Potworna matka/Część druga/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

Po chwili milczenia Garbuska podchwyciła:
— A ojciec twój umarł?
Joanna jakby się zawahała przez sekundę, po czym odpowiedziała:
— Tak, umarł, proszę pani.
— Wychowywałaś się w Szwajcarii?
— Tak, pani.
— Gdzie?
— W Veroix.
— Z jakich stron twój ojciec pochodził?
— Z Get...
Drżenie, prawie niedostrzegalne, wstrząsnęło długimi plecami Garbuski.
Ciągnęła dalej:
— U kogo się wychowywałaś w Veroix?
— U stryjenki.
— Jak się nazywała?
— Adela Bertinot.
Wdowa po Jakubie Tordier bardzo zbladła.
— Czy stryjenka umarła? — spytała.
— Tak, pani... Miałam czternaście lat, kiedy umarła.
— I to prawda, że nie powiedziała ci wcale, jak się matka nazywała, z domu?
— Nie powiedziała, powtarzam pani... Jakiż miałabym powód kłamać?
Garbuska jakby odetchnęła swobodniej.
— Biedne moje dziecko — rzekła — jestem wzruszona twoim przywiązaniem dla mej córki i nie miałabym nic przeciw temu, ażebyś ją odwiedzała od czasu do czasu, o ileby na to pozwalała pani Gevignot.
— Mam zamiar dać jej zupełnie wolny dzień raz w miesiąc — rzekła przełożona.
— To skorzystasz z tego dnia, ażeby go przepędzić przy Helenie...
— O! pani! — zawołała Joanna, ze łzami w oczach i rękoma złożonymi — jest pani dobra i jak ja pani dziękuję! Jabym chciała nigdy się nie rozstawać z panną Heleną... byłabym tak szczęśliwą, gdybym mogła jej służyć zawsze... O! gdyby to było możliwe... Przepraszam bardzo panią Gevignot, która miałaby słuszność uważać mnie za niewdzięczną, ale gdyby mi pani ofiarowała służbę u siebie nawet bez żadnych zasług, błagałabym panią Gevignot, ażeby mi pozwoliła odejść stąd i podążyć za panną Heleną...
— O! upoważniłabym cię do tego z całego serca, Joanno, widząc, jak kochasz swoją młodą panią — odpowiedziała przełożona pensji — ale to zależy od pani Tordier, a nie ode mnie.
— Ta rzecz nie wydaje mi się wcale niemożliwą — rzekła Garbuska — ale muszę się jeszcze zastanowić przed powzięciem jakiegobądź postanowienia w tym względzie. Obiecuję ci jednak, moje dziecko, że się zastanowię nad tym bardzo poważnie... Bądź cierpliwą i w każdym razie pamiętaj, co zostało umówione. Przyjedź do Heleny.
— Dziękuję pani, raz jeszcze dziękuję z głębi serca! Czy pozwoli mi pani z nią się pożegnać.
— Pragnęłabym przeciwnie, ażebyś się z nią nie widziała wcale — odparła wdowa — chciałabym, ażeby nie doznała za wiele wstrząśnień w tej chwili, kiedy jest cierpiąca i osłabiona... Trzeba jej zaoszczędzić wzruszenia przykrego, jakiego by jej dostarczyła scena pożegnania między wami.
Przełożona pensji — wtrąciła się do rozmowy.
— Ponieważ pani Tordier tego pragnie — rzekła — musisz być posłuszną... Wróć do twej służby i każ rzeczy panny Heleny znieść Mariannie lub Franciszce...
Joanna ukryła w dłonie twarz, zalaną rzewnymi łzami, i wyszła, nie rzekłszy ani słowa, lecz ze ściśniętym sercem.
Pani Gevignot wydała rozkaz innej służącej, ażeby poszła po Helenę do ogrodu i, zwracając się do Garbuski dodała:
— Jakkolwiek bardzo cenię Joannę Bertinot za jej wyjątkowe przymioty, jednakże zwolniłabym ją od siebie, gdyby pani zechciała ją wziąć do siebie... Ale to jedynie przez przywiązanie dla Heleny zgodziłabym się rozstać z tym dzieckiem.
— Jestem za to pani wdzięczną i powtarzam, że się zastanowię nad tym poważnie. Moje postanowienie zależeć będzie od wielu rzeczy, a szczególnie od mej córki.
— To Joanna opuści nas prędko, bo mam pewność, że Helenka będzie panią błagała o wzięcie jej.
Pani de Gevignot zaledwie wymówiła te słowa, gdy drzwi się otworzyły i ukazała się Helena.
Na widok Garbuski dziewczę wstrząsnęło się od stóp do głowy.
Zdawało się jej, że ma w nią ugodzić nowe nieszczęście:
— Matka moja! — wyjąkała, zatrzymując się na progu.
— Tak, rozumiem twoje zdziwienie — rzekła Julia Tordier, podchodząc do Heleny i ujmując ją za rękę z obłudną słodyczą — nie mogłaś się spodziewać mnie.
— To — prawda.
— Ani zwłaszcza powodu tych odwiedzin... Przybywam po ciebie...
— Po mnie... — powtórzyło dziewczę, coraz bardziej drżące.
— Tak, twoja obecność w Paryżu jest w tej chwili niezbędną.
— Po co?
— Dla dokończenia interesów spadkowych.
— Czy nie można ich załatwić beze mnie?
— Niepodobna.
— Ale wrócę przynajmniej na pensję?
Garbuska dała zaledwie dostrzegalny znak pani Gevignot i odpowiedziała:
— Naturalnie, powrócisz! Prawdopodobnie interesa potrwają tylko kilka dni... Oto twój kapelusz i okrycie — dodała jędza, wskazując przedmioty, przyniesione przez służące. — Ubierz się prędko. Musimy się śpieszyć na pociąg...
— Tak odjechać mam! — wyrzekła lękliwie Helena. — Ależ muszę jeszcze zabrać różne potrzebne rzeczy z mego pokoju.
— To zupełnie niepotrzebne. Mamy tylko kwadrans czasu. Pożegnaj się prędko z panią Gevignot i chodźmy.
— Widzisz, moje dziecko, że mama się śpieszy bardzo — poparła przełożona, zmuszona kłamać przed nią, chociaż jej się ściskało serce. — Ale bądź spokojna. Zobaczymy się niedługo.
— Ale Joanna... chciałabym — zaczęła Helena, a łkania tłumiły jej głos.
Garbuska przerwała jej niecierpliwie:
— Dosyć tej gadaniny! — krzyknęła ostro. — Bierz okrycie, kapelusz, prędko!
Helena zrozumiała, że trzeba być posłuszną, ażeby nie wywołać przykrej sceny.
Powściągnęła się.
Pani Gevignot przytuliła ją do siebie i szepnęła do ucha:
— Do widzenia moje dziecko, moje biedne dziecko.
Młoda dziewczyna nie mogła powściągnąć łez.
Ucałowała przełożoną i pośpiesznie wyszła z pokoju.
— Bądź pani, łaskawa rzeczy wysłać mi dziś wieczorem do Paryża — wyrzekła Garbuska — a kiedy przyjedziemy do Paryża, wytłumaczę córce wszystko.
Po czym dognała Helenę płaczącą.
— No! no! dosyć tych beków! — rzekła — w drogę i prędko!
Helena rzuciła wzrokiem na wysokie zabudowania pensji.
Spodziewała się, że traf sprowadzi Joannę do okna i że będą mogły na siebie popatrzeć.
Ale w oknach nie było nikogo.
Córka Jakuba Tordier schyliła głowę i podążyła za matką.
Joanna, ukryta za firanką, pożerała ją oczyma.
Łzy jej płynęły z oczu; ale uspokajała się tą myślą:
— Przecież się z nią zobaczę...
W dziesięć minut później Garbuska i Helena przybyły na dworzec w Boissy-Saint-Leger, nie zamieniwszy z sobą ani jednego wyrazu podczas drogi.
Helena zapytywała się w myśli, na jakie nowe cierpienia będzie skazaną.
Wdowa po Jakubie Tordier mówiła do siebie:
— Muszę się koniecznie dowiedzieć, czy ta Joanna Julia Bertinot jest rzeczywiście córką Piotra Bertinot... skazanego na dwadzieścia lat więzienia... Jeżeli to tak jest, co za dziwny traf sprowadził ją do Heleny.
Po przyjeździe do Paryża, Garbuska wsiadła z Heleną do dorożki i kazała jechać na ulicę Anbry.
— Zapewne jeść ci się chce? — zapytała córkę, kiedy weszły do mieszkania.
— Nie, mamo, nie jestem głodna.
— Po co grymasić! — zawołała Julia Tordier. — To głupio!... Jedzmy śniadanie... Wszystko przygotowałam przed odjazdem. Po wstaniu od stołu, załatwię kilka ważnych interesów, a po powrocie pomówimy, bo mamy do pomówienia o wielu rzeczach poważnie.
Matka i córka usiadły do stołu.
Garbuska, głęboko zamyślona, jadła mało.
Helena udała, że je, ażeby nie ściągnąć piorunów na głowę swoją, ale zaledwie do ust niosła jedzenie.
Nigdy większy niepokój nie przejmował jej duszy.
Przeczuwała coś strasznego, przerażającego.
Bała się matki, a czytelnicy wiedzą, o ile jej obawy były uzasadnione.
Julia Tordier wstała od stołu.
Umysł jej widocznie był opanowany jakąś myślą, skoro nie mogła w tej chwili powiedzieć Helenie, dlaczego ją rzeczywiście sprowadziła do Paryża.
Tak było w istocie.
Przede wszystkim Garbuska chciała zebrać pewne wiadomości co do osoby Joanny Bertinot.
Wychodząc, rzekła do Heleny:
— Gdyby kto dzwonił podczas mej nieobecności, nie interesuj się tym... Zamknę drzwi na podwójny spust i zabiorę klucz... Są tu książki i rozpoczęta robótka szydełkowa... Pracuj lub czytaj... Ja na mieście zabawię niedługo.
I nie czekając na odpowiedź Heleny, opuściła mieszkanie, zamykając drzwi na klucz.
Udała się śpiesznie na ulicę Verrerie, gdzie Józef Włosko już się rozgospodarował w swym nowym przedsiębiorstwie.
Dawny dependent nie spodziewał się wcale tych odwiedzin.
Zdziwiony był jej widokiem i zapytał sam siebie:
— Coś się stało nowego?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.