Pollyanna/Rozdział XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eleanor H. Porter
Tytuł Pollyanna
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. ok. 1932
Druk Zakł. Graf. i Wyd. B. Matuszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Władysław Juszkiewicz
Tytuł orygin. Pollyanna
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXIII.
Gra pozostaje w zawieszeniu.

Następnego dnia po wizycie pana Pendltona panna Polly wzięła na siebie trudne zadanie przygotowania Pollyanny do przyjęcia lekarza specjalisty.
— Pollyanno, kochanie — zaczęła. — Postanowiliśmy, że doktór Warren przyprowadzi ze sobą innego lekarza, który może da jakieś wskazówki, przyśpieszając twój powrót do zdrowia.
Twarzyczka Pollyanny zajaśniała radością.
— Ach, to doktór Chilton! Ciociu, ja tak pragnęłam go zobaczyć! Chciałam ciągle prosić ciocię o to, ale nie śmiałam od czasu, kiedy on zobaczył ciocię na werandzie. Jak to dobrze, że ciocia sama o tem pomyślała!
Twarz panny Polly to bladła, to czerwieniła się, a gdy zaczęła mówić, z wielkim wysiłkiem zdobyła się na ton lekki i wesoły.
— O nie, kochanie! Mówię w tej chwili nie o doktorze Chilton‘ie. Będzie to zupełnie kto inny: znany lekarz z New-York‘u, który zna się na podobnych chorobach.
Twarzyczka Pollyanny, rozjaśniona przed chwilą, posmutniała odrazu.
— Wątpię, ciociu, żeby się znał choć w połowie tak dobrze, jak doktór Chilton!
— Ach, kochanie, na pewno zna się lepiej. Jestem przekonana!
— Ale przecież to doktór Chilton wyleczył nogę pana Pendltona. Jeśliby tylko było można, chciałabym bardzo, ciociu, zobaczyć doktora Chilton‘a.
Panna Polly nie odrazu odpowiedziała.
— Wiesz, dziecinko, toby mi było nie na rękę. Zrobiłabym dla ciebie wszystko na świecie, lecz z pewnych powodów, których nie mogę ci teraz wytłumaczyć, nie chciałabym widzieć doktora Chilton‘a tu, w tym domu. Zresztą bądź przekonana, że na pewno nie potrafiłby pielęgnować cię lepiej, niż to zrobi specjalista z New-York‘u, który przybędzie jutro.
Pollyanna nie była jednak całkowicie przekonana.
— Ale jeśliby ciocia lubiła doktora Chiltona...
— Co chcesz przez to powiedzieć, Pollyanno? — zapytała panna Polly, rumieniąc się po uszy.
— Chcę powiedzieć, że jeśliby ciocia lubiła doktora Chiltona, a nie tego drugiego, — westchnęła Pollyanna — myślę, że mógłby on znacznie więcej mi pomóc! Ja tak lubię doktora Chiltona!
W tej chwili weszła do pokoju pielęgniarka i panna Polly podniosła się z krzesła.
— Pozwól mi, Pollyanno, — powiedziała, z trudem hamując rozdrażnienie — załatwić tę sprawę! Zresztą jest to już zdecydowane: lekarz z New-York‘u przyjedzie jutro.
Lecz nazajutrz lekarz nie przybył. W ostatniej chwili nadeszła depesza, zawiadamiająca o zwłoce z powodu choroby samego doktora. To dało Pollyannie powód do wznowienia próśb, aby specjalistę zastąpiono doktorem Chiltonem.
— To byłoby przecież takie proste! — mówiła.
Lecz panna Polly wciąż odmownie kiwała głową.
— Nie, kochanie! — mówiła stanowczo, równocześnie zapewniając Pollyannę, że zrobiłaby dla niej wszystko na świecie — tylko nie to.
I rzeczywiście, zdawało się, że panna Polly naprawdę robiła wszystko, co mogła, dla swej siostrzenicy.
— Nigdybym w to nie uwierzyła — mówiła Nansy pewnego poranku Tomaszowi — ale niema poprostu chwili, żeby panna Polly nie starała się coś zrobić dla Pollyanny. Naprzykład wpuszcza do pokoju kota i psa, którym przedtem nie wolno było pokazać się nawet na schodach. Wolno im nawet wskakiwać na łóżko, ponieważ to się podoba Pollyannie. Ciągle porusza szkiełka, wiszące na oknie, aby spowodować „taniec tęczy“, jak go nazywa mała! Kilka razy posyłała Mateusza po świeże kwiaty, a wczoraj widziałam, jak, siedząc przy łóżku chorej, pozwoliła pielęgniarce czesać się podług wskazówek Pollyanny. I nosi teraz loki, aby sprawić siostrzenicy przyjemność!
— Spodziewam się, że to uczesanie nie szpeci jej — zauważył stary ogrodnik.
— Pewnie, że nie! Wygląda w tem nawet...
— Ładnie, nieprawdaż? — przerwał Tomasz. — A pamiętasz, jak nie wierzyłaś mi, kiedy cię zapewniałem, że była piękną kobietą.
Nansy wzruszyła ramionami.
— Oczywiście, nie można powiedzieć, żeby była piękną, lecz w każdym razie nie jest to ta sama panna Polly od chwili, gdy na prośbę Pollyanny zaczęła nosić koronki i wstążki.
— No pewnie, bo przecież wcale nie jest stara — zauważył Tomasz.
— Jeśli nie jest, to w każdym razie wyglądała na taką przed przyjazdem Pollyanny. Powiedzcieno mi, Tomaszu, kto był jej narzeczonym? Tego dotychczas jeszcze nie wykryłam!
— Naprawdę? — zapytał starzec zagadkowo — a więc jeśli kiedykolwiek dowiesz się o tem, to w każdym razie nie ode mnie.
— Proszę powiedzieć, Tomaszu, — nastawała Nansy — wszak wiecie, że jest moc osób, których mogłabym o to zapytać.
— Możliwe, ale jest jedna, która ci nie odpowie: to — ja!
Nagle twarz starego rozpromieniła się.
— No, a jakże czuje się dziś nasza maleńka? — zapytał.
— Ciągle bez zmiany! Właściwie śpi, mówi, usiłuje uśmiechać się i cieszyć, gdy się pokaże słońce lub księżyc — oto i wszystko! Czasami aż mi się chce płakać, gdy na nią patrzę.
— A tak, to jej gra! Niech ją Bóg błogosławi — powiedział staruszek wzruszony.
— Czy i wy też wiecie o tej grze? — zapytała Nansy.
— O, oddawna!
Starzec zamilkł na chwilę, a potem dodał drżącym ze wzruszenia głosem:
— Pewnego razu narzekałem, że jestem taki zgarbiony i zbolały, i czy wiesz, co mi na to powiedziała?
— Nie domyślam się, bo na to naprawdę nie można wyszukać nic pocieszającego!
— Ale ona znalazła! Powiedziała mi, że powinienem się cieszyć, gdyż, będąc zgiętym, nie potrzebuję nachylać się, kopiąc grzędy!
— Spodziewałam się, że zawsze potrafi coś wynaleźć pocieszającego! — zauważyła Nansy. — Gram z nią w tę grę prawie od jej przyjazdu, ponieważ nie miała nikogo, ktoby z nią grał w zadowolenie. Bo przecież nie jej ciotka...!
— O, panna Polly!
Nansy roześmiała się.
— Widzę, że wasza opinja co do naszej pani niebardzo się różni od mojej — powiedziała.
Na te słowa stary ogrodnik wyprostował się.
— Chciałem tylko powiedzieć, że byłoby to dla niej coś zdumiewającego — odparł z powagą.
— Tak, byłoby przedtem, lecz nie jestem pewna, czy by tak samo było teraz. Mam wrażenie, że nasza pani byłaby teraz zdolna do wszystkiego, nawet do gry w zadowolenie.
— Ale czyżby mała nie mówiła jej o tej grze? — pytał Tomasz — przecież opowiadała o niej wszystkim.
— Nie — odpowiedziała Nansy — pannie Polly nie mówiła o tem nigdy. Nadmieniła mi kiedyś, że jej ciotka nie lubi wspomnień o swym szwagrze, a ponieważ gra w zadowolenie jest ściśle związana z ojcem Pollyanny, więc nie mówi o tem ciotce.
— A tak, pamiętam, pamiętam — rzekł starzec — panna Polly była zawsze wrogo względem niego usposobiona. Mówiła, że odebrał jej siostrę, którą bardzo kochała, i nigdy nie mogła mu tego przebaczyć! Tak, tak, pamiętam... to było bardzo smutne.
Nansy nic na to nie powiedziała i, westchnąwszy głęboko, wróciła do kuchni.
Dni oczekiwania na doktora z New-Yorku były dla wszystkich bardzo męczące. Pielęgniarka usiłowała być wesołą, lecz oczy jej zdradzały lęk i bojaźń; doktór Warren był wyraźnie zniecierpliwiony i zdenerwowany. Panna Polly mówiła mało, i ani koronki, ani wstążki na szyi nie zdołały ukryć tego, że chudnie z każdym dniem i staje się coraz bledsza. Pollyanna zaś pieściła psa, głaskała kota, zachwycała się kwiatami, jadła owoce i ciastka, i odpowiadała na liczne wyrazy współczucia, nadsyłane zewsząd, ale również chudła i bladła, zgnębiona w głębi duszy niemożliwością władania nóżkami, które teraz spoczywały nieruchomo pod kołdrą.
Gra w zadowolenie zaś pozostawała chwilowo w zawieszeniu. Pollyanna często mówiła Nansy, jakby to było dobrze, gdyby mogła już chodzić do szkoły, odwiedzać panią Smith i pana Pendltona, i jeździć na spacer z doktorem Chilton’em, ale były to widoki tylko na przyszłość, w chwili obecnej zaś nie znajdowała dla siebie nic pocieszającego.
Nansy rozumiała to dobrze i płakała gorzko, gdy nikt tego nie widział.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eleanor H. Porter i tłumacza: Władysław Juszkiewicz.