Potworna matka/Część druga/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Pani de Roncerny zbyt była inteligentną, aby nie odgadnąć znaczenia tej nagłej zmiany na twarzy Garbuski.
Skinęła niedostrzegalnie na Martę, ażeby jej nakazać milczenie, i sama się odezwała:
— Rzeczywiście, córka moja ma dla panny Tordier szczerą sympatię, prawdziwą przyjaźń. Wiadomo pani, że uczucia pensjonarek często bywają trwałe, co się chwali tym, które ich doznają i nie zapominają...
Garbuska milczała.
Na twarzy jej nie drgnął ani jeden muskuł.
Zdawaćby się mogło, że nie dosłyszała słów, wyrzeczonych przez hrabinę.
Ta, jak łatwo zrozumieć, czuła się wielce zakłopotaną.
W jaki sposób ta istota dziwna, odrażająca, widocznie usposobiona wrogo, w jaki sposób przyjmie zaproszenie, z którym ona wystąpi?
Zapewne bardzo źle.
Jednakże trzeba było spełnić powzięte postanowienie.
Hrabina mówiła też dalej:
— Dowiedziałam się o strasznym ciosie, który ugodził obie panie... Strata męża i ojca ukochanego jest dla żony i dla dziecka najokrutniejszą z boleści. Z całej duszy żałuję pani, jak i Heleny. Biedne dziewczę głęboko zostało dotknięte tą śmiercią... Widziałam ją...
— A! — przerwała żywo Julia Tordier — pani ją widziała?
— Tak.
— Kiedy?
— Kilka dni temu, gdym jeździła po Martę do Saint-Leger. W chwili odjazdu przyszła się pożegnać ze swą przyjaciółką. Widziałam, że jest nie tylko smutną, bardzo smutną, co jest zupełnie naturalne, ale bardzo cierpiącą jest... nawet chorą, i to w sposób prawie niepokojący... a ja panią zapewniam, że na widok tej łagodnej i ślicznej twarzyczki, tak pobladłej skutkiem bólu moralnego i cierpienia fizycznego, doświadczyłam ściśnienia serca, jak gdybym zobaczyła cierpiącą moją własną córkę, i zupełnie odtąd podzielam sympatię Marty dla panny Heleny.
Garbuska, teraz zgoła już niedowierzająca, nie odpowiadała wcale, lecz błysk okrutny jej źrenic coraz bardziej się świecił.
Pani de Roncerny mówiła dalej:
— Wtedy Marcie przyszła myśl, ażeby przyjaciółkę na czas pewien wyrwać z tych zmartwień, a przynajmniej próbować, czy się to nie uda...
Ja zgodziłam się najzupełniej, i właśnie przychodzimy panią prosić, ażeby pani zechciała pannie Helenie, dla dobra jej zdrowia, pozwolić, iżby opuściła pensję i przyjechała do nas, do naszej willi w Petit-Bry, przynajmniej boć na tydzień...
— A ja — dodała Marta, składając ręce i wyciągając je do Garbuski z ujmującym ruchem — błagam panią, ażebyś przyjęła życzliwie prośbę, którą wyraziła moja matka...
Julia Tordier przez kilka sekund nic nie odpowiedziała, patrząc kolejno wejrzeniem okrutnym to na hrabinę, to na Martę, po czym odezwała się tonem oschłym i przykrym, zwracając się do pani de Roncerny.
— Dziękuję pani, jak powinnam, za jej zamiary... Wielki to zaszczyt chce pani sprawić mej córce, ale niepodobna, bym mogła zaszczyt ten przyjąć i zastosować się do życzeń pani.
— Jakto, pani odmawiasz? — zawołała Marta, boleśnie zdziwiona.
— Tak, pani, odmawiam.
— Ale dlaczego?
— Dla mnóstwa przyczyn.
— Dla jakich?
— Córka moja nie należy do tej sfery towarzyskiej, i panie, i ani ma, ani będzie posiadała taki majątek...
I gdyby ją wprowadzić do towarzystwa, tak mało podobnego do jej towarzystwa, mogłaby nabrać przyzwyczajenia, zapatrywań, których nie będzie mogła zachować... Musiałaby czynić porównania przykre dla niej... i dla jej rodziny... słowem byłoby to wyświadczeniem dla niej złej przysługi.
— Ja nie patrzyłam na tę kwestię z takiego punktu widzenia — odparła hrabina nieco podrażniona — ja sądzę, że lepiej się wywyższać niż się poniżać, a jestem przeświadczona, że ani moja córka ani ja nie jesteśmy zdolne obudzić w umyśle panny Heleny porównań, których by pani żałowała, lub które mogły by panią obrazić...
— Ja zaś myślę inaczej, niż pani i w tym cała rzecz! — odrzekła Garbuska brutalnie.
— O! pani, pani — podchwyciła Marta, zrozpaczona, że widzi zniweczonym projekt swój tak dobrze ułożony, na którym zasadzała tyle nadziei. — Kocham Helenę z całej duszy... Błagam panią jeszcze, ażebyś mi nie odmawiała szczęścia, jakie miałabym, gdyby była ze mną chociaż dni kilka...
Cóż to szkodzi, że nasze towarzystwo nie jest jej towarzystwem... Zresztą ona tylko ze mną będzie ciągle... będzie się jej zdawało, że jeszcze jest ze mną razem w naszym pokoiku penisjonarskim.
Ona cierpi bardziej, niźli pani sądzi... nadmiar zmartwienia może jej bardzo zaszkodzić... zniszczyć jej zdrowie zupełnie.
Niech mi ją pani da na tydzień... Przyrzekam, że zupełnie uspokoję jej zranioną duszę i oddam ją pani zupełnie wyleczoną a przynajmniej ze znaczną ulgą...
Niepodobna, ażeby pani tego odmówiła.
Nieprawdaż, pani, że to niepodobna?
Im bardziej wzmagało się naleganie Marty, tym większą nienawiść czuła Garbuska dla swej córki, nienawiść wzmocnioną dziesięciokrotnie przez okoliczności, które nam są już znane.
— Powiada pani, że córka moja jest cierpiąca — odparła ostro — nie mogę, ani nie powinnam temu wierzyć, bo, gdyby tak było, pani Gevignot, byłaby mnie uprzedziła. Co zaś do żądania pań, powtarzam, iż niepodobna dla mnie zadość mu uczynić.
Helena ma opuścić pensję, ale po to, ażeby tu przyjechać, do mnie...
Czas już, ażebym się zajęła jej przyszłością.
Marta drgnęła.
Skoro Garbuska zająć się miała przyszłością córki, to jedynie dlatego chyba, żeby zgotować dla niej jakie nieszczęście.
Więc obawy i przeczucia Heleny były zupełnie uzasadnione?
— Chce pani ją wydać za mąż! — wykrzyknęła bez namysłu.
Julia Tordier, usłyszawszy ten okrzyk, zrozumiała, iż pannie de Roncerny musiała jej przyjaciółka zwierzyć się z wielu rzeczami, i podejrzliwość jej, z powodu tej wizyty, jeszcze bardziej wzmogła.
Do podejrzliwości przyłączyła się jednocześnie gorączka ciekawości.
Chciała wiedzieć, czego się ma trzymać.
— Helena jest w tym wieku, że może już wyjść za mąż — rzekła, jakby odpowiadając na pytanie Marty.
— I pani chce jej dać męża?
— Nie może przecież zostać starą panną.
— Pani ją zabije, pani ją zabije! — wyjąkała panna de Roncerny.
— Nie rozumiem pani... chciej pani mi to wytłómaczyć.
Marta, w uniesieniu przyjaźni, zapomniała o przezorności i ciągnęła dalej:
— Błagam panią, ażeby pani Helence nie narzucała innego męża, prócz tego, którego kocha, bo umrze.
— A któż pani mówi, że Helena nie zaślubi tego, o którym pani wspomina?... — spytała obłudnie Garbuska.
Marta uczuła głęboką radość, w miejsce zgrozy.
Przez chwilę pieściła się złudzeniem, ze Julia Tordier może być dostępną dla uczuć ludzkich, dla miłości macierzyńskiej, dla litości.
Pod wpływem też złudzenia, zawołała:
— Więc zaślubi swego kuzyna, Lucjana Gobert! Co za szczęście!
Garbuska wyprostowała się nagle.
— A! a! — odezwała się gniewnie — więc ta nieposłuszna, buntująca się córka, wzięła panią za powierniczkę swych szalonych myśli, śmiesznych nadziei! A! śpiewała pani idiotyczny romans o tych miłostkach, do których ojciec przez głupotę zachęcał!...
No, to dowiedz się pani, że Helena nie zaślubi Lucjana Gobert, że go nie zaślubi nigdy! nigdy! nigdy! Ten golec, ten wybrakowany artysta, nie istnieje dla mnie wcale!
To ja wydam córkę za mąż, a zaręczam pani, że ona musi przyjąć męża, którego ja wybiorę!
Marta nagle znalazła się wśród przerażającej rzeczywistości.
Wyciągnęła ku jędzy drżące ręce i wyjąkała głosem, zaledwie wyraźnym, tak dalece wzruszenie i przestrach ściskały jej gardło.
— O! nie... nie... pani... tego pani nie uczynisz! Nie zmusisz Helenki do poświęcenia dla swej miłości...
— A to dlaczego, jeśli łaska?
— Dla niej byłoby to śmiercią...
Te kilka słów wywarły na Garbusce szczególne wrażenie.
Jakby zrodziły w niej nową myśl.
— Śmiercią? — powtórzyła.
— Tak.
— Czy doprawdy tak pani sądzi?
— Jestem tego pewna.
— O! to się tylko tak zdaje.
— Ja się bynajmniej nie mylę... Helenka zwierzyła się przede mną i znam stan jej serca... Złamać tę miłość byłoby to zniweczyć jej życie.
Jeżeli pani zechcesz jej narzucić męża, opierać się temu będzie, opierać ze wszystkich sił...
Zapanowało chwilowe milczenie.
— Tak — odezwała się wreszcie Garbuska — to moje postanowienie jest nieodwołalne. Helena musi być teraz przy mnie, bo wyjdzie niebawem za mąż.
— Pani! miej pani nad nią litość! — zawołała Marta.
— To już moja rzecz! — odparła, wstając z krzesła Julia Tordier.
Ten ruch jej był zbyt wyraźny.
Hrabina wstała natychmiast i, pociągnąwszy za sobą córkę, lekko skinęła głową tak niegrzecznej gospodyni i opuściła niegościnne mieszkanie.
— Ta kobieta — rzekła hrabina do córki, wyszedłszy na ulicę — jest potworem. Serce jej skamieniałe... Kto wie, czy nie od jakich strasznych występków... Doprawdy, boję się wszelkiego z nią zetknięcia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.