Potworna matka/Część druga/XLIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIX.

W dziesięć minut później Julia Tordier i Helena opuściły ulicę Anbry, idąc do krawcowej, która mieszkała przy ulicy Rivoli.
Tymczasem Joanna Bertinot stała przy oknie.
Młoda dziewczyna widziała, jak wychodziła matka z córką, i zauważyła twarz zmienioną i chód chwiejny Heleny.
— Co mógł napisać pan Lucjan, że doprowadził ją do tego stanu? — zapytała sama siebie. — Dowiem się jednak.
I zaczęła porządkować w swym pokoju.
U krawcowej Helena przymierzała dwie suknie: ślubną i wizytową.
Julia Tordier chciała, ażeby ten ślub — mający być tylko pozorem małżeństwa, co do następstw — odbył się tak wystawnie, żeby zazdrościli wszyscy sąsiedzi.
Dla siebie obstalowała także suknie, o jakich nigdy przed tym nawet nie pomyślała.
Od krawcowej poszły do modniarki, po tym do dwóch czy trzech wielkich magazynów i powróciły do domu, niosąc sporo pudełek w ręku: Helena szła za matką, jak ofiara, prowadzona przez kata na ścięcie.
Przy każdym kupnie, przy każdym obstalunku, serce jej ściskało się coraz bardziej.
Wszystko to jej przypominało rzeczywistość straszną, a tak bliską.
O godzinie wpół do dwunastej przyszedł Prosper.
Zasiedli do stołu o dwunastej.
Garbuska była szalenie wesołą, tak hałaśliwie wesołą, że jej humor nie mógł się wydać naturalnym.
Niekiedy też, mimo jej woli, uwydatnił się przymus, jaki sobie zadawała.
Było to właśnie wtedy, gdy myślała o ustąpieniu nieruchomości.
Piękny komiwojażer zrozumiał doskonale to wszystko, ale jakby tego nie spostrzegał wcale i śmiał się na całe gardło z wybryków Garbuski.
Helena pogrążona była w stan zupełnego przygnębienia, którego nie starała się wcale ukrywać, a zresztą choćby chciała, to by się jej nie powiodło.
— Wyjdziemy razem, mój zięciu — rzekła Julia Tordier, kiedy śniadanie prawie się już skończyło. — Najpierw zajmiemy się różnymi interesami, dla których obecność twoja jest niezbędna, później zamówimy razem ucztę weselną.
— Wyborna myśl! — zawołał Prosper. — Panna Helena pójdzie zapewne z nami.
Garbuska rzuciła komiwojażerowi gniewne spojrzenie.
— Po co? — odparła — Helena by nam tylko przeszkadzała. Zrobimy dobrze wszystko i bez niej... Zresztą chcę sprawić jej przyjemność... Ona lubi wieś... Obiad więc będzie na świeżym powietrzu za miastem... Wszak ci to sprawi przyjemność, Heleno?
— Dla mnie to rzecz obojętna... — wyjąkało dziewczę.
— Czemu masz minę owcy, którą prowadzą na zabicie? — odparła brutalnie Julia. — Więcej godna jesteś zazdrości niż politowania... Prosper dobrym jest chłopcem i zostawi ci spokój zupełny.
Po czym, zwracając się do komiwojażera, dodała:
— Cóż? — gdyby tak w Jouville-le-Pont...
— Wybornie... Pod „Czarną Krową” jeść dają bardzo dobrze...
— Zgoda za tym...
Wstano od stołu.
— Sprzątniesz wszystko... pochowasz — rzekła Garbuska — i jeżeli nie wrócimy o siódmej, zjesz obiad bez nas... prawdopodobnie wrócimy później.
— Dobrze, mamo!... — odezwała się Helena, głosem tak słabym, że zaledwie można było usłyszeć.
Julia Tordier spiesznie włożyła kapelusz, rękawiczki i wyszła razem z Prosperem.
Z dumą opierała się na jego ramieniu.
Od czasu ogłoszeń zapowiedzi, wiedziano w dzielnicy, co się przygotowywało u wdowy: nikt więc się nie dziwił, widząc teściową z przyszłym zięciem.
— Prosper Rivet weźmie gruby posag — mówiły kumoszki. — Ładny z niego chłopiec i mała Tordier zakochała się w nim oczywiście... Tacy hultaje zawsze mają szczęście...
— O, dopiero polecą pieniążki!
— A tak! Prosper potrafi hulać codzień.
Nikt nie odgadywał ohydnej prawdy, tej namiętności gwałtownej, przerażającej, jaka przejmowała Garbuskę dla człowieka, który miał zostać jej zięciem.
Julia i Prosper, wyszedłszy z ulicy Anbry, udali się do jubilera po obstalowanie obrączek.
Wdowa Tordier, chcąc sprawić niespodziankę swemu uwielbianemu Prosperowi, kupiła wspaniały zegarek, ciężki łańcuch złoty i dwa pierścionki, ozdobione jeden brylantem, drugi rubinem, nie mówiąc wcale, dla kogo przeznacza te klejnoty.
Dała swój adres i kazała sobie te przedmioty wraz z rachunkiem odesłać do domu zrana.
Od jubilera udali się do litografii, gdzie zamówiono zaproszenia na ślub.
Następnie wsiedli do karetki i pojechali do Joinville-Pont.
Julia promieniała.
— Teraz często będziemy wyjeżdżali tak razem? — mówiła, nachylając się właśnie ku Prosperowi. — Ale tylko my we dwoje... my... Jeździć będziemy w okolice Paryża, do Suresne, do Ville-d’Avrey, będziemy jedli pyszne obiadki... O, będziemy szczęśliwi... bardzo szczęśliwi.
Gdy tak gruchała rozbestwiona kobieta, Helena, zostawszy sama w mieszkaniu przy ulicy Anbry, szlochała gorzko.
— Co robić, mój Boże? co robić? — zapytywała sama siebie.
Spiesznie uporządkowała wszystko i pobiegła otworzyć okno.
Po drugiej stronie ulicy Joanna Bertinot była na stanowisku obserwacyjnym.
— Wychodzę — rzekła Helena raczej gestem, niż głosem.
Joanna dała znak, że zrozumiała.
Oba okna zamknęły się jednocześnie.
Córka Jakóba Tordier opuściła dom i skierowała się w stronę skweru Niewiniątek.
Młoda służąca podążyła za nią w odległości kilku kroków.
Gdy weszły na skwer, połączyły się z sobą i uścisnęły za ręce, po czym Joanna spytała żywo:
— Czy matka panienki domyśliła się czegoś?
— Nie... Ale dlaczego pytasz o to?
— Bo wczoraj wieczorem czatowałam przy moim oknie i widziałam, jak otworzyła drzwi od jadalnego pokoju i ukazała się tejże chwili, kiedy panienka list obwiązywała i schowała go do kieszeni... Ogromnie się przestraszyłam; sądziłam, że wszystko odgadła.
— I ja także myślałam, ale się omyliłam. Nie widziała nic.
— Czy panienka czytała list od pana Lucjana?
— Tak. Czy mówił do ciebie, co pisze, gdy ci ten list oddawał.
— Nie... ale panienka mi powie.
— Przeczytaj go sama... to będzie najlepiej.
I Helena podała list Joannie Bertinot.
Dziewczęta udały się w to ustronie skweru, gdzie się już spotkały w przeddzień.
Ławka była znowu wolna.
Usiadły obok siebie.
Joanna rozwinęła list Lucjana i przeczytała.
Helena śledziła na jej twarzy, co się dzieje w jej umyśle, ale twarz nie wyrażała ani zdziwienia, ani przestrachu.
Kiedy skończyła czytanie, Joanna schowała list do koperty i podała go Helenie, pytając:
— Co chce panienka uczynić?
— Alboż ja wiem! — wykrzyknęła córka Julii Tordier. — Ja sama sobie zadawałam to pytanie podczas nocy i nie umiałam na nie odpowiedzieć... Chciałam czemprędzej zobaczyć się z tobą, ażeby cię poprosić o radę.
— O radę — powtórzyła Joanna głosem poważnym. — Ja nie mam żadnej rady dla ciebie, panno Heleno... Odczytałam ten list... każdy wyraz w nim tchnie miłością jak najgorętszą i rozpaczą jak najgłębszą... To okrzyk uczucia i boleści rozdartego serca. Pan Lucjan kocha panienkę namiętnie... ubóstwia cię... Jeżeli panienka kocha go tak, jak on panienkę, zdaje mi się, że postanowienie łatwo powziąć...
— Opuścić dom rodzicielski! — wyjąkała Helena.
— Gdzie cię męczą!...
— O, tak... i to bardziej niż możesz przypuszczać. I to nie tylko duszę mą dręczą... Wczoraj wieczorem matka mnie uderzyła i to nie pierwszy raz...
Joanna wzdrygnęła się.
— Uderzyła! — wyjąkała ze zgrozą — co za potwór!
— Niestety!... a jednakże, pomimo to, jest moją matką...
— Czy ma prawo do nazwy matki kobieta, która nie cierpi swego dziecka, którą nienawiść prowadzi do brutalności?... To już nie matka, ale macocha!... Nic jej nie jesteś obowiązaną...
— Jeżeli usłucham błagań Lucjana, będę pozbawiona czci w oczach świata.
— A czyż małżeństwo, które ci chcą narzucić, nie jest zbeszczeszczającym?
— Wszyscy mieć mnie będą za kochankę Lucjana...
— Oto mniejsza, skoro będziesz, miała panienka względem siebie czyste sumienie. Pan Lucjan jest człowiekiem honorowym, uczciwym... nigdy nie nadużył położenia... On pragnie tylko, aby zniszczone zostały ohydne projekty matki panienki... Skandal daje mu jedyny sposób dopięcia tego celu... Ucieczka nie tylko sama przez się zerwie to małżeństwo, ale je uczyni nie możebnym z kimkolwiek innym.
— Sądzisz więc, że matka zgodzi się na to, iżbym została żoną Lucjana?
— Będzie co do tego skrępowaną... Wobec faktu spełnionego, będzie musiała ustąpić...
— Słowem, gdybyś była na moim miejscu, uczyniłabyś, czego żąda Lucjan?
— Przysięgam panience, i to bez wahania!...
Helena powzięła nagła postanowienie.
— A za tem i ja się już nie waham! — rzekła z energią, jakiejby się nikt w niej nie spodziewał. — Wyrwę się z tego domu, gdzie jestem męczennicą! Pogardzam obmową ludzi! Słuchać będę tylko głosu mego serca!... Pójdę za Lucjanem!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.