzję, a wiodło raczej ku początkowi rzeczy, która by wnet znalazła się u kresu, a wtedy byłbym zmuszony pannę Vesian zatrzymać dla siebie, ona by straciła wtedy nadzieję szczęścia, ja zaś straciłbym niezawisłość. Kochałem kobiety jak szalony, lecz jeszcze bardziej kochałem swą swobodę. Lecz gdzie mi niebezpieczeństwo groziło w tym względzie, ratował mnie zazwyczaj jakiś traf szczęśliwy. Trzymałem się też na wodzy z całych sił. Opuściłem ją. zapraszając na obiad na dzień następny. Minął bardzo wesoło, potem brat panny Vesian wyszedł na przechadzkę, ja zaś stanąłem z nią w oknie. Patrzyliśmy na powozy, dążące ku teatrowi włoskiemu. Spytałem, czy miałaby ochotę pójść do teatru, uśmiechnęła się na to radośnie i poszliśmy. Wprowadziłem ją do amfiteatru, mówiąc, że spotkamy się znowu o jedenastej. Nie chciałem z nią zostać, aby nie zwracać uwagi. Udałem się na kolację do Sylwji, a potem przyszedłem do domu. Zadziwił mnie widok bardzo wytwornego ekwipażu przed hotelem. Dowiedziałem się, że przyjechała nim panna Vesian z jakimś młodym panem. Była więc na dobrej drodze. Następnego ranka stojąc w oknie, zobaczyłem wykwintnego modnisia wysiadającego z koczyka, a niedługo potem słyszę go wchodzącego do mojej sąsiadki. Odwagi! Udaję obojętność, aby oszukać samego siebie. Zaczynam się ubierać, a w tem nadchodzi młody Vesian, mówiąc, że nie może wejść do siostry, bo tam jest pewien pan, który ją wczoraj zaprosił na kolację po teatrze. — To jest w porządku — robię uwagę. — Jest bogaty i piękny. Potem wkładam papiery jego siostry do koperty, oddaję mu je i wychodzę. Kiedy powróciłem wręczono mi bilecik od panny Vesian następującej treści: „Odsyłam panu z podziękowaniem pożyczone pieniądze. Zajął się moim losem hrabia Narbonne. Z domu, w którym zamieszkam, a w którym otoczą mnie wszystkie wygody, otrzymasz pan odemnie wiadomości. Wiele zależy mi na przyjaźni pana, proszę mi ja zachować. Mój brat zamieszka w moim pokoju obok pana“. — Otóż pomyślałem sobie — druga Lucia Pasean, ja zaś poraz drugi staję się ofiarą mej delikatności. Wątpię, aby hrabia Narbonne ją uszczęśliwił. Udaję się jednak do Théatre Francais i tam dopytuję się na prawo i na lewo o owego hrabię. Mówią mi, że to syn bogatego człowieka, wielki rozpustnik, zadłużony po uszy. Ładne informacje! Przez cały tydzień krążyłem po rozmaitych widowiskach, aby zetknąć się z hrabią Narbonne. Napróżno! Zaczynam więc zapominać o tej całej sprawie, gdy pewnego ranka wchodzi do mnie Vesian i oznajmia, że jego siostra, chce ze mną mówić. Czeka w jego pokoju. Pospieszyłem do niej. Zastałem ją ze łzami w oczach. — Hrabia Narbonne jest łotrem — rzekła — oszukał mnie. I poczęła płakać gwałtownie. Usiadłem obok niej. — Opowiedz mi wszystko — mówiłem szczerze zmartwiony. — Wszak i ja zawiniłem. Wszak to ja zaprowadziłem panią do teatru. — Ach! niech pan tego nie mówi! — żywo zaprzeczyła. — Mamże się gniewać na pana, iżeś mnie miał za rozsądną? Ten niegodziwiec żądał dla siebie dowodu nieograniczonego zaufania, a mianowicie, abym zamieszkała w domu, najętym dla mnie. Upierał się przytem, aby brat mi nie towarzyszył, ponieważ złośliwość ludzka mogłaby go moim kochankiem ogłosić. Czemuż nie zasięgnęłam pańskiej rady? Powiedział, że czcigodna jejmość, która ze mną mieszkać miała, zawiezie mnie do Versailles, gdzie również znajdzie się mój brat, aby przedstawić się ministrowi. Dał mi złoty zegarek i dwa dukaty. Myślałam, że mogę to przyjąć od człowieka, który okazał mi tyle współczucia. Owa czcigodna pani, wcale mi się taką nie wydała. Ośm dni mimęło nie przynosząc żadnego rozstrzygnięcia sprawy, którą Narbonne odwlekał od dnia do dnia. Nakoniec powiedzała mi ta pani, że hrabia musiał na wieś pojechać, ja zaś powinnam wrócić do swego mieszkania w hotelu, gdzie mnie hrabia odwiedzi. — Proszę tylko o zegarek — dorzuciła z miną kwaśną — gdyż pan hrabia zapomniał go zegarmistrzowi zapłacić. Oddałam go w milczeniu, zapakowałam swoje drobiazgi do chustki do nosa i oto jestem znowu. Nie chcę go tylko widzieć więcej, nigdy... nigdy! I poczęła płakać na nowo. Byłem tak oburzony na nikczemnika, z powodu którego płynęły łzy z tych pięknych oczów, iż byłbym go pociągnął natychmiast do odpowiedzialności, gdybym tylko wiedział, gdzie się znajduje. Robiłem co mogłem, aby żal jej uśmierzyć, ona zaś przyrzekła mi nic takiego więcej nie zrobić, coby nie było godnem mojej przyjaźni. — Co się stało, to się nie odstanie — rzekłem jej na to. — Trzeba zapomnieć o hrabi i o swym fałszywym kroku, uspokoić się i wyglądać tak, jak przed owem opłakanem zdarzeniem. Wyraz prawości, szczerości i pewności siebie musi znowu zajaśnieć na twarzy pani. Co do mojej przyjaźni, może pani liczyć na nią, dopóki się twój los nie ustali. Będę myślał i pamiętał o pani. — Więc będę spokojną i zadowoloną. Niema nikogo na świecie oprócz pana, coby myślał o mnie. I znużona tylu wzruszeniami popadła w omdlenie. Ocuciłem ją, a kiedy odzyskała zmysły opowiadałem jej o prawdziwych i zmyślonych łotrowstwach, jakiemi w Paryżu oszukują dziewczęta. Wplatałem w moje opowiadania zabawne historyjki, aby ją rozweselić, zrobiłem wreszcie uwagę, że zdobyte doświadczenie uczyni ją przezorniejszą. Po tej długiej rozmowie panna Vesian wstaje i pyta: — Czy niema pan żadnego pilnego zajęcia na dzisiaj? — Nie, moja droga. — To poprowadź mnie pan gdzieś na daleką przechadzkę, abym odetchnęła świeżem powietrzem. A kiedy potem w nocy pokrzepi mnie sen, będę znowu szczęśliwa. — Zaraz wyjdziemy. Tymczasem pewnie brat pani nadejdzie. — A pocóż nam brata? — Zaraz ci powiem moja miła. Pomyśl, jaki by to był tryumf dla hrabi Narbonne, gdyby się dowiedział, że udałaś się ze mną sama na daleka przechadzkę. Mógłby powiedzieć, że obszedł się z tobą, jak na to zasługujesz. Lecz gdy twój brat pójdzie z nami, to nie będzie powodu do złośliwej obmowy. — Zaczekamy więc na brata — zgodziła się panna Vesian. Młody Vesian powrócił wkrótce, kazałem więc sprowadzić powóz. Mamy właśnie wsiadać, gdy wchodzi Baletti. Przedstawiam go pannie Vesian i zapraszam na wycieczkę. Kazałem jechać do Gros-Taillon, gdzie zjedliśmy wyborny zaimprowizowany obiad wśród wesołego ożywienia. Zauważyłem, że Baletti patrzył z upodobaniem na uroczą Vesian. Poddałem mu więc myśl, aby ją uczył tańca, kreśląc położenie jej, które koniecznie wymaga jakiegoś ustalonego zarobku. Baletti rzekł na to: — Może uda mi się wprowadzić panią jako figurantkę baletu w operze. — Jutro więc trzeba zacząć naukę — zauważyłem. Lecz panna Vesian poczęła się śmiać. — Ależ ja umiem tylko menueta i kontredansa. — Wystarczy dla figurantki. — A ile mogę dostać gaży? Figurantki nie mają żadnej gaży. Lecz możesz pani znaleźć tuziny bogatych wielbicieli, którzy będą się ubiegali o zaszczyt służenia pani swem mieniem. — Poczynam rozumieć — wymówiła Vesian, zasyłając mi spojrzenie, w którem wyczytałem pytanie, czy to wszystko nie jest żartem? Po odejściu Balettiego powiedziałem jej jednak zupełnie poważnie, że to jest jedyne wyjście z trudnego położenia. Chyba, że chciałabyś, moja droga, zostać panną służącą u jakiej wielkiej damy. — Nawet u królowej, nie i tysiąc razy nie. Raczej figurantką. Wybiorę najstarszego z wielbicieli, co zechce obsypać mnie brylantami. Lecz nim wejdę do opery z czegóż będę żyła? — Nie zapominaj o mnie. Chcę ci służyć wiernie jako przyjaciel. Wieczorem wróciliśmy do Paryża, odwiozłem Vesian do domu, sam zaś udałem się do Balettiego. Przy kolacji mówiliśmy o naszej protegowanej a pani Sylwja przyrzekła polecić ją baletmistrzowi Laniemu. Około godziny jedenastej powróciłem do domu, a ponieważ u mojej sąsiadki świeciło się jeszcze, zapukałem do jej drzwi. Były otwarte, ona zaś spoczywała w łóżku. — Zaraz wstanę — powiedziała Vesian. — Porozmawiamy. — Po co? czyż nie możemy i tak rozmawiać? Co mi pani chce powiedzieć? — Chcę mówić o mojem przyszłem rzemiośle. Powinnam więc być cnotliwą, aby znaleźć kogoś, co szuka cnoty z zamiarem jej zniszczenia. — Dobrze, — cieszę się, że pani staje się filozofką. — A jak się nią stać zupełnie. — Myśleć, myśleć, całe życie. — Więc to się nigdy nie kończy? — Nigdy. Lecz tylko tym sposobem można osiągnąć sumę szczęścia, do jakiego jest się zdolnym. Szczęście to wyczuwa się w przyjemności wyzucia się z przesądów. Filozofem jest również ten, który sobie nie odmawia żadnej przyjemności, nie grożącej w następstwie nieprzyjemnością. — I utrzymujesz pan, że należy się dlatego wyzuć z przesądów. A cóż to są przesądy i jak się ich pozbyć? — Trudna odpowiedź, lecz krótko ją streszczę w tych słowach: Przesądem jest tak zwany obowiązek, który nie leży w naturze człowieka. — Głównem studjum filozofji zatem jest natura? — Poznanie jej, jest największem zadaniem tej nauki. Najuczeńszym filozofem jest ten, który się najmniej pomylił. A tym był Sokrates. Lecz i on pobłądził w metafizyce, w owym morale fizyki. Wszystko bowiem jest naturą i każdego nazwałbym głupcem, któryby chciał coś nowego odkryć w metafizyce. — Bardzo mi się podoba lekcja, której mi pan udzieliłeś. Nie znudziłam się wcale. — A poczem pani to poznaje? — Bo nie chciałabym, aby pan odszedł. — Co za piękna definicja. Miałbym ochotę cię uściskać. — Z pewnością, gdyż nasza dusza wtedy jest zadowolona, gdy jest w harmonji ze zmysłami. — Droga Vesian, twój umysł zachwyca mnie! — Rozkwitł pod twoją opieką drogi przyjacielu. — Pójdźmy więc w objęcia. Jaka rozkoszna lekcja filozofji. Byliśmy tak pilni, że uściski nasze trwały jeszcze o brzasku dnia. Baletti uczył Vesian trochę tańca, potem przyjęto ją do opery. Z pomiędzy tłumu wielbicieli wybrała wielce dystyngowanego i wielce bogatego jegomościa, który, wbrew dobremu tonowi zabrał ją zaraz z teatru. Prowadziła się bardzo dobrze i aż do śmierci swego kochanka mieszkała u niego. Nie rozmawiałem z nią nigdy, lecz zdala cieszyłem się jej szczęściem. Zostałem jeszcze długo w Paryżu, przebywając jedynie w towarzystwie kurtyzan. Miałem jeszcze szczęście odkryć skończoną piękność w obdartej, umurasanej dziewczynie, oddałem ją do rąk właściwych, tak, że później dostała się do sławnego „Parku Jeleni“ Ludwika XV. Niedługo potem wyruszyłem w podróż po Niemczech.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giacomo Casanova i tłumacza: Zygmunt Słupski.