Panowanie Augusta III/O trybunale i księciu Sanguszku 1750

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jędrzej Kitowicz
Tytuł Pamiętniki do panowania Augusta III. i Stanisława Augusta
Wydawca Antoni Woykowski
Data wyd. 1840
Druk W. Decker i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


O trybunale i księciu Sanguszku. 1750.

Po zerwanym trybunale w poprzedzającym roku, doszedł w teraźniejszym spokojnie czasu zwyczajnego, to jest w poniedziałek pierwszy po świętym Franciszku Serafickim. Marszałkiem tego trybunału stanął zgodnie od wszystkich obrany Janusz książę Sanguszko, ordynat ostrowski, miecznik wielkiego księstwa litewskiego, kawaler orderu Orła Białego, syn Pawła, marszałka wielkiego litewskiego, który tegoż roku umarł w Czerwcu. Nic osobliwego na tym trybunale widzieć się niedało, prócz okazałości marszałka, którą wszystkich swoich poprzednich i następnych marszałków zgasił. Chował on zawsze dwór ludny, a we dwoje powiększył go, zostawszy marszałkiem trybunalskim. W Piotrkowie niezbyt figurował i niedługo w nim bawił, jako pan ruski, niemając interesów żadnych ani swoich, ani przyjacielskich, któreby utrzymywał. W Lublinie dopiero odkrył się z całą wspaniałością i ludzkością swoją: Stoły otwarte i biesiady dawał niemal dzień w dzień, a kiedy do tego stołu zasiadało tylko trzydzieści osób, to jużto był prywatny obiad. Poił winem węgierskim do zbytku nietylko znaczniejszych gości, ale téż i dwornych, nawet i dworskich, panom swoim assystujących; w służbie zaś jego znajdujący się w trzeźwości trzymać się musieli. Miał kapelę troistą: jednę swoję własną, drugą pożyczoną od książęcia Lubomirskiego, podstolego koronnego, — te dwie kapele grały co dzień na przemianę za koleją do stołu i tańców; trzecia była uformowana z dwunastu górali na dudach i bębenkach grających. Tych nieużywał, tylko czasem i na krótką chwilę, dla miechy kompanii, i dla ocucenia swoim hałasem zmysłów jego, winem zamroczonych. Prócz tego po gankach w sali jadalnéj byli rozłożeni waltorniści i trębacze, którzy partyami, instrumentów swoich, trąb z waltorniami niemieszając, za każdém zdrowiem spełnianém vivat wytrębowali. Na ostatku był dobosz, który na dwóch kotłach przy fraktowaniu kapeli rozmaite sztuczki muzyczne z partytury solo wybijał. Ten także, jako i górale, rzadko bywał używany. Kiedy się znajdował w małéj kompanii w pałacu swoim (co się rzadko trafiało), wtenczas najmilsza jemu była muzyka dwóch skrzypków i basetlisty. Sam mało tańcował i to dla honoru jakiéj damy; — najwięcéj bawił się kielichem i śmieszkami z jakich bagatel. — Miał także ten zaszczyt, że oprócz garnizonu gwardyi pieszéj koronnéj, zwykle trybunałom assystującego, przydano do jego assystencyi kilkadziesiąt piechoty z regimentu buławy polnéj koronnéj. Prócz tego żołnierstwa komputowego miał swoją dragonią nadworną, paradnie umundurowaną, i chorągiew Węgrów, Potockiego, starosty tłómackiego, nadworną. Jeden oficer od każdego z tych korpusów odprawiał przy boku jego dzienną służbę ordynansa, czego innym marszałkom nieczynili, tylko podoficerowie. Niemieli sobie komputowi oficerowie za podłość, być na ordynansie u niego; — sute stoły dla wszystkich dzień w dzień i hojne podarunki znęcały ich do jego boku. Pierwszą straż główna przy bramie dziedzińca trzymali Węgrzy; drugą, przed pokojami, piechota buławy polnéj; trzecią, dragonia jego nadworna, w sali przedpokojowéj; — zgoła wszystko po królewsku. Gwardya zaś koronne pilnowała ratusza: — w dni jednak godowe, kiedy książę miał mieć ogień żołnierski, przychodziła i ta przed jego pałac. Tam huczały, najprzód za zdrowie królewskie, potém innych panów, armaty i moździerze, toż karabiny, począwszy od obiadu, do późnéj nocy. Wiarusy niegniewali się o takie mozoły; — karmiono ich przy téj pracy chlebem i mięsem, chłodzono zmordowanych obficie piwem i oprócz tego każdemu strzelającemu dawano dzienny żołd — oficerom zaś komenderującym do ognia, podarunki w zegarkach, tabakierkach, albo ładunkach dukatowych.
Co zaś do sądzenia, tém się niezatrudniał; — przybywszy na ratusz na jaki kwadrans, oddawał laskę marszałkowską deputatowi starszemu, pod pretextem słabości powracając do pałacu, w którym się zwykłemi rozrywkami swemi — kielichem i kapelą — zabawiał.
A jednak żaden z marszałków niebył nad niego mocniejszy w utrzymaniu sprawy w protekcyą wziętéj. Mało który deputat z ruskich był, żeby od inego nietrzymał wsi dożywociem w ordynacyi; inni, hojnością podarunków ujęci, kreskowali za jego stroną; — zgoła, wszyscy go respektowali, bo wszystkim dobrze czynił, wszystkich kapłował szczodrobliwością swoją. Téj jednak mocy marszałkowskiéj mało używał, z trudnością wielką interesując się za kim serio. Dla naprzykrzających się częste bilety do izby pisał, i wyrazami jak najmocniéj obligującemi, ale te nic nieważyły. Komu chciał usłuźyć, używał do tego innych środków, osobistością nalegając i obietnicami do ucha łask swoich niepłonnych. Ten tylko raz jeden w calém życiu swojém służył dobru publicznemu, prócz którego oko ludzkie niewidziało go na żadnéj funkcyi. Zanurzony w próżnowaniu, rozrywkach i pijaństwie, domowemi nawet interesami nielubił się zatrudniać, poleciwszy o tém staranie kommissarzom i plenipotentom. Mieszkał pospolicie w Dubnie, przejeżdżając się czasem do Lubomirskich, krewnych bliskich swoich. Żonę miał piękną panią i wspaniałą, Denhofównę z domu, wielkiéj także fortuny dziedziczkę. Lecz jakimsiś wstrętem, wkrótce po ożenieniu, do niéj i do wszystkich kobiet przejęty, niemieszkał z nią, lubo na oko, ze swawoli pustéj, nie z podniety miłosnéj, umizgał się do białéj płci i koperczaki natrętne stroił, aż do urazy wstydu. Obmiotem passyi jego był jakiś hoży młodzieniec, na którego wysypywał niemal wszystkie skarby swoje. Ten władał sercem jego, odzierał książęcia z pieniędzy, z klejnotów i z tego wszystkiego, co mu się podobało. Nic niepowściągło faworyta od takowych grabieży, tylko jedna bojaźń odwrotu szczęścia, na niebezpiecznych fundamentach stojącego. Choć jednak wypadł z łaski faworyt, odchodził ze wszystkim nabytkiem; — przeto każdy, który wpadł w to szczęście, uwijał się rączego z łaskami książęcemi, póki pole przepiórce służyło. Wielu z tych faworytów wyszło na słusznych obywateli i majętnych panów. Jeden tylko, Kazimierz Chyliński, doznał losu przeciwnego; — odarty ze wszystkich zbiorów, okuty w kajdany, i do gdańskiego cuchthauzu odesłany, w którym pokutował lat dwanaście; — wypuszczony ztamtąd, ale do majątku nieprzypuszczony, po śmierci Pawła Sanguszka, marszałka w. ks. litewsk,, ojca ordynata, który to ojciec wstręt czyniąc synowi do podobnych faworytów i chcąc go nakłonić do mieszkania z żoną, taki bankiet sprawił Chylińskiemu. Ale to nie nienadało: — sprowadzona zona do Dubna, nieodbierając od męża żadnych dowodów małżeńskich, prócz jednego „dzieńdobry“ zrana, a „dobranoc“ na wieczór, pomieszkawszy przy nim w osobnych appartamentach z pół roku, odjechała nazad do swego Baranowa, z którego była sprowadzona. Ojciec nieśmiał syna ostrzéj gromić, obawiając się, aby, wziąwszy go w kuratelę, — sposób jedyny do powściągnienia jego rozpusty — niedał pochopu Lubomirskim do wydarcia mu ordynacyi, jako sukcesserom prawym do całej fortuny po tym Sanguszku bezdzietnim, gdyby przez kuratelę uczynionym był niezdatnym do rządzenia się. Cała ordynacya ostrogska i inne wielkie dobra dziedziczne spadły na Janusza po matce, z domu Lubomirskiéj. Ojciec Paweł był ubogi, lubo książęcéj dawnéj familii. Syn po śmierci matki odziedziczywszy wszystkie dobra, uczynił donacyą ojcu księstwa zastawskiego, które posiadają dzisiejsi książęta Sanguszkowie, bracia Janusza, spółeczni z Łabęckij, powtórnéj żony Pawła. Z tych przyczyn ojciec dyssymulował synowi, i ledwo ten raz jeden odważył się zażyć surowości w porwaniu Chylińskiego i zgromieniu syna, czego zręcznie użył, otrzymawszy najprzód od syna, rózgami nastraszonego w pokoju zamkniętym, komendę na piśmie nad garnizonem dubieńskim i rząd nad całym dworem. To zrobiwszy, zaprosił do siebie Chylińskiego, i tak z nim, jako wyżéj, postąpił. Rozpustny książę Janusz aż do śmierci ojca niemiał żadnego faworyta jawnego i kosztownego, jak przed tém nastraszeniem, tylko sekretnych; ale po śmierci tegoż znowu ich miewał, wyjąwszy trybunał, któremu faworyta w Dubnie zostawionego niepokazał, utrzymując w takiéj figurze, jak pierwszych, w czém miał gust zaślepiony. Księżna żona, za życia Janusza sekretna, a po śmierci jego długo jawna wdowa, chcąc przynajmniéj przed śmiercią skosztować małżeńskiéj rozkoszy, poszła sześćdziesiątletnia baba za Rogalińskiego, młokosa w zakonie jezuickim, który po rozsypania zakonu, niemając więcéj ochoty do duchownego stanu, udał się był do jednéj panny z frauencymeru księżnéj, prosząc o nię za żonę. Ta zaś, myśląc już dawniej o Rogalińskim, odesławszy pannę co prędzéj do rodziców, sama mu rękę do ślubu, w Gdańsku natenczas mieszkając, ofiarowała. Niepoprawiła sobie losu, na wdowi stan przez całe życie ją wskazującego; — Rogaliński, bujak młody, zostawszy panem, babę przy szczupłych dochodach osadził w Warszawie, tak, iż nieraz krawcowi niemiała czém zapłacić od roboty milionowa pani. Sam, pod pozorem rządu w dobrach, zabierał z nich wszystkie intraty, hulał z przyjaciołmi, i trzymał młode stworzenia, które księżną jéjmość staruszkę w obowiązkach żony wyręczały, a ta w Warszawie usychała z żalu, aż téż uschła i umarła, zostawiwszy przestrogę podobnym sobie paniom, aby się na młodych golców niełakomiły. Ten maryasz trafił się pod panowaniem Stanisława Augusta, około roku 1780., lecz tu go umieściłem dla związku rzeczy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jędrzej Kitowicz.