Piętnastoletni kapitan (Verne, tł. Tarnowski)/Część 2/13

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Piętnastoletni kapitan
Wydawca Nowe Wydawnictwo
Data wyd. 1930
Druk Grafia
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Marceli Tarnowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ 13.

Propozycja Negora.

Harris i Negoro skłamali, mówiąc Dickowi, że pani Weldon i jej synek — nie żyją. Oboje, wraz z kuzynom Benedyktem znajdowali się od dość już dawna w Kassande.
Pochwyceni z mrowiska, przewiezieni zostali do mniejszego obozu nad rzeką Coanza, skąd pani Weldon odbyła podróż względnie wygodnie wraz z Jankiem, gdyż niesiona w palankinie przez niewolników. Z Jakiej przyczyny miano dla niej takie względy? — pani Weldon nie umiała sobie tego wytłumaczyć. Przybyli do Kassande na tydzień wcześniej przed wielką karawaną, prowadzoną przez Ben Hamisa, Gdy w mieście tem się znaleźli nakoniec, pani Weldon wraz z Jankiem i kuzynem Benedyktem została tak dobrze jak uwięziona w faktorji Alveza.
Po opuszczeniu błotnistych okolic, mały Janek, zgodnie z przepowiednią. starego Toma, bardzo szybko pozbył się febry, po której nie pozostało śladu i chłopczyk zwolna wracał do pełni sił w Kassande.
O towarzyszach swej niedoli pani Weldon niczego dowiedzieć się nie mogła. Widziała jedynie ucieczkę Herkulesa, nic ponadto.
O Dicku nie wiedziała nic, uspokajało ją to jedynie, że Harris i Negoro byli wraz z nią, a więc nie mieli możności znęcania się nad Dickiem, pocieszała się tem również, iż i Ben Hamis nie odważy się postępować z Dickiem, jak ze zwykłym niewolnikiem, ze względu na jego przynależność do białej rasy.
Noon, Tom, Baty, Akteon i Austyn — byli murzynami. Ich los był przesądzony zatem; bolała nad tem, lecz poradzić na to — nie mogła nic przecież.
O przybyciu karawany do Kassande pani Weldon również nic nie wiedziała, jako zamknięta w oddziale, który nie miał żadnej styczności z zewnętrznym światem. Nie wiedziała, rzecz prosta i tego również, że Noon umarła, zaś Tom z towarzyszami sprzedani zostali do Zanzibaru.
Nic nie było jej wiadome i o Dicku również, nawet wieść o śmierci Moini Loonga nie doszła do jej pustelni. Nie wiedziała więc tem samem i o jego strasznym pogrzebie., jak i o tem, że biedny Dick znalazł się w gronie ofiar, które były poświęcone pamięci zmarłego despoty.
I o swym losie również nic nie wiedziała. Przez cały czas podróży z wybrzeży Coanzy, do Kassande, Harris i Negoro jednego do niej nie przemówili słowa. A i w Kassande nie pokazali się również ani razu.
W faktorji miała względną swobodę, gdyż wolno jej było opuszczać domek, poza wysoką polissadę, wszelako przedostać się było nie sposób.
Jankowi wolno było również, rzecz oczywista, chodzić wszędzie, lecz on sam nie chciał się od matki oddalać.
A miejsca do biegania miał dosyć, zakład bowiem Alveza miał około mili (1600 mtr.) obwodu. Oprócz budynków mieszkalnych i składów, pełno tam było drzew rosnących na szmaragdowej barwy łąkach. Pełno tam było różnych składów, zapełnionych najrozmaitszego rodzaju towarami, jak tkaniny, kość słoniowa i t.p.
Pani Weldon wraz z Jankiem, zajmowała oddzielną chatę, kuzyn Benedykt zaś drugą, w pobliżu się znajdującą. Jadali razem, przyczem pożywienie, składające się z koziego mięsa, baraniny, owoców, sorgho, patatów i innych płodów urodzajnej Afryki było nie tylko pożywne, ale i smaczne. Do usług przeznaczona niewolnica, Halima, okazała się stworzeniem nad wyraz dobrem, życzliwem i posłusznem, które okazywało swej nowej pani duże nawet przywiązanie.
Alveze, który zajmował duży i bogato urządzony dom w zupełnie innej stronie faktorji, pani Weldon widywała bardzo rzadko. Negora, o czem wspominaliśmy już zresztą, pani Weldon nie widziała również ani razu, co ją bardzo przyznać należy dziwiło. To milczenie było niewytłumaczone i mogło poważnie niepokoić. Kryć się poza niem mogło bowiem coś bardzo nawet groźnego. Nie bez powodów pochwycił ją przecież, a następnie w Kassande uwięził?
Tak minął cały tydzień. W czasie swych rozmyślań pani Weldon nie zapominała i o mężu również. Myślała bezustannie o tem, w jakiej okropnej żyć on tam musi trwodze, nie mając żadnej wieści od swych najbliższych.
Pan Weldon nic nie wiedział, bo wiedzieć o tem nie mógł, że jego żonie przyszła do głowy myśl nieszczęśliwa powrotu na “Pilgrimie“ do San Francisco. A gdy się o tem nakoniec dowiedział, to wtedy już mu było wiadome niewątpliwie, że wspomniany jego statek przepadł bez wieści. Co wtedy przedsięwziął, w które strony poszukiwania swe zwrócił? Szukał ich z pewnością na wybrzeżach Ameryki Południowej i na wyspach oceanu Spokojnego... Lecz nigdy mu na myśl przyjść nie mogło, by los nielitościwy mógł wyrzucić jego żonę i dziecko na wybrzeża Afryki centralnej!
Takiemi myślami dręczyła się młoda kobieta dniami i nocami całemi. Lecz cóż poradzić mogła? Uciekać? Lecz jak? Przedewszystkiem była bardzo pilnie strzeżona; lecz poza tem, — gdyby nawet sama ucieczka była możliwa... to co dalej? Uciekać — znaczyło przecież: odważyć się na przebycie dwustu mil dziewiczym lasem z dzieckiem na ręku, bez zapasów żywności i bez obrony żadnej. Nie, o tem nawet myśleć nie było można, bo byłoby to szaleństwo.
W trzy dni po pogrzebie Moini Loonga, Negoro nakoniec zjawił się w chacie, przez panią Weldon zajmowanej. Zastał ją zupełnie samotną. ponieważ mały Janek był na spacerze z Halimą.
Negoro powitał ją brutalnemi odrazo słowy:
— Pani Weldon, twoi czarni przyjaciele są już sprzedani do Zanzibaru, zaś Noon zmarła w drodze.
— Nieszczęśliwi!... o, nieszczęśliwi! powiedziała pani Weldon i łzy zabłysły w jej oczach.
— I Dick Sand zginął również.
— Dick Sand nie żyje!?.. O Boże! — blednąc, zawołała biedna kobieta.
— Tak jest, pani piętnastoletni kapitan został ukarany śmiercią za zabójstwo Harrisa. Tak więc, pani Weldon, jesteś sama jedna teraz w Kassande całem, w absolutnej władzy swego dawnego kucharza. Zupełnie sama. Czy pani to rozumie?
— Pani Weldon — ciągnął dalej portugalczyk — mógłbym się teraz śmiało zemścić za twe nietaktowne postępowanie w stosunku do mnie na pokładzie „Pilgrima“. Śmierć Dicka wszelako zemstę mą nasyciła w zupełności. I teraz jestem znów kupcem jedynie, który na każdej rzeczy, jakiej się dotknie, zarobić musi. A oto jakie są moje was dotyczące plany i projekty:
— Ty, pani, mały Janek i ten trzeci, za muchami uganiający się idjota — przedstawiacie pewną wartość. — Więc was sprzedam.
— Jestem obywatelką wolnego kraju — odpowiedziała twardym tonem pani Weldon.
— Mówisz, pani, że wolną obywatelką jesteś? Mylisz się, jesteś moją niewolnicą.
— Nikt białej nie kupi kobiety!
— Mylisz się raz jeszcze. Znam człowieka, który mi zapłaci za ciebie sumę, jakiej tylko zażądam.
W oczach pani Weldon było przerażenie, nie mogła się zdobyć na jedno choćby słowo odpowiedzi.
— Czyś mnie pani zrozumiała? — ze złością, głos podnosząc, zapytał portugalczyk.
— Zrozumiałam. Tutaj wszystko jest możliwe. I komuż to chcesz mnie pan sprzedać?
— Jakubowi Weldon.
— Memu mężowi? — zawołała nieszczęsna kobieta, nie wierząc swym uszom.
— Tak jest, twemu mężowi. I musi mi za was oboje zapłacić drogo, zato kuzyna Benedykta oddam mu za darmo.
— Pani Weldon zamyśliła się. Starała się przeniknąć, jaka w słowach tych czaić się może zasadzka? Doszła do przekonania jednak, iż w tym wypadku przynajmniej ten człowiek mówił prawdę. Przecież dla niego jedynie pieniądz miał wartość, a te, w tym wypadku, miał możność otrzymać. Można więc było mu wierzyć.
— I jakżeż pan zamierzasz tę sprawę załatwić?
— Sam udam się do San Francisco i zawiadomię męża twego o tem, gdzie się pani znajdujesz. Pieniędzy starczy mi na drogę.
— Mówisz o pieniądzach, jakie skradłeś z mej kasy, na „Pilgrimie“?
— Nietylko o tych, mam tutaj trochę i francuskiego również złota — odpowiedział bez najmniejszego pomieszania bezwstydny nędznik. — Otóż myślę, że sto tysięcy dolarów pan Weldon mi za was zapłaci.
— Niewątpliwie, jeżeli tylko będzie mógł dość szybko zebrać podobną sumę — odpowiedziała chłodno pani Weldon. — Jest jednak inna trudność, ta mianowicie, iż mąż mój nie uwierzy ci bez dowodów, że ja tutaj w Afryce, w niewoli znajdować się mogę, to znaczy, iż nie będzie na tyle nieostrożny, by jechać aż tutaj, na zasadzie gołosłownych twych słów jedynie.
— Ale uwierzy, jeżeli mu pokażę list, przez panią do niego pisany, w którym pani przedstawi swe rozpaczliwe położenie, zaś mnie poleci, jako wiernego swego sługę, któremu udało się zbiedz z niewoli.
— Podobnego listu nie napiszę nigdy.
— Więc pani odmawia?
— Tak jest. Stanowczo.
Pani Weldon odmówiła, ponieważ przyszły jej na myśl niebezpieczeństwa, na jakie narazićby mogła męża swego, napisaniem listu takiego, któryby oddawał jej męża na łaskę i niełaskę nędznika tej miary, jakim był Nogoro. Przecież on mógł zwabić jej męża do Kassande, a następnie go uwięzić, po odebraniu mu okupu i wszystkich innych pieniędzy, na podróż przeznaczonych.
— Musisz list taki napisać — z groźbą w głosie zawołał Negoro.
— Nie.
— Strzeż się, pani Weldon!.. Nie jesteś, pamiętaj o tem, tutaj sama, masz dziecko, a ja potrafię...
Pani Weldon chciała coś odpowiedzieć, lecz głos zamarł jej w gardle; rozpaczliwie tłukło się w piersi serce.
— Pani Weldon — powiedział po chwili, spokojnym już głosem, Negoro — w interesie niema gniewów. Otóż ja daję ci ośm dni do namysłu. Po upływie tego czasu albo mi dasz list żądany, albo też... żałować tego, żeś mi go nie dała, przyjdzie ci gorzko.
Po wypowiedzeniu tych słów, portugalczyk wyszedł z chaty, powtarzając:
— Za dni 8, pani Weldon.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.