Potworna matka/Część druga/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Piękny komiwojażer nie przewidział tego małego szczegółu i był nim zaskoczony prawdziwie.
Dla powodzenia jednak komedii, niepodobna było uchylić się od wykonania.
Wahanie zbyt widoczne mogłoby wszystko, skompromitować.
Zauważyliśmy na początku tego opowiadania, że głowa szczególnej piękności stanowiła sprzeczność z ohydnie bezkształtnym ciałem Julii Tordier, co czyniło to zadanie łatwiejsze, możliwsze.
Prosper, zdobywając się na całą odwagę, nachylił się.
Garbuska, wspinając się na palcach, zarzuciła mu na szyję ręce wychudłe, ręce, nieproporcjonalnie długie jak u małpy i, przyciągając go do siebie, nadstawiła mu usta.
Zdołał je zręcznie wyminąć i wycisnął dźwięczny pocałunek na czole wdowy, która, jak uczuł, zachwiała się, prawie nieprzytomna.
Pocałunek ten prądem elektrycznym przejął ciało, tej potwornej istoty.
Prosper zrozumiał, iż trzeba się pilnować z zimną krwią, jak mu zalecał Józef Włosko, i od razu powściągnąć te objawy czułości.
Z lekka odsunął ręce Julii i ją całą.
— Pytała mnie pani przed chwilą — wyrzekł tonem bardzo jowialnym — czy miałem dobrą podróż, czy jestem zmęczony i czy jadłem śniadanie... Na to pani odpowiadam: Podróż mi się powiodła... Przyjechałem przed dwudziestu minutami i z kolei wprost przyszedłem do pani... Jestem zmęczony, jak człowiek, co przepędził całą noc w wagonie, nie zmrużywszy oka ani na chwilę... Nie jadłem śniadania i literalnie umieram z głodu.
— O, mój biedny Prosperze! — zawołała wdowa — czemu nie powiedziałeś mi o tym natychmiast?
— Bo pani mi nie dała na to czasu!
— To prawda! Z radości, że ciebie zobaczyłam, zapomniałam o wszystkim!... Ale szczęście, że przewidując twój powrót, przygotowałam jakie takie śniadanie, bo spodziewałam się ciebie, będąc pewną, że mnie przede wszystkim odwiedzisz. Ja również nic nie brałam do ust dziś z rana... Nie wiem, jaki mnie instynkt ostrzegał, że będę miała szczęście jeść śniadanie z moim drogim przyjacielem Prosperem... Instynkt ten mnie nie zawiódł... to też jestem szczęśliwą, szczęśliwą, bardzo szczęśliwą!
I dodała żywo:
— Nie bój się... Długo nie będziesz czekał... Wszystko już gotowe... Będziemy mieli węgorza, pasztet z truflami, szparagi; deser, wyborne wina i kawę... za pięć minut.
Mówiąc to, rozstawiła prędko na stole w jadalnym pokoju nakrycia, a za każdym razem, gdy przechodziła obok Prospera rzucała mu ogniste spojrzenie.
Na te spojrzenia młodzieniec odpowiadał uśmiechami, których znaczenie do niczego nie obowiązywało go i które nie dolewały oliwy do ognia.
— Teraz — podchwyciła Garbuska — idę do kuchni; po jedzenie... Tymczasowo muszę robić wszystko sama, nie mając chwilowo służącej, ale to dłużej nie może tak trwać... Potrzeba mi służącej... Ty mi ją wynajdziesz... Chcę ją mieć z twojej ręki... Zaraz idę do piwnicy... Przyniosę bordo i burgunda... Wybierzesz, które z nich będziesz chciał pić.
— Wypije się jedno i drugie — przerwał Prosper ze śmiechem.
— Brawo... to dobra odpowiedź... wypijemy jedno i drugie... jutro lub pojutrze musisz zwiedzić piwnicę... Trzeba, ażebyś się przyzwyczaił tam zaglądać od czasu do czasu... Przynajmniej będziesz wybierał, co zechcesz...
Prosper z lekka pokiwał głową.
— Gadaj sobie trzy po trzy — pomyślał — zobaczysz dopiero, co ja pocznę...
Julia Tordier pobiegła do kuchni.
Przyniosła węgorza, pasztet z truflami, szparagi i ustawiła je w dobrym porządku na stole.
Po czym znikła, a za kilka minut pokazała się, niosąc zapylone butelki.
Były to stare wina, kupione przez Jakuba Tordier, przed jego małżeństwem, a biedak nie miał prawa ich tknąć, odkąd Julia stała się panią domu.
Garbuska myślała:
— Jak to dobrze, że je zachowałam do dziś... Dla Prospera nic nie ma zbyt dobrego! Dla mego Prospera!... Dla mego pięknego Prospera!...
Zasiedli do stołu.
Julia z wielkim upodobaniem usługiwała komiwojażerowi, a usługując, robiła do niego minki zalotne i omdlewające, zarazem trywialne i ohydne.
Prosper miał wielki apetyt. Jadł dużo, mówił mało i poprzestawał na przytakiwaniu kiwaniem głowy na to, co mówiła wdowa po Jakubie Tordier. Śniadanie się kończyło.
Garbuska poszła po kawę, z której się rozchodził wytworny zapach, przyniosła kilka butelek likierów i usiadła, umyślnie przysunąwszy krzesło bliżej swego gościa.
— Wszak mnie troszkę kochasz, Prosperze? — rzekła miodowym głosem, podnosząc na młodzieńca źrenice błyszczące, jak u kota.
— Niepodobna, ażeby pani wątpiła o moim uczuciu — odparł Prosper. — Wątpić o tym byłoby źle, kochana pani.
— O! nie nazywaj mnie, kochaną panią! — zawołała Garbuska.
— A jak mam panią nazywać?
— Julią... Po prostu Julią.
— To nie byłoby przyzwoicie.
— A co mnie obchodzi przyzwoitość?... Mnie na tym zależy, ażebyś do mnie nie mówił, jak do jakiej obcej... My jesteśmy przecież przyjaciółmi... Więcej niż przyjaciółmi...
— Bez wątpienia... Ale...
— Nie ma żadnego ale! — przerwała Garbuska. — Między nami wszystko odtąd powinno być wspólne... Od dziś nie rozłączymy się wcale... Mieszkanie moje będzie twoje.
Teraz Prosper uważał za stanowcze przerwać.
— O! co to, to nie! — rzekł żywo.
— Jakto, nie? — powtórzyła Julia ździwiona. — Nie chcesz mieszkać tutaj?
— Stanowczo!
— O!
Garbuska wykrzyknęła to głosem syczącym, a spojrzenie jej przybrało wyraz dziki, co nie uszło uwadze Prospera.
Kotka zakochana stawała się tygrysicą.
— A! — pomyślał piękny młodzieniec — bitwa będzie ciężka!
Ale dawny dependent notariusza dobre mu dał nauki, rolę umiał też swoją dobrze, i dlatego wcale się nie zaniepokoił.
— Kochana pani — rzekł Prosper, jakby powziąwszy nagłe postanowienie — bardzo przykre byłoby nieporozumienie między nami. Wytłumaczmy sobie sami wszystko otwarcie i kategorycznie...
— Mamy sobie tłumaczyć? — podchwyciła Julia, a spojrzenie jej przybierało wyraz dziki.
— Tak.
— Cóż mamy sobie tłumaczyć?
— O! to niezbędne... Jesteśmy względem siebie w fałszywym położeniu... a ja lubię tylko położenia otwarte... O! pozwól mi pani dalej mówić — dodał młodzieniec, przerywając Garbusce, która chciała się z czymś odezwać. — Jest między nami prąd sympatii. Pani ma dla mnie przyjaźń...
— Więcej niż przyjaźń!... — jęknęła Julia. — Więcej... o daleko więcej... Kocham cię całą duszą...
— Wzrusza mnie to, chciej pani wierzyć... Ja również czuję się pociągniętym ku pani...
Garbuska nie pozwoliła dokończyć Prosperowi.
— O! nareszcie się przyznajesz... Kochasz mnie — zawołała, chwytając rękę młodzieńca i namiętnie przyciskając ją do ust. — Kochasz mnie!... Reszta na świecie nie istnieje dla mnie... tylko ty dla mnie jesteś na ziemi całej! Do ciebie należy miłość moja i majątek!... Będziemy szczęśliwi!... Ja z reszty kpię!
— Przepraszam!... przepraszam... ale ja sobie z niej nie kpię! — odparł Prosper. — Prawość moja i godność nie pozwalają mi na połączenie interesów zarówno kompromitujących dla pani, jak i dla mnie. Ja mogę być rozrzutnym, lekkim, mogę lubić grę, butelkę i resztę, żyć z dnia na dzień... Ale jestem człowiekiem uczciwym i chcę zawsze nosić głowę wysoko i nie rumienić się przed nikim.
Frazesy były szumne, dźwięczne i musiały obudzić zachwyt w Julii Tordier.
Tak przynajmniej sądził Prosper.
Ale Garbuska widziała w tym tylko jedno: zawadę dla swej miłości.
— Gadania obcych nie mogą nas dosięgnąć! — zawołała. — Pogardzajmy nimi.
— Obcy to cały świat, kochana pani, a gdy się światem pogardza, on się odwzajemnia za to!...
— A cóż nas może obchodzić pogarda świata? Czyż go potrzebujemy? Żyjmy dla siebie! Tylko dla siebie! Dla naszego wspólnego — szczęścia.
Na to oświadczenie zapalne, Prosper odpowiedział jak prysznicem z zimnej wody:
— Właśnie o tym, fałszywym — położeniu mówiłem pani przed chwilą, i na nie nigdy się nie zgodzę.
Garbuska zbladła i serce jej się ścisnęło.
Przyszła jej na myśl rozmowa z dawnym dependentem.
— Czy znasz Józefa Włoska? — zapytała nagle, wpatrując się w komiwojażera.
Ten, przygotowany do wszystkiego przez swego przyjaciela, prawie oczekiwał tego pytania.
Wybornie odegrał zdziwienie.
— Józef Włosko... — powtórzył z miną zdziwioną. — Któż to jest?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.