Panna do towarzystwa/Część druga/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Filip de Garennes polecając Vendamowi wyszukanie sposobu porwania Genowefy, z domu w którym spełniała obowiązki panny do towarzystwa, i przeprowadzenia jej w tym samym charakterze do domu matki, do tego stopnia rachował na jego płodną imaginacyę, że ani na chwilę nie wątpił o udaniu się tego planu.
Lecz, z góry pewny powodzenia, nie spodziewał sia aby ono tak prędko nastąpiło, i ani marzył aby było tak zupełne.
Wielce się zatem zadziwił, kiedy kamerdyner powracając wieczorem do domu, oświadczył mu, że Genowefa, od kilku godzin jest zainstalowaną u baronowej de Garennes.
Wydał okrzyk zwycięztwa, a jednocześnie radość zabłysnęła w jego oczach.
— Brawo! — rzekł nakoniec do Juliana — oto mi się nazywa interes dobrze poprowadzony, rezultat ten przynosi ci wiele zaszczytu.
Vandame zadowolony w gruncie z pochwały pana, odrzekł jednak z udaną skromnością:
— Przyjmuję, lecz z dobrodziejstwem inwentarza, pochwały pana barona... Istotnie robiłem co mogłem, lecz gdyby nie przyszedł mi w pomoc przypadek, nie byłbym w możności załatwić się tak prędko.
— Co rozumiesz pod tym wyrazem przypadek?
— Zwykle nasze szczęście, a w tym razie znalezienie Genowefy bez miejsca.
Julian pokrótce opowiedział swemu panu, wszystko to, co mu mu młode dziewczę, spotkane na ulicy opowiedziało o nagłem swem opuszczeniu domu pani de Brénnes.
— A więc — zapytał Filip — margrabina jej córka niewiedzą gdzie się udała Genowefa opuściwszy ich dom?
— Nic a nic nie wiedzą.
— Jeżeli tak, to wszystko idzie wybornie. Idę natychmiast do mojej matki, aby zobaczyć Genowefę.
— Czy pan baron już co postanowił względem niej?
— Nic jeszcze, twoja przybrana siostra nie ma się czego obawiać... jak na teraz...
Jak na teraz... — powtórzył Julian ze złośliwym uśmiechem. — Małe to zastrzeżenie wydaje mi się groźnem na przyszłość...
— Będzie to zależeć od samej Genowefy.
— Zresztą mało mnie to obchodzi — odrzekł Vendame — nie należy ona do mojej familii... Czuję się w obowiązku zwrócić uwagę pana barona, na jedną rzecz, która się może wydarzyć...
— Cóż takiego?
— Należy spodziewać, że Genowefie przyjdzie na myśl napisać do tych, których uważa za swoich rodziców, zawiadamiając o zmianie służby... pewnem jest nawet, że będzie chciała to uczynić...
— Byłoby to bardzo niebezpiecznem — rzekł Filip.
— Tak jest, bardzo niebezpiecznem, gdyż ojciec i matka Vendame, wiedząc gdzie się znajduje Genowefa, mogliby odpowiedzieć gdyby ich zapytywano...
— Jest tylko jeden środek uniknięcia tego.
— Do licha, przejmować listy... Ale któż się tego podejmie?
— Moja matka, uprzedzę ją... strzedz będzie doskonale... zaręczam ci...
— Wybornie! nie ma już zatem żadnej, obawy.
Filip opuścił swego wspólnika i udał się na ulicę Madame.
— Czy moja matka jest samą — zapytał służącego który drzwi mu otworzył.
— Pani baronowa, jest ze swoją panną do towarzystwa...
Młody człowiek udał zadziwienie.
— Aha! nareszcie znalazła?
— Tak jest panie baronie.
— Zapewne osoba w dojrzałym wieku?
— Nie panie baronie, jest to młoda panienka.
— A kiedyż ta młoda panienka, objęła swe obowiązki?
— Od dwóch albo może trzech godzin.
— Gdzież jest moja matka w tej chwili?
— Pani baronowa jest w swoim pokoju.
— Uprzedź ją, że czekam na nią w salonie.
— Dobrze, panie baronie.
Służący poszedł spełnić to polecenie.
Filip nie długo oczekiwał, po kilku minutach pani de Garennes weszła do salonu.
— Wiesz, co się stało? — rzekła półgłosem.
— Wiem, Vendame uprzedził mnie. No cóż, jakże znajdujesz tę młodą dziewczynę?...
— Jest zachwycającą.
— Ah! Ah!...
— Wykształcona, skromna i dystyngowana — mówiła dalej pani de Garennes. — Zdawałoby się, że się wychowywała w Sacré-Cour lub aux-Oiseaux... Odgaduje się w niej rasę na pierwszy rzut oka, co zresztą nic dziwnego, ponieważ krew naszej rodziny płynie w jej żyłach.
Filip uśmiechnął się...
— Istotnie — rzekł — wszystko to zachwyca mnie prawdziwie...
— A toż dla czego? — rzekła baronowa zadziwioną.
— Dla tego, że zadanie moje staje się nietylko łatwem, ale i bardzo przyjemnem...
— O jakimże mówisz zadaniu?
— Nie odgadujesz więc matko?
— Nie.
— Szukaj a znajdziesz...
Pani de Garennes spojrzała na sufit, i poczęła zastanawiać się i po chwili rzekła:
— Szukam, ale nic nie znajduję.
— A zatem oto rozwiązanie zagadki: Genowefa jakeś mi matka powiedziała, jest zachwycającą, dystyngowaną, odgaduje się w niej rasę...
— Powiedziałam to i powtarzam...
— A więc dla czegożby baron de Garennes nie miał się zakochać w pannie do towarzystwa swej matki? Byłoby to romansowo, przyznaję ale całkiem prawdopodobnie...
— Jakto, ty chciałbyś...
— Zaślubić Genowefę Vendame, tak jest moja matko, i zaślubię ją bądź przekonana! Cóż mówisz moja matko o moim pomyśle?
— Wydaje mi się świetnym...
— A co najważniejsze praktycznym o tyle o ile świetnym, odsuwającym na bok wszelkie melodramatyczne kombinacye, i zapewniającym w przyszłości, z jakiegokolwiek punktu będziemy się zapatrywać, najzupełniejsze bezpieczeństwo! Zaślubię Genowefę jak można najprędzej... Jeżeli prawdziwe jej pochodzenie wyjdzie na jaw, odziedziczy cały majątek z moją szkodą jako kuzyna, ale na moją korzyść jako męża, gdyż w kontrakcie ślubnym zawarowaną będzie wspólność majątkowa... Jeżeli się nic nie odkryje, dziedziczymy pomimo to dwie trzecie majątku, ponieważ Raul skazany za otrucie wuja, będzie tem samem pozbawiony wszelkich praw do sukcesyi! Zdaje mi się, że to dość sprytnie obmyślane, co? Dla czegóż moja matko nie okazujesz zapału?
— Dla tego, że myślę o czemś, o czem ty całkiem zapominasz.
— O czem że?
— Aby się ożenić, należy dostarczyć akt urodzenia Genowefy... Otóż ponieważ Vendamowie nie wiedzą miejsca urodzenia dziecka im powierzonego, poszukiwanie stanie się niepodobnem?
— Cóż to szkodzi? — odrzekł Filip. — Jeżeli poszukiwanie celu nie osiągnie, otrzymam legalne upoważnienie do ożenienia się bez składania aktu urodzenia; codzień się to przytrafia... Jeżeli zaś przeciwnie, okaże się, że Genowefa jest moją kuzynką, córką hrabiego de Vadans, cały świat podziwiać będzie zrządzenie Opatrzności, które ją postawiło na mej drodze, i cudowny instynkt mego serca, który mnie natchnął miłością dla niej.
— Potrzeba jeszcze aby to młode dziewczę zgodziło się oddać ci rękę.
— Czyż naprawdę przypuszczać możesz moja matko, aby panna do towarzystwa, biorąca tysiąc osiemset franków rocznej pensyi, odmówiła zaślubienia barona Filipa de Garennes, i to jeszcze kiedy ten baron ma dwadzieścia pięć lat i uchodzi za ładnego chłopca?
— Przyznaję, że zgodzi się bez wahania, dopóki uważać się będzie za córkę Vendamów, w mniej jak skromnem położeniu będącą, ale czy również pragnąć będzie tego związku jeżeli się odkryje, że należy do wielkiej familii, i posiada olbrzymią fortunę?
— Jakto, pamiętając że ją kochałem kiedy była biedną i nieznaną, nie, to niepodobna! — Ale tymczasem musisz mnie pomódz moja matko w pewnej bardzo ważnej rzeczy.
— Mów...
— Koniecznem jest aby Genowefa nie mogła zawiadomić Vendamów, że się tu znajduje. Z pewnością do nich pisać będzie.
— Nie widzę żadnego sposobu przeszkodzenia temu.
— Ani ja także! ale cóż to szkodzi? Może pisać ile razy jej się podoba, aby tylko listy nie odchodziły.
— Jakto więc mam je przejmować?
— Jestto niezbędnem. Czuwaj więc nad tem moja matko... Genowefa nie powinna nigdy sama wychodzić. Ciągle będzie przy tobie, albo do twego rozporządzenia. Z łatwością zatem przyjdzie dowiedzieć się kiedy pisać będzie, a wtedy rzeczą jest nader łatwą usunąć korespondencyę, która mogłaby dla nas być bardzo niedobrą w skutkach...
— Spróbuję...
— Dość będzie chcieć aby się to udało.
— Zostajesz z nami na obiedzie?
— Naturalnie! Od dziś rozpoczynam przygotowywać się do ataku, i grą fizyonomii, półsłówkami tak łatwo rozumianemi przez młode dziewczęta, dam poznać pannie Vendame, że wkrótce będę w niej zakochany...
— Chodź więc, przedstawię cię jej.
Genowefa od kilku godzin objęła w posiadanie pokój dla niej przeznaczony.
Po zainstalowaniu się i poprawieniu tualety, przyszła zapytać nową swą panią o rozkazy.
Pani de Garennes prosiła ją aby usiadła do fortepianu.
Młoda dziewczyna siadła do fortepianu.
Gra jej świetna, pełna zapału, wywołała słuszne pochwały.
Po muzyce nastąpiło głośne czytanie.
Genowefa czytała dobrze, poprostu i pięknym bardzo organem głosu.
Baronowa przyznać sobie musiała, że towarzystwo tego dziewczęcia nie będzie dla niej nieprzyjemnem.
Oznajmiono jej przybycie Filipa; udała się do niego do salonu. Wtedy to miała miejsce rozmowa tylko co opisana.
Kiedy pani de Garennes weszła do swego pokoju z Filipem, Genowefa haftowała.
Wstała z krzesła, ukłoniła się młodemu człowiekowi nie podnosząc na niego oczu, i chciała się na nowo wziąść do roboty.
— Dość już pracowałaś moje dziecię — rzekła baronowa, zbliż się, przedstawię cię mojemu synowi.
Genowefa spojrzała na Filipa i zlekka zadrżała. Nie mogła w myśli oddzielić go od Raula, w Compiègne widziała go poraz pierwszy przy jego boku.
— Znam już pana barona — rzekła swym dźwięcznym jak kryształ głosem.
— Znasz Filipa? — zawołała pani de Garennes bardzo zadziwiona.
— Miałam honor widzieć pana barona w dniu pogrzebu hrabiego de Vadans.
Młody człowiek skłonił głowę.
— I ja również poznaję panią — rzekł głosem w którym lekkie drżenie objawiało początek wzruszenia. — Zauważyłem śliczną pani twarzyczkę... Odrazu uczułem dla pani jakąś bezwiedną sympatyę i szczęśliwy jestem prawdziwie znajdując panią u mej matki, będziesz zachwycającą towarzyszką.
Ten powitalny komplement tak pełen grzeczności trafił prosto do serca Genowefy. Krew uderzyła jej do głowy i lica pokryły się rumieńcem.
Filip mówił dalej:
— Jesteś pani siostrą Juliana Vendame nieprawdaż?
— Tak panie — odpowiedziała Genowefa — i on mi to właśnie powiedział, że jeżeli ofiaruję moje usługi pani baronowej, być może będę miała szczęście być przyjętą.
— Julian posyłając tu panią, prawdziwą mojej matce wyświadczył przysługę, to dzielny chłopiec, pełen serca i który panią kocha z czułością prawdziwie braterską... Mówiąc o pani nie ustaje w pochwałach.
— Bo patrzy na mnie oczami brata... — rzekła młoda dziewczyna z uśmiechem.
— Kocha panią i szanuje — mówił dalej Filip — szczególniej dla tego, że masz więcej od niego poczucia obowiązku i miłości dla rodziców, podziwia pani poświęcenie się dla nich.
— Niebezpieczne znajomości i złe rady chwilowo zbiły z drogi mego brata... — odrzekła Genowefa. — Na szczęście zmienił się on zupełnie... bardzo byłam szczęśliwa znalazłszy go takim jakim jest dzisiaj.
— Julian dla mnie jest nieoceniony, jego inteligencya zastępuje to czego mu brak pod względem wykształcenia... Nie był tak wychowany jak ty pani. Skromna pozycya, którą przy mnie zajmuje wystarcza mu, podczas gdy pani godną jesteś najwyższego stanowiska... Natura i wychowanie uczyniły z ciebie kobietę światową.
Genowefa zarumieniła się znowu.
— Ah! panie... — wyjąknęła w pomięszaniu.
— Niech się skromność pani nie opiera — mówił dalej młody baron — mówię to co myślę, i żadnej w moich słowach nie ma przesady... Nie jesteś pani przeznaczoną pozostać na zawsze panną do towarzystwa, i przyszłość jestem pewny, przyniesie pani wiele niespodzianek.
Słowa te sprawiły Genowefie przykre wrażenie.
Odnosiła je do tych widoków, które chwilowo jej się ukazały, tych marzeń złamanych, zawiedzionych nadziei, do Raula de Challins, oskarżonego i uwięzionego.
— Moje dziecię — rzekła z kolei pani de Garennes — będziemy się starali z Filipem, poprawić, o ile to od nas zależeć będzie, niesprawiedliwość losu względem ciebie... Nie będziesz u mnie bynajmniej uważana za coś niższego, ale za przyjaciółkę, domową.
— Jakże pani dobrą jesteś — zawołało dziewczę — dziękuję Bogu który tu mnie zaprowadził... Moi biedni rodzice będą bardzo szczęśliwi... Pozwoli mi pani napisać do nich, nieprawdaż? — muszę ich zawiadomić o mojem szczęściu.
Filip rzucił wyraziste spojrzenie na matkę, która odpowiedziała Genowefie:
— Upoważniam cię z ochotą moje dziecię. Napisz i przynieś mi list... Dodam słów parę od siebie, które pewno uczynią przyjemność twoim rodzicom.
— Wdzięczność ich będzie wielką... zarówno jak i moja pani baronowo... Chciałabym dodać do listu cokolwiek pieniędzy...
— Wiele chcesz pani posłać? — zapytał Filip.
— Sto franków, które otrzymałam od pani margrabiny de Brénnes.
— Biorę na siebie przesłanie tych pieniędzy — rzekła baronowa — poszlę je w twojem imieniu: a ty zatrzymaj swoje sto franków na tualetę. Jestto mały podarunek na powitanie, przyjm go proszę.
Genowefy oczy napełniły się łzami.
W wybuchu wdzięczności schwyciła rękę pani de Garennes i przycisnęła ją do ust w wymownem milczeniu.
— Na honor, ta mała mogłaby niejednego rozczulić! — myślał Filip. — Co do mnie pragnę ją uszczęśliwić, zaślubiając ją i jej miliony!! Gdyby z jej winy miało ją spotkać nieszczęście, byłaby to szkoda prawdziwa...
Służący oznajmił, że dano do stołu.
Młoda dziewczyna zajęła miejsce przy stole, naprzeciwko baronowej, obok Filipa.
Ten ostatni tak był pełen starań przez cały ciąg obiadu, że Genowefa doświadczała pewnego zaambarasowania.
Po obiedzie, który wydawał jej się bardzo długim, na prośbę pani de Garennes siadła do fortepianu, i odegrała świetnie kilka sztuk, za które spotkały ją przesadne pochwały matki i syna.
— Dzień był bardzo męczący dla ciebie moje dziecko — rzekła nakoniec baronowa. — Idź już spocząć cokolwiek. Dobrej nocy i do widzenia jutro...
Genowefa podziękowała baronowej, skłoniła głowę przed Filipem i odeszła do swego pokoju.
Tam rzuciła się na kolana, wzniosła duszę ku niebu, i błagała Boga dobroci i sprawiedliwości, o wolność dla niewinnego Raula, potem położyła się na łóżku i oczekiwała snu myśląc o uwięzionym.
Pani de Garennes została się z synem sam na sam.
— Cóż myślisz o kuzynce? — zapytała baronowa kładąc nacisk na ostatnie słowo.
— Jestto mała osóbka prześliczna pod każdym względem! — odrzekł Filip. — Śliczna jak amorek i na honor! bardzo dobrze wychowana! Będzie zachwycającą baronową de Garennes. Jestem gotów zostać jej najpoddanniejszym mężem. Z twojej strony moja matko, musisz mnie pomagać.
— Bądź spokojny, nie zaniedbam niczego.
— Liczę na to, i życzę ci dobrej nocy moja matko.
— Kiedyż cię zobaczę? — zapytała baronowa.
— Jutro na pewno.
— A więc do jutra.
I Filip udał się w stronę ulicy Assas.
Genowefa, korzystając z otrzymanego pozwolenia, nazajutrz napisała do Mikołaja Vendame i jego żony w Nanteuil-le-Haudoin i starała się wzmocnić 1 pocieszyć biednych starców, zapowiadając im spokojną przyszłość, i względny dobrobyt.
Po skończeniu, list zaniosła pani de Garennes, która rzekła po przeczytaniu:
— Dodam kilka wyrazów do twych serdecznych słów, tak jak ci to wczoraj obiecałam... Włożę w kopertę bilet stufrankowy, i poszlę wszystko na pocztę... Czy jesteś zadowoloną moje dziecię?
— Musiałabym być bardzo niewdzięczną gdybym nią nie była, — i pytam siebie jakim cudem zasłużyłam na tyle dobroci z pani strony.
— Droga moja mała, masz dar podobania się...
nie podobna cię nie kochać... Dość cię zobaczyć, aby uledz twemu wdziękowi.
— Oh! pani, pani... — wyszeptała Genowefa zarumieniona.
— Tak, tak... jesteś czarownicą — mówiła dalej baronowa. — Jestto niezawodna prawda, a najlepszym tego dowodem, że znając cię dopiero od dwudziestu czterech godzin, kocham cię już, i nigdybym się niepocieszyła, gdybyś mnie opuściła. Muszę mieć wiele do ciebie zaufania, aby tak szczerze mówić, i łatwo by ci przyszło nadużyć mojej słabości — wiem jednak, że pod tym względem mogę być spokojną... Jesteś doskonałością...
— Oh! pani... — powtórzyła Genowefa.
— Mówię to co myślę... I nie ja sama takie mam o tobie zdanie... Filip w zupełności podziela to moje zapatrywanie się... uczuwa dla ciebie sympatyę głęboką i opartą na rozsądku, mówiliśmy długo o tobie wczoraj wieczorem, nie ustawał w pochwałach... wyrażał się z takim ogniem, entuzyazmem, że mnie samą to zadziwiło, bo zwykle jest spokojny, prawie zimny, i nigdy nie daje się porwać.
— Pan Filip jest bardzo dobry, że tak się mną interesuje — wyszepnęła Genowefa.
— Podobałaś mu się bardzo, a tem bardziej masz prawo być z tego dumną, że mój syn ma naturę poważną i prawą, lada czem się nie zachwyca... Miłość macierzyńska nie zaślepia mnie. Widzę Filipa takim jakim jest rzeczywiście, nie ma na świecie lepszego ani zacniejszego stworzenia.
— Takim też mnie się wydawał, pani baronowo.
— Dogodzi to, że umiesz właściwie oceniać ludzi... Proszę cię, bądź przyjaciółką mego syna.
— Już on ma mój szacunek i wdzięczność.
— Nie chodzi tu ani o wdzięczność, ani o szacunek, lecz przyjaźń — odrzekła baronowa. — Powiedziałam ci już i powtarzam, będziesz naszem dzieckiem domowem... Lecz pomówiemy jeszcze o tem... muszę wyjść... Dopiszę do twego listu, zapieczętuję go i oddam sama na pocztę... Powrócę o wpół do dwunastej na śniadanie.
— Co mam robić podczas nieobecności pani baronowej?
— Co tylko sama chcesz. Czytaj, haftuj, graj na fortepianie... jesteś u siebie.
Pani de Garennes uściskała Genowefę i wyszła.
Zbytecznem zdaje się utrzymywać, że list nie był oddany na pocztę.
Przeciwko swemu zwyczajowi, Filip przyszedł do matki na śniadanie.
Powrócił na obiad.
Nazajutrz i dni następnych, było toż samo, zajmował się Genowefą, w sposób oględny, lecz bardzo widoczny.
Panna do towarzystwa z początku nie zwracała uwagi na to nadskakiwanie barona i żadnego nie przypisywała temu znaczenia, widząc w tem tylko dowody tej sympatyi, o której ją zapewniał.
Lecz zwolna grzeczności te zmieniły naturę i przybrały cechę wyraźną miłosnych umizgów.
Genowefa zaniepokoiła się, później nawet przestraszyła się.
Zdawało jej się, że Filip w niej się zakochał.
Odkrycie to zwiększyło smutek uciskający ją bez przerwy, którego nie mogła się pozbyć i poczęła żałować, że weszła do domu pani de Garennes.
Przedewszystkiem zawiodła ją najdroższa nadzieja, dowiedzenia się czegoś o położeniu Raula.
Nigdy przy niej nie było mowy o panu de Challins pomiędzy baronową a jej synem.
Naturalnie, nie śmiała wypytywać.
Niepokój o los uwięzionego wzrastał z dniem każdym, i tem większe sprawiał jej cierpienie, że usiłowała nie dać poznać swej tortury.
Odbierano dzienniki u baronowej.
Genowefa codzień czytała je głośno baronowej, spodziewając się i obawiając zarazem spotkać się z nazwiskiem Raula.
Nadzieja zawodna, obawa próżna.
Dzienniki, jakby posłuszne rozkazowi, nie wspominały ani słowa o Zbrodni przy ulicy Garancière.
Dla czego to niewytłomaczone milczenie?
Co się dzieje z Raulem? co o nim postanowi w błąd wprowadzona sprawiedliwość?
Bez przestanku Genowefa stawiała sobie te pytania nie do rozwiązania, a wiemy wszyscy jaką męką nie do zniesienia jest taka niepewność.
Z tem cierpieniem łączyła się obawa usłyszenia wyznania z ust Filipa, wyznania uczuć których nie nie mogła przyjąć ani podzielać.
Obawa ta zwiększała się w miarę jak grzeczności młodego człowieka, przyjmowały coraz bardziej znaczący charakter.
Od dziesięciu dni pan de Garennes przychodził codzień rano na śniadanie a wieczorem na obiad, i za każdym razem przynosił Genowefie kwiatek, książkę, nuty lub jakiś drobny przedmiot bez wartości.
Biedne dziecię, nie mogło długo oszukiwać siebie samej co do znaczenia tych codziennych grzeczności, i nie pojmowała dla czego są one tolerowane, a nawet prawie zachęcane przez baronowę, która przecież nie mogła myśleć, aby z panny do towarzystwa uczynić żonę swego syna.
Genowefa zdwajała ostrożność, nie mogła jednak uniknąć; częstych sam na sam z baronem, który nie oświadczywszy się dotychczas, jak najlepszy aktor odegrywał komedyę miłości.
Pewnego poranku Filip przyszedł wcześniej aniżeli zwykle. Genowefa sama w salonie haftowała na kanwie.
Widząc wchodzącego młodego człowieka wstała, ukłoniła się i zabrała się na nowo do przerwanej roboty.
Filip zbliżył się.
— Panno Genowefo — rzekł kładąc na stoliku mały bukiecik róż — dla czego nie traktujesz mnie jak przyjaciela?
Mówiąc te słowa wyciągnął rękę do młodej dziewczyny, która zarumieniła się i po chwili wahania podała mu swoją.
Filip schwycił, lecz zamiast uścisnąć poprostu rękę, przycisnął ją do swych ust z namiętną żywością.
Genowefa wydała okrzyk zadziwienia, wyrwała swą rękę, i wyjąknęła tonem wyrzutu:
— Oh! panie Filipie!
Młody człowiek odrzekł słodkim głosem:
— Czyż podobna, żebyś się pani na mnie gniewała za pocałunek złożony na twoich ślicznych paluszkach! Czy istotnie gniewasz się pani?
— Tak jest.
— Dla czego? Czyż ten pocałunek nie jest dowodem mojej sympatyi?
— Wdzięczną jestem za sympatyę... ale pragnęłabym, żeby ona nie dawała panu zapominać o szacunku należnym kobiecie, młodej dziewczynie... choćby nawet tak skromnej pozycyi...
— Bóg mi świadkiem, że szacunek mój dla pani nie ma granic.
— Dowiedź więc pan tego.
— Dobrze, dowiodę ci pani — rzekł z żywością....
— Jakim sposobem?
— Najprostszym w świecie... Mówiąc pani to co się we mnie dzieje, otwierając ci moje serce...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.