Pani de Monsoreau (Dumas, 1893)/Tom IV/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Pani de Monsoreau
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892-1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Dame de Monsoreau
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IV.
Szachy Chicota, bilboket Quelusa i tuba Schomberga.

Mimo powierzchownej obojętności, Chicot uradowany powracał do Luwru.
Potrójnie był zadowolony, że Bussemu wyświadczył przysługę; naprzód, że przeszkodził intrydze; powtóre, że króla postawił w możności zrobienia stanowczego kroku, w ostatku, że zyskał wdzięczność Bussego.
W rzeczy samej, znając głowę i serce Bussego, wiedząc o przewrotności Gwizyuszów, lękać się było potrzeba burzy.
Wszystko, czego się król obawiał, wszystko co Chicot przewidział, spełniło się.
Gwizyusz przyjąwszy rano u siebie pierwsze osoby Ligi, z których każda przyniosła mu listy spisane po placach, szynkach i świątyniach, przyrzekłszy im, że król zanominuje naczelnika, w końcu, odbywszy naradę z kardynałem i panem de Mayenne, udał się do księcia Andegaweńskiego, z którym się rozstał w wieczór.
Chicot spodziewał się tych odwiedzin; wyszedłszy więc od Bussego, udał się ku placowi d’Alençon, leżącemu przy ulicach Hautefille i świętego Andrzeja.
Zaledwie tam kwadrans czekał, gdy ujrzał wychodzącego tego właśnie, którego pragnął widzieć.
Chicot ukrył się przy rogu ulicy Cmentarnej a książę Gwizyusz nie widział go wcale.
Gwizyusz zastał pierwszego lokaja księcia niespokojnym, że pana nie widać, lecz nie wiedzącego zupełnie, że on w Luwrze na noc pozostał.
Zapytał, czy w nieobecności księcia nie może mówić z Aurillym: lokaj odpowiedział, że ten dworzanin znajduje się w gabinecie księcia i że nic nie przeszkadza, aby się z nim rozmówić.
Aurilly lutnista i powiernik księcia, powinien był wiedzieć, gdzie się jego pan znajduje; lecz równie niespokojny jak lokaj, usiadł z lutnią przy oknie i patrzył, czy książę nie powraca.
Trzykroć posyłano do Luwru i przyniesiono wreszcie odpowiedź, że książę późno powrócił i śpi jeszcze.
Gwizyusz zapytał Auryllego o księcia.
Aurilly rozłączył się wczoraj z księciem na rogu ulicy Arbre-Sec.
Z powodu tłumu otaczającego hotel pod „Gwiazdą” i niemogąc znaleźć pana, postanowił czekać w pałacu d’Alençon nie wiedząc, że książę ma się udać do Luwru.
Odpowiedział więc Gwizyuszowi, że potrzykroć posyłał do Luwru i jaką otrzymał ztamtąd wiadomość.
— O jedenastej śpi!... — mówił książę — to niepodobna; sam król wstaje o tej godzinie. Aurilly, idź do Luwru.
— Myślałem o tem; lecz boję się czy sen nie jest wymówką, albo czy książę nie ma tam jakiego ważnego interesu.
— Słuchaj Aurilly — mówi! Gwizyusz — Franciszek wie, co czyni i radzę ci bez obawy, idź do Luwru, a znajdziesz go.
— Pójdę; ale co mam mu powiedzieć?
— Powiesz, że zgromadzenie? w Luwrze miało być o drugiej, a my pierwej mieliśmy się widzieć. Rozumiesz Aurilly — mówił Gwizyusz, w chwili kiedy król ma zanominować naczelnika Ligi — do snu wcale nie pora.
— Dobrze, będę prosił księcia, aby tu przyszedł.
— Czekam go niecierpliwie, bo chwili nie ma do stracenia.
Tymczasem każę szukać Bussego.
— A gdybym nie zastał księcia, co mam czynić?
— Jeśli nie zastaniesz, udaj że go wcale nie szukasz. Czy tak, czy owak o drugiej godzinie będę w Luwrze.
Aurilly ukłonił się i wyszedł.
Chicot widział go wychodzącego, odgadł przyczynę.
Gdyby Gwizyusz dowiedział się o zatrzymaniu księcia, wszystko byłoby stracone, albo przynajmniej sprawaby się zawikłała.
Widział, że Ąurilly udaje się ku mostowi świętego Michała i dla tego z całym pośpiechem poszedł przez ulicę świętego Andrzeja, pod Nesle, przeszedł Sekwanę i wyprzedził dworzanina Franciszka.
My udamy się za Aurillym, który jest świadkiem ważnych wypadków.
Przybywszy do Luwru, zastał go cichym i spokojnym, rozmawiał naprzód z oficerem służbowym, figura nader ważna dla szukających nowin.
Oficer był w dobrym humorze, bo król dzisiaj wstał wesół.
Aurilly od oficera przeszedł do odźwiernego.
Odźwierny przeglądał ubiory służących i nowe rozdawał im halabardy.
Rozmawiał on z Aurillym o pogodzie i słocie, z czego dworzanin wniósł o stanie polityczne] atmosfery.
Skutkiem tej rozmowy, Aurilly wielkiemi wschodami udał się do księcia, liczne oddając pokłony służbie rozproszonej po przedpokojach.
Przy drzwiach księcia, zastał siedzącego Chicota.
Chicot sam grał w szachy i zdawał się być mocno zajęty kombinacyami gry.
Skoro Aurilly chciał przejść, Chicot zatamował mu drogę swojemi długiemi nogami.
Musiał więc trącić go po ramieniu.
— A! to ty panie Aurilly — rzekł Chicot.
— Co tutaj robisz, panie Chicot?
— Jak widzisz, gram w szachy.
— Sam?
— Uczę się, a ty czy grasz?
— Słabo.
— Wierzę, pan jesteś muzykiem, a sztuka wymaga wiele pracy i czasu.
— To posunięcie zdaje mi się bardzo ważne.
— Bardzo — niespokojny jestem o króla.
Wiesz panie Aurilly, w szachach król jest bardzo niedołężny figury, która nie ma własnej woli, której krok postąpić i cofnąć się wolno; otaczają ją zwinne koniki, liczne pieszki, które jeśli źle bronią, biada królowi! Prawda, król ma także i laufra; lecz jeżeli i ten źle się uwija i sam zginie i króla nie ocali. Otóż mojego króla takie jest położenie.
— Dlaczego, panie Chicot tutaj przyszedłeś w szachy się uczyć?
— Bo czekam na pana Quelusa, który jest tam.
— U księcia?
— Nie inaczej.
Aurilly zdziwił się.
W czasie rozmowy, Chicot zrobił lutniście wolne przejście, ale wysunął się na korytarz tak, aby posłaniec Gwizyusza był pomiędzy nim a drzwiami.
Aurilly wahał się otworzyć.
— Cóż pan Quelus robi u księcia?... — zapytał — nie wiedziałem, że w takiej żyją przyjaźni.
— Ciszej!... — rzekł Chicot z miną tajemniczą.
Następnie wziąwszy szachownicę w rękę, przechylił się ku uszom Aurilego.
— Przeprasza księcia — mówił — za małą sprzeczkę, jaką miał z nim wczoraj.
— Doprawdy?
— Król tego żądał; wszak wiesz jak teraz bracia dobrze są z sobą. Król nie mógł znieść uchybienia Quelusa i musiał się panicz upokorzyć.
— Doprawdy?
— A! panie Aurilly, mnie się zdaje, że w złotym wieku żyjemy; Luwr nie długo będzie Arkadyą, a obadwaj bracia „Arcades ambo”... A! przepraszam panie Aurilly, zawsze zapominam, że jesteś muzykiem.
Aurilly uśmiechnął się i wszedł do przedpokoju, tak mocno drzwi otwierając, że Chicot mógł się oczami z Quelusem rozmówić.
Quelus bardzo grzecznie pozdrowił Aurillego. Ulubieniec króla bawił się pięknem cackiem, nazwanem „bilboket“.
— Brawo! panie Quelus — rzekł Aurilly, widząc zręczność pierwszego.
— A!.. — odparł Quelus — gdybym ja tak grał w bilboket, jak ty grasz na lutni!
— Gdybyś się pan tak długo nim bawił, jak ja pracuję nad moim instrumentem, przeszedłbyś mnie jeszcze. Gdzie jest książę?... czy pan z nim dziś jeszcze nie mówiłeś?...
— Mówiłem, ale teraz Schomberg mię zastąpił.
— Schomberg!... — rzekł źdzwiony Aurilly.
— Jest tutaj... król tak wszystko urządził. Wejdź, panie Aurilly i powiedz księciu, że czuwamy.
Aurilly otworzył drugie drzwi i spostrzegł Schomberga, leżącego raczej niż siedzącego na szerokiej sofie.
Schomberg tubą wyrzucał gałki, a pies mu je napowrót przynosił.
— Jakto!... — zawołał Aurilly — u księcia podobna zabawa?..
— A!... „Guten morgen”, panie Aurilly, — patrzaj jak zabijam czas, czekając na posłuchanie.
— Gdzie książę? — zapytał Aurilly.
— Ciszej!... Teraz przebacza Epernonowi i panu Maugiron. Możesz wejść, skoro jesteś zaufany księcia.
— Może to będzie niegrzecznie?
— Bynajmniej.
— Gdy do następnego pokoju wszedł Aurilly, ujrzał Epernona muskającego wąsy w zwierciadle; Maugiron zaś siedział przy oknie i wystrzygał nędzne figury.
Książę, bez szpady, siedział pomiędzy niemi.
— O!.. Boże!.. — zawołał muzyk — jakże się obchodzą z moim panem! — Pan Aurilly, jak mi się zdaje, dobrze wygląda — mówił Epernon, wciąż muskając wąsy.
— Aurilly — rzekł książę, pełen gniewu i boleści — czy nie zgadujesz, że jestem więźniem?
— Czyim?...
— Mojego brata. Jakżeś tego nie odgadł, widząc straż moję?...
Aurilly westchnął.
— A!.. gdybym był wiedział — rzekł.
— Byłbyś zapewne dla rozrywki księcia, przyniósł lutnię twoję; pamiętałem o tem i kazałem ją przynieść, W rzeczy samej, Chicot podał lutnię, a Quelus i Schomberg ziewnęli!...
— A cóż szachy? — zapytał d’Epernon.
— Aha! — rzekł Quelus.
— Laufer ocalił króla — odpowiedział Chicot.
— Panie Aurilly, dawaj sztylet, a bierz lutnię.
Muzyk był posłuszny; następnie usiadł u stóp swojego pana.
— Otóż jeden już w pułapce — rzekł Quelus — dalej do innych.
Słowa te wytłumaczyły Auryllemu poprzednio sceny.
— Quelus powrócił do przedpokoju i wychodząc, tubę swoję zamienił na bilboket.
— Słusznie — rzekł Chicot — trzeba odmieniać zabawy; ja dla odmiany podpiszę Ligę.
I zamknął drzwi, zostawiając Jego książęcy mość w towarzystwie lutnisty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.