Pieśń u bram nowego wieku

<<< Dane tekstu >>>
Autor Władysław Orkan
Tytuł Pieśń u bram nowego wieku
Pochodzenie Poezje Zebrane tom I
Redaktor Stanisław Pigoń
Wydawca Wydawnictwo Literackie
Data wyd. 1968
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
PIEŚŃ
U BRAM NOWEGO WIEKU

Otwórzcie się, zawierze! Pęknijcie, wrzeciąże!
Bo oto idzie zastęp harny
Zwycięskich bojowników...

Czoła ich znojne, ściekające potem,
Odkryte na wiatr,        5
Są jako wieże, które, zda się, runą —
Są jako wierchy ponadchmurne Tatr,
Gdy je wschodzące słońce skrwawi złotem
I oświeci podniebną zórz rozkwitłych łuną.

Idą poszumem, jak rozchwiane smreki,        10
A cienie od nich, niby cienie skał,
Kładą się w długie po ziemi straszydła,
Padają smugą na poległe wieki.
Zbroje nie kryją ich skrwawionych ciał —
Ale ich dusze, zapałami zbrojne,        15
Mają u ramion łyskające skrzydła,
Zda się: usarski zastęp z mogiły wstał
I powietrzną z duchami rozpoczyna wojnę.

Idą poszumem, a myśli ich młode,
Jak orły zrywające się do lotu z gniazd        20

Na przeczuwaną wiosnę i pogodę,
Strzałami chmurne przebijają sieci,
Nie mierząc sił, lecz drogę, jaką ptak doleci
Do słońc, do światów, do gwiazd!

Idą, a serca ich ogniami gorą,        25
Hartując dusze na okrutny ból,
Aby się śmierci żelazem oparły;
Bowiem kto z sobą wiezie duszę chorą,
Nieżałowany ostaje wśród pól
I jest drużynie jakoby umarły.        30

Zwycięstwem idą, a oczy ich biegną
Za bramy wieku, wyprzedzając chód —
I nie odpoczną ani się nie zegną,
Ani ich żadna nie zatrzyma moc,
Póki ich złoty nie spromieni wschód,        35
Póki nie zejdzie wieczna noc
Z błękitu,
Póki, w młodzieńczych białych snach widziana,
Nie wyjdzie oczom spoza granic świtu:
Jasna polana...        40

*

Otwórzcie się, zawierze! Opadnijcie, bramy!
Bo oto idzie pieśń
Podobna zwiastunowi burz...
Idzie jak płomień po uschniętym lesie
I gna jak błyskawica —        45
Stepowy rumak-powicher ją niesie
Z ogni czerwonych jej lica,

Z płomieni wężowych włosy,
A oczy piorunami ciskają dokoła,
Biją w wieże, wlatują do otwartych sieni...        50
Wnet ciche pobudzi sioła,
Zapali ziemię, niebiosy,
Cały świat w okrąg spłomieni!

Słyszycie? grzmi...
Póki czas, zamknijcie drzwi!        55
Zawieście krzyż na bramie —
A kogo podły strach nie złamie,
Niech stanie sam
Na straży...
Ale na świecie nie ma bram,        60
Których pieśń skrzydłem nie wyważy —
I krzyża się nie lęka;
Bowiem zrodzona z wiecznej męki,
Z ducha ludzkiego na Golgocie,
Który pod krzyżem swoim stęka        65
I dźwiga trumnę swoją w pocie,
Przejęła głośne jego jęki
I nad grzmot wszelki wołania wytęża,
Przez moc, przez zolbrzymiały krzyk bolu zwycięża!
Godny posłuchu Boga napowietrzny chór:        70
Kiedy się ziemia rozjęczy zbolała,
Kiedy żałobny rozszumi się bór —
Orkiestra cała...

Oto płyną Smutki ciche i płaczą,
Oto idą Nędze z skargą żebraczą,        75

A za nimi obłąkane Niedole
Snują się jak samotnice przez pole.
A wszystkie na wschód tęskne obracają oczy...
Na strunach wiatru płacz wieczny zawodzi,
To cichnie, to wybucha —        80
Ból za nim, wielki w martwocie swej, chodzi,
Przystaje, patrzy, słucha...
Nie widzi nic wokoło i nic wokoło nie słyszy.
Przestronność głucha.
Czas, idąc w górę po stromej uboczy,        85
Jak schorzały człek wiekiem obumarłym, dyszy...
A z dołu wicher dmie —
Na wichrze Rozpacz usiadła i pędzi,
I włosy rozczochrane rwie
I gna —        90
Stanęła z wichrem u skalnej krawędzi...
Nim runie w przepaść otchłanną bez dna —
Na wschód obraca beznadziejne oczy.

Z doliny łez, zrodzona w obłędzie na wietrze,
Pieśń górna wstała...        95
Płomieniem wichru pędzi przez powietrze —
Łachmany już nie kryją jej boskiego ciała
I nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni —
Ale w surm bojowy dźwięczy:        100
„Powstańcie, smutni!”

Przeszła przez ogień męki, naga,
Przez hartujące ducha znicze,
I w dłoniach jej wzniesionych stygmaty, jak bicze,
Którymi smaga.        105

Na głos jej wszystko, co żywe, powstanie,
A co zbutwiałe, rozsypie się w gruz!
Bo taka pieśń, to nie baśń, nie miłosne granie
Ani śpiew słodki rozbawionych Muz —
Ale grzmot straszny walących się lasów,        110
Pomruk ziem, burza rozwichrzonych czasów,
Przemocne Ducha z piekieł zmartwychwstanie!

Na dźwięk grających jej rogów
Ludzie poczują na ramionach pióra
I staną się z serc swoich podobni do bogów,        115
Wywyższy się dolina, poniży się góra,
I kiedy wzejdzie biały świt ludzkości,
Niejedną krągłej ziemi opromieni stronę —
Na dźwięk grających jej rogów
Miasto wszelakiej nieprawości,        120
Jerycho, padnie zburzone.

*

Otwórzcie się, zawierze! Otwórzcie się na oścież!
Bo oto idzie lud
Przypływem wzburzonego morza...

I z miast, i siół, ze wszystkich ziem,        125
Pędzony wiecznym głodem,
Za pieśni wstałej wielką mocą,
Za bojowników swych przewodem,
I dniem,
I jasną od błyskawic nocą        130
Pospiesza,
Z okrzykiem światu ginącemu: gorze!

Dochodzi do bram...
Wyrasta nieprzejrzany las — bezmierna rzesza —
Bezbrzeżne, okiem nieobjęte morze,        135
Któremu góry, idące do słońca,
Najwyższym czołem nie położą tam.
Zda się, że granic nie ma, brzegu ani końca...

Przez długie wieki ciskał czas
Nasiona w ziemię urodzaju,        140
A wiater siał, roznosił po szerokim świecie.
Ostatni z wieków starych doczekał się przecie
Zagęstwionego gaju,
A syn jego obaczy rozszumiały las...

Przez długie wieki fale wód        145
Rosły ku niebu niepojętą mocą,
Ale szły cicho księżycową nocą,
A w dzień padały na spód,
Na dno, pod ciche, uśpione powierzchnie.
Aż nastał długi wiek piorunnych burz.        150
Fale, zbudzone, zrywają się we dnie,
Księżyc nie budzi ich, lecz błyskawice —
Idą ku niebu... Słońce białe mierzchnie
I kryje się za czarne skrzydła chmur,
I blednie,        155
I spoza krwawych zórz
Wychyla przerażone lice.

Żywy, idący bór...
Gdy wicher weń uderzy —
Rozchwieruta, rozchwieje,        160
Rozegra w dziki chór,

Jakim wołają knieje —
Gdy to wołanie wokół się rozszerzy:
Biada ginącym, biada!
Słyszcie! Tak ino woła mór,        165
Tak ino woła zagłada.

Rozchwiane fale mórz...
Gdy burza na nie spadnie,
Gdy sto przyleci burz —
Rozhuczą,        170
Fale oderwą na dnie,
Wichrem pochwycą za włosy
I porwą w górę, w niebiosy,
Gdzie słońce śćmi się zawieruchą kruczą.
Cały świat powali trwoga        175
Do stóp wichrami idącego Boga.
Ale ginących nie wybawi cud
I odjętą im będzie wszelka łaska boża,
Bo padli, pobici strachem,
Przed czasem.        180
Nikt nie przeczeka burzy pod zbutwiałym dachem!

A oto idzie lud
Szumiącym lasem,
Idzie przypływem spienionego morza...
I przez wichry ostrzega: Przeoślepli starzy,        185
Którzy, leżęcy w poprzek, tamujecie ruch —
Podnieścież swoje karki, ciała swoje wyprośćcież!
By nie było cmentarzy
U bram nowego wieku,
Bo przejdzie po was śmiercią wojujący Duch.        190

Porażon prawdą, zginie
Ludowi przeniewierca...
Przeto lud woła ninie:
Duchy swoje wyprośćcież!
Gin u bram życia wszelki upadający człeku!        195
A serca, żywe serca,
Otwórzcie się na oścież!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Orkan.