Potworna matka/Część pierwsza/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Wkrótce po tym, gdy Garbuska pozostała w mieszkaniu sama, po wyjeździe córki z przełożoną pensji, ktoś zadzwonił.
We drzwiach, które otworzyła, ukazał się woźny, oddał jej jakiś papier i odszedł, nic nie mówiąc.
Julia Tordier, nie zapytawszy nawet woźnego, wzięła papier, przekonana, że to jakaś formalność administracyjna, jakieś zaświadczenie, przysłane z merostwa, dotyczące zgonu jej męża.
Ruchem obojętnym rozwinęła papier i przebiegła go oczyma.
Zaledwie jednak odczytała pierwsze wiersze, a wyraz jej twarzy zmienił się raptownie.
Stała się bladą, a ręce jej drżały.
Papier, na który patrzyła teraz z niewysłowionym przestrachem, był wezwaniem do kancelarii sędziego śledczego.
Jeżeli myśl o stawieniu się przed obliczem urzędnika, piastującego tak straszną moc, nawet u ludzi z najczystszym sumieniem, obudzić może niepokój, cóż dopiero za wrażenie mogło wywrzeć na Garbusce, która aż dwie zbrodnie popełniła.
— Co to ma znaczyć? — zapytała sama siebie, przerażona, szczękając zębami. — Dlaczego ten sędzia wzywa mnie do swojej kancelarii? Czego może ode mnie chcieć? Czyż podobna, ażeby mnie podejrzewał? Czyżby ten człowiek, co mnie gonił, znał mnie i poznał?
Drżenie, jakie ją ogarnęło, przechodziło w konwulsyjne drganie.
Pot zimny zraszał jej ciało.
Po raz pierwszy w życiu nędznica ta przestraszyła się, tracąc przytomność.
W ciągu kilku sekund pozostała jakby zgnębiona pod naciskiem osaczających ją myśli, ale powoli właściwa jej energia wzięła górę.
— Nie — rzekła — nie mam się czego obawiać... Ten człowiek za daleko był ode mnie, ażeby mógł mnie poznać... Zresztą stracił mój ślad... A nóż!... Ha! nóż wrzuciłam do ścieku... a nawet gdyby go znaleziono, cóżby z niego można było wnosić? To nóż kuchenny i niczym się nie różni od innych.
Nagle Garbuska przerwała sobie.
Źrenice jej się rozszerzyły, usta pozostały otwarte.
— A, ja nieszczęsna! — wykrzyknęła.
A rzuciwszy się do kuchni, otworzyła gwałtownie szafę z drzewa białego i zaczęła w szufladzie przerzucać noże, widelce i łyżki.
Wyjęła nóż kuchenny, zupełnie podobny do tego, który użyła do popełnienia zbrodni, przyjrzała mu się, wydała nowy okrzyk i upadła na krzesło, bo nogi się ugięły pod nią.
— Jestem zgubiona — wyjąkała, mówiąc prawie głośno i straciwszy o tym świadomość. — Wzięłam nóż, na którego rękojści Helena, będąc dzieckiem, wycięła nazwisko Tordier! A to już wskazówka!... To dowód nawet! Ten nóż musiano znaleźć!... Dowiedziano się, że w nocy doktór był u męża... Ja go ugodziłam... Myślałam, że upadł nieżywy... Myliłam się... On musiał być tylko zraniony i przemówił...
Pro raz trzeci powtórzyła:
— Jestem zgubiona!
Ręce jej opadły, głowa opuściła się na piersi.
Zgnębienie było najzupełniejsze.
Ale to odrętwienie moralne u przewrotnej istoty nie mogło długo trwać.
Po upływie pięciu minut najwyżej Garbuska podniosła głowę.
Następnie podniosła się, z rozdętymi nozdrzami, i z oczyma błyszczącymi, jakby rzucającymi wyzwanie przyszłości.
— Ha! zobaczymy! — rzekła.
I, powróciwszy do pokoju jadalnego, wzięła na nowo do ręki wezwanie, pozostawione na stole, i odczytała je wyraz po wyrazie.
Wezwanie opiewało na godzinę dwunastą po południu stawiennictwo u sędziego.
Spojrzenie Julii przeniosło się na zegar.
Wskazówki znaczyły godzinę jedenastą.
— Już czas — szepnęła.
Zjadłszy na prędce trochę chleba i mięsa, ubrała się i udała do sądu, zamknąwszy za sobą starannie drzwi mieszkania.
Już nie drżała i powtarzała tylko do siebie, idąc:
— Ha, zobaczymy!
Kiedy Garbuska weszła na korytarz, prowadzący do kancelarii sędziego śledczego, już się tam znajdowało około dwunastu osób, równie jak ona, wezwanych w sprawie z ulicy Sainte-Croix-de-la-Bretonnerie.
Pan Tiercelin — tak się nazywał sędzia śledczy prowadzący tę sprawę — przesłuchał już kilka świadków.
Inni czekali swojej kolei.
Woźny podszedł do Garbuski i zapytał, co ją tu sprowadza.
— Jestem tutaj wezwana — odpowiedziała z pewnym niepokojem w głosie, pokazując mu wezwanie.
Ten wziął papier, spojrzał nań i rzekł:
— Już panią wołano... Ale pani nie było,.. Niech pani zaczeka.
Garbuska usiadła na ławeczce.
Obok niej, na prawo i na lewo, rozmawiano.
Nazwisko doktora Reynier wymawiane bezustannie, zwróciło jej uwagę.
Tłumaczono sobie zbrodnię. Szukano objaśnień i nie znajdowano ich, a każdy się dziwił, że został do sędziego wezwany.
Zrozumieć nie mogli, jaki mógł być związek między morderstwem doktora a bytnością jego u nich z rana lub po południu.
Rozmowy te, zasłyszane przez Garbuskę, uspokoiły ją prawie zupełnie.
W tych różnych pogłoskach, w tych przypuszczeniach różnych, nikt nie wymienił jej nazwiska, nikt więc jej nie podejrzewał.
Spóźniwszy się, jak jej to już powiedział woźny, musiała czekać długo, i już ostatnia weszła do gabinetu sędziego śledczego.
Sędzia Tiercelin, mężczyzna młody jeszcze, uważany był powszechnie za bardzo zdolnego w swym zawodzie.
Przeprowadził już podczas swego urzędowania wiele zawiłych spraw i zdołał wykryć zbrodniarzy wielu, pomimo bardzo szczupłych wskazówek.
Powszechnie też go poważano i powierzano mu najtrudniejsze sprawy.
Julii Tordier przyjrzał się jednym spojrzeniem oka.
Miał tyle taktu, że nie okazał żadnego zdziwienia, na widok tej szczególnej istoty, której twarz piękna wieńczyła czoło bezkształtne.
Skłoniwszy się lekko, wskazał jej krzesło, stojące naprzeciw jego biurka!
— Proszę, niech pani siada.
Garbuska usiadła.
— Nazywa się pani Julia Tordier — ciągnął dalej urzędnik.
— Tak, panie.
— Zapewne zdziwiona pani była, otrzymawszy wezwanie ode mnie?
— Przyznaję panu, że bardzo byłam zdziwiona i teraz jeszcze nie odgaduję powodu?
— Wezwałem panią, ażeby wypytać o pewne wskazówki, dla wyjaśnienia sprawy kryminalnej, która wielce zajmuje sąd.
— Sprawy kryminalnej? — powtórzyła Julia — coraz mniej rozumiem... Ale jestem na pańskie rozkazy.
— O, wszak doktór Reynier był lekarzem męża pani?
— Tak, panie.
— Od dawna?
— Od wielu lat... Jeszcze przed moim zamążpójściem.
— Wiadomo pani zapewne, że doktór Reynier został zamordowany?
Dowiedziałam się dziś o tej smutnej nowinie od doktora, który przyszedł z merostwa, dla stwierdzenia zgonu mego biednego męża.
— Pan Tordier umarł! — zawołał sędzia śledczy, nie tając zdziwienia.
— Niestety, już go odprowadziłam na miejsce wiecznego spoczynku! — rzekła Garbuska, ocierając oczy suche, i nadając głosowi ton płaczliwy.
— Niech mi pani wybaczy, że odnawiam jej boleść, ale muszę to uczynić w interesie sprawiedliwości.
— Gotowa jestem odpowiedzieć panu.
— Kiedy doktór Reynier po raz ostatni odwiedzał pana Tordier?
— We środę.
— Z rana, czy wieczorem?
— Z rana... około godziny dwunastej... a być może o trzy kwadranse na dwunastą... trudno byłoby mi ściśle oznaczyć... Nie przywiązywałam wagi do tego szczegółu.
— Rzeczywiście godzina wizyty rannej jest bez znaczenia... Czy pan Tordier był poważnie chory?
— Bardzo poważnie, proszę pana, ponieważ umarł w nocy.
— Doktór, zauważywszy stan niebezpieczny, mógł odwiedzić chorego jeszcze po południu.
— Ale nie był... Odszedł, zaleciwszy lekarstwo, które też dawałam choremu w odpowiednich dozach i we wskazanej porze.
— Czy w nocy doktór nie przychodził do państwa?
— Nie, panie.
— O której godzinie pan Tordier przestał żyć?
— O pierwszej w nocy.
Sędzia śledczy oparł się o biurko i zamyślił.
— Nic, i ciągle nic — mówił do siebie. — Nie podobna dowiedzieć się, dokąd doktór chodził, wyszedłszy z ulicy Deux-Ecus... A przecież klucz tej tajemnicy jest tam... Czuję go... Odgaduję...
Podniosła głowę i dodał głośno:
— To już wszystko, o co chciałem panią prosić.
Garbuska natychmiast wstała z krzesła.
— Więc mogę odejść? — zapytała.
— Tak, pani.
I sędzia Tiercelin zadzwonił na woźnego, który otworzył drzwi i odprowadził Julię na korytarz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.