Potworna matka/Część druga/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Józef Włosko mówił z taką pewnością siebie, jak gdyby przekonany był o tym wszystkim.
Zgnębienie Garbuski dowiodło, mu, że rozumowania jego są trafne.
Julia wyciągnęła doń ręce.
— Łaski!... — wyjąkała jednocześnie głosem zagasłym.
Włosko podchwycił:
— A czy chce pani, ażebym jej powiedział, dlaczego pragnęła śmierci męża, który ją tak krępował? Otóż dlatego, że namiętność gwałtowna ogarniała pani serce, że panuje ona nad panią i całą ją pożera.
Chciała pani być wolną, zupełnie wolną, ażeby kochać bez przeszkody, pięknego komiwojażera, Prospera Rivet.
— Mój Boże, mój Boże!... wyjąkała Julia, czując, że traci przytomność.
Rzuciła tylko na mówiącego, spojrzenie pełne dzikiej nienawiści.
— O, droga pani — rzekł ze śmiechem — jakże ja czytam w myślach. — Gdyby ten nóż, który trzymam w ręku, przeszedł na chwilę do rąk pani, nie długo bym żył na tym świecie, i nowe plamy krwi okryłyby to ostrze. Ale odpędź pani te brzydkie myśli.
Śmierć moja nie tylko, byłaby dla pani nieużyteczną, ale szkodliwą. Ona by panią zgubiła. Przed przyjściem tutaj, poczyniłem pewne ostrożności... Gdybym stąd nie wyszedł żywy, prokurator, zawiadomiony przez mego najlepszego przyjaciela, przyszedłby panią zaraz odwiedzić. No, uspokój się pani i porozumiemy się... Ja pani nie grożę wcale!... Nie myślę pani szkodzić, bynajmniej!
Zguba pani nie przyniosłaby mi żadnych korzyści. Nic łatwiejszego, jak porozumieć się między sobą... Uprzedziłem pardą, że mam wyrozumiałe sumienie.
— Czegóż pan chce? — zapytała Julia Tordier, padając na krzesło, ze skroniami, zroszonymi potem.
— Chcę, ażebyś pani odzyskała zimną krew i posłuchała mnie uważnie.
— Słucham.
— Ja tylko jedno wiem, że mordercą doktora Reynier, jest pani i posiadam dowód na to przekonywujący. Ale pozostanę niemym, jeżeli będę miał jaki interes w tym, ażeby nic nie mówić... Kupi pani moje milczenie, a milczeć będę.
— Gotowa jestem, oznacz pan cenę.
— Bądź pani spokojną... ja będę rozsądny... Pani ma postronek na szyi... ja nie zechcę jednak panią udusić... Mnie wystarczy mały akcik sprzedaży zakładu pani przy ulicy Verrerie razem z placami.
— Będziesz pan miał ten akt... Ale może pan nie wie, że mam tam dyrektora, zainteresowanego w przedsiębiorstwie.
— Owszem, wiem. Dostaje dziesięć procent zysku... Wiedziałem o tym. Wypłaci mu pani jednoroczne odszkodowanie za to, co mu pozostawałoby jeszcze do otrzymania, przed upływem jego kontraktu.
— Więc musiałabym mu wypłacić piętnaście tysięcy franków — rzekła Garbuska głosem jękliwym.
— Zapłaci pani.
— Niech i tak będzie. Co po tym?
— Koszt aktu pani przyjmuje na siebie.
— Dalej?
— Ponieważ nie posiadam ani grosza na kapitał obrotowy, da mi pani dziesięć tysięcy franków.
— Dziesięć tysięcy franków!... — zawołała Garbuska.
— Nie więcej. Widzi pani, jak moje żądania są skromne.
— Panu, dziesięć tysięcy! dyrektorowi piętnaście!
koszta aktu do zapłacenia, wyzbycie się zupełnie przedsiębiorstwa! Ależ to ruina.
— Ruina, która jeszcze pani zostawi, więcej niż milion, kochana pani. Iluż ludzi poprzestałoby na tym... I jak pani ma odwagę targować się jeszcze z człowiekiem tak uprzejmym, i tak zgodnym!
— Będzie pan miał te dziesięć tysięcy franków.
— Liczę na to.
— Ale za tyle poświęceń, co pan mi da?
— Milczenie.
— Jakąż mieć będę rękojmię?
— Tego nie rozumiem. Czyż sam fakt nie daje pani rękojmi najlepszej?
— Jaką?
— Interes mój własny poręcza moje milczenie.
Garbuska zapytała po chwili z pewnym wahaniem:
— Znasz pan Prospera Rivet?
— Z widzenia tylko, z widzenia.
— Jeżeli okoliczności zbliżą pana do niego, a niezawodnie zbliżą, i wobec niego pozostanie pan niemym?
Józef Włosko wzruszył ramionami.
— Zalecanie — zbyteczne — rzekł następnie. — Gdym pani przyrzekł milczenie, nie czyniłem żadnego zastrzeżenia. Wszystko zresztą zależeć będzie od pani dobrej woli. Rozumiem doskonale, że musi mnie pani nienawidzieć... Myślała pani nawet, ażeby mnie się pozbyć w jaki sposób, i ja pani tę myśl pochwalam, bo sam bym taką myśl miał, na miejscu pani!
Spodziewam się, że nastanie kiedyś dzień, gdy nasze stosunki będą mniej naprężone i wtedy będzie pani patrzyła na mnie, nie jak na wroga, ale jak na przyjaciela.
Na teraz jednak radzę pani, ażeby się nie broniła przede mną.
Przeciwnie, weźmy się za ręce i chodźmy razem do spełnienia swych projektów. Obojgu będzie nam dobrze!...
Po tej uwadze, mówił dalej:
— Kocha pani Prospera Riveta.
Źrenice Garbuski zajaśniały, cała twarz jej rozpromieniła się.
— Czy ja go kocham? — odparła głosem głębokim. — To dla niego... jedynie dla niego... wszystko to uczyniłam... dla niego.
— A on kocha panią?
— Pokocha... Miłość jest znikomą! Ja go tak będę kochała, że i on musi mnie pokochać.
Zresztą prócz tej miłości dla mnie niema nic na świecie.
Gdyby Prosper umarł, ja bym umarła! Gdyby jaka kobieta zabrała mi jego serce, ja zabiłabym tę kobietę.
Włosko słuchał z pewną zgrozą tej bezkształtnej istoty, mówiącej tak namiętnie.
— Ona zdolna jest do wszystkiego — rzekł do siebie — tak, do wszystkiego.
Po czym się głośno odezwał:
— Więc co zamierzasz pani z niego uczynić?
— Męża! — zawołała Garbuska. — Czyż to nie jedyny sposób przywiązania go do mnie nierozerwalnie?
— Chcesz pani zaślubić Prospera Rivet, komiwojażera — odezwał się żywo Włosko — czy się pani nad tym zastanowiła?
— O tym tylko myślę!
— Ależ to byłoby szaleństwem nie do darowania. Błędem nie do powetowania!
— Szaleństwem! Błędem! Dlaczego?
— Bo małżeństwo to zdziwiłoby wszystkich, zachęciłoby ludzi do grzebania w przeszłości, i wie pani, co by mogli znaleźć.
Bądź pani przekonana, że ja dobrze się na rzeczy patrzę, z całą zimną krwią.
Gdyby pani zaczęła urzeczywistniać swój projekt, zaraz by się zaczęły bardzo niebezpieczne przypuszczenia. Mogłoby to od razu ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo.
— Jakto, więc popełniłam podwójną zbrodnię! — odparła Garbuska, wybuchając — i nie zebrałabym korzyści! Nigdy, nigdy! Słyszy pan, nigdy!
— Spokoju tylko, droga pani! Tu chodzi tylko o rzeczy poważne. Świat daje się łatwo wywieźć w pole, daje sobie oczy zamydlić. Powiedziałem pani, że kiedyś uważać mnie będzie pani za przyjaciela, i dzień ten nastąpi niedługo. Ja pani dam dobrą radę, która ją wydobędzie z kłopotu i ocali całe położenie.
— Daj mi ją pan.
— Nie, dopiero później... Chwila ta jeszcze nie nadeszła... Czy pani zamiary zna pan Prosper Rivet?... Jak pani z nim jest?
— Wie, że ja go kocham.
— Czy mu to pani powiedziała?
— Dałam mu przynajmniej do zrozumienia, a nawet więcej, dałam mu dowody sympatji, przywiązania, które ze strony kobiety mogą być tylko oznaki miłości.
— Czy zrozumiał?
Garbuska odpowiedziała.
— Nie powiedziałam panu, ażeby mnie kochał. Powiedziałam tylko, że mnie pokocha.
— To zanotujmy, a powrócimy do tego, co nas osobiście dotyczy, mnie i panią.
— Chce pan mówić o ustąpieniu przedsiębiorstwa z ulicy Verrerie.
— Tak.
— Kiedy to pan chce skończyć?
— Jak najprędzej.
— Czy będzie pan miał czas jutro zrana?
— Ja zawsze mam czas.
— To bądź pan o godzinie dwunastej z rana u mego rejenta.
— Pana Gorre.
— Tak.
— Nie, nie mogę. Mam pewne powody, dla których nie chcę iść do jego kancelarii.
— To wskaż mi pan innego.
— Rejent Gortier, ulica św. Dyonizego Nr. 22.
— Będę u niego o godzinie dwunastej z rana.
— Ja panią wyprzedzę, bo muszę przygotować akt. Będzie to akt bardzo krótki. Sprzedaż bez żadnych zastrzeżeń. Teraz dwa słowa o tych dziesięciu tysiącach franków, których niezwłocznie potrzebuję.
— Chce je pan dziś mieć?
— Tak!
— Ależ to kładzie mi pan nóż na gardle!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.