Potworna matka/Część czwarta/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Włosko oczekiwał na Joannę. Wsiedli razem do dorożki, która zawiozła ich na ulicę Rivoli.
Jednocześnie Julia Tordier wyszła ze swego mieszkania, udając się do notariusza.
Przyjął ją starszy dependent.
— Pański pryncypał wezwał mnie, abym stawiła się w jego kancelarii — rzekła mu. — Czy mamy jaki rachunek do uregulowania?
— Nie, droga pani, wszystkie jej rachunki są w porządku.
— Zatem, o cóż to idzie?
— O sprawę testamentową, w której pryncypał mój tylko będzie mógł panią objaśnić.
W niedługą chwilę wprowadzono Garbuskę do kancelarii notariusza.
— Przepraszam panią — przemówił tenże — iż byłaś zmuszona czekać, lecz idę prosto do celu... otóż naznaczyłem spotkanie na godzinę czwartą w sprawie, która i pani dotyczy. Zięć pani nie żyje, przykry wypadek, lecz musimy pogodzić się z losem... nie pomogą łzy. Zbłądziła pani ogromnie, sprzedając symulacyjnie zięciowi cały swój majątek.
— Zapomina pan, że były przedsięwzięte ostrożności. Testamentem mego zięcia wszystko do mnie powraca.
— Hm. Tak się pani zdaje?
— Jakto, panie? Testament ten pisany był po moim dyktowaniu.
— Czy pani zachowała w pamięci jego datę?
— Niezbyt dokładnie, wiem tylko, że podpisany był w ostatnich dniach czerwca.
— Data jest 21 czerwca. Hm! — chrząknął notariusz, jak gdyby chciał dobyć czystego głosu. Na nieszczęście, z sukcesji tej zmuszony będę komu innemu zdawać rachunek.
Garbuska pobladła.
— Komu innemu! — krzyknęła.
— Tak. Postąpiłaś pani nierozważnie.
— Nie rozumiem.
— Pomiędzy 21 czerwca, a dniem śmierci zięcia pani dużo upłynęło czasu, w którym Prosper Rivet mógł napisać drugi testament na korzyść kogoś innego.
— To niepodobieństwo, to nie ma sensu, co mi pan mówi! Jak śmiałby oddać komuś innemu mienie, którym ja go obdarzyłam. On sporządziłby inny testament? — pytała Garbuska głosem ochrypłym, a ręce opadły jej bezwładnie.
— Uwierzy pani własnym oczom, proszę czytać.
I podsunął jej przed oczy oryginał testamentu, tak jednak, aby nie mogła dosięgnąć go — rękami.
— A, potwór! a, nędznik! — zawyła garbata. — A ja go tak kochałam, oddałam mu wszystko! Jestem przyprowadzona do nędzy, zrujnowana! — krzyczała, łamiąc ręce.
— I komu ten zbrodniarz zapisał swój majątek?
— Pannie Joannie Julii Bertinot.
Garbuska, słysząc to nazwisko, wydała okrzyk zdumienia.
— Joannie Julii Bertinot! — powtórzyła następnie tonem tak dziwnym, iż notariusz spojrzał na nią, jak na wariatkę. — Powiedział pan, że Joannie Julii Bertinot, nieprawdaż?
— Tak, ale co pani jest, kochana pani?
— Bo taki testament nie ma znaczenia!
— A to dlaczego?
— Bo umarła nie może dziedziczyć... — Umarła!...
— Tak, bo Joanna Julia Bertinot nie żyje!
W tej chwili wszedł starszy dependent i rzekł:
— Panna Joanna Bertinot przyjechała.
Garbuska wyprostowała się, oczy jej zaiskrzyły się, jak u ptaka nocnego.
Dziwnie, konwulsyjnie, wstrząsnęła się bezkształtnym ciałem.
— Proś pan...
Joanna ukazała się we drzwiach.
— Ona... nieboszczka... — wybełkotała Julia, zakrywając twarz rękoma.
Za Joanną wszedł Józef Włosko.
Oboje zbliżyli się do notariusza, nie patrząc na Garbuskę, jakby przemienioną w posąg.
— Łaskawa pani — rzekł do Julii — z panią skończyłem. Teraz muszę zapoznać pannę Bertinot z treścią testamentu Prospera Rivet.
Julia, przerażona, oszołomiona, wycofała się z pokoju i zniknęła za drzwiami.
Przybycie pana i tej pani — rzekł notariusz — zdaje się, że wywarło straszne wrażenie na pani Tordier.
— To się rozumie, panie — odparł Włosko z dwuznacznym uśmiechem — pani Tordier miała wszelkie powody mieć pannę Bertinot za umarłą.
— Pani wiadomo zapewne, dlaczego cię wezwałem do mojej kancelarii.
— Powiedział mi pan Włosko.

∗             ∗

Sędzia śledczy przeglądał, siedząc w gabinecie, papiery, znalezione u Julii Tordier, które Challet mu doręczył.
— Rzecz jasna, jak słońce, — zawołał, porównywając pismo — nabieram niezbitego przekonania, że ta piekielna baba sama zadenuncjowała córkę!
— Gdyby można było jeszcze wątpić, to przekonałoby pana ostatecznie — rzekł Challet, pokazując sędziemu kopertę z adresem: — Do pana szefa bezpiecz.... patrz pan, ten sam charakter co na kopercie, noszącej adres prokuratora Rzeczypospolitej. Niewątpliwie Tordierowa miała zrazu zamiar wysłać anonim do szefa bezpieczeństwa, nagle się spostrzegła i przerwała pisanie. Proszę porównać, ten sam charakter zmieniony i atrament bledszy, niż zwyczajnie używany. Prosperowa chciała zgładzić ze świata córkę. Prosper wypił truciznę, przygotowaną dla pani Heleny. Jeszcze jeden dowód zbrodni Garbuski — rzekł, wyjmując z kieszeni receptę ostatnią doktora Reynier. Aptekarz objaśnił mi, że gdyby lekarstwo, przepisane tu Jakubowi Tordier, było przez niego użyte, według wskazówek doktora, chory byłby niezawodnie uratowany od śmierci. Julia Tordier, chcąc pozbyć się męża, schowała lekarstwo.
Zabójstwo doktora Reynier także jej ręką zostało dokonane, są bowiem jasne dowody, że ostatnia jego wizyta miała miejsce w domu Tordierowej dla przekonania się o skutku lekarstwa. Tymczasem zastał pacjenta nieżywego, wyszedł od niego i zanim zdążył powrócić do siebie, został zamordowany na drodze.
Wtej chwili zapukano do drzwi.
— Panie sędzio śledczy, — rzekł, wchodząc posługacz biurowy — jakaś młoda dama prosi, żeby mogła być przyjętą.
— Prosić! — odparł sędzia.
Helena ukazała się, idąc wyprostowana, krokiem pewnym, z głową, podniesioną do góry.
— Panie, — przemówiła — przed godziną dowiedziałam się, iż jestem posądzona o otrucie męża i o ucieczkę po dokonanej zbrodni. Opuściłam moje schronienie i przybywam tu dla oddania się w ręce sprawiedliwości. Oto jestem... czekam badania... na które odpowiadać jestem gotowa. Lecz nie jestem pewną, czy to prawda, że mnie posądzają?
— Tak, pani.
— Na czym opiera się ten sąd ogólny.
— Czy w dniu śmierci Prospera Rivet nie kupowała pani pudła zapałek?
— To prawda, panie, matka mi kazała. Byłam chora, wstałam około dziesiątej i palona gorączką i pragnieniem, chciałam zaparzyć sobie kwiatu ślazowego, który od kilku już dni był moim zwykłym napojem. Szukałam zapałek do rozpalenia ognia, nie mogłam ich znaleźć, chociaż widziałam w pudełku cynowym.
Matka, czując się niezdrową, leżała w łóżku, a usłyszawszy moje szperanie, zapytała, czego szukam, a na odpowiedź moją odparła:
— Zapałek niema. Idź po nie do kupca i przynieś też mleka. Zapałek przynieś pudło.
Pomimo osłabienia poszłam i kupiłam pudło zapałek.
— Czy w sklepie nie powiedziano pani, że matka nie ma zwyczaju odrazu kupować takiej ilości?
— Nie, panie.
— Cóż potem pani zrobiła?
— Wróciwszy do domu z zapałkami i mlekiem, rozpaliłam ogień, nastawiłam ziółka moje, zagotowałam mleka dla matki i zaniosłam potem do pokoju imbryk, pełen ziółek ślazowych i położyłam się znowu.
— I nie wstawała pani?
— Wstałam dopiero, gdy przyszła Joasia, która mnie zawiozła do Petit-Bry, gdzie spotkałam pana. Właśnie w chwili, kiedy usłyszałam głos Joanny, wołającej na mnie, dręczona pragnieniem, skutkiem gorączki, miałam nalać sobie ziółek do filiżanki, ale, usłyszawszy Joannę, postawiłam imbryk na stoliku. Po tym, gdy Joasia powiedziała mi, po co przybyła — wstałam, ubrałam się i wyszłam za nią.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.