Pod lipą/Pod stopą cara

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jadwiga Strokowa
Tytuł Pod lipą
Podtytuł Pod stopą cara
Data wyd. 1911
Druk Drukarnia Aleksandra Rippera w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skan na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron






POD STOPĄ CARA.


B

Błagając o łaskę, schyliła mu się do nóg. A wielką łaskę miał okazać naczelnik wojenny, pułkownik Tinkow. Matka łzami zalana, drząca z bolu i żalu po stracie jedynaka błaga go kornie:
— Panie pułkowniku... może masz serce ojcowskie, może wiesz, co to znaczy dziecię kochać, może czujesz się nie jako sługa carski, ale jako człowiek i ojciec... pozwól mi wziąć syna...
— Bo i o cóż ta nieszczęsna, z wypłakanemi oczyma błaga mię? — pyta się pan pułkownik sam siebie — o to, bym pozwolił wziąć zimne ciało jej syna...
Pan pułkownik Tinków, walkę z sobą toczy. Dobrze ona mówi, wszak po za sercem oddanem carowi, jest serce ojcowskie, ludzkie — a to szarpie się, słysząc płacz matki nieszczęśliwej.
A pani Pawłowiczowa, matka, roztrzelanego dziś syna, dziś, 18 stycznia r. 65... jako złamana rozpaczy gromem, chyli się aż do stóp pułkownika i jęczy:
— Daj mi panie to zimne, dwunastoma kulami zranione ciało mego syna. Popatrz, jakie to było dziecko jeszcze małe, popatrz, jakie to było pacholę wątłe... widzisz, leży niedaleko, zimne, sztywne ciało mego syna... cóż ci po nim teraz?... Już go stopa cara przygniotła na zawsze, już on z pod niej nie dźwignie się, już on nie będzie bronił Ojczyzny swej przed niewolą i krzywdą...
Posnęła się na klęczkach o parę kroków dalej — jeszcze raz wyciąga ręce błagalne i szepce głosem łkaniem tłumionym:
— Już nic nie chcę, tylko bym mu grób rodzinny dała... bym go tam zanieść mogła, bym mu te piersi, przeszyte kulami okryła koszuliną białą... Męczyliście go tak srogo... pacholę młode, które ledwie mogło karabin w ręce udźwigać... i baliście się go?.. baliście się, iż on z pod stopy cara wyzwoli Litwę nieszczęsną? baliście się, że on kamienną tę stopę, gniotącą miliony dusz, złamać potrafi?... Oto już nie trwożycie się. Już syn mój nie dźwignie ręki do góry, by wam groził, już nie spojrzy na was okiem płonącym wzgardą, już nie rzuci wam słowa protestu...
Pan pułkownik Tinkow rzuca się gwałtownie:
— Wyprowadźcie tę kobietę!... wyrzućcie ją!... jak ona śmie gadać takie słowa...
Ale pani Pawłowiczowa patrzy w niego oczyma krwawymi i szepce:
— Pójdę!... tylko daj mi zimne ciało mego syna, bym go do grobu zaniosła sama, by go sołdaci nie deptali nogami, by mu na piersi nie sypali ziemi z przekleństwem wrogów rzucanej... daj mi zimne ciało...
Więc pułkownik woła adyutanta i rzecze:
— Wyprowadzić tę kobietę — dać jej ciało rozstrzelanego dziś powstańca...

— — — — — — — — — — —

Wzięła na ręce i niesie.
Długie jasne włosy chłopczyny rozwiewa wicher styczniowy i raz nakrywa niemi zamknięte oczy pacholęcia, drugi raz je odsłania...
Prawa ręka kurczowo zaciśnięta, spadła na pierś zrozpaczonej matki i uderza w nią, jak w dzwonu brzegi...
A ciało zimne tak cięży, tak gniecie, tak waży, iż sił niema na udźwiganie go — ręce się łamią w bolu kurczowym...
Ujrze]i to mieszkańcy miasteczka Wiwenty, którzy zebrani stali niedaleko miejsca egzekucyi, rozmawiając o niemiłosiernym sądzie nad chłopczyną małym... który z gimnazyum szawelskiego uciekł, do obozu pospieszył, a dziś, jako zbrodniarz rozstrzelany został...
Ujrzeli matkę idącą z ciałem syna, więc zdjęci litością, pospieszyli na pomoc.
— Daj matko!... — mówi jeden — poniosę ci dziecko...
— Oprzej się na mnie — mówi drugi — wleczesz się jak wpół martwa.
— Otrę ci łzy — szepce kobieta — zamarzły na twojem licu... krwią z ran syna zarumienione.
I oto idzie cichy — wielki pogrzeb dziecka, a żadne dzwony mu nie grają, żadna pieśń go nie żegna...
Bez trumny, bez czamarki, w poszarpanej kulami koszulinie niosą ciało Pawłowicza, rozstrzelanego w Wiwentach dnia 18 go stycznia roku 63... a wicher mroźny huczy po nad głowami smutkiem pochylonymi i jęczy straszną skargą krzywd ciągle spełnianych.

. . . . . . . . . . .

— Śpij, dziecko moje biedne — szepce matka przy drzwiach zamkniętego grobowca — śpij moje dziecię... ostatni wszedłeś w grono przodków... z pod stopy cara wybłagałam i wypłakałam twe ciało — z pod stopy cara uleciała twa dusza wolna i szczęśliwa — teraz już nic ci nie grozi, teraz już bezpieczny jesteś...
— Teraz ja do ciebie co dzień będę tu przychodziła, ja matka, ja Polka, będą ci opowiadała co się w Litwie dzieje, jak stopa cara gniecie i męczy, jak duch narodu zgnieść się nie daje... Teraz już nikt mi nie zabroni modlić się przy twoim grobie, teraz nie boję się, aby po twoim ciele deptać mieli sałdaci...
I tak co dzień, klęcząc u grobu syna, pani Pawłowiczowa modli się i płacze, ani wiedząc, ile to dni od pogrzebu minęło, ani słysząc, co się w koło dzieje.
A tu syn Murawiewa wieszatela sinieje z gniewu i oburzenia, a tu żandarmi gonią z strasznym rozkazem do Wiwent, a tu pułkownik Tinkow ręce załamuje i włosy rwie z rozpaczy.
Zbrodnia!... wina!... przestępstwo!...
Pułkownik Tinkow „za miękkość serca“ natychmiast wydalony, matkę i tych wszystkich, co pomagali nieść ciało dziecka rozstrzelanego, do więzienia; pod chłosty...
A dziecko?...
O! matko nieszczęsna, zakryj oczy na wieki mgłą ciemnoty, abyś nie ujrzała, co z ciałem twego dziecka robią sałdaty... O, matko Polko! zasłoń uszy głuchotą zupełną, abyś nie słyszała jak klną i szydzą ci, którzy z grobowca rodzinnego wywlekają dziecko twoje i ciągną sznurami po ziemi na to miejsce, na którem był rozstrzelany i tam go zakopują, depcąc w tańcu szatańskim jego pierś białą, dwunastoma kulami przebitą...
— Tak być ma! — woła syn Murawiewa, następca godny w czynach i zasadach — tak być ma!... pod stopą cara ciężko i niewygodnie dotąd będzie tym, którzy słuchać nie będą umieli woli i rozkazów jedynego wszechmożnego władcy...
— Tak być ma!... nawet trupa wywlekać będą z grobu cichego na to, ażeby pod stopą cara, leżąc w mogile przez sałdatów usypanej, czuł, jaka to władza silna nad nim stoi i jak gniecie ciężko opornych...
— Tak być ma!... ci wszyscy wraz z matką będą wysłani w Sybir, którzy jej pomagali nieść trupa, którzy przy grobie stali i „płakali“.

— — — — — — — — — — —

I szły jeszcze długo szeregi wysyłanych w Sybir, choć już broni żaden Polak w ręku nie miał. I rozstrzeliwali jeszcze dużo razy Polaków, choć już żaden „bandy powstańczej“ nie zwoływał... A stopa cara ciężką i straszną siłą swą gniecie pierś ludu litewskiego...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jadwiga Strokowa.