Pani Dubarry/Część I/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Łamanie murów
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XX.
Łamanie murów.

Marszałek Richelieu zwykł mawiać: „Kiedy znudzi mnie dobre towarzystwo, udaję się do najgorszego, które jest... najlepsze”.
W tych wypadkach odwiedzał niekiedy osławionego hrabiego Dubarry.
Któregoś dnia w jesieni r. 1768 wieczerzał u niego. Rozmawiali poufnie we cztery oczy. Marszałek rzekł:
— Mam troskę. Zdaje mi się, że Ludwik od czasu śmierci pani Pompadour ściera się za bardzo w ciągłej gonitwie za przygodnemi kochankami. Niema nikogo, przez kogo dałoby się z nim pogadać. Stawia się sztorcem. Zaczyna rządzić, zamiast panować. Francja na tem cierpi. Mam wrażenie, że gdyby mu dać nową faworytę, ustatkowałby się prędzej.
Dubarry nastawił uszu. Nakoniec trafiała się okazja, której oczekiwał cierpliwie tak długo. Jego Joanna była już „prawie oszlifowana ostatecznie.“.
— Wiesz co, kochany marszałku? — rzekł. To składa się doskonale, bo mnie już znudziła się moja ostatnia kochanka, mała Vaubernier i gotów jestem odstąpić ją Ludwikowi.
— Kpisz, czy o drogę pytasz, hrabio?
— Właśnie, pytam o drogę... przez Twoją protekcję, mości marszałku!
— Tobie się znudziła, więc ją oddajesz Królowi? Ha! ha! ha!
— Gdyby mi się nie znudziła, nie oddałbym istoty tak wysokiej wartości Królowi za żadną cenę.
— Jednak ci się znudziła.
— Drogi marszałku! to znaczy, że przeszła cały kurs mojej szkoły, że zna sztukę miłości expedite, że niczego już jej nauczyć nie mogę, że przyswoiła sobie wszystkie moje nauki, że już jest mojem echem, nudzi mnie powtórzeniem mojej osoby i że... to jest najgorsze! chwilami staje się mędrszą odemnie. Nie znoszę tego! Słowem, co dla mnie straciło czar, zacznie go mieć dla Ludwika.
— Chyba nie mówisz tego serjo, hrabio. Słyszałem, że twoja ostatnia metresa...
— Vaubernier!
— ...pochodzi ze sfer bardzo średnich.
— O, nie marszałku — z najniższych.
— A więc?...
— Zaraz pogadamy o tem. Tylko coś załatwię...
Klasnął w ręce. Przybyłemu lokajowi rozkazał przynieść najtęższych win z piwnicy („Wiesz te, z czasu wstąpienia na tron Ludwika XIV!“) i pieczonego bażanta z truflami — ulubiony przysmak księcia marszałka. Poczem odpowiedział:
— Im wyżej się skacze, tem dłuższy musi być rozbieg, dalszą odskocznia. Oceń zdolności tej dziewczyny, marszałku, że, skacząc z bruku, nie razi nikogo z moich gości. Zapewniam cię książę, że niejedna księżna mogłaby wydać się wobec niej pomywaczką, a ona śród księżniczek obraca się, jak księżna...
— Między pomywaczkami! — dokończył, śmiejąc się Richelieu. Znam, hrabio, twój obrotny język. Mówisz o niemożliwości. Wiesz, że sprzeciwiałem się nawet obiorowi na faworytę pani Pompadour, jakkolwiek była z lepszej krwi i nosiła hrabiowskie nazwisko d‘Etioles. Nawet tamto było niemożliwością.
— I stało się wbrew sprzeciwowi twemu, książę, rzeczywistością Francji. „Niemożliwa“ Pompadour trzęsła nią dwadzieścia lat. Omyliłeś się, książę!
— Czy nie masz lepszych argumentów! — skrzywił się Richelieu.
— Mam!
Lepszemi argumentami okazały się wina i bażanty. Podochocony i syty smakosz przedewszystkiem poprosił o pokazanie mu Joanny.
Dubarry udał się do pokojów Joanny z prośbą, aby raczyła przyjść nadół do salonu.
Zeszła. Rzekła do księcia Richelieu:
— Zjawiam się tylko na moment, panie marszałku, aby ci powiedzieć, że nie schodzę do nikogo dla oględzin... prócz marszałka Francji, który raczy mnie odprowadzić na górę.
— Dosłownie... na piętro?
— Nie! przenośnie... do Tuilleries.
— Tak odrazu?
— Mądrych rzeczy nie odkłada się na dłużej, niż trzeba czasu do ich wcielenia. Czyż nie podobam się księciu?
— O! — zawołał olśniony jej urodą od pierwszej chwili Richelieu — tak bardzo, że, skoro hrabia Dubarry oszalał, pozwalając ci stąd odejść, gotów byłbym ci kwiatami usłać drogę do moich apartamentów.
— Masz pan piękne siwe włosy — roześmiała się — ale pozwól mi się namyśleć, czy przyjdę. W każdym razie marszałek Richelieu stoi tak wysoko, że droga doń prowadzi tylko przez... pokoje króla.
— Nadzwyczajna! — zwrócił się Richelieu do hr. Dubarry. Upoważniam pana do pomówienia w mojem imieniu o tej sprawie z Leblem.
A nachylając się do ucha hr. Dubarry, dodał:
— Gdyby nam się udało przez tę małą wywrócić ministerstwo Choiseula, byłby to cud, sprawiony przez Pana Boga...
— Który wynagrodziłby nas w przyszłem życiu za ocalenie religji i prerogatyw tronu, zagrożonych reformami tego szaleńca, mniemającego, że coś wogóle trzeba poprawiać tam, gdzie... wszystko zgniło! — dokończył z wybuchem śmiechu Dubarry.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Hrabia wieczorem tegoż dnia rozmówił się z Leblem. Kamerdyner królewski wybałuszył oczy.
— Tylko w pańskiej głowie mógł się urodzić taki dziwaczny projekt — odparł sucho na pierwszą wzmiankę hrabiego.
— Nie jest tak dziwaczny, skoro praktyczny książę Richelieu obiecał go poprzeć.
— Ale ja nie mogę! — puszył się kamerdyner. Znam króla lepiej, niż wszyscy... To jest niepodobieństwo! Nie wolno mi tego zaproponować monarsze. Vaubernier... co to jest takiego?!
— Spróbujmy naprzód... na krótko.
— Niepodobna!
— Nawet na jedną noc, najmilszy panie Lebel?
— Nawet na jedną... niepodobna! — żachał się kamerdyner.
— Dlaczego?
— Bo... bo... była pańską kochanką, a król wie już odemnie coś o panu...
— Powiedz mu pan, że jej nie tknąłem... że tak mnie olśniła urodą, iż ogarniał mnie wobec niej paraliż niemocy...
— Król nie uwierzy.
— Ej! to nie jest tak dalekie od prawdy wobec nadużycia przezemnie olśnień. W każdym razie dziwi mnie upadek twej opinji w oczach króla.
— Co za upadek?! — zdumiał się Lebel, marszcząc gniewnie brwi.
— Powiadasz, że król ci nie uwierzy. To źle! Rozumiem, że kamerdynerzy nie wierzą królom, ale żeby królowie nie wierzyli swoim kamerdynerom... Bardzo mi żal ciebie, mości Lebel! Postarzałeś się!
— U licha! powiem królowi...
Dubarry odetchnął z ulgą. Przełamał najtwardszy mur.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.