Pani Dubarry/Część I/Rozdział XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Leo Belmont
Tytuł Pani Dubarry
Podtytuł Miłośnica królewska
Rozdział Czuwanie
Pochodzenie Od kolebki do gilotyny
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady Graficzne E. i D-ra K. Koziańskich
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXVII.
Czuwanie.

Widzimy tedy, że na drodze ambitnych planów pani Dubarry, narzuconych jej przez opiekuna, piętrzyło się mnóstwo niebezpieczeństw. Gromadziły się na niej ciernie przed osiągnięciem stanowiska faworyty — miały wyrastać zawsze pod kwiatami już po dopięciu tego celu.
Nie zwyciężyłaby nigdy, gdyby nie popierała jej stalowa wola i ostrożna mądrość wskazówek hrabiego Dubarry. Nie był on wcale tym wykwintnym pustakiem, za jakiego długo uchodził w opinji ogółu. Był to sceptyk dziwny — pełny ambitnej woli. Przewidział cud, raczej dwa cuda: albowiem większym była możność przedzierzgnięcia się dziewczyny z bruku... w wielką damę, mogącą nie razić nikogo na dworze śmiesznością, niż nawet przełamanie przesądów króla wobec kobiety tak niskiego pochodzenia. Jeżeli Joanna nie popełniała nietaktów, wołających o pomstę do nieba i opanowała swoją wybuchową naturę w wystąpieniach publicznych, było to zasługą jego czujności zdaleka. Nie wysuwał się bowiem nazbyt z ukrycia, aby nie zdradzać swojej komendy, dawał jej rady ciche, pisemne, zaufawszy jej bystrym zdolnościom. Kosztowało go to jednak niemało trudu, gdyż musiał ujarzmić jej niecierpliwą naturę swawolnego dziecka.
Uwziął się dowieść ludziom, że nie był błaznem, wskazując świetne przeznaczenie „dziewce ulicznej“. Bronił swego przedsięwzięcia, zacisnąwszy zęby. Na ataki pani de Grammont, kłującej jego protegowaną szpilkami paszkwilu, odpowiedział również anonymowo, dosadniejszym paszkwilem, wydanym zagranicą p. t. „Kazirodczy stosunek Choiseula z siostrą“. Co tu było prawdą, niewiadomo; lecz opinja rodzeństwa ucierpiała mocno i zbliżyła Dubarry do celu: król nie liczył się już ze swoim skompromitowanym ministrem i gotów był sam skompromitować siebie bez obawy przed nim.
Dodajmy, że hrabiemu przyświecał cel dalszy. Marzyło mu się, że może zostać powinowatym monarchy. Słyszano, że nieraz przez zaciśnięte zęby rzucał:
— Ach! mój brat powinienby umrzeć wcześniej!
Przerażano się tej otwartości. O co chodzi? pytano. Jakto o co?... Czyż wdowa hrabiego Dubarry nie byłaby godną wdowca Marji Leszczyńskiej?! — odpowiadał. Śmiał się przytem. Ale poza fałszem śmiechu czuło się pożerający ogień bezgranicznej próżności.

Warto przysłuchać się radom, jakie dawał ten człowiek swojej pupilce. Oto wymowny list z r. 1768:

„Droga bratowo! Stanęłaś na wysokim szczycie. Musisz być niezmiernie ostrożną, aby zeń nie spaść. Z królem na osobności bądź zawsze żwawa, wesoła, ruchliwa; ale wobec innych zachowaj ton powściągliwości i obyczajności — słowem ton dworu. To nie znaczy, abyś była dumna. Przeciwnie, bądź grzeczna i uprzejma dla wszystkich. Pomyśl, że zazdroszczą ci wszystkie kobiety, że niema między niemi żadnej, co ci nie życzy upadku. Ale udaj, że tego nie spostrzegasz. Spróbuj pociągnąć Choiseula — byłoby to pożądanem przecięciem najbardziej splątanego węzła sytuacji. Pisz mi codzień. Zostaję w Paryżu. Czuwam zdaleka. Pamiętaj, że nie masz lepszego przyjaciela odemnie“.
Jan Du Barry.

W odpowiedzi uskarżała się na to, że „Choiseul jest trudniejszy do zwyciężenia, niż król“. Wydaje się jej, że „patrzy na nią z nienawiścią — siostra z zawiścią“. Słyszała, że kazali ułożyć przeciw niej piosenkę. Zapytuje, czy ma się skarżyć na nich przed królem. Oznajmia, że nic nie przedsięweźmie bez jego porady. I przesyła mu zapewnienie o dozgonnej swojej wdzięczności.
On odpowiada jej, że skoro Choiseul „nie daje się wygrać“ — znajdą się środki przeciw niemu. Ale trzeba czekać zwiększenia ilości zwolenników dla przeciwwagi i stosowniejszej chwili do wymierzenia ciosu. Posyła jej trzy rejestry: przyjaciół, wrogów Choiseula, oraz osób niepewnych, dyktując sposób postępowania wobec każdej z grup. Uprzedza ją, że grozi jej katastrofa, jeżeli o włos uchyli się od jego rad. Nie radzi jej wspominać królowi o piosenkach, jeżeli sam o nich nie wie. Albowiem „nie jest bezpiecznem zwracać jego uwagę w tę stronę“...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Leopold Blumental.