Potworna matka/Część druga/XXXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Lucjan, na wiadomość o niebezpieczeństwie grożącym Helenie, postanowił użyć wszelkich środków, ażeby mu zapobiedz.
Przybywszy do Paryża, udał się do swego pryncypała i poprosił o urlop kilkudniowy, który otrzymał, po czym podążył na ulicę Feronnerie i, wszedłszy do hotelu Niewiniątek, zapytał o Prospera Rivet.
Szwajcar hotelowy odpowiedział, że pana Riveta niema, ale że go można zapewne o tej porze zastać w restauracji hotelowej.
Lucjan wszedł do restauracji i czekał.
W pół godziny później drzwi restauracji otworzyły się i ukazał się piękny komiwojażer.
Krok chwiejny, kapelusz, włożony na bakier, znamionowały podchmielenie.
Na widok ten, Lucjan zbladł bardzo.
— I takiego człowieka ta jędza chce dać za męża swej córce! — wyszeptał. — Dlaczego? Co to powoduje tą nędznicą?
Wstał i postąpił kilka kroków na spotkanie Prospera.
Ten, poznawszy go, również drgnął.
Twarz zmieniona, wzrok posępny młodzieńca, nie wróżyły nic dobrego.
— Czy mnie pan nie poznaje, panie Rivet? — odezwał się rysownik.
Prosper zrozumiał, że nie może uniknąć rozmowy, odparł więc tonem pyszałkowatym.
— A! tak... tak... pan jest siostrzeńcem nieboszczyka Tordiera... mego dawnego pryncypała...
— Rzeczywiście, jestem Lucjanem Gobertem i mam panu kilka słów do powiedzenia.
— Kilka słów, drogi panie — powtórzył Prosper. — To niepodobna!... Nie mam chwilki czasu!... Umieram z głodu! Mam zwyczaj jadać, o oznaczonej godzinie, a już pięć minut się spóźniłem.
— A jednak to opóźnienie musi trwać dłużej, bo pan musi mnie wysłuchać.
— Wbrew mojej woli?
— Tak, wbrew pańskiej woli!
— A, jestem ciekawy to zobaczyć.
— Zaraz pan to zobaczy!... Wyjdźmy na chwilę..
— Oświadczam panu, że nie wyjdę!
Słowa poprzednie zamienione były głosem dość cichym, ażeby nie ściągnąć uwagi osób, siedzących w restauracji.
— W takim razie — wyrzekł Lucjan, podnosząc głos — będę mówił tutaj i głośno! Nie miej pan do mnie pretensji, skoro mnie zmuszasz do objaśnień publicznych!
— Cóż to! — zawołał Prosper — czy tu jaki las z rozbójnikami?
— Bardzo to być może, skoro pan się tutaj znajduje! — odpowiedział Lucjan, zachowując względny spokój. — Jeżeli zaś ja tu jestem, to tylko dlatego, że spodziewałem się zastać ciebie, panie złodzieju posagowy!
Prosper zbladł.
— Panie... — wyjąkał — panie... Wiesz, że pan mnie znieważa.
— Tak... wiem.
Na znak restauratorki, siedzącej za kontuarem, garson zbliżył się, ażeby wdać się między nich.
— Panie... panie... tylko bez hałasu tutaj — rzekł.
— Proszę się nie bać żadnego skandalu — odparł rysownik — mam tylko dwa słowa do powiedzenia temu panu i nie moja w tym wina, że nie chce stąd wyjść, ażeby je usłyszeć.
Po czym, zwracając się do Prospera, podchwycił:
— Moim jedynym celem jest, ażeby panu to tylko oznajmić: Ja kocham pannę Helenę Tordier i jestem przez nią kochany.
— A cóż mnie to może obchodzić? — odparł Prosper drwiąco.
Lucjan, jakby nie słysząc tych słów, ciągnął dalej:
— Jeżeli pan będzie trwał nadal w projekcie zaślubienia mej kuzynki w takich warunkach, jeżeli pan zechce zostać wspólnikiem jej matki, ażeby zmusić te nieszczęsne dziecko do ustąpienia, czy to groźbą, czy może nawet gwałtem, to popełni pan zbrodnię, bo Helena będzie wołała śmierć, niż spełnienie pańskich projektów! Serce Heleny należy do mnie zupełnie, pana więc będzie mogła tylko nienawidzieć i pogardzać, pana, którego chcą jej narzucić i który bierze udział w tej podłości.
Jeżeli pomyliłem się co do pana, jeżeli źle pana osądziłem., słowem jeżeli jest pan uczciwym człowiekiem i da mi słowo honoru, że zrzeka się ręki mej kuzynki, i że wychodząc stąd, uprzedzi jej matkę o cofnięciu swych projektów, wtedy ja będę uszczęśliwiony, cofając słowo obelżywe Złodziej posagowy i natychmiast to uczynię.
Taka była godność w postaci Lucjana, słowa jego wyrzeczone były głosem tak poważnym, iż żaden z widzów tej sceny nie myślał o nakazaniu mu milczenia.
Każdy pojmował, ile miłości i cierpienia mieściło się w sercu młodzieńca, i jak potężną energią był obdarzony, skoro nie dał się unieść gniewowi.
Trunki, którymi Prosper obficie się uraczył przed śniadaniem, coraz bardziej uderzały do głowy komiwojażerowi i pozbawiły go możności wszelkiego namysłu.
— A! tak — odparł szyderczo — chce pan, ażebym się usunął, po to, aby pan mógł zająć moje miejsce!
Lucjan wysiłkiem najwyższym zdołał zapanować nad sobą i odpowiedzieć jeszcze z zimną krwią:
— Nie chodzi tu o ustąpieniu miejsca, ale o ulitowanie się nad biednym dziewczęciem, którego pan nie kocha i który swoją osobą tylko unieszczęśliwi! Gdybyś chciał zaślubić przemocą to dziecko, które ciebie nie cierpi, to tym samym usprawiedliwiłby pan moje przed chwilą oskarżenie!
— O, to mi wszystko jedno — rzekł Prosper, mrużąc oczy — ani myśl pan, że dbam o twoją opinię, mój młodzieńcze. Jestem panem swoich postępków.
— Jest pan godnym pogardy człowiekiem.
— Pańskie wymysły mnie nie dosięgają. Kpię sobie z nich i z pana... Chce pan, ażeby ci się dostał majątek matki i dlatego zmierzasz do córki... Ha! ha! to się nazywa miłość bezinteresowna, mój ty panie łowco spadków.
Tym razem Lucjan nie mógł zapanować nad sobą.
— Jest pan łotrem! — rzekł, dotykając zlekka palcami twarzy Prospera. — Ja pana zabiję!
Komiwojażer odskoczył w tył.
— Grozisz mi! — zawołał głosem zdławionym, ledwie wyraźnym. — Uderzono mnie! Biorę tu wszystkich na świadków i zaprowadzę cię do sądu! W więzieniu będziesz siedział!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.