Potworna matka/Część pierwsza/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Dzwonek zadźwięczał po raz trzeci.
Julia Tordier, lękając się, ażeby gość zniecierpliwiony nie odszedł, poszła prędko ku drzwiom i otworzyła je.
Na progu stanął Prosper Rivet, piękny komiwojażer.
Garbuska posiadała wiele mocy nad sobą, bo na pozór z zupełnym spokojem, któremu ledwie zaprzeczało namiętne wejrzenie, wyrzekła z uśmiechem na ustach i z ręką wyciągniętą:
— Wejdź, wejdź, drogi panie Rivet, i wybacz mi, że dałam na siebie tak długo czekać... Byłam w pokoju środkowym, u mego biednego męża... Ale bardzo się cieszę, że pan pamiętałeś o moim pragnieniu zobaczenia się z panem...
— O! gdzież bym miał zapomnieć, kochana pani — odparł Prosper — tym bardziej, że chciałem mieć nowe wiadomości o panu Tordier.
Czoło Garbuski przerżnęła głęboka zmarszczka.
— O! te wiadomości są niedobre.
— Czy pan Tordier jest naprawdę tak chory?
— O! i jak chory...
— Więc w niebezpieczeństwie?
— I to w wielkim...
Garbuska wprowadziła gościa do pokoju jadalnego i przysunęła mu krzesło.
Prosper podchwycił:
— Czy mogę się z nim widzieć?
— O! niepodobna...
— Dlaczego?
— Panie, kochany panie Rivet, powiem ci prawdę... Ale nie stójmy tak... siadajmy... mamy z sobą wiele do pomówienia, bardzo wiele... o panu, kochany panie Rivet, o panu... Jeżeli wyraziłam pragnienie zobaczenia się z panem, to dlatego, że miałam bardzo poważne powody... powody... Wie pan, że zawsze dla niego czułam wielką sympatię, wielki szacunek... mogłabym nawet mówić, że przyjaźń... wielką... wielką... wielką...
— Wiem o tym, kochana pani, i zawsze też byłem wdzięczny! — odpowiedział Prosper. — Otóż mówiła mi pani, że pan Tordier jest niebezpiecznie chory...
— Tak niebezpieczenie, że, jeśli się nie mylę, nocy dzisiejszej nie przeżyje...
— Jakto! tak dalece!
— Niestety.
— Kto by to mógł przewidzieć!
— O! ja przewidywałam aż zanadto... Trzeba się było spodziewać takiego końca... Tordier nie jest już młody i zawsze był cierpiący... Biedny człowiek nigdy nie zaznał wielkiego szczęścia na tym świecie... wreszcie stał się nawet nieznośnym... Czyż nie lepiej byłoby, ażeby odszedł i zostawił wolnymi tych, którzy są jeszcze młodzi i mogą używać życia... Muszę ci się przyznać, panie Prosperze, że nieraz pragnę już tej wolności, bo wtedy zmieniłoby się wiele rzeczy... pojmujesz pan, nieprawdaż?
— Naturalnie... naturalnie... — wyrzekł młodzieniec bez przekonania, byle odpowiedzieć.
— O! bo ja nie zawsze byłam szczęśliwą — podchwyciła Garbuska tonem zbolałym. — Tordier nie zawsze miły był... Na interesach nie znał się wcale i tylko dzięki mnie, można było zebrać ładną, bardzo ładną sumkę... Chciał na swoją korzyść zużytkować mój spryt do handlu, ale mnie nie kochał... tak, jak się to kocha... całym uczuciem, sercem, duszą... A ja bym chciała być tak kochaną i zrozumianą...
Komiwojażer słuchał pilnie, usiłując ukryć zdziwienie.
Więc ta istota bezkształtna, ta Garbuska, miała takie usposobienie sentymentalno-romantyczne.
Doprawdy trudne to do wiary.
Ledwie zdołał powstrzymać na ustach szyderczy uśmiech.
— Ale — rzekła nagle Julia Tordier, zmieniając ton — chodzi tu o mego męża... chodzi tu o pana... o pańską przyszłość... Troublet panu podziękował...
— Powiedział to pani sam — odparł Prosper.
— To mu szczęścia nie da! — wyszeptała Garbuska, marszcząc brwi, z miną groźną.
Po czym dodała:
— Nie masz pan w tej chwili żadnej posady?
Komiwojażer, bezczelnie kłamiąc, odpowiedział:
— O! przepraszam, mam trzy czy cztery oferty.
Garbuska zbladła nieco i spytała:
— Czy dobre?
— Tak, jedna nawet jest korzystna.
— Więc znowu pan chcesz jechać?
— Tak... trzeba będzie.
— A kiedy?
— Jak tylko moi pryncypałowie dadzą mi zlecenie.
Julią Tordier widocznie miotała złość.
— Więc jeszcze pan nie masz dosyć tego życia wiecznego tułacza? — zawołała — zawsze w wagonie lub na bryczce, z dala od Paryża... dziś tu... a jutro tam... bez domu, bez rodziny!
— O! naturalnie i ja bym wołał życie inne! — odrzekł Prosper obłudnie — tym bardziej, że mam zamiłowanie do życia domowego!
— Więc dlaczego pan nie chcesz zmienić trybu życia?
— Bo to niemożliwe.
— A gdzież przeszkoda? Przyjaciele pańscy mogliby panu dopomóc.
Prosper wzruszył ramionami.
— Przyjaciele! — wyszeptał tonem komedianckim, rozumiał bowiem wybornie, do czego Garbuska zmierza. — Alboż ja ich mam?...
— Masz ich pan.
— Kogóż?
— Przede wszystkim mnie!
— Panią, pani Tordier! — zawołał piękny komiwojażer.
— Czy się pan tego trochę nie domyślał — rzekła Julia z miną młodej kokietki.
— Nie śmiałbym mieć... tej nadziei...
— Dlaczego?... Zdaje mi się, że przy każdej sposobności okazywałam panu swą życzliwość... sympatię...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.