Ty mi się nie waż mówić o tem — ani jemu ani staremu...
MICHASIOWA.
Pewnie. Jakbym się prezentowała za siostrę, to niewypadałoby mówić — ale tak za sługę, to co, że się upominam o swoje!
STEFKA.
Ja ci zapłacę.
MICHASIOWA.
Na święty Jury — jak będą w niebie dziury. Mogłaby też Stefka lepiej Panu powiedzieć, że ja siostra, to by się wstydził i zapłacił.
STEFKA.
Niech cię Bóg broni! on mi to przecież wyraźnie zapowiedział, żebym mu nigdy o familii nic nie wspominała. Ja ci to zaraz postawiłam za warunek. Jak chcesz być u mnie dobrze. Ale — jak sługa... Zgodziłaś się. Więc — keine gadanie być nie może.
Dwa słowa. Coś o premierze. Kiedy? Chcemy urządzić owacyę...
STEFKA.
Nie mnie brać na kawał! Pan wie, że nie gram w tej premierze i że mam wasze owacye pod podeszwą. Ja zakazałam tu przychodzić! Ja nie chcę! Ja nie lubię jak się za mną włóczą...
FILO.
Ja się nie włóczę, bo ja jestem pani cień!...
STEFKA (wraca do szeslągu).
No... ja mam też los. I proszę kwiatów nie przysyłać bo pan na to niema pieniędzy...
FILO.
To do pani nienależy. Ja bym ukradł gwiazdy aby Pani rzucić pod nogi. [125]
STEFKA (śmieje się).
A tymczasem pan sprzedaje książki...
FILO.
Nieprawda. Ja mam swoje dochody. Ojciec mi daje pensyę.
STEFKA.
Pięć koron...
FILO.
Trochę więcej.
STEFKA.
Wszystko jedno. Nie na to aby Pan kwiaty kupował. Zresztą ja nie chcę... nie chcę...
(tupie nogami i biegnie do okna).
FILO.
To trudno. Ani pani ani ja na to nic nie poradzimy. Ja kochać Panią będę do śmierci, a że miłość wywołuje miłość, pani mnie także pokocha...
(siada na krześle na środku sceny i patrzy na Stefkę z podełba).
Moja i Pani. Przejdę walki, piekło — ale zwalę to wszystko i utoruję drogę dla nas obojga...
STEFKA.
Gdzie???
FILO.
Do wspólnej egzystencyi.
STEFKA (idzie do lustra).
Pan ma źle w głowie.
FILO (ponuro).
A nie zdołam zwalczyć przeszkód — zginiemy razem!
STEFKA (robi perskie oko).
Właśnie.
FILO.
Czy pani sądzi, że ja bym panią samą na świecie zostawił? Nigdy! Wszystko czyha na pani wdzięk, niewinność, młodość. Wszystko! Wszak teraz ciskają na Panią ostatnie obelgi. Mówią o pani straszne rzeczy... [127]
STEFKA (zaciekawiona).
Co mówią?
FILO (wstaje ale pozostaje na środku).
Nie powtórzyłbym nigdy tych szkaradstw z obawy aby Panią nie znieważyć. Ale niech Pani będzie spokojna. Ja nie wierzę! Ja jeden na świecie znam Panią i wiem kim pani jest. — I zawsze w obronie Pani stanę choćby mi życie utracić przyszło. Śmierć samą bym wyzwał i zwalczył. Proszę mi wierzyć.
STEFKA (siada z nogami na sofie).
Że też pan wiecznie o tej śmierci gada.
FILO (ponuro).
Bo się jej nie lękam.
STEFKA.
A jakby przyszła, to by Pan uciekał za piec... Ale co tam śmierć! niechby się tu zjawił jaki profesor, Pan by uciekł.
FILO.
Nigdy! Pani mnie nie zna.
(dzwonek).
STEFKA.
No... no... może profesor.
FILO (nie rusza się z rękami w kieszeniach od spodni).
Świat cały wyzywam do walki o panią...
(siada na krześle).
A zresztą ja się nikogo nie boję, bo jestem po cywilnemu! [128]
STEFKA.
Tymczasem niech się pan wynosi przez kuchnię.
FILO (siedzi).
Ani myślę.
(dzwonek).
STEFKA.
Proszę — to może być moja koleżanka...
FILO (j. w.).
Niech wejdzie.
STEFKA.
Nie chcę aby mnie wzięła na język.
FILO (j. w.).
Niech sprobuje — potrafię Panią obronić.
STEFKA.
Ach Boże!...
(po chwili).
Aha!... a może ja o Pana jestem zazdrosna i boję się aby mi Pana nie odebrała...
Chciałem pani jak najprędzej przynieść, co pani wie...
STEFKA.
O! o! o!
BOGUCKI.
Proszę!
(podaje jej zawiniątko).
STEFKA (rozpakowuje — boa, papier rzuca na ziemię koło szesląga).
Pycha!
(rzuca mu się na szyję i całuje go — przygląda się.)
Kogucie!
BOGUCKI (zmieszany).
Pani takie chciała...
STEFKA (dobry charakter jej bierze górę).
Ja mówiłam strusie... ale to nic. SliczneŚliczne.
BOGUCKI.
A zwłaszcza, że jednej malutkiej osóbce ślicznie...
STEFKA.
Może za duże? Co? Mnie się zdaje, że wyglądam jak pies w chomoncie... [131]
(skacze na sofkę ogląda się w lustrze, nie zdejmując boa)
siupaj pan także...
(Bogucki siada obok niej)
Jak mi się stary zapyta skąd wzięłam, to powiem, że mi pan dał. Niech się wstydzi, że taki skąpy i inni panowie mi prezenta dają.
BOGUCKI.
Ja w ogóle nie rozumiem jak panią można czegoś pozbawiać. Przecież to największem szczęściem jest otoczyć kobietę zbytkiem i przepychem...
STEFKA.
No — proszę pana... a niech pan tylko tu spojrzy...
MICHASIOWA (w głębi).
Mnie się już nawet nie chce kurzów ścierać z tych gratów.
STEFKA (surowo).
Niech Michasiowa pójdzie zobaczyć w kuchni czy mnie tam niema...
(Michasiowa wychodzi).
Panią to należałoby postawić w serwantce jak figurkę z porcelany...
STEFKA (powoli smutniejąc).
To nie. Ale widzi pan ja bym chciała choć w mojej sytuacyi mieć tyle pieniędzy, aby ludziom gardła pozatykać. A tak to mną poniewierają dwa razy tyle i tak mi się zdaje, że każden to ma do mnie żal za to, że ja mam tak mało pieniędzy... Byle kto się [132]nademną znęca i poniewiera. I stróżowa, i lokatorzy, i gospodarz, a ja przecież drożej płacę jak inni.
(po chwili).
Ja panu daję słowo — że to wszystko to dyabła starego nie warte.
BOGUCKI
Ja ciągle powtarzam, panią potrzeba otoczyć zbytkiem.
STEFKA.
Ja Panu powiem, że to znów nie takie konieczne. Ja sobie dużo rzeczy umiem wyperswadować. Niema, no to niema. Ale widzi Pan, ja mam ambicyę...
BOGUCKI.
Co?
STEFKA.
Am-bi-cyę. Żebym ja się tylko dochrapała czego w teatrze, to już ja bym sobie w życiu dała radę...
A teraz dąsy, fochy. I to się nazywa anielski charakter! Ja zapowiadałem — że nie znoszę min pogrzebowych, że muszę być rozrywany, że musi się być wesołą w mojej obecności... Ja to zapowiadałem. Tak czy nie? —
STEFKA (cicho).
Tak.
DAUM.
No — to niech się zastosuje do moich żądań.
STEFKA.
Zaraz!...
(przeciąga się)
To ja mam co wesołego powiedzieć?
DAUM.
Możnaby...
STEFKA.
Kiedy mi dzisiaj czegoś nie tego...
DAUM.
Przez łańcuch słyszałem, jak się wesoło bawiła.
STEFKA.
No... bo...
DAUM.
Bo i pan Bogucki wesoły? To się chciało powiedzieć? [143]
STEFKA (zdenerwowana).
Może.
DAUM (z nagłym wybuchem).
Ja sobie wypraszam wizyty. Ja sobie wypraszam. Ja zapowiadałem — żadnych wizyt. Tak czy nie? — zapowiadałem?
STEFKA.
Ależ tak! tak!
DAUM (ubiera się w futro).
To proszę się zastosować do mojej woli. Nie życzę sobie trafiać na podobne sceny.
STEFKA (na szeslągu).
Jakie sceny? myśmy tylko rozmawiali.
DAUM.
Właśnie. Wierzę... Z nią można rozmawiać!
STEFKA (urażona).
Dlaczego nie?
DAUM.
Bo ona nie jest do rozmawiania.
STEFKA (urażona bardzo).
Właśnie że p. Bogucki ze mną rozmawia i bardzo dobrze się ze mną bawi.
Dlaczego? dlaczego się śmieje? dlaczego nie mają mnie ludzie kochać?
DAUM.
Bo kocha się rodzinę — kocha się swój zawód, kocha się swój honor, kocha się swoją godność.
STEFKA (coraz wścieklejsza).
Ale takiej jak mnie, to się nie kocha...
DAUM.
To jest wszystko komiczne...
(patrzy na zegarek)
Idę.
STEFKA (następując na niego).
Aha! aha! żeby wiedział, że mnie kochają i to nietylko Bogucki ale i inni... młodzi... z włosami na głowie, i z zębami...
(ze łkaniem prawie).
DAUM (odsuwa ją laską).
Niech się odsunie! brzydka teraz jest!... ja tu znów za godzinę przyjdę zrobić inhalacyę. Niechaj będzie gotowe. I proszę żeby było w pokoju cieplej — bo tu zimno.
STEFKA (ponuro).
Nie mam pieniędzy.
DAUM.
Tu jest trzydzieści centów, to niech [145]Michasiowa przyniesie pół cetnara drzewa i zapali. —
(kładzie futro, cylinder i woła).
Michasiowa!
SCENA VII.
STEFKA — MICHASIOWA.
MICHASIOWA (ironicznie).
Całuję rączki wielmożnego pana.
DAUM.
Niech Michasiowa zobaczy, czy tam niema nikogo na schodach?
MICHASIOWA.
Zaraz.
(wychodzi na schody). STEFKA (przy oknie).
Najlepiej za dnia nie przychodzić.
DAUM.
Robię, co mi się podoba! — I proszę do mnie tym tonem nie mówić, bo ja tego nie lubię.
STEFKA (chwilę patrzy za nim, wreszcie biegnie od okna, rzuca się na szesląg i zaczyna płakać po cichu).
MICHASIOWA (obojętnie).
No i czego?... czego?... nos ci spuchnie.
STEFKA (na sofie płacząc).
Ja jestem obrażona... obrażona... duma moja obrażona...
MICHASIOWA.
O co ci chodzi?
STEFKA (z całym bólem serca).
Powiada, że mnie nie może nikt kochać.
MICHASIOWA (stojąc).
Niby jak kochać? —
STEFKA.
No... uczciwie, bardzo — no... kochać.
MICHASIOWA (ironicznie).
A... to co innego. Niech się Stefce takiego kochania nie zachciewa, bo Stefka nie na takie kochanie, tylko na takie inne.
STEFKA (szybko).
Dlaczego? dlaczego?
MICHASIOWA (zgryźliwie).
Bo — Stefka już jest... tak... poza ludźmi...
STEFKA (szybko).
Jakto?
MICHASIOWA (dumnie).
A no... tak... po za luźmiludźmi. Co zrobić? [147]Ja jeszcze jestem między ludźmi i mnie można tak niby uczciwie kochać...
STEFKA (ironicznie).
Ciebie?
MICHASIOWA (z wybuchem).
A no tak! a no tak!... choć mam doły po ospie i nos mi się czerwieni — ale ja jestem między ludźmi...
(nachyla się ku siostrze z nienawiścią, obie patrzą sobie w oczy z siłą — Stefka pierwsza spuszcza oczy).
STEFKA.
Nie gadaj głupstw...
MICHASIOWA (ze złośliwym nerwowym śmiechem — pochylona tuż nad Stefka, odwróconą ku niej twarzą).
Ja jestem taka, że do mnie można przyjść i we dnie, a do Stefki to cichcem, jak nikogo na schodach i nocą... o...
STEFKA.
Czego ty się na mnie uwzięłaś?... Za co ty się nademną mścisz?...
(Michasiowa patrzy na nią przeciągle — wreszcie owija się z głową w chustkę — idzie do niży — wyjmuje z koszyka pończochy długie, poplamione atramentem).
MICHASIOWA.
Za nic!...
(długa chwila milczenia).
MICHASIOWA (innym, dawnym tonem).
Stefka by nie smarowała ciągle dziur w bucikach atramentem, bo pończochy ani doprać. [148]
STEFKA (zgnębiona kładzie się na szesląg).
Cicho bądź — daj mi co zjeść...
MICHASIOWA.
Niema nic. Resztę rolmopsów wielmożny pan zjadł wczoraj.
(dzwonek).
STEFKA (leży na sofie).
Kto?
MICHASIOWA (patrzy przez łańcuch).
Ten od wierszów przyszedł.
(do sieni)
Niema panienki.
STEFKA (leżąc).
Głupia jesteś — dawaj go tu!...
MICHASIOWA.
Ta po co?
STEFKA.
Dawaj go! —
SCENA VIII.
TEŻ SAME — FILO.
FILO.
Ja na chwilę.
STEFKA.
Chodź pan tu... bliżej... siadaj pan... Tak... a teraz mi pan powiedz — jedno — Czy we mnie naprawdę można się kochać? [149]
FILO (siada na krześle koło szesląga od strony widzów).
Przecież... ja...
STEFKA (klęcząc w kucki na szeslągu).
Ale nie tak jak każden i w byle kim. Tylko uczciwie... no tak, jak się tam w waszych kobietach kochacie?
FILO.
Jak pani się może pytać o to. Ja panią ubóstwiam. Dla mnie pani jest uosobieniem miłości, ja po nad panią...
STEFKA.
To są faramuszki. Ja się pytam czy można się we mnie kochać uczciwie?
FILO.
Inna miłość byłaby dla pani obelgą!
STEFKA (gorączkowo).
Więc ja nie stoję po za ludźmi? —
FILO.
Pani stoi pomiędzy aniołami, po nad ludźmi.
STEFKA (tupie nogami).
Nie... nie... ja chcę stać pomiędzy ludźmi, pomiędzy zwyczajnemi kobietami — takiemi które można kochać, zaręczyć się, ożenić...
FILO (wpatruje się w nią).
Tak... powiedziała pani wielkie słowo. Wielkie... [150]
STEFKA (patrzy się na siostrę).
Bo mnie wszyscy znieważają, mówią, że ja jestem taka którą się nie kocha...
FILO.
A któż jest godniejszy miłości jak nie pani? gdzie istota czystsza, doskonalsza jak nie pani?
(osuwa się przed sofą na kolana).
Stefko nasza miłość...
STEFKA.
Czego pan ciągle mówi nasza miłość! ja pana nie kocham.
FILO.
Nasza miłość musi pozostać nierozerwalną. Ja siadam w tym roku do matury — potem idę na prawo...
STEFKA.
A ja na lewo...
FILO.
Skończę prawo — i wtedy — Stefko — wtedy już będziemy na zawsze razem! — szczęśliwi — nierozłączeni — pod chmury cię podniosę, w błękity ustroję — gwiazdami oświetlę...
STEFKA (zrywa się i biegnie do stołu).
To będzie wcale... wcale...
FILO (idzie za nią).
Tak sobie umyśliłem. W teatrze cię nie zostawię. To bagno, to zgnilizna. Nie tobie [151]tam być, nie tobie... tam zatracasz swą godność...
STEFKA (stoi przy oknie).
Jest... wyjechała godność...
FILO (przy stole).
Gdybyś nawet nie chciała...
STEFKA.
No... dosyć... już mi się to znudziło. Może pan sobie iść. Mnie szło o to, aby pewne osoby słyszały...
(patrzy na Michasiową, która w głębi ceruje pończochy).
że mnie bardzo uczciwie kochać można.
FILO.
Kto wątpi? niech wystąpi... Stefko!... oto pierścioneczek... weź go, noś jako zaręczynowy między nami pierścień...
STEFKA.
Daj mi pan spokój...
FILO.
Co do mego ojca, matki — nie lękaj się. Ja mam sposób, ja powiem im coś, co zmusi ich aby sami zwrócili się do ciebie i nie rozrywali naszego związku. — To sposób może straszny, może bolesny — ale niezawodny. Mój kolega jeden go wypróbował — był w tej samej sytuacyi — zaręczył się — rodzice grozili — użył tego sposobu — i zmieniło się wszystko... [152]
MICHASIOWA (od okna, zainteresowana).
Ożenił się? —
FILO.
Nie — bo uciekła z drugim. Ale wiem czem zwalczyć rodziców...
STEFKA (znudzona).
Zakazuję panu!
(do Michasiowej — „proszę stąd iść“ — Michasiowa wychodzi. — Stefka idzie do szesląga).
FILO.
Czy chcesz, czy nie chcesz, uczynię to! Tylko zawczasu przepraszam! przepraszam! brzeg sukni całuję... będzie to chwilowe zaćmienie, jakaś plama przelotna... ale ja wiem, gdy wywalczę w ten sposób szczęście nasze — ty mi darujesz... A! jeszcze jedno! Słuchaj! Stefek... ja cię oszukałem, okłamałem... ale ja działałem pod wpływem szału młodości... nierozwagi... ja ci się przedstawiłem pod obcem nazwiskiem.
STEFKA (przy lustrze).
O Boże! jak mi to wszystko jedno.
FILO.
Ja się nie nazywam Janiszewski. Ja się nazywam Daum.
Nie... nie... nie... ale i ciebie nie chcę znać!... nie chcę... nie chcę...
(ucieka do okna).
FILO (biegnie za nią).
Co to jest! dlaczego? co się stało?
(chce ją wziąść za rękę).
STEFKA.
Nie chcę... wynocha stąd... wynocha...
FILO.
Ja wiem — mój ojciec nie ma szczególnej opinii, ale to w polityce — zmienił przekonania... ale to Stefuś zdarza się w najporządniejszej familii, za co ja mam być karany? — To życiowo bardzo porządny człowiek, nieposzlakowanej moralności, Stefuś on ciebie...
[155]Michasiowa zrób z nim co... niech się zgubi...
MICHASIOWA (wpada — do Fila).
Najlepiej niech pan sobie idzie — ona jak wpadnie w gniew, to święty Boże nie pomoże... niech pan idzie...
FILO (z energią).
Ja pójdę... ja poszukam mego ojca.. ja go zaraz tu przyprowadzę — i wszyscy razem pojedziemy do mojej matki. Zobaczysz jak się ucieszy!... idę... ale wrócę...
(chce iść przez główne wschody).
MICHASIOWA.
Nie tędy! — przez kuchnię...
FILO (z patosem).
Dobrze — ale ja powrócę głównem wejściem otwarcie i w sposób godny nas obojga...
(wychodzi szybko, zdecydowany).
SCENA IX.
STEFKA — MICHASIOWA.
STEFKA (zdenerwowana).
Żebyś mi go nigdy tu nie puszczała.
MICHASIOWA.
Najlepiej trzeba było z takiem dzieciakiem nie zaczynać. [156]
STEFKA.
Cicho bądź!...
(po chwili parska śmiechem).
Nie rezonuj. Sama wiersze brałaś.
MICHASIOWA.
Przez pocztę można...
(dzwonek — Michasiowa idzie do drzwi — przez łańcuch). MICHASIOWA.
Zaraz...
(do Stefki)
przyjaciel!...
STEFKA (ucieszona).
A!... proś!...
MICHASIOWA (szeptem).
A ty uważaj — lepszy wróbel w garści niż kanarek na powietrzu...
Doprawdy. — Jak pana widzę — zaraz mi lżej. Pan musi być bardzo miły w domowem pozyciu.
BOGUCKI (filuternie).
Staram się.
STEFKA.
I dla tego pana lubią kobiety.
BOGUCKI (śmiejąc się).
Mało lubią — szaleją.
STEFKA (z przekorą).
No... no...
BOGUCKI (idąc do szeslągu).
I Stefcia także... Stefcia szaleje...
STEFKA (siadają — Stefka na krześle).
Ani myślę. Zresztą mnie nie wolno...
BOGUCKI (na poręczy szesląga, odwrócony do Stefki).
Ach! jaka wierność. Dużo Stefci z tego przyjdzie.
STEFKA.
No... zawsze...
BOGUCKI.
Nie powiem, gdyby Stefka była żoną Dauma, ale tak...
STEFKA.
No — a gdyby pan był na miejscu Dauma, a gdybym pana zdradzała to... [158]
BOGUCKI
Phi! to co innego...
STEFKA.
Bo się o pana rozchodzi...
BOGUCKI.
Nie — ale widzi Stefka, między mną a Daumem jest różnica. Gdyby Stefka mnie zdradzała, byłaby nieusprawiedliwiona, a zdradzając Dauma, Stefkę każden uniewinni...
STEFKA (smutno).
Trochę to w tem prawdy...
BOGUCKI.
Ale tak... tak... i ogromna... Niech tylko Stefka sprobuje zdradzić Dauma...
(przyciąga Stefkę z krzesła do siebie).
STEFKA.
Z panem...
BOGUCKI (czule).
Spodziewam się! Zobaczy Stefka jak się zaraz życie Stefci rozjaśni...
STEFKA.
Wie pan
(szczerze)
ja niemam jakoś zdolności do tego, żeby zdradzać...
Naturalnie, naturalnie... kto wie, jakby się rzeczy ułożyły...
(po chwili)
może życie Stefki by zupełnie inny obrót wzięło... ja naprzykład wiem dobrze, co Stefce potrzeba... ja zrobiłbym wiele... wiele nawet czego się Stefka nie spodziewa...
STEFKA (wzięta, pomimowoli lgnąc do niego).
Niech pan powie... co?...
BOGUCKI (po lisiemu).
Ja wolę nie mówić, ale ja zwykle wiem, co jest moim obowiązkiem względem kobiety, która mię kocha i jest dla mnie łaskawa. Ja jestem dżentelmenem i jako ten, wiem czem, i kim być powinienem...
STEFKA (po chwili).
Wie pan... może ja się namyślę...
BOGUCKI.
Tak — tak będzie najlepiej. Ja nie chcę do niczego kobiety przymuszać — Niech sama, sama, to jest mój system...
(obejmuje Stefkę i całuje)
Dzieciuś, pieszczoszka, Stefuś... jak zechce i kiedy zechce... choćby zaraz jestem twój... i z dyrektorem pomówię... i wszystko... Stefuś... [160]laleczka... pieścidełko... jakie to cacane, jakie to zgrabne... może dziś Stefcia by mnie odwiedziła?... ja tu będę w sądzie... karteczkę przez woźnego... Michasiowa zaniesie... uprzedzi... jakie to zgrabne... powiadam ci Stefuś wszystko... wszystko...
(słychać chrzęst klucza, drzwi się szamoczą o łańcuch, widać za drzwiami Dauma).
SCENA XI.
DAUM, STEFKA, BOGUCKI.
STEFKA.
Masz! jest!
DAUM (za drzwiami).
Proszę łańcuch odłożyć.
STEFKA (wyniośle).
Cóż tam? czego? pali się?...
(idzie drzwi otwierać).
DAUM (wchodzi, spostrzega Boguckiego).
Pewny byłem.
BOGUCKI (ironicznie).
Slicznie, żeś się nie zawiódł — Idę — panno Stefciu... do widzenia...
Ty? tutaj?... ja... kamienicę kupuję... więc oglądam... ale co ty... co ty tu rubiszrobisz?...
MICHASIOWA
Jezus Marya! ja po nią polecę!
(wylatuje).
FILO.
Nie wiem ojcze... sądzę jednak, że... śledziłeś mnie... to źle... wolność indywidualna... ale to mniejsza. To forma, mogę ci to przebaczyć. Tu rozchodzi się o rzecz główną. Co ja tu robię! Otóż — wolę powiedzieć odrazu — jestem tu u panny Maliczewskiej...
DAUM (udając obojętność).
Któż to taki?
FILO (stanowczo nabiera na odwagę).
To jest kobieta, którą kocham, która mnie kocha i z którą po skończeniu prawa ożenię się.
DAUM (cofając się, ale od razu nie dając całego głosu).
Z kim? — z nią?...
FILO (coraz odważniej — chociaż mu głos zamiera).
Tak. I tu jest wszystko napróżno. Cokolwiek mi zechcesz powiedzieć. Pozycya społeczna? to dla mnie nie istnieje! nazwisko? lepsze niż nasze... na ski — a co do niej samej... [166]
DAUM (przerywa krótko, ostro).
Milcz!... i zabieraj się stąd...
FILO.
Widzę, że zaczyna się znów wieczyste nieporozumienie... ojcowie... dzieci... Trudno... ojciec mnie zmusza... powiem coś czego bym mówić nie chciał. Ale — mówić będę językiem ojca...
(po chwili)
Ojciec ma wygórowane pojęcie honoru, godności. Ja także. Czy ojciec kazałby mi zapłacić karciany dług?
DAUM.
Do czego ty zmierzasz?...
FILO.
Dług zaciągnięty względem kobiety jest stokroć większej wagi. Panna Maliczewska i ja... to jest ja... mam względem niej obowiązki...
(chwila milczenia — Filo stoi nieruchomy pod ścianą — Daum zasłonił oczy i siedzi).
FILO (cicho).
Ojcze!...
DAUM (jakby się budząc).
Przedewszystkiem ty musisz stąd iść...
FILO.
Ale...
DAUM (w gorączce).
Ja także, o ja także stąd pójdę. Za chwilę.
FILO.
Czy chcesz pomówić z moją narzeczoną?
DAUM (w gorączce).
Tak... tak... właśnie...
FILO (dziecinnie).
Bądź dla niej pobłażliwy. Ona taka nieśmiała choć napozór swobodna; ale skoro to uznajesz za konieczne — pójdę. Ufam ci i widzę, że uznajesz we mnie prawa człowieka. Cenię cię za to. Jej powiedz, że... [168]
DAUM (szeptem).
Wiem co mam powiedzieć — ty idź!...
FILO (kieruje się do drzwi frontowych).
Zamknięte...
DAUM.
Czekaj!
(machinalnie wyjmuje klucz od drzwi frontowych i opamiętowuje się, chowa)
Może tu jest inne wyjście...
FILO.
Tak — przez kuchnię
(idzie do kuchni)
Otwarte.
(do ojca serdecznie)
Będę czekać na dole...
DAUM.
Nie... nie... idź do domu
(chwilę patrzy na niego, bierze jego głowę w dłonie i całuje syna w czoło)
Tyś nic nie wiedział... tyś nie winien...
FILO.
Nie ojcze — to ja, ja... ona niewinna...
DAUM.
Nie... nie... idź...
(Filo wychodzi — Daum pozostaje chwilę sam — obłędnym wzrokiem patrzy dokoła — chce usiąść — wstaje — bierze kapelusz, laskę — siada znów na szezlągu — tupot po wschodach — frontowemi drzwiami wpada Michasiowa, otwierając je z klucza, który ma przy sobie).
Ja nie miałem wysokiego wyobrażenia o jej moralności... ale to przechodzi pojęcie... to już błoto... to już...
MICHASIOWA (cicho do Stefki).
Niech mu Stefka powie prawdę, że przecież nic nie było...
STEFKA (cicho przez zaciśnięte zęby).
Nie powiem! niech teraz myśli... to sobie pójdzie... napiszę mu jutro... ale niech ze mną zerwie...
DAUM (j. w).
Ja odchodzę... na zawsze... z najwyższą pogardą... ze wstrętem... i to jedno... od mego syna wara!... nie dam!... nie dam!...
(kieruje się do wyjścia, nagle staje i zwraca się do Michasiowej).
DAUM.
Mój aparat inhalacyjny mi zapakować... zabiorę.
(Michasiowa pakuje aparat w papier rzucony od boa — milczenie w czasie tego — wreszcie Daum bierze aparat i wynosi się zgarbiony, zestarzały — przechodząc mówi z goryczą, patrząc na Stefkę).
STEFKA (zrywa się jak szalona i zaczyna tańczyć po pokoju).
Poszedł! poszedł! co za radość! co za szczęście. Niema go!... niema go!... już tu nie przyjdzie... nie...
(płacze i śmieje się nerwowo, w miarę słów Michasiowej śmiech ten zastyga).
MICHASIOWA (skrzywiona).
Jest czego się cieszyć.
STEFKA (śmieje się spazmatycznie).
Pewnie że jest! Och! jak ja go nienawidziłam... jak ja go nienawidziłam...
MICHASIOWA (cicho).
Jutro po kwartalne przyjdzie żyd za meble — a jakże... obiady za cały miesiąc — praczka już przeszło dziesięć guldenów — po sklepach Stefka wszędzie wisi — na szesnasty się zlecą jak kruki. Ciekawam co będzie...
STEFKA (zgaszona, cicho — siedzi na szezlągu).
Co Bóg da...
MICHASIOWA.
Mieszkanie to jeszcze na dwa tygodnie... najgorzej z krawcową — dziś trzy razy była dziewczynka z rachunkiem... już zaczyna na schodach wymyślać...
Stróż też zły, pluje — mówi że Stefka mu za siedem szper winna... a już co do mnie to ja nie mówię, ale niby ta pensya to...
STEFKA (Stefka pada na twarz na szesląg).
No — co ja mam robić! co!...
MICHASIOWA.
Było załatać!... nie zrywać...
(dzwonek)
Może się wraca?
STEFKA (zrywa się).
Nie chcę! wolę najgorsze... nie chcę...
(zatyka oczy).
SCENA XV.
TEŻ SAME — BOGUCKI.
BOGUCKI.
Jest?
MICHASIOWA.
Przyjaciel!
STEFKA (skacze).
Z nieba spadł!...
(rzuca się ku niemu)
Miałam kartkę posyłać...
BOGUCKI (szybko).
Wyszedłem z sądu — widzę jak Daum [173]jedzie dorożką strasznie blady — odwrócił się odemnie — co jest?
STEFKA (z entuzyazmem).
To jest że jestem wolna... wolna... że nikt niema do mnie prawa... że mogę sobą rozporządzać...
BOGUCKI (zdziwiony).
Zerwane?
STEFKA (z energią).
Na fest! Daum pogrążon! z Dauma nici!...
BOGUCKI.
Ale dlaczego?
MICHASIOWA (szybko).
To przez wielmożnego pana — bo tamten wielmożny pan był zazdrosny o wielmożnego pana...
BOGUCKI (nieufnie).
Oho! ho! żeby aż tak...
STEFKA (szybko).
Mniejsza czy o to czy o to — dość, że jestem wolna... I ja powiem panu od razu, że jestem bardzo szczęśliwa, że niepotrzebuję go zdradzać z panem
(z wdziękiem dziecka)
bo ja byłabym go zdradziła, a to przecież brzydko... zawsze... więc przecież lepiej otwarcie i szczerze... [174]
BOGUCKI (bez entuzyazmu).
No... tak...
(do Michasiowej)
Niech Michasiowa wyjdzie, bo ja mam pomówić z panienką.
(Michasiowa wychodząc mówi do siebie).
MICHASIOWA (d. s).
Może da Bóg, że się wygrzebiemy!...
STEFKA (dziecinnie i serdecznie).
Pan się cieszy, że ja już będę całkiem panowa?
BOGUCKI (lisio).
Bardzo... Ale siadaj Stefuś naprzeciw mnie i pogadajmy rozsądnie. Jak ma już być tak, że ja mam zastąpić Dauma — to w miarę moich środków. Otwarcie mówię — wiele zrobić nie mogę, nawet prawdopodobnie mniej jak Daum. Ale ja lubię czyste sytuacye. Tak jak on. O! teraz rozeszliście się — a ponieważ on nic nie przyrzekał...
STEFKA.
Oho! ho!... co przyrzekał!...
BOGUCKI (jakby ucinał nożem).
Ale ogólnikowo! nic wyraźnie. Rozeszliście się i nie macie pretensyi jedno do drugiego... Tak samo i ze mną. Żadnych pretensyi.
(wstaje, zagląda do kuchni, do niży)
[175]Mieszkanie może zostać to samo, meble wynajęte, bo to praktyczniejsze w razie wyjazdu... a długi są?...
STEFKA (cicho siedzi na szezlągu i patrzy za nim).
Są.
BOGUCKI (siada na szezlągu na poręczy).
Dużo?
STEFKA (j. w.).
Sto osiemdziesiąt reńskich.
(szybko)
Ale zaraz nie trzeba będzie wszystkiego płacić.
BOGUCKI.
To się ułoży... Tylko zapowiadam — nic więcej płacić nie będę — ani centa długów po za to — to niech Stefka pamięta. — Także... żeby żadna rodzina o...! tego nie lubię. I proszę, jedno, niech to, że ja tutaj bywam, zostało w zupełnej tajemnicy... zupełnej...
STEFKA (smutno).
To pan znów będzie tak po ciemku przychodził?
BOGUCKI (z obleśnym uśmiechem).
No... naturalnie ja wyrabiam sobie sytuacyę... ja muszę liczyć się z opinią.
Z podniesioną budą... A! z Milowiczówną to pan chodził nawet w dzień.
BOGUCKI (wymijająco).
Byłem o kilka lat młodszy, dziś mam zastanowienie i muszę myśleć o przyszłości.
STEFKA (coraz smutniej).
A z dyrektorem się pan zobaczy?
BOGUCKI.
Naturalnie... przy sposobności...
STEFKA (nieśmiało).
I o mnie mu pan powie?
BOGUCKI (wymijająco).
Przez jednego z moich przyjaciół. Mnie samemu teraz nie wypada... Cóż to? humorek niedobry?
(wstaje)
O! to już wypraszam sobie. — Trzeba się zawsze uśmiechać i wesoło mnie przyjmować, bo ja sam mam często chwile strasznego zdenerwowania i należy mnie rozrywać. To jest moje ultimatum. Cóż — sztimt?...