Podania i baśni ludu w Mazowszu (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)/Znajdek

<<< Dane tekstu >>>
Autor Roman Zmorski
Tytuł Podania i baśni ludu w Mazowszu
Podtytuł (z dodatkiem kilku szlązkich i wielkopolskich)
Data wyd. 1852
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Wrocław
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Znajdek.



Baśń.

Śmierć i żona
Od Boga sądzona.

Przysłowie narodowe.

W czerwonym zamku, nad niebieską rzeką mieszkał stary, jeden książe, ojciec syna jedynaka. Kiedy syn dorósł młodzieńca, siwy rodzic w rycerski gotował go zawód, a gdy widział do boju że mu wystąpić bez wstydu już można, ogłosił wielką wyprawę, wzywając komu w tém wola na warowny zamek swój. I wnet téż zbiegło się zewsząd wojowników co niemiara; — każdy konno, każdy zbrojno, — i szerokim się obozem rozłożyli; ale się im leżeć dłuży, i niecierpliwie pytają, w którą stronę ciągnąć na bój?
Kazał tedy stary książe wynieść rozwitą chorągiew przed zgromadzone rycerze, — mężowie głośnym powitali ją okrzykiem, i ciekawemi patrzą oczyma; aż na raz powiał wiatr chłodny — rozwinął czerwone fałdy i jak czerwonym płomieniem, powiał ku podlaskiéj stronie. „Na pogany! na pogany!“ wrzasł wraz obóz cały, i rozbiegli się w rychle gotować na krwawą drogę: ostrzą miecze, konie poją, w żelazne się zbroje stroją. — Zanim w drogę wyruszyli, ucztę żołnierską sprawili: dziesięciu wołów zabili, dziesięć beczek wytoczyli, i usiedli pod wrotami, wino, miód piją konwiami.
Nad brzegiem rzeki, po piaszczystéj drodze szedł sobie dudarz wędrowny, siwy jak gołąb’ staruszek; zobaczył podle zamku biesiadę wojacka, i poszedł tam z swoją dudą: zasiadł, zagrał im, zaśpiewał, — na bój krwawy ich zagrzewał; rycerze go uściskali, winem, miodem uraczali: — potém wziął im z ręku wróżyć, jak los będzie w boju służyć. I wróżył jednym szczęście, nieszczęście drugim, — jednym chwałę i plon wielki, drugim śmierć, rany i ciężką niewolę, jak sam wiedział, tak im mówił: i odchodzili od niego ci z nadzieją i pociechą, owi ze smutkiem i żalem. Aż wreszcie przyszli do wróżka dwaj najstarsi hetmanowie i kazali prorokować jako się im powieść miało. Pierwszemu powiedział starzec, że śmierć go w téj wojnie spotka, śmierć haniebna nie na polu, jedno na suchéj gałęzi, i nie będzie miał pogrzebu, ale kruki ze wronami podzielą się jego ciałem, kościami wilki drapieżne; drugiemu zasię zwiastował, że wyjdzie szczęśliwy z bitwy i wróci do domu z niesłychanym łupem. — Gdy odeszli hetmanowie, przyszedł młody syn książęcy; stary spojrzał mu na dłonie:
— „Młody książe! idź w pokoju — Zdrów i sławny wrócisz z boju.“ —
Uradowany książe, dał dziadkowi sztukę złota, ale nieodszedł od niego, i pytał o wtórą wróżbę: czy rychło dostanie żony — i kto taki mu sądzony?
— „Za rok od powrotu z wojny, ożenisz się, młody książe, i dostaniesz żonę młodą, urodziwą i cnotliwą; ale nie będzie to córka ani króla, ani księcia, ani téż żadnego pana, jeno będzie to sierota znaleziona na śmiecisku.“
Roześmiał się głośno książe i zawolał do wróżbiarza:
— „Czyś ty głowę stracił, stary! zkądże tobie wróżba taka? Czyżem ja nie syn książęcy, czym nie młody i nie dzielny, bym miał taką pojąć żonę? Bylebym tylko zażądał, czy księżniczka czy królowna, wnet każda by moją była — a ty miasto nich, dajesz mi jakiegoś znajdka ze śmieci! — Powróż no raz jeszcze dziadku! widno nie dobrześ dopatrzył.“ —
— „Wiem ci ja, Panie! żeś ty syn książęcy, dzielny, młody, urodziwy, że ci królówna za żonę przystała, i każda by za cię chciała; przecież tak ci przeznaczono, że mieć będziesz za żonę sierotę bez rodu, na śmiecisku porzuconą. Moja wróżba nie zawodzi.“
Książe rozśmiał się na nowo, bo niewierzył słowom jego i wsiadł na swego cisaka. Wojsko w szyki się sprawiło, — zatętniało, wyruszyło. Wieją znaki rozwinione, błyszczą szyszaki stalone; ostre szabelki brząkają, rżą rumaki, trąby grają.....

∗             ∗

Przeminął miesiąc jeden, drugi i trzeci przeminął — pół roku czasu ubiegło, jak młody książe wyciągnął na pogany z ojców zamku, a dotąd ani ich widać, ani słychać o wojakach. Jak kamień w wodę, przepadli w lasach Polesia bez śladu. Stara matka co dnia prosi na kolanach o wieść dobrą, prosi o powrót swego jedynaka; stary ojciec stawił czaty na wysokiéj zamkowéj baszcie, dniem i nocą im przykazał patrzeć czy syn nie powraca — i niewierząc oczom czaty sam co dnia długie godziny stoi i czuwa, czy wracających nie dojrzy. Aż oto jednego razu widać nad zachodem słońca tuman wznosi się na drodze — coraz bliżéj, coraz bliżéj, rośnie ciągnąc się przez błonie, — widać już z poza kurzawy wojsko ciągnące z wyprawy! wieją znaki rozwinione, błyszczą szyszaki stalone; ostre szabelki brząkają, — rżą koniki, rogi grają: — rycerze w zamek wjeżdżają.
Niezmierna radość była tedy w zamku — młody książe wrócił z plonem, z tysiącem jeńców zabranych; w boju sam własną ręką zabił wodza nieprzyjaciół, w jednéj wyprawie staréj nabył sławy, a sam ni razu w walce nie szwankował, ni koń jego dostał rany, ni zszczerbiła mu się szabla. Stało się jak mu wróżył na wyjezdném dudarz stary. Ale nie tylko jemu jednemu, wszystkim się starca sprawdziły proroctwa: jeden hetman wrócił z wojny, niesłychany łup wiodąc do domu, — drugi, raniony, wpadł poganom w ręce, a jako znali ile za skore im zalał, mszcząc się, powiesili go na łykowym sznurze u krzywéj gałęzi sosny; kruki i wrony oskubały ciało, kości głodne wilki zjadły.
Widząc wówczas młody książę tak spełnione wszystkie przepowiednie, wspomniał sobie oną wróżbę, że ma mieć żonę podrzutka bez rodu; a jako srodze był dumny swém księstwem, począł się bardzo frasować przyszłym losem. — Była zaś na dworze owym, młoda dziewczyna imieniem Marya, która gdy była dziecięciem, znaleziono na śmiecisku pod zamkiem; wzięła do siebie sierotę dobrotliwa księżna matka i jako córkę chowała. Gdy dorosło owo dziewczę, tak cudną miało urodę, tak była dobra, skromna, a rozumna, że się oboje księstwo jakby do rodzonéj córki przywiązało do wychowanicy, pieścili jak oko w głowie i nieba radzi by jej przychylili. Młody książę téż ją kochał, jak gdyby własną swą siostrę; ale teraz jedną razą przyszło mu na myśl, że pewno ową sądzoną mu żoną będzie sierota Marya, — i razem na biedną dziewczynę zajął się tajemnym gniewem. Co spojrzał na nią, to za każdym razem srodzéj coraz nienawidził, coraz to go bardziéj bódła myśl, że ona ma być mu żoną; w złości zaklął się nareście, że ma przekór wszystkim wróżkom i woli choćby niebieskiéj, nic z tego nigdy nie będzie małżeństwa. Odtąd począł tylko myśleć, jakimby skrytym sposobem zbyć się nienawistnéj siéroty; póty myślił, aż wymyślił. — Rozkazał tedy tajemnie wystawić na rzece czółn kryty, bez steru, masztu, i wioseł, a gdy stanął już gotowy, zanieść nań chleba i wina, i wszystkiego co tylko do życia potrzeba.
Jednego zatém poranka wziął za rękę biedną Maryą i niby téż to przechadzką, wyprowadził ją nad rzekę, pomiędzy gęste zarośla: tutaj stanął, klasnął w ręce — na znak wybiegli słudzy książęcia z zasadzki, porwali zlękłą dziewczynę i nieśli do owéj łodzi, a zamknąwszy ją w pośrodku, drzwi zabijali gwoździami.
Ona niewiedząc co się wszystko znaczy, zaczęła wołać ze łzami:
— „Bracie kochany! ratuj mnie!… Co ci ludzie ze mną robią.“
— „Pańskim syn ja, a nie brat twój, znajdku przeklęty ze śmieci! Dość ci się świecić po książęcym dworze — idź w świat gdzie cię wiatr poniesie!“. —
Nieszczęśliwa sierota zalała się łzami i poczęła łamać ręce; woda tymczasem rączo ją niosła — niosła daléj, coraz daléj, gdzieś tam w nieznajome strony.

∗             ∗

Był jeden dzień, i była noc, i był drugi dzień — na drugą noc zaczął wiatr wiać wielki, rzeka się rozkołysała, i rzucała łodzią drewnianą to na tę, to na tę stronę, a dziewczyna struchlała modliła się już na śmierć. Wicher czółn pędził wprost na brzeg, i wpędził je pod koło pływającego młyniska, kędy bezpiecznie, jak w porcie, zostało aż do poranku. O szarym ranku parobek młynarski chce puścić kamień do mlenia: — darmo, koło ani ruszy; wychodzi patrzeć coby za przyczyna, aż patrzy: stoi pod młynem ogromna zabita skrzynia. W skok pobiegł dać znać młynarzowi, i przyszli obaj z siekierami w ręku, i jęli się odbijać zamknięte wieko. Niezmiernie się zadziwili, gdy znaleźli odbiwszy młodziutką, strojną dziewczynę, i żegnając się wielkim krzyżem, nie wiedząc zkądby się wzięła, pytać poczęli kto była? Sierota uradowana, że natrafiła nareście na ludzi, rzuciła się ze łzami do nóg starego młynarza i szczerze wyznała wszystko; młynarz poczciwy ulitował się biednéj jéj doli, i wziąwszy do dom oddał pod opiekę żony. Im dłużéj z niemi bawiła, tymbardziej oni lubowali w niéj sobie, a że nie mieli nic dzieci, przybrali biedną Maryą za córkę; i znowu sierocie wróciły dnie błogie, bo choć to nie dwór książęcy, ale dom był dostatni i ludzki. Nie było sie téż bać czego, by ją książę miał tu znaleść, bo młyn stał w środku lasu, zdaleka od dróg i ludzi: tak więc spokojna, wesoła, pędziła czas swój, biegając po lasach zielonych, łowiąc wędką rybki złote, szyjąc wzorzyste zasłony, bawiąc z gośćmi przyjezdnemi.
Dnia jednego o południu — pogoda była prześliczna, woda cicha jak zwierciadło gładką szybą uciekała, — młoda siérota siadła w lekką krypę, z czerwonéj sobie chusteczki rozpięła żagle nad głową, i u brzegu się powożąc, zrywała lilje białe na wianek. Jedną razą koło młyna słyszy hałas, sztukot kopyt, — spojrzy: z zielonego lasu jedzie myśliwców drużyna prosto do białego młyna; przodem, na dziarskim cisaku jedzie młodzian urodziwy.
Dziewczę, jak go zobaczyło, na pół od strachu skostniało; poznała młodego księcia, zawziętego na jéj zgubę; zmiarkowała, że jeżeli znowu w ręce jego wpadnie, Bóg wié jaki los ją czeka, — więc co prędzéj lekkiém wiosłem odepchnęła się od brzegu, dążąc co siły tylko starczyło na drugą stronę rzeki szerokiéj. Książę, skoro ją zobaczył z daleka, poznał natychmiast sierotę, a jako szczęśliwy wielce był, że się jéj pozbył i nigdy widzieć się niespodziewał, zapalił się srogą złością i pieniąc zeskoczył z konia, wpadł do młyna, i łając młynarza, pytał z kąd ma tę dziewczynę?
Młynarz na to opowiedział jak ją woda przypędziła pode koło jego młyna, ale nie mówił nic księciu, że wie o jego złéj sprawie, którą wyrządził dzieweczce. — Książę rozkazał czémprędzéj kilku dworskim wpław przez wodę, i gonić na wszystkie strony uciekającą Maryą. Ale ona skoro tylko dobrała się na brzeg drugi, zamiast uciekać bitemi ścieszkami, spodziewając się pogoni, w bok czémprędzéj uskoczyła; w najgłuchszéj gęstwi olszyny, na bagnisku pełném trzciny, ukryła się, prosząc Boga, by ją od zawziętego nieprzyjaciela zachował. — Dworscy wpław rzekę przebyli, na brzeg raźno się zawzięli — jeden lewą, drugi prawą, każdy inną ścieszką ruszył w czwał; długo gonili, konie pogrzali, — długo po lesie szukali, o ostre głogi, o gęstą leszczynę podarli suknie zielone i wszystko na próżno! z niczém powrócili. —
Biédna sierota tymczasem, we strachu, aż do nocy w bagnisku mokrém przeczekała; o ciemnym zmroku wybiegła z trzciny i poszła najmniejszą ścieszką, ostremi krzemieniami białe nogi krwawiąc, gorzkim płaczem oczy łzawiąc.

∗             ∗

I biegła tak tydzień cały ową ścieszką kamienistą, lasami nieprzebytemi, stronami nieznajomemi, niespotykając żadnéj żywéj duszy, pijąc jasną wodę kryniczną, karmiąc się czarną borówką, malinami czerwonemi, kamionkami ziarnistemi, aż wyszła wreście na otwarte, pole, na drogę zacienioną wonnemi lipami. Po nade drogą, na wzgórku, z po za muru wysokiego wyglądał ogród rozkoszny, — wiśnie, grusze, jabłka złote; — z za drzew czterema wieżami przezierał zamek bogaty, stolica księcia tych krajów. Na zamkowym, na krużganku siedzi dwanaście panien przecudownych, w białych sukniach, różanych wiankach; w ręku mają złote igły, na śrebrne nici dzieją perły drogie i granaty i brylanty, po drogich szyją niemi złotogłowach; — wszystko to siostry rodzone, wszystko to córki książęce.
Słaba cała, podrapana, wygłodniała i spragniona przywlekła się do nich Marya, pokłoniła się pokornie i litościwie prosiła, by się nad nią zmiłowały i do służby swojéj wzięły.
Księżniczki użaliły się nad biedną sierotą, nakarmiły — napoiły, balsamem rany zwilżyły, w nowe sukienki ubrały, aż kiedy przyszła do siebie z nędzy, zapytały coby umiała? Ona prosiła by jéj pozwoliły haftować z sobą złociste kobierce; zadziwiły się księżniczki, zkądby taka umiejętność w ubożuchnéj służebnéj, ale dały jéj na próbę krosna: ona na nich tak cudowne wzory zatém wydzierżgała, że wszystkie córki książęce pierwszeństwo jéj przyznawały i ciekawie się badały, zkąd by była i los jaki przywiódł ją do takiéj nędzy.
Marya tedy, na ich wolą, wiernie im opowiadała cokolwiek jéj się zdarzyło; kiedy słów jéj wysłuchały, szczérze nad nią się rozpłakały wszystkie sióstr dwanaście, ciesząc ją przyjaźną mową i lepszemi nadziejami. A im dłużéj wśród nich była, tym bardziéj polubiły ją wszystkie i tak nareście pokochały, że za trzynastą siostrę wzięły ją pomiędzy siebie. — I znów oto powróciły dla Maryi jasne jéj czasy — biesiady pańskie, radość, uciechy; a jednak nieboga co dnia wspominała dobrą księżnę, co matką od dziecka jéj była i urodziwego jéj syna, — którego wprzód pokochała, sama niewiedząca o tém, nim złości jego doznała na sobie, i dotąd mimo krzywd ciężkich zapomnieć wcale nie mogła. — A godzina za godziną, i dzień za dniem ubiegały....
Jednego dnia, ku wieczorowi, wszystkie trzynaście dziewcząt siedziało na krużganku zamkowym; wiły wianki z róż, z bławatków, wesołe piosnki śpiewały. — Razem na drodze sadzonéj słychać gwar, turkot, tętnienie: spojrzą, aż tu ku zamkowi wali się orszak, widno w zaloty. Idą złocone kolasy, konie drogiemi kryte makatami, sługi świéżo postrojone; na przodzie dorodnego orszaku młodzieży dwaj siwi swatowie jadą, — pomiędzy nimi, na cisawym koniu, rzeźwy i hoży zalotnik. Marya, skoro nań okiem rzuciła, krzykła z cicha: poznała wroga swojego, i poczęła prosić dziewice aby ją przed nim ukryły.
Księżniczki jéj przekładają, by się daremno nie bała, że u ojca ich, nikt nie ma mocy jéj zaszkodzić.
— „O moje kochane siostry! jeżeli on mnie tu zobaczy, on tak zawziął się mnie zgubić, że choć mnie zasłonicie od przemocy jawnéj, on dokaże swego zdrada.“ —
Skryły ją tedy w ustronnych komnatach, a między sobą poprzysięgły zgodnie żadna nie być żoną księcia, co tak strasznie wygnał z domu i prześladował zacięcie ukochaną ich siostrę.
Starzy książęta swatów w dom przyjęli, zalotów sąsiadowi swemu niebronili, byleby jeno ta, którą wybierze, zgodziła mu się ślubować. Wszystkie dwanaście sióstr, jedna w druga, tak były wabne i hoże, że niebyło w czém wybierać; młody książę głowę stracił do któréj się ma obrócić: — wreście jął się ku najstarszéj o kruczym włosie, o kruczém oku, z twarzą białą jako lilija. Mile do niéj się uśmiechał, z pod oka zalotnie patrzał, gładkiemi pochlebiał słowy; ona, jakby to nie do niéj, niby niewidzi, niby niesłyszy. Nad wieczorem niecierpliwy książę prosił dziewczęcia o ręke; — czarnobrewa odmówiła. Próżno przechwalał się przed nią z męstwa, sławy i dostatków, — jakby groch na ścianę rzucał, marnie poszła jego mowa. — Młody Pan nigdy w życiu tego się niespodział, — złością cały poczerwieniał, ode wstydu drżał jak fébra; ale nakoniec pomyślał: „nie jedna, to druga! nie ty, będzie twoja siostra.“ — Będzie? — a kto wié, może i nie będzie!…
Na drugi dzień począł się zalecać młodszéj siostrze, jasnowłoséj, z niebieskiém jak bławatek okiem, o rumianéj jak krew twarzy. Sypie jéj pochwał tysiące, za rączkę kryjomo ściska, oczyma zawraca, wzdycha; ona, niby nierozumie, patrzy mu bystro w oczy, śmieje się głośno i żartami ciska. Było tego przez dzień cały; wieczorem książę poprosił o rękę, złote obiecywał góry, cudne stroje, śliczne muzyki, całe życie uciech pełne. Próżno wszystko!.. jasnowłosa ze śmiéchem podziękowała za jego życzliwe chęci, wymawiała się że nigdy rodziców porzucić niechce, ale radziła szczęścia szukać u kogo innego. Książę ze śmiertelnego gniéwu ledwie się posiadał, — wszakże usłuchał jéj rady i został w zamku na trzeci dzień.
Jak zeszedł piérwszy i drugi, tak zszedł dzień trzeci, czwarty i piąty… Dwanaście dni całe młody zalotnik siedział w zamku, z kolei każdą siostrę prosząc w dozgonną przyjaźń; z kolei wszystkie mu odmawiały. Dnia dwónastego nareście, nie żegnając się, w okropnéj furyi, wybiegł ze zamku: wskoczył na cisaka swego, wbił mu w bok całe ostrogi, aż krew z bieguna bryzgnęła, i nie patrząc na nikogo, klnąc, pędził drogą, którą przybył; za nim swaty sfrasowane i drużyna zadziwiona.


∗             ∗

Pół drogi nieujechali, kiedy wśród czarnego lasu książę nagle wstrzymał konia i wszyscy za nim z siodeł zesiedli. — W pośrodku lasu, około drogi, był tam kościół w pół zwalony, a przy nim mieszkał ubogi pustelnik; przy tym kościele teraz, za rozkazem pana, orszak rozłożył się taborem. Dziwno wszystkim bardzo było, co młody czynić tu myśli; alić wnet się dowiedzieli.
Książę obiecał rodzicom powrócić do dom z synowa, przed rówienniki swoimi przechwalał się z przyszłéj żony, z księżniczki urodziwéj sąsiedniego państwa; — teraz miałbyż z niczém wrócić? na pośmiéch i urąganie!.. Zaklął się na czarta z piekła, że nie próżno w drogę jeździł, dwanaście dni w zamku strawił.
— „Po woli, czy po niewoli“ — krzyknął — „musi być jedna mą żoną!“ — Posłał tedy zbrojne sługi, surowo im nakazując, żeby się nie ważyli powracać bez wykradzonéj któréj z cór książęcych; a sam, wśród lasu, w taborze, czekał zdarzonéj oblubienicy. —
Sługi poszły: ciemnym zmrokiem w krzakach konie zataili, sami po sznurach przeszli mur zamkowy i zaczaili się w ogrodzie. — Właśnie w onczas Marya nieboga, szczęśliwa że nareście wydostać się mogła z ukrycia, chodziła przechadzką, bezpieczna o siebie. Zadumana szła nad stawem, patrząc na gwiazdy złociste, odbite w wodzie milczącéj, aż niewiedząc zbliżyła się do gęstwiny, gdzie się książęce sługi skryły. Razem z za krzaków wyskoczyło ich trzech i nim krzyknąć zdążyła twarz chustkami jéj zakryli, — pochwycili ją na ręce, rączo za mur się przedarli, — wskoczyli na lotne konie i do lasu pogonili. O północy przylecieli do książęcego taboru.
W starym kościele już wszystko było gotowe do ślubu: pustelnik w stule stał przy ółtarzu, — obok drewnianego krzyża migotały się słabo dwie tlejące lampy; — przed kościołem zaprzężona kolasą czekała na państwa młodych. — Na tentent sług wracających; młody książę skoczył na dwór, porwał z ich ręku dziewicę i do kościoła prowadził; i miłośnemi zaklinając prośby, to znowu groźbami strasząc, drżącą zawlókł do ołtarza. Marya po głosie natychmiast poznała swego oblubieńca, — więc strwożona, pomięszana, sama niewiedząc co się z nią dzieje, powtarzała za księdzem przysięgi słowa. Ksiądz związał im ręce stułą, zmienił pierścionki, pobłogosławil; książę rzucił mu trzos pełny, i objąwszy kibić żony, kojąc jéj trwogę, wiódł ją do powozu. Sam wsiadł na rączego konia i razem z zbrojną drużyną wiódł ją ku domowi ojców. —


∗             ∗

Stary książę, stara matka, skoro nazajutrz z porankiem zobaczyli powracającego syna, wybiegli z solą i chlebem powitać w progu synową. Zagrzmiały kotły i bębny, zagrała huczna kapela. Młody pan skoczył z konia, otworzył żwawo kolasę, podał rękę młodéj żonie, przed rodziców oczyma wysadził — i stanął cały jak wryty, poznając siérotę Maryą, którą mu wróżek stary przepowiedział, a którą myślał na wieki że już z oczu stracił. Ona tymczasem ze łzami rzuciła się do nóg starym, teraz powtórnym rodzicom swoim. Ci, miawszy ją już dawno za straconą, gorzko nieraz opłakawszy, teraz odzyskaną znów z radością witali, dziękując Bogu i synowi swemu że ją przywiódł im synową.
Pan młody nie mógł sam z sobą pomiarkować się, co robić. Widział szczęście rodziców starych, weselących się z zaślubin jego, — widział że próżno wszelkiemi sposoby chciał iść na przekór swemu przeznaczeniu i że cudowném zdarzeniem stało się przecież co miało stać: a więc zrzucił z serca pychę, uściskał swą piękną żonkę, za wszystko złe co kiedy zrządził jéj przeprosił; ona chętnie darowała i zapomniała wszystkiego, szczęśliwa losem który dziś jéj Bóg dał.
Szli zatém wszyscy uradowani na wysoki dwór książęcy, obchodzić gody weselne. Posłaniec z wieścią o ślubie biégł do sąsiednego państwa, zaprosić książęcą rodzinę na uczty, gonitwy, łowy: dwanaście sióstr urodziwych, z ojcem starym, przyjechało, winszując parze młodéj i drogie przynosząc dary. — Dziesięć niedziel tam gościli, dziesięć niedziel weselili, — wreście do dom powrócili. — Młoda para, w długie lata, żyła szczęśnie, w czci u świata. —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Roman Zmorski.