Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Kropotkin
Tytuł Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Społecznej „Książka”
Data wyd. 1921
Druk R. Olesiński, W. Merkel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Hempel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
POMOC WZAJEMNA MIĘDZY BARBARZYŃCAMI.
Wielkie wędrówki. — Nowa organizacja staje się koniecznością. — Spólnota wiejska. — Praca spólna. — Postępowanie sądowe. — Prawo międzyplemienne. — Przykłady z życia ludzi spółczesnych. — Burjaci. — Kabyle. — Górale kaukazcy. — Szczepy afrykańskie.

Gdy przystępujemy do badań nad człowiekiem pierwotnym, jesteśmy przedewszystkiem uderzeni wysokim spotykanym tam poziomem uspołecznienia. Ślady społeczeństw ludzkich znajdujemy w pozostałościach zarówno po dawniejszej jak po późniejszej epoce kamiennej; gdy zaś przejdziemy do badań nad dzikimi, którzy naprawdę nie wznieśli się jeszcze ponad człowieka neolitycznego, znajdujemy tam ogromnie starą organizację klanową, pozwalającą na łączenie sił jednostkowych, na korzystanie z dobrodziejstw życia społecznego i umożliwiającą pewien postęp. Człowiek bynajmniej nie jest wyjątkiem w przyrodzie. Podlega on również wielkiemu prawu pomocy wzajemnej, zapewniającemu najwięcej danych do przeżycia tym, którzy w walce o byt najlepiej umieją pomagać sobie nawzajem. — Do takich wniosków doszliśmy w rozdziałach poprzednich.
Skoro jednak przejdziemy do wyższego poziomu cywilizacji i zwrócimy się do dziejów, które o epoce tej mogą już cośkolwiek powiedzieć, stajemy zdumieni wobec mnóstwa walk i starć. Wydaje się, jak gdyby dawne więzy były porwane. Szczepy walczą przeciwko szczepom, plemiona przeciwko plemionom, jednostki przeciwko jednostkom; i z tego chaosu starć ludzkość wychodzi podzielona na kasty, oddana w niewole despotom, rozbita na państwa, zawsze gotowe do walki jedno z drugiem. I patrząc na to filozof pesymistyczny z tryumfem dochodzi do wniosku, że wojna i ucisk są istotną podstawą natury ludzkiej; głosi on, że grabieżcze instynkty człowieka mogą być utrzymane w pewnych granicach tylko przy pomocy władzy silnej, narzucającej pokój i w ten sposób umożliwiającej nielicznym jednostkom szlachetniejszym przygotowywanie życia lepszego dla czasów przyszłych.
W miarą jednak postępu badań nad powszedniem życiem ludzkiem w epoce historycznej — a badania takie w czasach ostatnich podjęli badacze sumienni i zastosowali je do instytucji bardzo pierwotnych — ujawnia się zupełnie inne oblicze człowieka. Jeśli pozostawimy na boku aprioryczne pojęcia historyków i ich wyraźne upodobanie w dramatycznych momentach dziejów, ujawni się, że te dokumenty dziejowe, na których zwykle opierają się oni, znakomicie wyolbrzymiają dramatyczną stronę życia ludzkiego, wysuwają na czoło walki, pozostawiając w mroku prace pokojowe. Dni jasne i słoneczne giną zapomniane pomiędzy burzami i nawałnicami. Nawet w naszych czasach pozostawiamy po sobie dla historyków przyszłych całe szeregi dokumentów nagromadzonych w prasie, w prawodawstwie i archiwach urzędowych, a także w utworach poetyckich — dokumentów, grzeszących jednostronnością i przedstawiających nasze życie, jako szereg walk. Dokumenty te przekazują potomnym szczegółowy opis każdej wojny, każdego starcia lub niesnaski, każdego aktu przemocy, wszelkich rodzajów cierpienia jednostkowego; lecz zrzadka tylko znajdujemy w nich ślady tych niezliczonych czynów pomocy wzajemnej i oddania się, które każdemu z nas znane są z doświadczenia osobistego; zaledwie nieznaczne ślady znajdujemy tam tych spraw, które wypełniają nasze życie powszednie — nasze dążenia i obyczaje społeczne. Cóż dziwnego więc, że nasza znajomość wypadków zadawnych jest tak niedoskonała. Kronikarz starożytny nigdy nie zaniedbał zapisać najdrobniejszej wojny lub klęski, która spadła na jego spółczesnych; jednocześnie jednak niemal nie zwracał uwagi na życie mas, jakkolwiek masy te właśnie oddawały się pracy pokojowej, gdy jednostki nieliczne pogrążone były w walce. Epopeje, napisy na pomnikach, traktaty pokojowe — słowem niemal wszystkie dokumenty dziejowe posiadają ten sam charakter: mówią one o złamaniu pokoju, lecz nie o samym pokoju. To też nawet najlepiej usposobiony historyk nieświadomie kreśli karykaturę tych czasów, które chciałby opisać; i aby dzisiaj odtworzyć rzeczywisty stosunek pomiędzy starciami i walkami z jednej strony, a związkami pokojowymi z drugiej, zmuszeni jesteśmy zagłębić się w drobiazgową analizę niezliczonych faktów powszednich, musimy zwrócić uwagę na wspomnienia, przypadkowo zachowane w tem, co pozostało z czasów dawnych; wszystko to zestawiać musimy przy pomocy etnologji porównawczej. W ten sposób, zbadawszy to, co powiedziano nam o czynnikach rozdzielających ludzi, usiłować należy odtworzyć cegiełkę po cegiełce te instytucje, które łączyły ludzi.
Zanim historja będzie w ten sposób napisana na nowo, zanim weźmie się pod uwagę dwa wymienione wyżej prądy w życiu ludzkiem i oceni się w sposób właściwy rolę każdego z nich w rozwoju dziejowym, przystąpić musimy do pracy przygotowawczej i zwrócić uwagę na główne znamiona tak pogardzanego czynnika drugiego. Z najlepiej znanych okresów dziejowych wybierzemy nieco przykładów, oświecających życie mas i postaramy się wykazać, jaką rolę pomoc wzajemna odgrywała w tych okresach. A w pracy tej — w celu nieprzedłużania jej zbytnio — nie będziemy sięgali ani do Egipcjan, ani do starożytności greckich lub rzymskich. W rzeczywistości bowiem rozwój ludzkości bynajmniej nie odbywał się w jednym nieprzerwanym szeregu. Niejednokrotnie cywilizacja na jakichś obszarach i w pewnej rasie zamierała, aby rozpocząć się na nowo gdzieindziej i pośród innych ras. Za każdym razem jednak rozpoczynała ona od tych samych instytucji klanowych, które widzieliśmy pomiędzy dzikimi. To też jeśli sięgniemy do początków naszej własnej cywilizacji, to znaczy do pierwszych stuleci naszej ery i do życia tych szczepów, które Rzymianie nazywali „barbarzyńcami“, będziemy mieli do czynienia z całą skalą rozwoju ludzkiego, rozpoczynającą się od rodów i kończącą się na instytucjach spółczesnych.
Uczeni nie doszli jeszcze do porozumienia odnośnie przyczyn, które dwa tysiące lat temu wypędziły całe narody z Azji do Europy i doprowadziły do wielkich wędrówek barbarzyńców, kładących kres imperjum Zachodnio-Rzymskiemu. Geograf jednak, badający zwaliska ludnych miast, położonych w pustyniach Azji Centralnej lub w dorzeczach rzek dzisiaj nieistniejących, nad dolinami, będącemi niegdyś jeziorami, z konieczności doprowadzony jest do wniosku, że przyczyną tego było — wysychanie. Wysychanie to trwa do czasów dzisiejszych i odbywa się z szybkością, z której do niedawna nie zdawano sobie sprawy. Wobec czynnika tego człowiek był bezsilny. Gdy mieszkańcy północno-zachodniej Mongolji i wschodniego Turkiestanu spostrzegli, że woda ich opuszcza, nie mieli innego wyjścia, jeno posunąć się w kierunku szerokich dolin, położonych w równinach, i wypchnąć dalej na zachód dotychczasowych mieszkańców tych równin. W ten sposób jedne szczepy za drugimi zostały wepchnięte do Europy, zmuszając przez całe wieki najrozmaitsze plemiona do posuwania się bądź z zachodu na wschód, bądź ze wschodu na zachód — w nieustannym poszukiwaniu nowych siedzib trwałych. Podczas tych wędrówek rasy pomieszały się z rasami, ludność dawna z imigrantami, Aryjczykowie z rasą Uralo-altajską. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby, instytucje społeczne, urztymujące ich niegdyś w kraju macierzystym, zniknęły zupełnie dzięki tak zwykłemu w Azji i Europie pomieszaniu ras i różnorakim ich nawarstwieniom. Instytucje te jednak bynajmniej nie rozpadły się; uległy tylko zmianom, koniecznym w nowych warunkach życia.
Teutoni, Celtowie, Skandynawowie, Słowianie i inni, gdy po raz pierwszy zetknęli się z Rzymianami, znajdowali się w przejściowym okresie społecznym. Związki klanowe, oparte na rzeczywistym lub domniemanym pochodzeniu spólnem, utrzymywały je w całości społecznej przez całe tysiącolecia. Związki te jednak tylko póty odpowiadały swemu zadaniu, póki wewnątrz rodu lub plemienia nie powstały rodziny oddzielne. Jakkolwiek z powodów wyżej zaznaczonych oddzielna rodzina patryarchalna oddawna już, powoli lecz stale, rozwijała się wewnątrz klanu i ostatecznie prowadzić musiała do nagromadzenia bogactw w rękach jednostek i do dziedzicznego przekazywania ich. Częste wędrówki barbarzyńców i związane z niemi wojny tylko przyspieszały podział rodów na rodziny oddzielne, gdy jednocześnie rozproszenie plemion i pomieszanie ich z obcymi, nadzwyczajnie ułatwiało rozkładanie się związków, założonych na pokrewieństwie. Wówczas barbarzyńcy znaleźli się wobec niebezpieczeństwa, że ich klany rozpadną się na luźne zbiorowiska rodzin, z których najzamożniejsze — szczególniej jeśli połączą funkcje kapłańskie lub sławę wojenną z bogactwem — narzucą swą władzę wszystkim innym, jedynym ratunkiem było powołanie do życia nowej formy organizacyjnej, opartej na nowej zasadzie. Wiele szczepów, niezdolnych oprzeć się rozkładowi, rozpadło się i zostały stracone dla historji. Najsilniejsze jednak nie rozłożyły się i wyszły z tej próby zwycięsko, wprowadzając organizację nową — spólnotę wiejską — utrzymującą ich w życiu społecznem w ciągu piętnastu wieków, lub dłużej. Pojęcie spólnie posiadanego terytorjum, zdobytego lub bronionego wysiłkiem spólnym, powoli wypracowało się i zajęło miejsce zanikającego pojęcia spólnego pochodzenia. Spólni bogowie utracili swój charakter przodków i zostali obdarzeni znamionami bóstw lokalnych, terytorjalnych. Stali się oni bogami lub świętymi danej miejscowości; „kraj“ został utożsamiony z mieszkańcami. Na miejsce dawnych związków krwi wyrosły związki terytorjalne, a nowa ta organizacja zapewniała wiele korzyści w nowych warunkach. Niezależność rodziny została nietylko uznana, lecz nawet celowo powiększona, i gmina wiejska wyrzekła się wszelkiego prawa do wtrącania się do spraw wewnątrzrodzinnych; zapewniało to więcej swobody inicjatywie osobistej. W zasadzie nie było w tem nic wrogiego łączeniu się ludzi różnego pochodzenia, jednocześnie zaś utrzymywana była konieczna łączność pomiędzy czynem i myślą członków gminy. Był to także sposób oparcia się władczym dążnościom mniejszości, złożonej z czarodziejów, kapłanów i zawodowych lub szczególnie sławnych wojaków. Dzięki temu wszystkiemu spólnota wiejska stała się komórką podstawową organizacji przyszłej i u niektórych narodów zachowała się aż do dnia dzisiejszego.
Jest dzisiaj rzeczą wiadomą — i bodaj nikt już temu nie zaprzecza — że spólnota wiejska bynajmniej nie była czemś szczególnie związanem z dawnymi Słowianami lub Teutonami. Panowała ona w Anglji zarówno za czasów saksońskich jak normańskich i częściowo zachowała się aż do wieku osiemnastego; leżała u podstawy organizacji społecznej w dawnej Szkocji, w Irlandji i w Walji. We Francji gminne władanie i gminny podział ziemi, uprawianej przez gromadę, zachował się od pierwszych wieków naszej ery aż do czasów Turgot‘a, który zniósł zgromadzenia gminne, uważając je za „zbyt burzliwe“. Spólnota wiejska przeżyła panowanie rzymskie na półwyspie Apenińskim i odżyła po upadku Imperjum Rzymskiego. Panowała ona w pełni pomiędzy Skandynawami, Słowianami, Finnami, Kuronami i Liwonami. Od czasu epokowego dzieła Henryka Maine‘a wiemy, że ta forma organizacji społecznej istniała zarówno w dawnych, jak we spółczesnych Indjach pomiędzy ludami aryjskimi i niearyjskimi; a Elphinstone opisał ją pomiędzy Afgańczykami. Znajdziemy ją również w mongolskim ułusie, w kabylskim taaddarcie, na Jawie jako dessa, pomiędzy Malajczykami jako kota lub tofa i pod najrozmaitszymi nazwami w Abisynji, w Sudanie, we wnętrzu Afryki, u autochtonów obydwóch Ameryk i u drobnych plemion na archipelagach oceanu Spokojnego. Słowem — nie znamy ani jednej rasy ludzkiej, która nie przeszłaby przez okres spólnoty wiejskiej. Samo to wystarcza do obalenia teorji, podług której spólnota wiejska w Europie zawdzięcza swe pochodzenie instytucji chłopów niewolników. Jest ona znacznie starsza, niż chłopstwo pańszczyźniane i nawet instytucje średniowieczne nie zdołały jej złamać. Jest ona znamieniem powszechnem pewnego okresu w rozwoju ludzkości i w sposób naturalny wynika z organizacji klanowej — przynajmniej u tych wszystkich szczepów, które odegrały lub wciąż jeszcze odgrywają jakąbądź rolę w historji.
Skoro spólnota wiejska była naturalnym wynikiem rozwoju, a bynajmniej nie tworem sztucznym, nie możemy się dziwić, że występuje ona w postaciach najrozmaitszych. Zwykle widzimy ją jako związek pomiędzy rodzinami, przypisującemi sobie pochodzenie spólne i spólnie władającemi pewnem terytorjum. Atoli u niektórych szczepów i w pewnych okolicznościach rodziny stawały się bardzo liczne, zanim wypuściły latorośle w postaci nowych rodzin; pięć, sześć lub siedm pokoleń żyło pod tym samym dachem, w tej samej zagrodzie, spólnie gospodarując i posiadając spólne bydło, a także jadając przy spólnem ognisku. Tworzyło to t. zw. w etnologji „wielką rodzinę“ (joint family), którą aż do dzisiejszego dnia spotykamy w Chinach, w Indjach, u południowych Słowian jako „zadrugę“; w ostatnich czasach znaleziono tę formę organizacji społecznej także w Afryce, w Ameryce, w Danji, w Rosji północnej i we Francji zachodniej. U innych szczepów i w innych warunkach, nieokreślonych jeszcze ściśle, rodziny nie dosięgły tych rozmiarów; wnukowie, a niekiedy synowie porzucali gospodarstwo ojcowskie z chwilą ożenienia się i każdy z nich zakładał ognisko własne. Atoli rozrzucone po lasach lub połączone w jednej zagrodzie rodziny uważały się zawsze za cząstki spólnoty wiejskiej; wsi połączone były w plemiona, a plemiona w związki. Taka organizacja społeczna rozwinęła się pomiędzy t. zw. barbarzyńcami, gdy poczęli mniej lub bardziej na stałe osiedlać się w Europie.

Potrzeba było długiego okresu rozwojowego, zanim rody i klany przyznały prawo do bytu oddzielnej rodzinie, mieszkającej w chacie oddzielnej; lecz nawet po tem przyznaniu jej prawa do bytu, klan nie uznawał zwykle praw osobistych do dziedziczenia własności — i te nieliczne przedmioty, które należały do jednostki, były bądź niszczone na jej grobie, bądź spalane razem z nieboszczykiem. Spólnota wiejska przeciwnie — uznawała w pełni rodzinne nagromadzenie bogactw i dziedziczne ich przekazywanie. Bogactwo jednak pojmowane było wyłącznie w postaci ruchomości, do których zaliczano bydło, sprzęty domowe, broń, dom mieszkalny, który, „jak wszystkie rzeczy, mogące być zniszczone przez ogień“, należał również do własności osobistej. Co się tyczy prywatnego posiadania ziemi, spólnota wiejska nie uznawała jej ani nie mogła uznawać niczego w tem rodzaju — nie uznaje też aż do dnia dzisiejszego. Ziemia była własnością spólną plemienia lub całego szczepu i sama spólnota wiejska posiadała swą część terytorjum plemiennego tylko póty, póki plemię nie zdecydowało nowego podziału ziemi. Karczowanie lasów i przecinanie łąk było najczęściej wykonywane przez spólnoty wiejskie lub przynajmniej łącznymi wysiłkami kilku rodzin — zawsze za przyzwoleniem spólnoty; otrzymane w ten sposób kawałki ziemi pozostawały we władaniu rodzinnem przez przeciąg 4, 12, lub 20 lat; poczem uważane były za część spólnych gruntów uprawnych. Własność prywatna lub posiadanie „na wieki“ było również niezgodne z zasadami i pojęciami religijnemi spólnoty wiejskiej, jak z zasadami rodowemi, to też potrzeba było długiego wpływu prawodawstwa rzymskiego i kościoła chrześcijańskiego, który rychło przyjął zasady rzymskie, aby przyzwyczaić barbarzyńców, że prywatne posiadanie ziemi jest wogóle rzeczą możliwą. Nawet do dnia dzisiejszego, kiedy własność prywatna jest już uznana zupełnie, wiejski posiadacz kawałka ziemi wciąż jeszcze jest uczestnikiem we wspólnem władaniu lasów, pastwisk, torfowisk i t. p. Prócz tego widzimy, szczególniej w historji Rosji, że gdy kilka rodzin, działających oddzielnie, zawładnęło ziemią należącą do plemion, uważanych za cudzoziemców, pomiędzy rodzinami temi natychmiast powstawał związek, powstawała spólnota wiejska, która w trzeciem lub w czwartem pokoleniu, była już przeświadczona o spólnem pochodzeniu.
Cały szereg instytucji, częściowo odziedziczonych po okresie klanowym, rozwinął się na tej podstawie spólnego władania ziemią poprzez długi szereg wieków, niezbędnych do tego, aby barbarzyńcy pod panowaniem państwowości zorganizowali się podług wzorów rzymskich lub bizantyjskich. Spólnota wiejska była związkiem, nietylko zapewniającym każdemu jego cząstkę ziemi spólnej, lecz było to zrzeszenie spólnej kultury i pomocy wzajemnej pod każdym względem — spólnota chroniła swych członków od przemocy, przyczyniała się do rozwoju wiedzy, kultywowała język narodowy i pojęcia moralne. Każda zmiana w obyczajach prawnych, wojskowych, wychowawczych i gospodarczych musiała być decydowana na zebraniu gromadzkiem, na zebraniu plemiennem lub na wielkim wiecu całego związku plemion. Spólnota wiejska była dalszym ciągiem rodu i odziedziczyła wszystkie jego funkcje; uważana była za universitas, u ludów słowiańskich za mir — słowem za świat cały.
Dawne rody spólnie polowały, spólnie łowiły ryby i spólnie uprawiały zboża i ogrodowizny. Spólne rolnictwo jest też obyczajem w barbarzyńskiej spólnocie wiejskiej. Brak nam wprawdzie dość licznych potwierdzających to dokumentów, a w literaturze starożytnej znajdujemy zaledwie parę ustępów Diodora i Juljusza Cezara, odnoszących się do wysp Liparyjskich, do plemion celtycko-iberyjskich i do Suewów. Nie trudno jednak dojść do przeświadczenia, że spólna uprawa ziemi była we zwyczaju pomiędzy niektóremi plemionami teutońskiemi, pomiędzy Frankami, dawnymi Szkotami, Irlandczykami i Walijczykami. Niemal do ostatnich czasów zachowały się niezliczone szczątki tego obyczaju. Nawet w zupełnie zromanizowanej Francji spólna uprawa ziemi była jeszcze we zwyczaju kilkadziesiąt lat temu w Morbihan (Bretonja). Dawny walijski spójny sprzężaj cyvar, czyli spólna uprawa kawałka ziemi, przeznaczonego na użytek świątyni wiejskiej, jest do dnia dzisiejszego w użyciu na Kaukazie, dokąd cywilizacja europejska niemal nie dochodzi; fakty podobne w obfitości spotkać możemy pomiędzy chłopami rosyjskimi. Wiadome jest przytem, że wiele plemion brazylijskich i meksykańskich miało zwyczaj spólnie uprawiać rolę; zwyczaj ten rozpowszechniony był również pomiędzy Malajczykami w Nowej Kaledonji, pomiędzy niektórymi szczepami murzyńskimi i t. d. Słowem, spólna uprawa ziemi była we zwyczaju u ludów aryjskich, uralo-altajskich, mongolskich, murzyńskich, u czerwonoskórych amerykańskich, u Malajczyków, Melanezejczyków i t. d. — możemy ją więc uważać za formę powszechną uprawy ziemi.
Spoina uprawa jednak bynajmniej nie pociąga za sobą spólnego pożycia. Już w organizacji klanowej widzimy niejednokrotnie, że gdy statki, naładowane owocami lub rybami, wracają do wsi, jadło dzielone jest pomiędzy chaty, lub „długie domy“, zamieszkałe bądź przez oddzielne rodziny, bądź przez młodzież, i przygotowywane bywa oddzielnie przy oddzielnych ogniskach. Widzimy więc, że zwyczaj odżywiania się w ciaśniejszem kółku krewnych lub stowarzyszonych przeważa już we wczesnym okresie klanowym. Staje on się zwyczajem panującym w spólnocie wiejskiej. Nawet jadło, wyprodukowane spólnymi siłami, dzielone było pomiędzy gospodarstwa po odłożeniu części na użytek spólny. W tradycji jednak starannie przechowywano wspomnienie biesiad spólnych; i korzystano z każdej okazji, jak naprz. wypominki przodków, uroczystości religjne, rozpoczęcie lub zakończenie prac w polu, narodziny, małżeństwa, pogrzeby — aby zwołać całą spólnotę wiejską na biesiadę. Nawet w kraju tak wysoce kulturalnym, jak Anglja, zachowała się w pełni do dnia dzisiejszego uroczysta wieczerza dożynkowa. Z drugiej strony chociaż pola oddawna już nie były uprawiane spólnie, znaczna część robót rolniczych wykonywana była i wykonywana jest do dnia dzisiejszego przez całą spólnotę czy gminę. Część ziemi spólnej wciąż jeszcze jest uprawiana spólnemi siłami — a to bądź na potrzeby biednych, dla zapełnienia magazynów gromadzkich, bądź na cele uroczystości religijnych. Kanały irygacyjne są przekopywane i utrzymywane spólnemi siłami. Łąki gromadzkie są koszone przez całą gromadę; do dzisiejszego dnia podziwiać możemy spólny sprzęt siana w Rosji — gdzie mężczyźni spółzawodniczą pomiędzy sobą w szybkiem koszeniu, gdy jednocześnie kobiety przewracają trawę i układają ją w kopy. Siano w takich wypadkach dzielone jest pomiędzy poszczególne gospodarstwa i rozumie się samo przez się, że nikt nie ma prawa wziąć siana z kopy sąsiada bez jego przyzwolenia. Pomiędzy kaukazkimi Osetyńcami spotykamy ciekawe ograniczenia prywatnej własności tak podzielonego siana. Gdy na wiosnę odezwie się głos kukułki, a tem samem gdy zbliży się okres nowego sianożęcia, każdy ma prawo wziąć ze stogu sąsiada, tyle siana, ile mu potrzeba dla bydła. Jest to wznowienie dawnych praw spólnoty i jednocześnie dowód, jak przeciwnym naturze ludzkiej jest indywidualizm nieokiełznany.
Gdy podróżny europejski wyląduje na którejbądź z wysepek Oceanu Spokojnego i pójdzie w kierunku palmowego lasku, zadziwi się, że małe, rozrzucone tam wioski, połączone są pomiędzy sobą ścieżkami, wyłożonemi wielkimi kamieniami; ścieżki te dla bosych nóg tuziemców są drogą bardzo wygodną i przypominają „stare drogi“ górali szwajcarskich. Tego rodzaju drogi i ścieżki pobudowane były przez „barbarzyńców“ po całej Europie i trzeba przewędrować dzikie, słabo zaludnione kraje, położone zdala od wielkich linji komunikacyjnych, aby zdać sobie sprawę z tej wielkiej pracy, którą przed paru tysiącami lat spólnoty barbarzyńskie podjąć musiały w celu opanowania bagnisk i puszcz Europy. Rodziny oddzielne, pozbawione narzędzi i słabe, nigdy nie byłyby zdobyły tych krajów: puszcza byłaby pokonała je. Tylko spólnota wiejska, posługująca się pracą spólną, zdolna była zapanować nad lasami dziewiczymi, nad trzęsawiskami i stepami bezgranicznymi. Drogi pierwotne, promy, mosty drewniane, zdejmowane na zimę i odbudowywane na wiosnę, fosy, ostrokoły, którymi otoczone były wsie, forty ziemne i drobne baszty, rozrzucone po całym kraju — wszystko to były dzieła spólnot barbarzyńskich. Gdy spólnota bardzo się rozrosła, wypuszczała latorośl — i nowa spólnota, nowa gromada wyrastała w pewnem oddaleniu, przyczyniając się do coraz dalszego opanowywania lasów i stepów przez człowieka. Cały rozwój narodów europejskich był naprawdę takiem rozrastaniem się, rozgałęzieniem się spólnot wiejskich. Nawet do dnia dzisiejszego chłopi rosyjscy, jeśli tylko nie są złamani przez nędzę, emigrują całemi gromadami, spólnie uprawiają ziemię i spólnie zabudowują się na nowych osiedlach nad brzegami Amuru lub w Manitobie. Nawet Anglicy, gdy po raz pierwszy poczęli kolonizować Amerykę, zwykle wracali do tego starego systemu: łączyli się w spólnoty wiejskie.
Spólnota wiejska była główną bronią barbarzyńców w ciężkiej walce przeciwko wrogiej przyrodzie. Była to również obrona przeciwko uciskowi najprzebiegłejszych i najsilniejszych jednostek, tak łacno rozwijającemu się w tych czasach niespokojnych. Barbarzyńca — człowiek walczący i mordujący poprostu dla kaprysu — jest również czemś tylko wyimaginowanem, jak „krwiożerczy dziki“. Barbarzyńca rzeczywisty wprost przeciwnie — pędził życie w całym szeregu instytucji, przesiąkniętych szacunkiem dla wszystkiego, co mogłoby być pożyteczne plemieniu lub związkowi; instytucje te starannie były przekazywane z pokolenia na pokolenie w wierszach, pieśniach, przysłowiach i przypowieściach, w powiedzeniach mądrych i naukach. Im bardziej poznajemy je, tem mocniej przeświadczamy się o tych więzach ścisłych, które łączyły ludzi po wsiach ówczesnych. Każda waśń pomiędzy dwoma jednostkami uważana była za sprawę społeczną; nawet słowa obelżywe, użyte w kłótni, uważane tyły za obelgę wyrządzoną całej spólnocie i jej przodkom. Winowajca musiał okupić swą winę zarówno wobec jednostki pokrzywdzonej, jak wobec spólnoty; gdy kłótnia skończyła się walką lub ranami, świadkowie jej, jeśli mogąc nie przeciwdziałali kłótni, sami uważani byli za winowajców.
Postępowanie sądowe przeniknięte było tym samym duchem. Każdy spór przedstawiany był przedewszystkiem pośrednikom czy arbitrom i najczęściej na tem kończył się, ponieważ pośrednicy ci odgrywali wielką rolę w społeczeństwie barbarzyńców. Jeśli sprawa była zbyt poważna, aby nadawała się do takiego rozstrzygnięcia, przedstawiano ją całemu zgromadzeniu ludowemu, które winno było „znaleźć wyrok“, wygłaszany w formie warunkowej. Forma ta brzmiała mniej więcej w ten sposób: „jeśli wina będzie dowiedziona, należy dać taką oto rekompensatę“; winę zaś udawadniało się przy pomocy sześciu lub dwunastu świadków zaprzysiężonych. W razie niezgody pomiędzy świadkami uciekano się do próby (sądu Bożego). Tego rodzaju postępowanie sądowe, utrzymujące się bez przerwy w ciągu dwudziestu wieków, mówi więcej niż całe tomy; wykazuje ono, jak silnymi węzłami połączeni byli nawzajem członkowie spólnoty wiejskiej. A pamiętać przytem należy, że nie było tam żadnej innej władzy, mogącej narzucać wykonanie wyroku, oprócz władzy moralnej. Najwyższą karą, mogącą spaść na opornego, była banicja poza spólnotę; lecz i to było bronią obosieczną. Jednostka niezadowolona z wyroku gromadzkiego, mogła porzucić plemię i przyłączyć się do plemienia innego — co dla plemienia porzuconego było groźbą bardzo poważną, ponieważ taki odstępca mógł sprowadzić wojnę. Nieuznawanie postanowienia prawnego, zapadłego na zasadzie zwyczajów było czemś wprost niepojętem, ponieważ — jak słusznie określa to Henryk Maine — „prawo, moralność i czyn“ nie mogły być wówczas oddzielone jedno od drugiego. Autorytet moralny gminy był tak wielki, że nawet w epoce późniejszej, kiedy spólnota wiejska wpadła w zależność od pana feudalnego, utrzymała ona swą władzę sądowniczą: gmina pozwalała panu lub jego zastępcy tylko „znaleźć“ wyrok w zaznaczonej wyżej formie warunkowej; wyrok ten jednak musiał być zgodny z prawem obyczajowem; przy tem pan miał prawo do pobierania grzywny, należnej przedtem gminie. Przez długi czas jednak sam pan, o ile pozostawał spółwłaścicielem ziemi należącej do gminy, musiał poddawać się w sprawach gminnych orzeczeniom gminy. Szlachcic zarówno jak duchowny podlegał orzeczeniom gromady zgodnie ze starem przysłowiem: Wer daselbst Wasser und Weide genusst, muss gehorsam sein“ (kto korzysta z wody i pastwiska, musi być posłuszny). Nawet wówczas, gdy chłopi stali się poddanymi pana, musiał on stawać przed zgromadzeniem gminnem, gdy wezwano go.
Oczywiście w tem pojmowaniu sprawiedliwości barbarzyńcy niewiele różnili się od dzikich. Również wyznawali oni zasadę, że morderstwo musi być zgładzone przez morderstwo; że rany zadane muszą być okupione takiemi samemi ranami i że obowiązkiem rodziny pokrzywdzonej było przestrzegać tych praw obyczajowych. Taki był obowiązek święty — obowiązek względem przodków; a wypełnić go należało jawnie, bynajmniej nie w tajemnicy i o spełnieniu go głosić szeroko. To też najbardziej natchnione ustępy w Sagach i poematach epicznych opiewają spełnienie zemsty, jako aktu sprawiedliwości. Sami bogowie pomagali w tych sprawach. Z drugiej strony jednak głównem dążeniem sprawiedliwości barbarzyńskiej jest chęć ograniczenia liczby osób, objętych aktami zemsty, a także dążenie do usunięcia brutalnego poglądu — krew za krew i rany za rany — przez podstawianie na jego miejscu systemu rekompensaty. Kodeksy barbarzyńskie — będące zbiorem praw obyczajowych, spisanych do użytku sędziów — „najpierw dozwalały, potem zachęcały i wreszcie zmuszały“ do wprowadzenia rekompensaty na miejsce zemsty. Zupełnie nie rozumieją jednak zasady rekompensaty ci, którzy ijmują ją jako grzywnę, lub jako pewien rodzaj carte blanche, wydanej bogatemu i uprawniającej ją do czynienia, co mu się podoba. Rekompensata pieniężna „Wergeld“, będąca czemś zupełnie różnem od grzywny, bywała zwykle tak wysoka, że w żadnym razie nie mogła być zachętą do czynienia nowych krzywd. W razie morderstwa przewyższała ona cały możliwy majątek mordercy. „Ośmnaście razy po ośmnaście krów“ — taka jest rekompensata naznaczana za morderstwo przez Osetyńców, nie umiejących liczyć powyżej ośmnastu; u plemion afrykańskich dochodzi to do ośmiuset krów, lub stu wielbłądów razem z młodymi, lub u plemion biedniejszych — czterysta szesnaście owiec. W większości wypadków rekompensata była tak wysoka, że zgoła nie mogła być zapłacona i morderca nie miał innego wyjścia, niż skłonienie przez pokorę rodziny pokrzywdzonej do zaadoptowania go. Nawet dzisiaj na Kaukazie, gdy kończy się zemsta, krzywdziciel dotyka wargami piersi najstarszej kobiety w plemieniu i w ten sposób staje się „bratem mlecznym“ wszystkich członków rodziny pokrzywdzonej. U niektórych plemion afrykańskich musi on dać w małżeństwo członkowi rodziny pokrzywdzonej swą siostrę lub córkę; u innych plemion obowiązany jest poślubić wdowę, której męża zabił; a we wszystkich wypadkach staje się członkiem rodziny pokrzywdzonej i jego zdanie brane jest pod uwagę we wszystkich naradach rodzinnych.
Bynajmniej nie pogardzając życiem ludzkiem, barbarzyńcy nie znali zgoła tych kar okrutnych, które w czasach późniejszych pod wpływem romańskim lub bizantyjskim zostały wprowadzone do prawodawstwa świeckiego i kanonicznego. Jeśli kodeks saksoński dość często stosował karę śmierci, np. za podpalenie lub rabunek, inne kodeksy barbarzyńskie karały śmiercią tylko w razach wyjątkowych — jak np. w razie zdrady rodu, w razie świętokradztwa przeciwko bogom gminnym i t. p., uważając śmierć za jedyny sposób uspokojenia gniewu bogów.
Jak widzimy, wszystko to jest bardzo dalekie od domniemanej rozwiązłości moralnej barbarzyńców. Przeciwnie — możemy tylko podziwiać głębokie zasady moralne, wypracowane we wczesnych okresach spólnoty wiejskiej. Znajdujemy je w tercynach wallijskich, w legendach o królu Arturze, w komentarzach do prawa brehońskiego, w starych legendach germańskich i wreszcie w przysłowiach barbarzyńców spółczesnych. George Dasent we wstępie do „The Story of Burnt Njal“ zupełnie trafnie w sposób następujący streszcza moralność normańską, ujawniającą się w Sagach:
„Czynić to, co czynić należy, otwarcie i jawnie, nie lękając się ani wrogów, ani nieprzyjaciół, ani przeznaczenia; ...być swobodnym i śmiałym we wszystkich przedsięwzięciach; być szlachetnym i wspaniałomyślnym względem swych krewnych przyjaciół; być surowym i groźnym względem nieprzyjaciół (względem tych, którzy podlegają lex talionis), lecz nawet względem nich wypełniać wszystkie zobowiązania... nie być wiarołomcą, ani plotkarzem ani oszczercą. Nie mówić o człowieku nic takiego, czego nie możnaby mu powtórzyć w oczy. Nie odpędzać od swych drzwi proszącego o jadło lub schronienie, choćby to nawet był nieprzyjaciel“.
Podobne, lub nawet wyższe jeszcze zasady moralne przenikają poezję epiczną i tercyny wallijskie. „Postępować łagodnie i podług zasad sprawiedliwości, nie mając względu ani na przyjaciół ani na nieprzyjaciół, naprawiać krzywdy wyrządzone“ — oto najwyższy obowiązek człowieka; „zło to śmierć, a dobro to życie“ — woła poeta prawodawca. „Świat oszalałby, jeślibyśmy nie dotrzymywali przyrzeczeń, wypowiedzianych wargami“ — powiada prawo brehońskie. Podobnie skromny szaman Mordwinów północnych ustanawia zasadę: „pomiędzy sąsiadami krowa i szkopek są własnością spólną“; uczy on także, że „krowę doić należy dla siebie samego i dla każdego, kto mleka zażąda“; — „ciało dziecka czerwieni się od uderzeń, a twarz bijącego czerwieni się od wstydu“ — i t. d. Niejedną stronicę moglibyśmy wypełnić takiemi zasadami, głoszonemi i przestrzeganemi przez „barbarzyńców“.
Należy tu zwrócić uwagę jeszcze na jedną właściwość starej spólnoty wiejskiej. A jest nią stopniowe rozszerzanie koła ludzi, objętych poczuciem solidarności. Nietylko plemiona łączą się w szczepy, lecz również szczepy — pomimo nieraz różnego pochodzenia — łączą się w związki. A związki niekiedy były tak mocne, że jak to np. widzimy u Wandalów — gdy część związku plemion nadreńskich udała się do Hiszpanji a stamtąd do Afryki, pozostałe plemiona w ciągu lat 40 przestrzegały znaków granicznych i nie ruszały wsi opuszczonych; zajęły je dopiero wówczas, gdy przez posłów upewniono się, że emigranci nie mają zamiaru powrócić. U innych barbarzyńców spotykamy zwyczaj uprawiania ziemi przez jedną część szczepu, gdy inna walczyła poza granicami lub w granicach spólnego terytorjum. Związki pomiędzy poszczególnymi szczepami należały do rzeczy zwykłych. Sikambrowie łączyli się z Cheruskami i Suewami, Kwadowie z Sarmatami; Sarmaci z Alanami, Karpami i Hunnami. W czasach późniejszych widzimy stopniowy rozwój pojęcia narodu w Europie, znacznie poprzedzającego cośkolwiek, co możnaby nazwać państwem. Narody te — nie możemy bowiem odmówić tego miana takim narodom, jak Francuzi za Merowingów, lub Rosjanie w. XI i XII-go — utrzymywane były w całości wyłącznie tylko przez spólność językową i przez milczącą zgodę drobnych republik, że wybierać będą swych wodzów tylko z jednej rodziny.
Oczywiście wojny były nieuniknione. Wędrówki nie mogą obejść się bez wojen. Lecz już Henryk Maine dowiódł w swej cennej pracy o pochodzeniu plemiennem prawa międzynarodowego że „człowiek nigdy nie był tak okrutny, aby poddawać się wojnie bez usiłowań zapobiegnięcia jej“; wykazał również, że „znaczna liczba dawnych instytucji miała na celu zapobieganie wojnom lub wynajdywanie czegoś, co mogłoby zastąpić je“. W rzeczywistości człowiek tak dalece nie jest istotą wojowniczą, za jaką uchodzi, że barbarzyńcy z chwilą osiedlenia się, szybko tracili wojowniczość i musieli utrzymywać specjalnych wodzów, otoczonych drużynami wojaków, aby ich bronili od możliwych napastników. Barbarzyńca przekładał pracę pokojową nad wojnę; i samo wyspecjalizowanie się rzemiosła wojennego dowodzi niechęci mas do wojny. Ci specjaliści wojacy stali się potem panami i tak poważnie zaciężyli na „państwowym“ okresie dziejów ludzkich.
Historycy z niemałym trudem odbudowują instytucje barbarzyńskie. Na każdym kroku spotykają oni jakieś wyrażenia, których przy pomocy posiadanych dokumentów wytłumaczyć niepodobna. Światło na to wszystko rzucają dopiero badania nad obyczajami i instytucjami barbarzyńców spółczesnych, posiadających niemal takie same zwyczaje, jak nasi przodkowie. Dokumentów nie brak tu i mamy jedynie trudność wyboru, ponieważ wyspy Oceanu Spokojnego, stepy azjatyckie i równiny afrykańskie są prawdziwym muzeum historycznem, przechowującem wszystkie możliwe stopnie rozwoju ludzkiego od czasu rodów dzikich aż do spółczesnej organizacji państwowej. Przejrzyjmy nieco z tych przykładów.
Jeśli przyjrzymy się spólnotom wiejskim Burjatów mongolskich, szczególniej zaś mieszkańcom stepów Kudyńskich i górnej Leny, którzy uchronili się od wpływów rosyjskich, znajdziemy doskonałych przedstawicieli barbarzyńców ze stanu przejściowego pomiędzy hodowlą bydła i rolnictwem. Burjaci ci żyją wciąż „wielkiemi rodzinami“, t. j. jakkolwiek każdy syn ożeniony osiedla się w chacie oddzielnie, chaty przynajmniej trzech pokoleń pozostają w tej samej zagrodzie i wielka rodzina pracuje spólnie w polu, spólnie prowadzi gospodarstwo, hoduje bydło i posiada spólny cielętnik (ogrodzony kawałek ziemi o trawie szczególnie soczystej, przeznaczony do wychowywania cieląt). Odżywianie się zwykle odbywa się oddzielnie, w chatach poszczególnych; gdy jednak jest mięso pieczone, zbierają się spólnie wszyscy członkowie złączonego gospodarstwa. Kilka połączonych gospodarstw żyjących w zagrodzie, razem z kilku mniejszemi rodzinami osiedlonemi w tej samej wsi, będącemi po większej części szczątkami rodzin wielkich upadłych z jakiegobądź powodu — tworzą razem ułus, czyli spólnotę miejską; kilka ułusów tworzy plemię; a czterdzieści sześć plemion lub klanów, rozrzuconych po stepach Kudyńskich, złączone jest w jeden związek. Prócz tego powstają związki mniejsze lub ciaśniejsze, tworzone przez kilka plemion, zależnie od okoliczności i potrzeb szczególnych. Prywatnej własności ziemi nie znają; — ziemia jest spólną własnością ułusów, lub raczej ich związku; w razie potrzeby jest ona powtórnie dzielona pomiędzy poszczególne ułusy na zgromadzeniu plemiennem lub pomiędzy 46 plemion na zgromadzeniu całego związku. Warto zaznaczyć, że ta sama organizacja panuje wciąż jeszcze pomiędzy 250,000 Burjatów we wschodniej Syberji, jakkolwiek od trzech wieków znajdują się oni pod panowaniem rosyjskiem i dobrze znają rosyjskie instytucje.
Pomimo to wszystko nierówności majątkowe szybko rozwijają się pomiędzy Burjatami, szczególniej zaś od czasów gdy rząd rosyjski począł opiekować się ich wybranymi tajszasami (książęta), których uważa za odpowiedzialnych poborców podatkowych i za przedstawicieli związków w stosunkach rządowych a nawet handlowych z Rosjanami. Dzięki temu powstało mnóstwo możliwości zbogacenia się jednostkowego, posuwającego się spółrzędnie ze wzrastającą nędzą mas, ku czemu przyczynia się jeszcze zajmowanie ziemi burjackiej przez Rosję. Stare instytucje jednak utrzymują się pomiędzy Burjatami, szczególnie na stepach Kudyńskich, jako stary obyczaj — a wiadomo, że obyczaj jest czemś ważniejszem niż prawo; to też gdy rodzina jaka straci bydło, rodziny bogatsze dają jej nieco krów i koni, aby mogła powrócić do stanu dawnego. Człowiek nic nie posiadający, może przychodzić na jadło do chat swych rodaków: wchodzi on do chaty i — z prawa nie z miłosierdzia — zasiada przy ogniu i bierze udział w jedzeniu, zawsze dzielonem starannie na równe części; przybysz taki nocuje w tej samej chacie, która go nakarmiła. Rosyjscy zdobywcy Syberji tak byli zadziwieni komunistycznymi obyczajami Burjatów, że nazwali ich ludźmi braterskimi (bratskije). W raporcie urzędowym pisano o tem do Moskwy: „Burjaci wszystko posiadają spólnie; każda rzecz dzielona jest pomiędzy wszystkich“. Nawet dzisiaj jeszcze, gdy Burjaci nad Leną sprzedają zboże lub posyłają swe bydło na rzeź do rzeźnika rosyjskiego, rodziny, należące do jednego ułusu lub plemienia, wysyłają całe zboże lub bydło łącznie i sprzedają je spólnie. Przytem każdy ułus ma swój spichlerz na udzielanie pożyczek w razie potrzeby; posiada także spólny piec piekarski i spólnego kowala, który — jak kowal spólnot indyjskich — jako członek gminy, nigdy nie pobiera zapłaty za swoją pracę. Obowiązany on jest pracować za darmo i jeśli w wolnych chwilach wykona posrebrzane ozdoby żelazne, noszone przez Burjatów, może przy sposobności sprzedać je jakiejś kobiecie z innego klanu, lecz w swoim klanie może te wyroby tylko podarować. Kupno i sprzedaż zupełnie nie ma miejsca w spólnocie; prawo to jest tak surowe, że gdy rodzina bogatsza chce nająć robotnika, musi go szukać w innym klanie lub pomiędzy Rosjanami. Zwyczaj ten oczywiście nie jest zwyczajem wyłącznie burjackim; jest on tak szeroko rozpowszechniony pomiędzy barbarzyńcami spółczesnymi, zarówno aryjczykami jak uralo-altajczykami, że musiał być powszechny pomiędzy naszymi przodkami.
Poczucie łączności wewnątrz związku utrzymywane jest przez spólność interesów poszczególnych plemion i przez zgromadzenia związkowe, a także przy pomocy uroczystości odbywających się podczas tych zgromadzeń. Do podtrzymania tego poczucia, przyczynia się jeszcze inna instytucja, t. zw. aba, czyli polowanie spólne, będące wspomnieniem przeszłości bardzo dawnej. Co jesień każdy z 46 klanów kudyńskich schodzi się na takie polowanie, a zdobycz dzielona jest pomiędzy wszystkie rodziny. Oprócz tego zwoływane są jeszcze aba ogólnonarodowe, podtrzymujące łączność wewnętrzną w całym narodzie burjackim. W tych razach wszystkie klany burjackie rozrzucone na setki mil na wschód i zachód od Bajkału, przysyłają swych delegatów myśliwców. Schodzą się tysiące ludzi, i każdy z nich przynosi z sobą żywność na cały miesiąc. Wszyscy muszą posiadać taką samą ilość zapasów, to też wszystko przyniesione składane jest razem i potem rozdzielane przez wybranego starostę, odważającego części „ręką“ — waga byłaby tu profanacją starego zwyczaju. Po dokonaniu podziału zapasów myśliwi rozdzielają się na grupy po dwudziestu i rozpoczyna się polowanie, podług z góry obmyślonego planu. Podczas takich wypraw cały naród burjacki przeżywa swe wspomnienia epiczne, pochodzące z czasów, gdy tworzył związek potężny. Zaznaczyć tu należy, że tego rodzaju polowania spólne są również we zwyczaju u Indjan czerwonoskórych i u Chińczyków nad brzegami Ussuri (Kada).
Jeśli sięgniemy do Kabylów, których obyczaje były tak dobrze opisane przez dwóch badaczy francuskich, znajdziemy barbarzyńców, stojących na nieco wyższym stopniu rolnictwa. Ich pola, nawodniane i nawożone, uprawiane są bardzo starannie i w górach każdy zdatny pod uprawę kawałek ziemi starannie kopany jest szpadlem. Kabyle w ciągu dziejów przeszli losy bardzo zmienne; przez jakiś czas podlegali oni muzułmańskim prawom o dziedziczeniu; prawa te jednak nie przyjęły się u nich i po 150 latach powrócili do dawnego prawa obyczajowego. Dzięki temu ich władanie ziemią posiada charakter mieszany i spotykamy tam własność prywatną obok własności gminnej. Podstawą jednak ich organizacij społecznej jest spólnota wiejska (thaddart), złożona zwykle z kilku wielkich rodzin (kharoubas), powołujących się na pochodzenie spólne; obok tych rodzin wielkich do spólnoty należy zwykle nieco rodzin mniejszych, zwożonych z przybyszów. Kilka wsi tworzy razem klan lub plemię; kilka plemion tworzy związek, a kilka związków może niekiedy tworzyć związek związków, powstających głównie w celach obrony.
Kabyle nie znają żadnej władzy, oprócz t. zw. dżemmy — czyli zgromadzenia spólnoty wiejskiej. W zgromadzeniu tem biorą udział wszyscy mężczyźni dorośli; a odbywa się ono bądź pod gołem niebem, bądź w budynku specjalnym, zaopatrzonym w siedzenia kamienne. Postanowienia dżemmy zapadają jednomyślnie: dyskusja trwa póty, póki wszyscy obecni nie zgodzą się na jedno lub nie poddadzą się pewnemu postanowieniu. Ponieważ w spólnocie wiejskiej nie było żadnej władzy, zdolnej narzucać swe postanowienia, system uchwał jednomyślnych panował wszędzie i panuje do dzisiejszego dnia pomiędzy conajmniej stu miljonami ludzi, rozrzuconymi po całym świecie. Dżemma wybiera swych wykonawców w osobie starosty, pisarza i skarbnika; sama nakłada na siebie podatki, sama postanawia o podziale ziemi spólnei i przedsiębierze wszelkie prace użyteczności powszechnej. Bardzo znaczna część pracy wykonywana jest spólnie; spólnie budowane są drogi, meczety, studnie, kanały irrygacyjne, baszty do obrony od rabusiów i t. d.; wielkie drogi, wielkie meczety i wielkie place targowe są dziełem całego plemienia. Wciąż jeszcze widzimy ślady kultury, opartej na pracy spólnej i wiele domów wznoszone jest przy pomocy wszystkich kobiet i mężczyzn całej wsi. Zresztą nawet przy pracy w rodzinach oddzielnych przywoływanie „pomocy“ sąsiadów należy do zjawisk najzwyklejszych — pomocy tej używa się do uprawy pól, do sprzętu zboża i t. d. Każda wieś posiada również swego kowala, rozporządzającego częścią ziemi spólnej i pracującego na rzecz gminy; gdy zbliża się pora robót polnych, kowal odwiedza wszystkie gospodarstwa i poprawia narzędzia, a szczególnie pługi, nie biorąc za to żadnej zapłaty. Sporządzenie nowego pługa uważane jest za czyn godny uznania, za pewnego rodzaju akt religijny, co w żadnym razie nie może być wynagradzane pieniędzmi lub jakąbądź inną zapłatą.
Skoro Kabyle posiadają już własność prywatną, rozumnie się samo przez się, że muszą być i biedni pomiędzy nimi. Lecz jak wszyscy ludzie żyjący blizko jedni z drugimi i wiedzący, jak rozpoczyna się bieda, uważają ją oni za coś, co każdemu zdarzyć się może. „Nie mów, że nigdy nie weźmiesz sakwy żebraczej i nigdy nie będziesz w więzieniu“ — głosi przysłowie chłopów rosyjskich. Kabyle wyznają to samo i nie można znaleźć u nich różnicy w zachowaniu się względem człowieka ubogiego lub bogatego: — gdy biedny wzywa „pomocy“, bogaty pracuje na jego polu, i to samo czynić potem będzie biedny na polu bogatego. Przytem dżemmy wyznaczają pewne części ogrodów i pól uprawianych spólnie na specjalny użytek ludzi najbiedniejszych. Istnieje tam wciąż jeszcze niemało zwyczai podobnych. Ponieważ rodziny biedniejsze nie mogłyby same kupować mięsa, jest ono nabywane regularnie za pieniądze, pochodzące z grzywien lub z darów wyznaczonych prze dżemmę, albo wreszcie za pieniądze, wpływające z wynajmu spólnych zbiorników na oliwę; tak nabyte mięso dzielone jest równo pomiędzy wszystkich, którzy sami nabyć go nie mogą. Gdy jaka rodzina zabije wołu lub owcę na własny użytek w dzień nietargowy, o fakcie tym oznajmia się całej wsi, a to w celu, aby wszyscy chorzy i kobiety brzemienne mogły wziąć tyle mięsa, ile im potrzeba. Pomoc wzajemna przenika całe życie Kabylów, i jeśli który z nich, podróżując, spotka innego Kabyla, znajdującego się w potrzebie, obowiązkiem jego jest przyjść mu z pomocą, choćby nawet sam przez to narażał się na wielkie niebezpieczeństwo. Gdyby kto zaniedbał tego zwyczaju, dżemma takiego egoisty natychmiast postara się krzywdę naprawić i wynagrodzić tego, który pomocy powinien był doznać. Spotykamy tu ten sam obyczaj, który tak uderza badaczów gildji średniowiecznych. Każdy cudzoziemiec, wchodzący do wsi kabylskiej, ma prawo zamieszkać tam przez zimę, a jego konie mogą w ciągu całej doby paść się na spólnem pastwisku. W razie potrzeby taki cudzoziemiec może liczyć na pomoc niemal nieograniczoną. Tak np. podczas głodu w r. 1867–1868 Kabyle przyjęli i karmili bardzo wielu zgłodniałych, chroniących się do ich wsi — nie robią przytem żadnych rozróżnień w ich pochodzeniu. W okręgu Dellys zgromadziło się w ten sposób niemniej niż 12.000 ludzi, przybyłych z Algerji, a nawet z Marokka i wszyscy byli żywieni. Podczas gdy w Algerji ludzie ginęli z wycieńczenia, na ziemi kabylskiej nie było ani jednego wypadku śmierci głodowej. Dżemmy robiły wszystkie wysiłki możliwe i nie cofały się przed żadnemi ofiarami, byleby tylko przyjść z pomocą nieszczęśliwym — nie domagając się przytem żadnego spółdziałania rządowego, ani bynajmniej nie skarżąc się. Uważali to za swój obowiązek naturalny. I gdy pomiędzy osadnikami europejskimi trzeba było uciekać się do najrozmaitszych środków policyjnych w celu zapobiegnięcia kradzieżom i nieporządkom, wywoływanym przez taki napływ cudzoziemców, na terytorjum kabylskiem żadne tego rodzaju środki nie były potrzebne. Dżemmy nie potrzebowały ani pomocy, ani opieki z zewnątrz.
Wspomnę tu jeszcze o dwóch szczególnych znamionach kabylskich; mianowicie — o anaji, czyli o opiece, którą otoczone są studnie, kanały irygacyjne, place targowe, niektóre drogi i t. p. na wypadek wojny i o tem, co nazywa się sof. Anaja — to szereg instytucji, mających na celu zarówno zmniejszenie szkód, wyrządzonych przez wojnę, jak zapobieganie konfliktom. Tak np. plac targowy jest anaja, jeśli znajduje się na granicy i jest miejscem spotkania Kabylów z cudzoziemcami. Nikt nie ośmiela się zakłócić spokoju na takim targowisku i jeśli zdarzy się waśń, jest ona natychmiast uspokajana przez obecnych tam cudzoziemców. Droga, wiodąca do wsi od źródła skąd kobiety noszą wodę, również jest anaja w czasie wojny; przykładów takich możnaby podać więcej. Co się tyczy sof, jest to bardzo rozpowszechniona forma zrzeszenia, pokrewna średniowiecznym gildjom i Bürgschaltom, a także zrzeszeniom pomocy wzajemnej dla celów najrozmaitszych — umysłowych, politycznych lub rozrywkowych — którym nie może zadość uczynić miejscowa organizacja wiejska, klanowa lub związkowa. Sof nie zna granic kraju; członkowie jego pochodzą z najrozmaitszych wsi, a nawet z pośród cudzoziemców; stowarzyszenie opiekuje się swym członkiem w najrozmaitszych okolicznościach życia. Jets to próba dopełnienia zrzeszeń terytorjalnych przez zrzeszenia pozaterytorjalne, dające wyraz pokrewieństwom i spólnotom, istniejącym poprzez granice. — Widzimy więc, że międzynarodowe zrzeszenie upodobań i poglądów indywidydualnych, uważane za szczególne znamię życia spółczesnego, sięga swem pochodzeniem do starożytności barbarzyńskiej.
Górale kaukascy dostarczają tutaj również przykładów ciekawych. Prof. Kowalewski, badając obyczaje Osetyńców — ich „wielkie rodziny“, gminy i pojęcia prawne — miał możność w swem dziele Sowremiennyj obyczaj i drewnieje prawo“ przeprowadzić paralelę pomiędzy podobnymi urządzeniami u różnych barbarzyńców i w ten sposób sięgnąć do źródeł feudalizmu. Badając inne szczepy kaukaskie, możemy zajrzeć w dzieje narodzin spólnoty wiejskiej, a mianowicie w ten okres, kiedy nie opierała się na spólnem pochodzeniu, na plemieniu, lecz stanowiła dobrowolny związek oddzielnych rodzin. Miało to miejsce w niektórych wsiach Chewsurów, którzy składają przysięgę „spólnoty i braterstwa“. W innej części Kaukazu, w Dagestanie, widzimy rozwój stosunków feudalnych pomiędzy dwoma plemionami, podczas gdy w obydwóch zachowały się jednocześnie spólnoty wiejskie (a nawet szczątki klas rodowych); daje to nam przykład tych form, które rozwinęły się we Włoszech i w Galji po zawojowaniu tych krajów przez barbarzyńców. Lezginowie, będący zwycięzcami, panującymi nad wsiami gruzińskiemi i tatarskiemi w obwodzie Zakatalskim, bynajmniej nie poddali ich panowaniu rodzin poszczególnych; utworzyli oni klan feudalny, obejmujący dzisiaj dwanaście tysięcy gospodarstw w trzech wsiach, i posiadają spólnie nie mniej niż dwadzieścia wsi gruzińskich i tatarskich. Zwycięzcy podzielili ziemię pomiędzy klanami, a klany podzieliły ją równo pomiędzy rodzinami; nie mieszali się jednak do dżemmy, swych poddanych, przestrzegających wciąż jeszcze zwyczajów, opisywanych przez Juljusza Cezara: Dżemma co rok decyduje, jaka część spólnej ziemi ma być uprawiana i część ta dzielona jest pomiędzy wszystkie rodziny, przyczem oddzielne działki wyznaczane są losem. Warto tu zaznaczyć, że jakkolwiek pomiędzy rodzinami (posiadającemi ziemię na własność prywatną, a chłopów pańszczyźnianych spólnie), jest dużo proletarjuszy, niema ich pomiędzy pańszczyźnianymi chłopami gruzińskimi, wciąż jeszcze spólnie dzierżącymi ziemię. Co się tyczy prawa obyczajowego górali kaukaskich, jest ono niemal takie same, jak prawo longobardzkie lub salickie frankońskie, i poznanie się z niem może nam wyjaśnić niejeden ciemny rys procedury sądowej dawnych barbarzyńców. Jako ludzie bardzo wrażliwi, czynią oni wszystko, co mogą, aby uniknąć waśni, kończących się tragicznie. Tak np. Chewsurowie dla bardzo błahych powodów chwytają za miecze, jeśli jednak stanie między nimi kobieta i rzuci chustę, noszoną zwykle na głowie, miecze natychmiast wracają do pochew i kłótnia uspakaja się. Chusta z głowy kobiecej jest anaja. Jeśliby waśń nie ustała i zakończyła się morderstwem, rekompensata pieniężna jest wówczas tak duża, że napastnik będzie zrujnowany na całe życie — chyba, że zostanie zaadaptowany przez rodzinę pokrzywdzoną; jeśli zaś chwycił za miecz z powodów błahych i poranił przeciwnika, na zawsze traci szacunek pomiędzy swymi. We wszystkich sporach sprawę ujmują w ręce pośrednicy. Z pomiędzy członków klanu wybierają oni sędziów — w sprawach drobniejszych sześciu, a w ważniejszych od dziesięciu do piętnastu — i badacze rosyjscy twierdzą, że sędziowie ci sądzą bardzo sprawiedliwie. Przysięga ma tak duże znaczenie, że ludzie, cieszący się szacunkiem ogólnym, są zwalniani od niej: wystarcza tu proste stwierdzenie faktu, tembardziej, że w sprawach ważnych Chewsura nigdy nie cofa się przed przyznaniem się do winy (mam na myśli Chewsurę, nie dotkniętego jeszcze przez cywilizację). Przysięgę stosuje się w tych wypadkach, kiedy — jak np. w sporach o własność — zachodzi potrzeba pewnego rodzaju oceny, będącej dopełnieniem prostego stwierdzenia faktów; w tych razach ludzie, których zdanie będzie miało znaczenie decydujące, postępują z zachowaniem wielkich ostrożności. Wogóle niewątpliwe jest, że w stosunkach wewnętrznych kaukazkich społeczeństw barbarzyńskich bynajmniej nie brak uczciwości i poszanowania prawa.
Szczepy afrykańskie dostarczają także mnóstwo przykładów społeczeństw, stojących na wszystkich stopniach rozwojowych — od spólnoty wiejskiej do barbarzyńskiej monarchji despotycznej — że muszę zaniechać tu zamiaru dania krótkiego porównawczego opisu ich instytucji. Wystarczy powiedzieć, że nawet pod najokrutniejszym despotyzmem królewskim, zgromadzenia wiejskie i ich prawa obyczajowe są czynnikiem decydującym w bardzo wielu sprawach. Prawo państwowe upoważnia króla do zabicia każdego z poddanych dla prostego kaprysu lub choćby dla zaspokojenia swego żarłoctwa; jednocześnie jednak ludowe prawo obyczajowe wciąż jeszcze utrzymuje tę samą sieć instytucji pomocy wzajemnej, które istniały u innych barbarzyńców lub u naszych przodków. Przyczem u niektórych szczepów (w Bomu, w Ugandzie, w Abisynji), szczególnie zaś u Bogosów znajdujemy obyczaje, będące przejawem uczuć bardzo rozwiniętych i delikatnych.
Spólnoty wiejskie dawnych mieszkańców obydwóch Ameryk posiadają ten sam charakter. Tupijowie brazylijscy mieszkali w „długich domach“, zajmowanych przez cały klan; spólnie uprawiali swe pola zbożowe i mandjokowe. Podobnie Aranjowie, dużo bardziej posunięci w cywilizacji, zwykle spólnie uprawiali swe pola. Nie inaczej postępowali Ukagowie, którzy pod swym systemem komunizmu pierwotnego i mieszkając „w długich domach“, umieli budować dobre drogi i tak rozwinęli wiele gałęzi przemysłu domowego, że bynajmniej nie ustępowały one średniowiecznemu przemysłowi europejskiemu. Wszystkie te szczepy żyły pod tem samem prawem obyczajowem, którego przykłady podaliśmy na stronicach poprzednich. Na drugim krańcu świata znajdujemy feudalizm Malajczyków, który niezdolny był wytępić negarję, czyli spólnotę wiejską z jej spólnem władaniem ziemi i ze zwyczajem podziału ziemi pomiędzy oddzielne negarje w plemieniu. U Alfurów z Minahasa znajdujemy spólną uprawę ziemi z płodozmianem; u indyjskiego szczepu Wyandotów spotykamy perjodyczny podział ziemi wewnątrz plemienia i uprawę klanową; w tych częściach Sumatry, gdzie instytucje muzułmańskie nie zniszczyły jeszcze starej organizacji, znajdujemy „wielką rodzinę“ (suka) i spólnotę wiejską (kota), rozciągające swe władanie nawet na te części ziemi, które były wykarczowane bez ich przyzwolenia. Widzimy z tego, że wszystkie obyczaje pomocy wzajemnej lub mające na celu zapobieganie zemstom i wojnom, tak znamienne dla spólnoty wiejskiej, są nadzwyczajnie rozpowszechnione. Widzimy nawet, że im pełniejsze jest spólne władanie ziemią, im dalej od własności prywatnej, tem łagodniejsze są obyczaje ludzkie. De Stuens twierdzi, że im mniej spólnota wiejska zdławiona była przez zdobywców, tem mniejsze były nierówności majątkowe pomiędzy ludźmi i tem łagodniejsze były przepisy lex talionis; i przeciwnie — gdzie spólnota wiejska została zniszczona całkowicie, tam despotyczni władcy panują najbardziej niepodzielnie. Jest to zupełnie naturalne. I gdy Waitz zauważył, że szczepy, które utrzymały związki plemienne, stoją na wyższym stopniu rozwoju i posiadają literaturę bogatszą, niż szczepy, u których dawne związki rozpadły się — podkreślił tylko to, co mogło być z góry przewidziane.
Społeczeństwa barbarzyńskie są tak podobne do siebie poprzez wszystkie rasy i klimaty, że podawanie dalszych przykładów byłoby wprost nużące. Rozwój ludzkości odbywał się z zabijającą jednostajnością. Gdy organizacja klanowa była atakowana odwewnątrz przez oddzielną rodzinę, od zewnątrz przez napływ nowych klanów i konieczność przyjmowania cudzoziemców najrozmaitszego pochodzenia — zrodziła się spólnota wiejska, oparta na pewnem terytorjum. Ta nowa instytucja, rozwinięta w sposób naturalny z poprzedzającej ją — mianowicie z klanu — umożliwiła barbarzyńcom przejście przez najbardziej niespokojny okres dziejowy, nie rozpadając się na rodziny oddzielne, które niewątpliwie pokonaneby były w walce o byt. W nowej organizacji rozwinęły się nowe formy kulturalne; rolnictwo dosięgło tak wysokiego stopnia, że u bardzo wielu ludów nie przekroczyło go do dnia dzisiejszego; wysoko również rozwinął się pewien szczególny przemysł domowy. Człowiek opanował puszczę, przeciął ją drogami i od starych wsi oddzieliły się nowe osiedla. Powstały place targowe, miejsca obronne, a także miejsca kultu publicznego. Powoli rozwinęły się pojęcia związków szerszych, obejmujących całe szczepy, a nawet wiele szczepów różnego pochodzenia. Stare pojmowanie sprawiedliwości, opierające się głównie na odwecie, stopniowo uległo przemianom: na miejsce odwetu zjawiło się wynagrodzenie pieniężne. Prawo obyczajowe, będące do dnia dzisiejszego prawem powszedniem dwuch trzecich ludzkości, wyrobiło się w tej właśnie organizacji; z okresu tego pochodzi również cały system zwyczajów mających na celu obronę mas przez mniejszościami, których potęga wzrastała równolegle do możliwości gromadzenia bogactw w rękach prywatnych. Takie były nowe formy dążeń masowych do zapewnienia pomocy wzajemnej. I ekonomiczny, umysłowy i moralny postęp, dokonany przez ludzkość w tej nowej formie życia społecznego, był tak wielki, że państwa — gdy zostały powołane do życia — poprostu stanęły na stanowisku interesów mniejszości i objęły ich funkcje pod względem prawnym, ekonomicznym i administracyjnym — funkcje, które spólnota wiejska wykonywała przedtem dla dobra powszechnego.












Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Hempel, Piotr Kropotkin.